Głosowanie będzie mieć następującą formę: w poście wpisujecie waszym zdaniem trzy najlepsze utwory, przyznając odpowiednio 3, 2 lub 1 punkt. Szablon:
1. Tytuł A [3 pkt]
2. Tytuł B [2 pkt]
3. Tytuł C [1 pkt]
Rzecz trwa do dnia 28 czerwca włącznie.
Utwory:
Dwa przetłumaczone posty z kwietnia 2005 roku, pochodzące z amerykańskiego bloga (nie istniejącego już):
I.
Hej, od dawna nie dodawałem żadnych ciekawych wpisów, ponieważ nic ciekawego się nie działo. Jednak ostatnie zdarzenia zdecydowanie warte są opowiedzenia, bo sytuacja była specyficzna. Od razu zabiorę się za pisanie, bo całość może okazać się przydługa. I tak jest już późno, a ja muszę być w pracy już z samego rana. Ale do rzeczy:
Całość dotyczy 17-letniego Jasona. Mieszkał z rodzicami, był w sumie dość zwykłym chłopakiem, chociaż dość nieśmiałym. Osiągnięcia sportowe i naukowe były przeciętne. Miał specyficzny zwyczaj codziennego pisania notek w swoim dzienniku - bardzo szczegółowych notek. Zawsze przed snem poświęcał sporo czasu na opisanie całego swojego dnia łącznie z detalami, np. kiedy mniej więcej się obudził, co jadł na obiad, co kiedy robił. Dzięki jego hobby możliwe było poznanie tejże historii.
Jason, jak mówiłem, był dość nieśmiały, miał niewielu kolegów, nigdy nie miał dziewczyny. Dotychczas tylko delikatnie mu to przeszkadzało, ale w czasie ferii wiosennych samotność naprawdę zaczęła mu dogryzać. Z tego powodu dużo czasu spędzał w internecie - szukał znajomości, siedział na chatroomach itp. Jednego wieczoru wśród typowego spamu, który bombardował mu email zwrócił uwagę na jedną wiadomość. W sumie było mu trochę głupio, ale mimo wszystko tandetny temat "Podczas wiosny kwitną kwiaty i miłość - serwis randkowy" skusił go do przeczytania zawartości. Reklama zawierała typowe dla swojego gatunku elementy - pierdoły o tym jaki ich system jest skuteczny; jakie zaawansowane testy psychologiczne mają; że wiele osób znalazło swoją prawdziwą miłość i tak dalej i tak dalej. Do tego serwis miał być darmowy i bez żadnych ukrytych opłat. Jason nie mając nic do stracenia zarejestrował się. Po wypełnieniu profilu podstawowymi informacjami został poproszony o wypełnienie ankiety. Była ona długa i skomplikowana, pytała o zainteresowania, gusta itp, a nawet o całkiem abstrakcyjne rzeczy (np. "jaki kolor przywodzi ci na myśl ten klip dźwiękowy" albo "z jakim zwierzęciem najbardziej kojarzy ci się poniższy obraz"). Całość zajęła Jasonowi ponad pół godziny. Gdy skończył, strona poinformowała go, że system przetworzy te informacje i od jutra zacznie przesyłać mu propozycje. Chłopak rozbawiony swoją desperacją zajął się czymś innym, a potem poszedł spać.
Następnego dnia na jego mailu była już wiadomość. Pośród niesamowicie kiczowato wyglądających serduszek widniał duży napis "ZNALEŹLIŚMY TWOJĄ DRUGĄ POŁÓWKĘ". Zgodnie z mailem system wyszukał "idealną parę" dla niego, żyjącą w "akceptowalnej" odległości od niego. Poza jej imieniem, nazwiskiem i zainteresowaniami (zbieżnymi z jego!) dołączone było kilka zdjęć. Jason stwierdził, że wygląda naprawdę ślicznie, więc być może warto będzie rzeczywiście do niej napisać. Tak też zrobił. Początkowo rozmawiali ze sobą przez portal randkowy. Po chwili uznali, że gadanie przez stronę jest niewygodne i przerzucili się na komunikator internetowy. Pierwszego dnia spędził na rozmawianiu z Kim (tak się nazywała ta dziewczyna) dobrych kilka godzin. Była niesamowita: miała poczucie humoru, była inteligentna i na poziomie, można z nią było bez końca dyskutować o hobby. No i do tego była ładna, i mieszkała jakieś kilkadziesiąt kilometrów od Jasona (oczywiście jak dobrze wiecie nie mogę podawać dokładnych nazw miejscowości).
