Archarius napisał
To właśnie jest definicja zintegrowanych państw europejskich. Możesz nie nazywać tego federacją, jeśli poczujesz się z tym lepiej. Nigdy nie rezygnuje się z kompetencji na rzecz próżni - zawsze ktoś owe kompetencje przejmuje. Układ z Schengen to opasły traktat a nie tylko zgoda na jeżdżenie bez paszportu. Trzeba było uzgodnić współpracę służb celnych, policyjnych, kwestie ekstradycji, odpowiedzialności, wzajemnego respektowania wyroków sądowych, wysokość ceł wspólnotowych - w przeciwnym razie to nie miałoby prawa funkcjonować. Dopiero na końcu jest brak paszportu i szlabanu. Bez Unii o Schengen nie ma co marzyć - w żaden inny sposób nie udałoby się tak ujednolicić rynków.
Niestety: podane przeze mnie wolności nie mają nic wspólnego z unijnym europaństwem. Kapitał jest ograniczony na każdym kroku. Jeśli uważasz, że nie, to spróbuj wejść ze swoim kapitałem na rynek cukru i otworzyć w Polsce cukrownie. Nie otworzysz, bo ograniczają Cię limity, których prawdopodobnie nie dostaniesz. Przepływ kapitału nadal jest ograniczany, tyle że bardziej subtelnymi metodami. Zresztą samo pojęcie "ceł wspólnotowych" dowodzi, że wolnego przepływu kapitału nie ma (a wszystkie wspomniane przez Ciebie sprawy można ustalać na poziomie umów międzynarodowych). Dalej, czy Schengen może istnieć bez Unii? Oczywiście: są w Europie państwa, które nie są członkami UE, ale utrzymują członkostwo w Schengen, np. Norwegia i Liechtenstein. Jeśli miałeś na myśli to, że do porozumienia z Schengen nie doszłoby, gdyby UE nie funkcjonowałaby to też najprawdopodobniej nie masz racji. W Średniowieczu Unii nie było, a podróżować można było bez ograniczeń. Później, w czasach nowożytnych, też przez długi okres. Nawet w XVIII wieku (i to jeszcze podczas wojny Wielkiej Brytanii z Francją) Laurence Stere opowiada, że wyjeżdżając w pośpiechu z Londynu do Paryża zapomniał paszportu, ale nie spotkały go z tego powodu żadne przykrości. W swoich wspomnieniach wspomina, że podczas podróży "w ogóle nie przeszło mi przez myśl, że jesteśmy w stanie wojny z Francją." Odnośnie kompetencji też nie masz racji. W XX wieku państwa zaczęły zajmować się sprawami, które wcześniej zależały od indywidualnych decyzji poszczególnych ludzi, rodzin czy struktur lokalnych. Jeśli państwo obecnie zrzekłoby się tych kompetencji, to nie oznacza to, że tym wszystkim musiałby zajmować się jakiś inny, biurokratyczny twór. Właśnie chodzi o to, żeby żaden polityczny organ pewnymi sprawami się nie zajmował, ale żeby te sprawy leżały w gestii indywidualnych wolności.
Nie do końca - takie zmiany nie zachodzą w ciągu miesiąca. Wytłumacz rolnikowi, że od dziś nikt nie kupi jego plonów bo Rumuni produkują o połowę taniej, ale w ciągu najbliższych 10 lat wszystko się unormuje. W praktyce bez tych sztucznych wspólnotowych regulacji i limitów wyglądało. To jest też główny powód dla którego bogatsze kraje pompują w nas pieniądze. Dzięki temu jest realna szansa, że za kilka (naście) lat gospodrka polski zbliży się w strukturze i stopniu rozwoju do gospodarek zachodnich, regulacje staną się niepotrzebne a firmy zachodnie swobodniej będą mogły u nas inwestować i zarabiać. Wtedy w kolejce do pieniędzy (także naszych) będą Bułgaria, Rumunia, prawdopodobnie wciąż Grecja...
