Cześć, od jakiegoś czasu skrobię w zeszycie i postanowiłem zamieścić tutaj mały fragment owocu moich starań.
Proszę o poprawianie wszelkich błędów i konstruktywną krytykę, z góry dzięki.
Szachy
Łódź, mieszkam tu od urodzenia.
Trzecie co do wielkości miasto w Polsce, strasznie tłoczno, ludzie ciągle zabiegani, nie mają na nic czasu, a ci co mają nie potrafią z niego korzystać.
- Co by tu jeszcze napisać? Trochę mało jak na pierwszą ‘notkę’ – pomyślałem sobie sięgając po filiżankę gorącej kawy.
W zasadzie to część zdania dotycząca czasu perfekcyjnie opisuje moją sytuację na tę chwilę…
Czy jestem hipokrytą? Cóż, w zasadzie to każdy jest, ale ja przynajmniej zdaję sobie sprawę z tego kim jestem w przeciwieństwie do większości społeczeństwa.
Tak… ale czy to czyni mnie lepszym? A jeśli nawet to według jakiej miary?
Na pewno nie ludzkiej – ta bywa nader często niesprawiedliwa i zakłamana.
Cholera, jutro znów jakiś nudny wykład - nie neguję wiedzy ani kompetencji wykładowców.
Nie, broń Boże!
Pewnie niejeden student stwierdzi, że odpowiada mu opcja odbębnienia sześciu godzin dziennie przez pięć lat, by uzyskać papierek – zwłaszcza, że miał ciężką noc i musi się porządnie wyspać.
Miejsca w aulach może nie należą do najwygodniejszych, ale jeśli oczy same się zamykają to nawet królewskie wygody tracą na swej wielkości.
Może starczy na dzisiaj? – pomyślałem sobie.
W sumie to nie jestem przekonany co do pomysłu prowadzenia pamiętników, jakoś nigdy nie miałem głowy do pisania, a może czasu? – zaśmiałem się pod nosem.
Odsunąłem delikatnie fotel biurowy tapicerowany skórą licową w kolorze czarnym od sosnowego biurka narożnego, na którym znajdowały się jakieś książki o dalekich podróżach w nieznane krainy i dawno zapomniane cywilizacje, biografie ulubionych pisarzy w pięknych, kunsztownie ilustrowanych, twardych okładkach, biała filiżanka z grubej porcelany wypełniona w jednej trzeciej gorącą espresso o głębokim kolorze toffi, a obok zamknięty zeszyt na którym spoczywała jeszcze młoda dłoń.
Wstałem, przeciągnąłem się, zgasiłem lampkę i stwierdziłem, że chyba pora położyć się spać - była trzecia rano, z półzamkniętymi oczyma podążałem przez pokój wzdłuż ściany z ręką wyciągniętą przed siebie na wysokości twarzy by w razie jakiegoś niezgrabnego kroku szybko wymacać punkt podparcia.
Na całe szczęście dotarłem na miejsce spoczynku bez szwanku i rzuciłem się na łóżko zasypiając jak niemowlę.
Siódma trzydzieści trzy, obudzony przez znienawidzony, trzyletni budzik.
Znów to nieprzyjemnie uczucie człowieka przegranego we własnych oczach, ale za to lubianego w otoczeniu, w którym żyje – a może na odwrót?
Całe życie myślałem, że roluję światem, a to świat roluje mną będąc w stanie wskazującym.
W głowie słyszę jeszcze to pieprzone ‘ti-dik, ti-dik, ti-dik, ti-dik’.
Powoli, jakby od niechcenia otwieram zmrużone powieki i mym oczom ukazuje się widok lekko nieuporządkowanego pokoju.
Wstać albo nie wstać? – oto jest pytanie.
Pytanie, które pojawia się w mojej głowie przez siedem dni w tygodniu, a nim zdążę udzielić na nie odpowiedzi to widzę przed sobą odbicie lustrzane własnej zaspanej mordy.
Wory pod oczami, włosy zwichrzone jakby po głowie przeszedł huragan Katrina, pysk nieogolony, po prostu obraz nędzy i rozpaczy.
Wyciągam lewą rękę desperacko szukając tego małego sadysty, który raczył wyrwać mnie z błogiego snu.