Kolejny dzień wyglądał podobnie, gadali masę czasu. O książkach, o grach, o muzyce, o rodzinie, o szkole, o wakacjach. Wysyłali sobie różne zdjęcia, głównie właśnie z wakacji. Jason ładnie sobie to wszystko organizował w folderze ukrytym gdzieś na dysku. Wymienili się numerami telefonów i po raz pierwszy usłyszeli wzajemnie swój głos. Nazajutrz podobnie i tak dalej, i tak dalej, i tak się to ciągneło przez większość ferii. Zakochali się w sobie po uszy. Kilka dni przed końcem przerwy świątecznej chłopak dostał w smsie prawdziwą petardę - "po feriach przeprowadzam się z rodziną do twojego miasta". Jak się później okazało, jej rodzina od dawna planowała przeniesienie się do nowego domu właśnie w jego miejscowości. To nie mógł być przypadek, Jason i Kim musieli być sobie przeznaczeni. Od razu umówili się na pierwszą randkę i niecierpliwie jej wyczekiwali.
Gdy nadszedł wielki dzień, oboje zjawili się dobre 20 minut przed umówioną godziną, oboje z "nie chciałem/am się spóźnić!" na ustach. To spotkanie było spełnieniem ich najgłębszych snów. Poszli na najzwyklejszy spacer: po parku, po jakichś małych uliczkach, na most nad rzeką i tak dalej. Pomyśleć by można, że to nic szczególnego, ale Jason wyraźnie zaznaczył, że bawił się najlepiej w życiu. Niedługo po rozejściu się wrócili do kontaktu przez telefonię i internet - jak papużki nierozłączki. Od razu oczywiście umówili się na kolejne spotkania. Na drugiej i trzeciej randce równie miło spędzali czas - spacery, wstępowanie do jakichś sklepów i kina. Czwartego i piątego dnia nie mogli się spotkać twarzą w twarz z powodu dużego naporu zajęć w szkole, ale w końcu znowu mogli się zobaczyć.
Spotkali się w małym skwerze na obrzeżach miasta. Po swojej "długiej", dwudniowej rozłące powitali się całą serią przytuleń i burzą pocałunków, całą tą szamotaniną tak intensywną, że po niej aż dostali zadyszki. Gdy skończyli ten rytuał, Kim zaprosiła go do siebie. Mieszkała w domu jednorodzinnym stojącym w lesie za miastem. Trochę daleko, ale to nie przeszkadzało. Przez prawie półtorej godziny szli spacerem; Jason odpierał zazdrosne spojrzenia ludzi i kilka wron, które uparcie rzuciły się na kochanków, by ich podziobać. W akcie heroizmu obronił nawet Kim przed jakimś psem, który wściekle na nich szczekał.
Gdy doszli, został ugoszczony przez swoją dziewczynę, bo jej rodzice byli jeszcze w pracy. Para napiła się herbaty, zjadła jakieś ciasto, miała przekąski; długo gadali, a potem obejrzeli razem jakiś film. Gdy zaczęło się już robić późno, Jason postanowił wrócić do siebie. Przytulili się i pocałowali na pożegnanie, po czym chłopak odszedł. Przed wyjściem kazał tylko Kim cieplej się ubrać, bo po horrorze ewidentnie była wyziębiona, a w jej domu było dość chłodno.