Nie, unormować może się znacznie szybciej. O ile unormowanie rozumiemy w podobny sposób. Bo jeśli rolnik w Rumunii, z powodu klimatu, innej struktury kapitałowej gospodarki czy czegokolwiek innego jest w stanie sprzedawać swoje produkty 2x taniej od polskiego rolnika to po prostu nie ma powodu, dla którego polski rolnik miałby zajmować się rolnictwem (patrz:
teoria asocjacji Ricarda). Powinien zmienić zajęcie i produkować coś, co my możemy zaoferować Rumunom, bo u nas da się to wyprodukować niższym nakładem środków. Unia zaburza właśnie takie dostosowanie i uniemożliwia wzajemne uzupełnianie się poszczególnych gospodarek. Bo przecież nie chodzi o to, żeby powiedzieć polskiemu rolnikowi: "poczekaj z 10 lat, może wtedy zacznie opłacać Ci się zbieranie jabłek." A na marginesie dopowiem, że wcale nie uważałbym czegoś takie za głupsze niż to, co się dzieje obecnie, kiedy polski podatnik składa się na ratowanie strefy euro - bodajże 20mld. Hayek napisał kiedyś:
"Któż jest w stanie wyobrazić sobie, że istnieją jakieś wspólne ideały sprawiedliwości dystrybutywnej, które sprawią, że norweski rybak wyrzecze się nadziei na polepszenie swej sytuacji ekonomicznej po to, by pomóc swemu portugalskiemu koledze, czy tez duński robotnik zapłaci więcej za swój rower, aby wspomóc mechanika z Coventry, albo że chłop francuski będzie płacił wyższe podatki, by wesprzeć uprzemysłowienie Włoch?"
Sugerujesz powrót do parytetu złota? Gwarantuję, że rynki finansowe najpierw poplułyby się ze śmiechu, żeby zaraz potem ucichnąć w przerażeniu.
Zamiast odpisywać na ten fragment - zobacz dlaczego USA odeszło od parytetu złota. Właśnie dlatego to nie jest wyjście.
Proponuję powrót do pieniądza rynkowego. Niekoniecznie do złota, ale najprawdopodobniej tak, bo pewnie okazałoby się, że tak jak i 100 lat temu, tak i teraz złoto nadaje się do tego najlepiej. USA, jak i inne państwa, odeszły od parytetu złota z prostego powodu: ciężko jest bardzo gwałtownie i bez ponoszenia kosztów zwiększyć podaż złota. Pieniądz fiducarjny pozwala państwom na finansowanie swoich nadmiernych wydatków, oczywiście kosztem obywateli i zaburzania struktury kapitałowej gospodarki (z tego wynikają kryzysy: zarówno ten w 1929-33 jak i bańka dotcomów sprzed kilku lat).
Mam wrażenie, że z entuzjazmem paranoika tworzycie problemy, aby potem je dzielnie rozwiązywać. Kto postuluje zrównanie różnic kulturowych? Przecież to jakiś kosmiczny pomysł.
Na razie tak, ale skoro już teraz poszczególne państwa członkowskie UE mają w niektórych sprawach mniejsze kompetencje od stanów w USA (na przykład to poszczególne stany decydują o stosowaniu kary śmierci; w UE jest ona odgórnie zabroniona), to co będzie po utworzeniu europaństwa? Tym bardziej, że od czasu do czasu jesteśmy atakowani i oskarżani przez różne lobby (homoseksualne, farmaceutyczne itd) o zaściankowość i owe środowiska, z których część na pewno jest współfinansowana z pieniędzy unijnych, stara się wymusić na Polsce zmiany w prawie. Przypomniał mi się taki przykład:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomos...3,5050508.html
Obawiam się, że mylisz prawa człowieka z socjalem, który zafundowało sobie wiele państw zachodnich. To zupełnie dwie różne sprawy. Jestem zdania, że przywileje socjalne to genialna sprawa, pod warunkiem że nie szkodzą gospodarce - właśnie w takiej dawce powinny być stosowane.