Tak! Mam! Teraz zamilkniesz na kolejne dwadzieścia cztery godziny. – pomyślałem uderzając otwartą dłonią w mego wroga, który niejednokrotnie okazał się być przyjacielem.
Tym sposobem zafundowałem sobie kolejne pięć godzin w objęciach Morfeusza.
Kiedy nadeszła ta pora - pora by wstać i w końcu zrobić coś ze sobą była już za kwadrans trzynasta.
Podniosłem się z łóżka, wycelowałem prawą stopą w pantofla, następnie lewą, moje działanie zostało zaplanowane, cała operacja założenia domowego obuwia.
Wszystko po to, by przez przypadek nie wstać lewą nogą, głupie przesądy.
Oczywiście odbył się ten sam rytuał co zawsze, mianowicie okupacja łazienki, by potem ruszyć szturmem na kuchnię, wziąć kilku zakładników w postaci kanapek i całą akcję zwieńczyć defiladą przez pokój prosto do biurka, na którym spoczywał laptop.
Uruchomiłem niewielkie, zamykane urządzenie, na ekranie pojawił się napis ‘logowanie… proszę czekać’.
W tym czasie poszedłem do kuchni zaparzyć herbatę.
Gdy wróciłem wszystko było już gotowe, kolorowe ikony na pulpicie, a w tle tapeta przedstawiająca akację na sawannie podczas złoto-żółto-pomarańczowego zachodu słońca.
Postawiłem ceramiczny kubek na blacie i usiadłem w wygodnym fotelu, następnie chwyciłem mysz i podłączyłem do komputera.
Zawsze w pierwszej kolejności włączam muzykę, oczywiście lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, a jeśli chodzi o gatunek to naprawdę zróżnicowany od Bee Gees, Alphaville i Abby aż po Boston, Guns’N’Roses i Pink Floyd’ów.
Tym razem Toto - Africa, uwielbiam ten kawałek, jest taki przyjemny dla ucha, odruchowo zaczynam śpiewać razem z Bobby’m.
Uruchamiam gadu-gadu, nikt nie pisał, całe szczęście, z czystym sumieniem mogę zająć się swoimi sprawami.
Udawanie, że człowiek przejmuje się cudzymi problemami potrafi być w istocie męczące.
Po co w ogóle gadać o takich rzeczach? Nie lepiej pośmiać się i pożartować?
Każdy ma własne ambarasy i gwarantuję, że często jest ich wręcz za dużo, nie potrzebuję dodatkowych.
Skoro już o tym mowa to zdaje się, że właśnie powinienem być na ćwiczeniach z matematyki. – pomyślałem.
No cóż, i tak pozaliczam te jakże trudne i wymagające ponadprzeciętnej wiedzy egzaminy w formie prawda-fałsz.
Klikam na czerwoną ikonę przeglądarki internetowej.
Hmm, co my tu mamy… Youtube, forum dla wierszokletów.
Internet jest coraz bardziej zaśmiecony, nie można niczego znaleźć, same głupoty, zero wartościowych informacji. – powiedziałem pod nosem.
Scorpions – Wind of change, no, media player zapuszcza dzisiaj same miody.
Nagle usłyszałem ten irytujący dźwięk. – o nie, tylko nie to!
Spojrzałem w prawy, dolny róg ekranu. – tak, niestety… Bizoń przysyła wiadomość.
Z lękiem w oczach kieruję kursor myszy na migoczący dymek. – a może by tak udawać, że mnie nie ma?
Nie, to jest Bizoń, synonim pojętności.
Tak niewiele brakowało, wszystko zdawało się być dopięte na ostatni guzik, od niebiańskiego spokoju dzielił mnie zaledwie mały kroczek, ale jak to zwykle bywa jedno niedociągnięcie, jeden błąd i cały misterny plan szlag trafił.
Wystarczyło zmienić ten cholerny status z ‘dostępny’ na ‘niewidoczny’.
W ogóle po co włączyłem to ustrojstwo? No tak… ciekawość… jak to się mówi albo raczej jak niektórzy zwykli powtarzać głupie powiedzonka, które są tak skonstruowane, że pasują do dziewięćdziesięciu procent sytuacji – pierwszy stopień do piekła.
