No to u mnie świeża historia:
Od października pracuję w firmie sprzedającej łóżka i materace - siedzę na salonie i wciskam to ludziom, ostatnio też sporo jeżdżę z transportami, montażami i po towar do fabryki. Do końca grudnia pracowałem bez umowy, bo pasowało mi po prostu więcej zarobić. Umówiłem się z szefem, że od nowego roku startujemy z umową o pracę, bo jednak to ubezpieczenie to dobrze byłoby mieć. "Spoko, spoko, nie ma problemu."
Papier do podpisu dostałem dopiero 19.01, ale ofc datowany na początek roku. W międzyczasie kierowniczka zapewniała mnie, że zostałem zgłoszony do ZUSu, tylko coś tam księgowość odpierdala z tą umową, coś pokręcili, ktoś jest na zwolnieniu, proszę się nie martwić. Szef to samo - spokojnie, panie Janku, zgłosiliśmy pana od razu na początku stycznia, wszystko gra.
Nie byłem taki pewien, bo facet nie ma raczej opinii uczciwego, wcześniej musiałem się z nim wykłócać i iść na kompromis w sprawie wynagrodzenia, na które się ze mną, kurwa, umówił. No ale myślę sobie, że żeby tak jawnie walić kity, prosto w twarz, to aż tak to chyba nie...
Do momentu, aż mi kolega z pracy poradził, żeby jednak sprawdzić, bo usłyszał fragment rozmowy kierowniczki z szefem, gdzie rozmawiali o tym, że "trzeba coś z tą umową z Jankiem zrobić."
No to 22.01 zadzwoniłem do ZUSu, żeby sprawdzili ocb. "Nie mamy pana w systemie, w kolejce też nie widzę żadnych dokumentów na pana nazwisko."
- Kurwa, szefie, o co tu chodzi?
- Ja to, panie Janku, nie wiem, zgłosiłem pana na początku roku, może mają jakiś bałagan z dokumentami czy co? Proszę bardzo, tu ma pan dokument zgłoszeniowy z datą 08.01, zachowany termin 7 dni od rozpoczęcia pracy, wszystko się zgadza. Proszę mi tu nie zarzucać, że nie wywiązałem się ze swojej części umowy, bo został pan prawidłowo zgłoszony. -
tu zaznacza mi datę 08.01 - proszę, widać chyba dokładnie, prawda?
Wcześniej było między nami pewne nieporozumienie (czyli po prostu zapłaciłem ci mniej, niż miałem zapłacić, bo tak i chuj), ale teraz wszystko już musi się zgadzać, mnie też zależy na waszym zdrowiu, bezpieczeństwie itd., itp. Z takimi sprawami nie igram, może pan być spokojny.
Pojechałem z papierem do ZUSu dzisiaj rano. Babeczka w okienku mi powiedziała, że owszem, to aktualny wzór, nie ma błędów, z dokumentem wszystko ok, ale 08.01 to data wygenerowania dokumentu, a nie jego wysłania. Sprawdziła mój profil:
- Owszem, jest już pan ubezpieczony. Od 23.01, wtedy wysłano nam zgłoszenie.
Krew mnie, kurwa, zalała. Jebaniec prosto w twarz wciskał mi kit, jakby mnie miał nawet nie za idiotę, tylko za jakieś najgorsze gówno. Dzisiaj w pracy:
- No i jak tam, dowiedział się pan już o co chodzi z tym ZUSem?
- Dowiedziałem się. Zgłoszenie wysłano do nich dopiero 23.01, czyli wcale nie na początku roku, 3 tygodnie byłem bez ubezpieczenia.
- A to już pewnie wina księgowości. Ja się na tym nie znam i nie chcę się znać. Ale teraz już pan jest ubezpieczony, mamy umowę, wszystko gra. I tyle.
Nawet z nim nie dyskutowałem, pierdolę rozmowę z takim człowiekiem. Zastanawiam się tylko jak tu się z tego wykręcić i wyjść na swoje, bo na umowie mam tylko część umówionej stawki, reszta pod stołem, a w tym miesiącu znowu prawie 200h robię. Poważnie się zastanawiam nad combosem wypowiedzenie + l4 i chuj ci w dupę, jebany oszukisto.
Człowiek się angażuje, stara się, bierze na siebie więcej, niż godność by nakazywała, a szef prywaciarz nie ma nawet jaj, żeby powiedzieć "sorry, młody, w tym miesiącu jeszcze nie damy rady z tą umową", albo chociaż "no nie zgłosiłem, bo nie mam hajsu/czasu/ochoty i tyle", tylko opowiada bajki samemu się z nich śmiejąc. Kurwa, "poważny, dorosły" człowiek, biznesmen. Skąd się tacy biorą?
Zakładki