Następnego dnia Jasonowi wariowała nieco sieć komórkowa - co chwilę tracił zasięg i tak dalej. Z tego powodu ani nie mógł się dodzwonić do Kim, ani ona do niego. Na przerwie w szkole doszła do niego wiadomość na poczcie głosowej - "Hej, spotkajmy się u mnie, po szkole, ok?". Oczywiście nie było się tu co zastanawiać, zaraz po szkole wsiadł na rower i popedałował do lasu. Mocno zmieszał się, gdy dotarł na miejsce. Na polance nie było żadnego domu. Rozejrzywszy się zobaczył za to niewielki nasyp stosunkowo świeżej ziemi i porzuconą obok łopatę. Po plecach przeszedł mu dreszcz i aż skoczył, gdy w komórce wrócił zasięg sieci i dostał powiadomienie o wiadomości głosowej. Natychmiast sięgnął po telefon i ją odsłuchał: "Kochanie, co sądzisz o tym, żeby obejrzeć dziś jakiś film u mnie? Rodzice wyjeżdżają, więc możesz zostać na noc. Nie mogę się doczekać, do zobaczenia". Gdy drżącą ręką odłożył od ucha komórkę, słyszał już syreny radiowozów i nas, jadących po niego.
Na dziś tyle, póki co padam z nóg, a sprawa i tak jeszcze się wyjaśnia. W ciągu kilku dni spodziewajcie się reszty. Dobranoc!
II.
Hej, obiecałem opisać resztę tej sytuacji. Na miejscu zdarzenia znaleziono zakopaną zmarłą od kilkunastu godzin dziewczynę oraz nóż myśliwski, który służył do zadania jej śmiertelnych ran. W związku z podejrzeniem o morderstwo aresztowaliśmy Jasona i zarekwirowaliśmy jego telefon, komputer i dziennik. Od pojmania go cały czas trwały przesłuchiwania. (stąd zeznania dotyczące ostatniego dnia - nie mógł ich przecież spisać w swoim pamiętniczku). Wszystko pokrywa się z wersją zapisaną przez niego na papierze, natomiast niekoniecznie z wersją kilku świadków. Co ciekawe, Jason był święcie przekonany o prawdziwości opowiedzianych przez niego wydarzeń.
Na jego mailu zachowane były dwie oryginalne wiadomości z serwisu randkowego (wyglądające dokładnie tak jak opisał je w dzienniku), oraz kilkanaście wiadomości z adresu rzekomo należącego do Kim. Wszystkie wiadomości składały się z losowych ciągów znaków. Do niektórych były załączone obrazy w formacie .jpg - całkowicie czarne. Dodatkowo w "Wysłanych mailach" znajdowało się kilka wiadomości polecających portal randkowy (nie wspominałem o tym, ale w dniu morderstwa strona ta została usunięta bez śladu). Po spawdzeniu skrzynki mailowej zajrzeliśmy do folderu, w którym miał gromadzić zdjęcie i filmy Kim. Pierwszy obraz rzeczywiście przedstawiał nastoletnią dziewczynę - ofiarę morderstwa. Bardziej niepokojące były kolejne. Z 36 zapisanych plików 30 stanowiły zupełnie losową masę chaotycznie porozrzucanych kolorów, wyglądających jak jakiś błąd w pobieraniu. Kilku bardziej paranoicznych kolegów próbowało zobaczyć w nich jakieś ludzkie sylwetki albo runy, ale osobiście uważam, że to po prostu śmieci. Ważne w sprawie były jednak pozostałe 6 zdjęć. Przedstawiały one kolejno: park miejski, szkołę ofiary, jedno z kin i restauracji wspomnianych w pamiętniku (wg rodziców zamordowanej dziewczyna lubiła te miejsca i często tam uczęszczała), las za miastem i słabo widoczną szczelinę ukrytą pod mostem, do której ludzka sylwetka (na zdjęciu zamazana całkowicie na czarno poza dłonią w czarnej rękawiczce) wkłada nóż (!).