Palec wskazujący prawej ręki uzyskał zgodę na wykonanie wyroku, decyzja zapadła.
Ukazuje się okienko na środku pulpitu.
Siedem minut po godzinie trzynastej.
- Siema!
Czemu nie było cię na wykładach?
Wiesz, że masz już trzecią nieobecność na ćwiczeniach z majzy?
Będziesz musiał odrabiać.
Obie dłonie skierowałem w stronę klawiatury, lewa rozpoczęła taniec na czarnej scenie nieśmiało zapraszając siostrę bliźniaczkę.
- Cześć, tak, zdaję sobie z tego sprawę.
W ogóle to kiedy ona przyjmuje na konsultacje?
Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, miałem nawet wrażenie, że została przygotowana nim cokolwiek zdążyłem napisać.
- W środę na Matejki, sala trzysta trzy.
Stary, wychodzimy dziś?
Jutro mamy wyłącznie wykład z tym dziadkiem od psychologii, możemy sobie darować.
Tylko jedna myśl przyszła mi do głowy, a precyzując było to pytanie. – Drogie panie, zatańczymy?
- No nie wiem, dzisiaj?
W środę?
Rozmawiamy o czymś konkretnym?
Znów był niesamowicie szybki, doskonale wiem czego się spodziewać po tym człowieku, a mimo tego ciągle potrafi mnie zaskoczyć.
- Czwartek k woli ścisłości, drogi panie.
Zatem słuchaj, a raczej czytaj…
Mam wolną chatę i same smaczne rzeczy, nawet coś to picia by się znalazło.
Wpadnij na dwudziestą pierwszą, Koksu też będzie.
Kusząca oferta, nawet bardzo, ale obecnie powinienem wybić sobie nocne harce z głowy.
Chwyciłem kubek by wziąć łyk herbaty. – idealna, mam złotą zasadę podczas przyrządzania tego napoju, bez względu na gatunek słodzę trzy i pół łyżeczki i wkrawam plasterek świeżej cytryny.
- Przykro mi, nie dam rady, jutro bardzo chętnie gdzieś wyskoczę.
- No co ty, będzie zajebiście, później wyjdziemy na miasto, jakiś spontan, zabawa gwarantowana.
- Nie ma szans, wybacz.
- Okej, jak sobie życzysz, nie będę cię przymuszać, ale możesz zacząć już żałować, z resztą odezwę się wieczorem na wszelki wypadek, gdybyś zmienił zdanie.
- Spoko, narazie.
- Cze.
Dwa kliknięcia myszką i z powrotem staję się nieosiągalny dla wszystkich śmiertelników lub przynajmniej mogę udawać, że tak jest.
Nagle poczułem burczenie w brzuchu.
Chyba pora coś przekąsić. – i zaczyna się dylemat.
W tle słychać Lady Pank – Titanic.
Ser jest dosyć suchy, w szynce natomiast jest tyle wody, że dosłownie rozpływa się w ustach…
A metka… metka jest wyborna.
Sięgam po kanapkę z szynką i biorę kęsa, brzuch zaczyna grać hejnał.
Kolejność nie jest tutaj przypadkowa, najlepsze zostawiam zawsze na koniec, ale początek nie może być kiepski, musi być co najmniej do przełknięcia. – taka rozgrzewka przed walką, po której nadchodzi chwila odprężenia.
Odświeżam forum dla pisarzy, jestem twórcą tematu na tej stronie, codziennie patrzę czy nie pojawiło się coś nowego. – niektórzy ludzie potrafią zainspirować, ale tych jest zaledwie garstka.
No proszę, jakiś facet naskrobał coś w kajeciku.
Ktoś podnosi kurtynę mieniącą się czterema kolorami
Lecz nie wiem jakimi
Lada chwila rozpocznie się przedstawienie
Sztuka skądinąd niebanalna - o jajku
Aktorzy nieświadomi swych ról wkraczają chwiejnym krokiem na scenę
Ktoś upada
Nikt nie widzi
Rozlegają się brawa i śmiech publiki
Teatr czy cyrk?