Nie mylę praw człowieka z socjalem. Oskarżam prawa człowieka o to, że wzbudziły w Europejczykach postawy roszczeniowe, naprzeciw którym politycy musieli wyjść z inicjatywą i doprowadzili do rozrostu owego socjalu (choć, oczywiście, na pewno nie jest to jedyny powód). Oskarżam je o to, że przysłaniają masom i politykom zdrowy rozsądek (jak w przypadku opisanej przeze mnie kwestii podejścia do życia). Druga sprawa: jak zagwarantować takie przywileje socjalne, które nie szkodzą gospodarce? Prawie każde będą szkodziły, bo ich istotą jest to, że wysysa się pieniądze z przedsięwzięć produktywnych na rzecz osób bezproduktywnych. Gdyby ich nie było, zabrane pieniądze znalazłyby zastosowanie na przykład w rozszerzaniu produkcji, co pozwoliłoby na zatrudnienie większej ilości osób i zasiłki nie byłyby potrzebne. Tylko że do tego wymaga czasu. Na krótką metę socjal może wydawać się dobry, na dłuższą zawsze będzie nieskuteczny, tym bardziej, że spora część będzie się marnować - masa środków trafi do osób, które w ogóle tego nie potrzebują, a po prostu ukrywają realny dochód. Sam znam kilka taki przypadków, jak chyba każdy. Dlatego lepiej, żeby nie istniała jakaś ogólnopaństwowa (ani tym bardziej europejska) polityka socjalna, ale żeby zajęły się tym na przykład struktury lokalne (np. samorządowe), gdzie ludzie mniej więcej znają się nawzajem i wiedzą, kto rzeczywiście potrzebuje pomocy, a kto nie. Jak dla mnie jeszcze lepszym pomysłem byłoby postawienie na Kościół (już teraz Kościół pod tym względem niesamowicie odciąża państwo prowadząc setki hospicjów, domów samotnej matki, szkół itd) i instytucje charytatywne, a w początkowym okresie zapewnienie jakiegoś wsparcia dla takich inicjatyw dobroczynnych ze strony państwa.
Racja! Hańba! Złodzieje! Na pohybel! Tylko co to konkretnie oznacza? Słowo złodziej ma dość konkretne znaczenie i chcę żeby było adekwatnie do niego stosowane. Sugerujesz, że Tusk albo Kaczyński (do wyboru) ukradli pieniądze lub jakieś dobra im nienależne? Że mają jakieś tajne konta w Brukseli, gdzie trzymają wielkie fortuny? Przecież to jakiś absurd.
Przecież nie o to mi chodzi. Nawet jakby Tusk czy Kaczyński miał fortunę w banku szwajcarskim to nie robiłbym z tego problemu. Nie zaliczam się do tych ludzi, którzy patrzą innym do portfela. Chodzi dokładnie o to, co napisałem; cała obecna polityka finansowa Europy opiera się na zwykłym złodziejstwie: pożycza się i wydaje sumy, na których spłacenie trzeba będzie płacić coraz więcej. Oczywiście nie zapłacą osoby, które te kredyty zaciągają, ale zwykli podatnicy. Nawet ja, choć nigdy na obecny establishment nie głosowałem, więc chyba mogę czuć się okradziony? Obecnie na samą obsługę długu publicznego (~40mld zł) wydaje się więcej niż na szkolnictwo od szczebla podstawowego do średniego.
Kwintesencją demokracji jest to, że wygrywa ten, kto lepiej omaści - a to obietnicami, a to kampanią wyborczą, a to jakąś przemową. To słabość tego ustroju. Tylko, że w równym stopniu odpowiadają za to politycy i społeczeństwo. Bo jeśli się mylę to dlaczego nigdy nie wygrał u nas człowiek, który mówił, że zlikwiduje ulgi, zwolni tak z 20% ludzi z budżetówki i poucina większość zasiłków?
No właśnie. Dlatego dobrym wyjściem byłoby ograniczenie demokracji, na przykład zastosowanie większej ilości cenzusów wyborczych. Tylko jakich?
Cywilizacji europejskiej nigdy nie było - była, jest i pozostanie grupa bliskich sobie cywilizacyjnie społeczności, które przez ponad tysiąc lat naprzemian brały się za łby i wchodziły w koalicje wskutek czego przećwiczyły już większość możliwości. I to wcale nie najgorsze miejsce do życia.
Jeśli cywilizacji europejskiej nigdy nie było, to jak mogła istnieć grupa "bliskich sobie cywilizacyjnie społeczności"? :) Skoro były sobie blisko, to znaczy, że musiały istnieć takie elementy cywilizacyjne, które dla nich były wspólne. I rzeczywiście takie istniały: chrześcijańska etyka, rzymskie prawo, grecka filozofia (najogólniej), dzięki czemu nie trudno było dostrzec różnice w pojmowaniu świata przez Europejczyka i na przykład Azjatę.
Naprawdę nie rozumiem ludzi, którzy sądzą, że UE jest dobrym sposobem na wdrażanie odpowiednich rozwiązań. Przecież wszystkie cele, które postawiła przed sobą Unia się nie powiodły. Uratować Grecji się nie da, ograniczyć deficytów się nie udało (vide PIIGS), ani tym bardziej stworzyć europejskiej konkurencji gospodarczej dla USA i azjatyckich tygrysów. Państwa strefy euro rozwijają się w ślimaczym tempie, podczas gdy państwa azjatyckie co chwilę cieszą się dwucyfrowym wynikiem.
Zakładki