Ameuis napisał
jaimie na bank przeżył,kurwa kiedy w końcu danerys albo ktos z głównym bohaterów spadnie z rowerka,gra o tron miała być taka że hurr durr każdy umiera a tu chuj
Pumpkin napisał
mnie wkurwia najbardziej ze smierci glownych bohaterow musza byc takie spektakularne. Dlaczego John Snow nie mogl zostac zadeptany na smierc przez wlasnych ludzi w bitwie o winterfell? Dlaczego jamie nie mógł spaść na dno jeziora w zbroi płytowej i przez to zginac? Jak dla mnie to by +500 do zajebistości dodawało.
darde napisał
No, teraz juz zostala ta grupka postaci, ktora praktycznie jest niesmiertelna, bohaterowie w samym srodku bitwy, gdzie wrog ma miazdzaca przewage jak Jon podczas bitwy bekartow, czy Jamie w tym odcinku, a wychodza z tego bez szwanku. Troche z nich sie superhero zrobil. No I ten sezon jest dla mnie najgorszy podwzgledem emocjonalnym, gdzie juz zostali praktycznie sami najlepsi, najbardziej ulubieni bohaterowie walczacy miedzy soba I wez tu komus kibicuj jak danka ze smokiem wjezdza w Bronna, czy Jamiego.
Obawiam się, że ten serial zawsze taki był i tbh trochę nie rozumiem, czemu w internecie krąży taka obiegowa opinia, że w GoT wszyscy muszą zginąć i nikt nie jest bezpieczny. Może to wynika z ogromnej liczby bohaterów drugo- i trzecioplanowych, którzy faktycznie dosyć często giną - ale to jest akurat obecne w praktycznie każdym serialu, GoT nie stanowi tu wyjątku. Tak naprawdę przez poprzednie 6 sezonów była tylko dwójka głównych bohaterów, którzy zginęli: Ned i Catelyn Starkowie, przy czym ich śmierci, zwłaszcza Neda, były kluczowe dla zawiązania fabuły.
Nie ma w tym nic złego imho, nie da się stworzyć serialu, filmu czy książki, w którym główni bohaterowie umierają wcześniej niż na samiutkim końcu - w innym przypadku widzowie/czytelnicy będą zawiedzeni i utracą zainteresowanie opowiadaną historią.
Odnośnie Varysa, to częściowo się zgadzam - ale tu trzeba wziąć pod uwagę, że główne źródło siły Varysa tkwiło w tym, że był Starszym nad szeptaczami; czyli szefem wywiadu/kontrwywiadu; do niego docierały wszystkie raporty, wiedział o wszystkim co się dzieje. Obecnie już tej posady nie sprawuje, a znaczną część jego siatki szpiegowskiej przejął Qyburn. Tym samym Varys nie jest już wszechwiedzącą wyrocznią a jedynie zwykłym, choć bardzo inteligentnym człowiekiem - i to ma odbicie w jego roli podczas ostatnich dwóch czy trzech sezonów. Doradza Dance najlepiej jak umie, doradza Tyrionowi najlepiej jak umie mając świadomość, że Tyrion ma większy posłuch u Danki, a przy tym jest znacznie rozsądniejszy i łatwiej się z nim dogadać. I na tym się jego rola kończy, on fizycznie nic więcej nie może zrobić, nie rozdaje już kart w rozgrywce, więc tak to wygląda, że chodzi i smęci xD
Ciekawszym przypadkiem jest natomiast Littlefinger. Mam do tej postaci ogromną słabość i od drugiego sezonu to jemu kibicuję, więc możliwe że doszukuję się w nim nie wiadomo czego. Ale mam wrażenie, że jego rola obecnie to taka cisza przed burzą; czai się aby odpalić naprawdę mocną petardę. W siódmym sezonie nie zrobił jeszcze nic ciekawego, w ogóle nic o czym by się dało opowiedzieć, ale zwróćcie uwagę, że występował do tej pory w każdym odcinku, a większość scen z jego udziałem to były albo krótkie ujęcia podczas ważnych wydarzeń, gdzie siedzi gdzieś w kącie i myśli, albo stoi obok kogoś ważnego i się uważnie przygląda - wydaje mi się, że to są jawne sygnały, że twórcy o nim nie zapomnieli, że on cały czas jest gdzieś obecny i ma jakiś plan. Wyraźnie jest mu nie w smak, że Jon i Sansa się dogadują - ale już od początku szóstego sezonu knuł przeciwko tej dwójce; były sceny, gdzie jawnie dążył do zasiania niezgody między rodzeństwem. I to trochę zaczęło owocować, w końcu jak Jon chciał pojechać do Danki, to Sansa się najgłośniej sprzeciwiała. Tak samo jak ułaskawił te dzieciaki, Karstarków i Umberów bodajże - tutaj też Sansa jako pierwsza podnosiła sprzeciw. I ani jednego ani drugiego nie robiła dyskretnie, tylko przy ludziach, jawnie, tak żeby wszyscy widzieli i słyszeli - a zbliżenia na Littlefingera się podczas tych scen przewijały. Myślę, że albo konflikt między tą dwójką będzie eskalował, albo Jon na tyle długo nie będzie ze Smoczej Skały wracał, że Sansa stanie się nie tylko pełniącą obowiązki Króla na Północy, ale faktycznym Królem. Powrót Brana i Aryi z pewnością mu te plany, jakiekolwiek by one nie były, bardzo krzyżuje; raczej nie brał pod uwagę, że z dwójki rodzeństwa nagle mu się zrobi czworo - z tego powodu przypuszczam, że w najbliższym odcinku też Littlefinger jeszcze nic spektakularnego nie zrobi, będzie dopiero badał nową sytuację.
W każdym razie wydaje mi się, że on dobrze wie co chce zrobić, a po prostu się z tym nie zdradza, czeka na odpowiedni moment. Powrót dwóch kolejnych Starków trochę go opóźni, ale raczej nie wpłynie w istotny sposób na jego cele - ani długo- ani krótkofalowe.
Wciąż jednak zastanawia mnie scena przekazania Branowi sztyletu. Sansa trafnie powiedziała chwilę później, że Littlefinger niczego nie robi bezinteresownie (co też jest dosyć istotną rzeczą, przez wiele osób chyba przeoczaną - mam na myśli te wszystkie memy, że troje starków to jacyś kozacy przechuja, a sansa dalej jest nikim - otóż jej siłą jest to, że jako jedyna z rodzeństwa ma jakiekolwiek pojęcie o ludziach, intrygach, funkcjonowaniu dworu etc.). Pytanie brzmi: jaki był jego cel, co chciał osiągnąć? Najbardziej oczywista odpowiedź jest oczywiście taka, że chciał po prostu zyskać sympatię Brana, nawiązać z nim jakieś relacje, a przy tym pokazać Sansie, że jej rodzina jest dla niego istotna. Ale to by było zbyt oczywiste właśnie, wydaje mi się że chodziło tu o coś znacznie większego. Ktoś ma jakieś pomysły?
Zakładki