Wiedzieli to dobrze i byli niemalże przekonani, że dwie samotne dusze i stara stodoła są jedynym „wystrojem” pośrodku zielonej pustyni.
Do lasów Everglades przyjechali w chrzęszczącym samochodzie, którego „zdrowie” zdążyło się nieźle rozpieprzyć na starych szosach, gdzie przez lata uśpione kamienie uprzykrzały życie amerykańskim mustangom.
Elaine Conley była zawodową pocieszycielką, której miesięczny wycinek po odjęciu podatku wprawiał w zażenowanie łysiejących mężczyzn, którzy harując na dwa etaty z trudem utrzymywali pełną lodówkę dla rodziny.
Dla Erica Portera nie ziściło się marzenie o wstąpieniu w szeregi bogatych lekarzy, nigdy nie ukończył collegu i teraz po latach ciężkiej harówy jego kręgosłup grał Mozarta. W pracy nauczył się pić alkohol i uderzać młotkiem, kiedy nadeszła dla niego chwila refleksji założył rodzinę i wybudował dom. Później nadszedł kryzys i nie udało się ułożyć małżenskich puzzli z otyłą żoną. Miał dosyć córki, która puszczała się z każdym ryżem i murzynem pod murami szkoły. - Byle do weekendu... - tak myślał, kiedy jego męskość stała na baczność.
Dla niej był tylko stałym klientem, Elaine Conley była dziwką, jego małą, doświadczalną kurwą.
Eric skierował wzrok na okno pod którym zaparkował samochód, jego czerwony, zerdzewiały wehikuł. Dostrzegł jeszcze kawałek pomarańczowego słońca, który po chwili całkiem znikł za koroną drzew.
Skończył zapinać jej kończynę w skórzany pas, Elaine miała ładne i gładkie nogi. Przypiął ją porządnie i mocno, kiedy to robił jęczała, wyglądała jak nastolatka na fotelu ginekologicznym ale tak naprawdę była starą, zadbaną kurwą po czterdziestce.
Dał jej sierpowego w pysk, aż zaskrzypiał blat - Trochę przesadziłem... - Elaine otarłaby krew z wargi gdyby nie była przypięta. Kiedy dziwka poczuła jak Eric zaczyna swoim kutasem ślizgać się w jej wilgotnej cipce, przestała czuć ból ale tylko na chwilę bo zaraz znowu pięść Erica uderzyła jej twarz. Klient zapłacił, suka sprzedaje ciało ale oboje wiedzieli, że przesadzili.
Miało być cudownie, tak jak zawsze z podbitym okiem i krwotokiem z nosa ale Eric wiedział, że coś nie szło. Pieprzył ją i zamiast chciwie gwałcić wzrokiem jej jędrne piersi, patrzył w te okno za którym stał jego cholerny samochód. Czuł jak jego kutas mięknie w cipce. W końcu przestał, ubrał pośpiesznie spodnie i wyszedł na zewnątrz stodoły.
Wiał chłodny wiatr ale nie był zbyt porywisty, żeby wprawiać drzwi i okiennice w skrzypienie. - Ktoś tutaj jest i gapi się w nas cały czas... - Eric rozejrzał się dookoła, śledźił spojrzeniem drzewa, których pnie stojąc w szeregu milczały i nie chciały odpowiedzieć.
Zbliżył się do okna i popatrzył.
Jego kurwa Elaine leżała przypięta i oczekując na swojego pana zlizywała krew z wargi. Nieco dalej stały meble, nie używane od dawna ale było tu coś jeszcze czego podczas ostatniego pobytu z Elaine nie było.
Chuchnął w szybkę i przetarł ją nieco z brudu. Wyraźnie zobaczył narzędzia myśliwskie. Prześledził wzrokiem zawieszone na ścianie ostrza, od maczety po noże do garbowania skóry. Otrząsł się z tego widoku, wolał patrzeć na wilgotną cipkę Elaine Conley.
- Oh.. koteczku zaraz wejdę z powrotem do stodoły... - wyszeptał Eric
W tym momencie Elaine zaczęła wrzeszczeć z przerażenia. Gapili się tak na siebie przez te cholerne okno, a ona wrzeszczała niemalże rycząc.
- Co jest kurwa? Odbiło jej czy co...
Zrobiło się nieco ciemniej, kiedy wysoki cień pojawił się znikąd i zakrył sylwetkę Erica.
Eric Porter poczuł zimną stał wbitą w tył czaszki. Przewróciło mu się w oczach, nie dał rady zaczerpnąć tlenu, kiedy znowu poczuł chłód stali. Na krtani.
- Umieram... - wyszeptał Eric i ostatkami sił popatrzył na zawieszone myśliwskie noże.
W drzwiach stodoły stał wysoki, barczysty mężczyzna. Nie minęła minuta... a Elaine Conley jęczała jak świnia, kiedy rzeźnik podłączał wiertarkę do agregatu z prądem.
Zakładki