Idą dalej
Trzeba obyć się bez didaskaliów
Improwizować
Znów ktoś upadł
Krucha skorupka nie wytrzyma długo
Chyba czas opuścić kurtynę
Całkiem nieźle, może też bym coś napisał?
Z tym, że bez natchnienia, bez weny, bez tego czegoś, co wprawia nadgarstek w ruch zalewając białą kartę potokiem twórczych myśli ubranych w piękne słowa – nie powstanie nic, co byłoby godne rzucenia okiem i zastanowienia się nad poruszonymi kwestiami choćby na chwil kilka.
Żałuję, że jestem typem człowieka, który nie potrafi zrobić czegoś z niczego.
Odkąd pamiętam najlepiej pisało mi się kiedy cierpiałem, udręczona dusza poszerza horyzonty, mogłem wtedy spędzać całe dnie z brudnopisem na kolanach, zamknięty w domu, sam.
Kolejny utwór, Metallica – Mama said.
Skoro już zeszło na ten temat to w niedzielę jadę do rodziców na obiad.
Minął miesiąc odkąd widziałem ich ostatni raz, przyznaję, trochę się stęskniłem, ale to ja wybrałem tę
drogę.
Kładę dłonie na klawiaturze, wciskam opuszkami palców kolejno klawisze:
o-n-e-t-kropka-p-l, enter.
Zobaczmy co ostatnio wydarzyło się w naszym kraju.
Wyświetla się strona główna, z pierwszym nagłówkiem palącym w oczy, pisanym czcionką - czterdziestką:
Poćwiartował swoje dziecko.
Dobra, daruję sobie dalsze czytanie tego artykułu, miałem nadzieję ujrzeć coś o innej tematyce.
Ludzie wcale nie mordują się częściej niż kiedyś, to media sprawiają, że słyszymy o tym na każdym kroku.
A czemu? No jak to czemu, tragedie ludzkie są bardziej chodliwe niż jakiś tam festyn w Skierniewicach.
Oglądalność wzrasta, pieniążki napływają do kasy szerokim korytem, widzowie są usatysfakcjonowani, media również.
Poza tym ongiś nie było takich możliwości jakie mamy w tych czasach, wszystko się zmienia, pytanie tylko czy na lepsze.
Sięgam po kolejną kanapkę.
Może wezmę jakąś książkę do ręki? – zapytałem się w duchu, choć i tak wiedziałem, że to zrobię.
W sumie to jestem w trakcie czytania jednej z lektur o Herculesie Poirot, a uściślając to ‘Tajemnicę Błękitnego Expressu’.
Uwielbiam kryminały z tym Belgiem w roli głównej, potrafię spędzić cały dzień z nosem między kartkami i śledzić jego poczynania, to jak rozwiązuje zagadki używając ‘szarych komórek’.
Sherlock ma wielu zwolenników, ale ja do nich nie należę, całkowicie oddałem się Poirotowi…
No, może nie całkowicie, ale z pewnością oczy i kark.
Odsunąłem fotel, wstałem i podszedłem do dębowej biblioteczki, która składała się z pięciu półek.
Na najniższej znajdowały się powieści fantastyczne – Lem, Tolkien, Sapkowski, C. S. Lewis czy George R. R. Martin.
Nieco wyżej słowniki – ortograficzny, synonimów, polsko - francuski , polsko - angielski oraz encyklopedia i ABC przyrody.
Na środkowej półce cała kolekcja kryminałów Agathy Christie – to właśnie tam skierowałem dłonie, przyłożyłem palec do grzbietu pierwszej w szeregu książki, tytuł brzmiał ‘A.B.C.’.
Skupiony na swoim celu przesunąłem palec wskazujący wzdłuż regału mijając kolejno ‘Boże Narodzenie Herculesa Poirot’, ‘Entliczek pętliczek’, ‘Karty na stół’, ‘Kot wśród gołębi’ ostatecznie zatrzymując się na poszukiwanej.
Złapałem ją od góry, delikatnie wychylając z szeregu.
Mniej więcej po środku stronic znajdowała się zielona karteczka bezgłośnie mówiąca w którym miejscu skończyłem poprzednim razem czytać.
Gdy już ją trzymałem w lewej ręce, obróciłem się na pięcie w poszukiwaniu komfortowego miejsca, by spocząć.
Zakładki