Byłem wściekły już na Prometeusza, bo myślałem, że idę na historię o Obcym, a o Scott poszedł tam w zupełnie innym kierunku, ale był chociaż jakiś pomysł na ten film. Wybrał taki temat, że mógłby to być jego opus magnum i zwieńczenie historii kina sci-fi, a facet zjebał i zrobił z tego zwykłe filmidło, no ale dało się to jako tako oglądać, 5/10 bym mu dał.
W Przymierzu scenariusz jest tak banalny, a bohaterowie tak nieziemsko głupi, że naprawdę pierwszy raz w życiu męczyłem się w kinie i oglądanie tego gówna mnie bolało, niemalże fizycznie. Jak w pewnym momencie powiedziałem bratu na głos, że w sumie to Prometeusz był niezłym filmem, to cała sala śmiechem wybuchnęła ;/
To się ogląda jak remake jakiegoś Piątku Trzynastego. Bohaterowie zachowują się jak banda nastolatków ścigana po lesie przez jakiegoś mordercę, a to przecież najznakomitsza grupa naukowców, jaka tylko mogła trafić do takiej misji. No nic tylko życzyć im śmierci.
Nie jestem w stanie pojąć jak reżyser tylu klasyków, w tym dwóch obrazów science fiction, mógł stworzyć takiego gniota. No nie wiem po prostu. Ani to straszne, ani mądre, ani zabawne, ani porywające akcją, po prostu, kurwa, głupie do cna.
A już najgorsze, tak na dobitkę, jest to, że koniec Prometeusza postawił kilka pytań, na które miałem nadzieję dostać odpowiedź. Pytania, na których ten film został stworzony i miała opierać się cała seria. Odpowiedzi nie ma. Scott uciął wątek jedną, kilkudziesięciosekundową retrospekcją.
Straciłem resztki szacunku do tego reżysera.
Zakładki