Szczytem wszystkiego były "filmy z wakacji". W trzech klipach non-stop brzmi szum, trzaski, piski, czasami długie jednobarwne tony, czasami dźwięki brzmiące jak mocno zdeformowane i przesterowane krzyki. W niektórych chwilach przez tą kakafonię przebija się jakby kilka chwil delikatnej muzyki - może Beatlesów? Szczególnie w jednym 7 sekundowym fragmencie, gdy nakłada się wyjątkowo mało dźwięków, za szumem słychać gitarę i perkusję. Co do obrazu: w całym 15-minutowym klipie i w pięciu minutach kolejnego ekran jest czarny, z losowymi mrugnięciami czerwonego na ułamek sekundy co kilkadziesiąt sekund. Gdy w drugim klipie czerń się kończy, ekran zaczyna epileptycznie migać na różne kolory przez kilkanaście sekund, po czym całość zapełnia się szarawym szumem jak w telewizji, z dodatkiem losowych pikseli w różnych kolorach pojawiających się na całej rozpiętości obrazu. Taki widok trwa około pięć minut, potem szum w ciągu ok. 30 sekund staje się coraz ciemniejszy. Właśnie w ciągu tych 30 sekund jest "częśc z Beatlesami". Gdy ekran staje się całkiem czarny, zaczyna się ponownie rozjaśniać, ale poza szumem widać słabo mały, surowy pokój bez drzwi, z krzesłem na środku, na którym siedzi mężczyzna. Przez szum niewiele widać, ale na pewno jest ciemno ubrany, ma rękawiczki i maskę zakrywającą całą głowę, a przed sobą trzyma wyciągnięty arkusz papieru prawdopodobnie rozmiaru foolscap [nieco mniejszy od A4 - przyp. tłumacz] - nie widać jednak w ogóle co na nim jest, a nawet nie idzie rozróżnić, czy jest to tekst, szkic czy zdjęcie. W tym fragmencie przez około 4 minuty hałas w tle jest nieco cichszy i mężczyzna wydaje się coś mówić, jednak jego głos jest kompletnie zdeformowany i niezrozumiały, specjaliści próbujący doprowadzić go do porządku uzyskali do tej pory jedynie bełkot. Po "przemowie" mężczyzna rozdziera kartkę na pół, a obraz znowu zaczyna dziko pulsować na czarno-biało przez ok. 5 minut - do końca klipu. Ostatni, trzeci, trwa 8 minut i jest prawie całkowicie zajęty telewizyjnym szumem. Prawie - jedna klatka w filmie zawiera czarno białe zdjęcie zamordowanej i dorysowany paintem X na jej twarzy.
Na koniec: sprawdziliśmy też smsy i pocztę głosową. Wszystkie smsy od i do kontaktu "Kim" były bezsensownym spamem losowych znaków. Intrygująca była jednak poczta głosowa. Zachowały się trzy wiadomości - jedna nadana cztery dni przed zbrodnią, i dwie w dniu aresztowania Jasona. Pierwsza jest dość długa, trwa prawie dwie minuty, i w większości składa się z szumów, pisków, tonów - jak klipy na komputerze. W paru momentach pojawia się jednak mocno zdeformowany głos. W tym przypadku udało się wyłapać kilka słów: "zbierz wszystko i bądź gotów" oraz "spokojnie, po prostu mi uwierz" - reszta jest niejasna. Druga wiadomość głosowa trwa 12 sekund, i jest bardzo głośna. Poza szumem bardzo wyraźnie słychać krzyk. Jest mocno zdeformowany i brzmi nieziemsko, ale nawet bez pomocy dźwiękowców można usłyszeć siedem razy wypowiadane "GO!". Ostatnia wiadomość głosowa miała docelowo dojść do Jasona jeszcze przed drugą - opóźniły ją problemy z siecią. Trwa 30 sekund i zawiera różne wysokie i niskie tony przeplatane różnymi szumami. W 17 sekundzie zaczyna się męski głos, zdeformowany (lecz nie tak mocno jak wcześniej) spokojnie mówiący słowa: "Skasuj wszystko. Zapomnij wszystko. Idź do miejsca. Idź." - po nich następuje głośny, przeszywający ucho pisk aż do końca wiadomości.
Generalnie sprawa jest dużo bardziej dziwna i tajemnicza niż się wydawała na samym początku. Gdy pisałem pierwszy post, nie spodziewałem się, że przesłuchanie i przeszukiwania przyniosą aż taki wynik. Szef mówił, że nie wolno siać niepokoju, dlatego na czas śledztwa całość ma zostać cicho i nie wycieknąć do wiedzy publicznej.
P.S. Przełożony chyba dowiedział się o moim blogu, jak powiąże fakty to mogę mieć dyscyplinarnie przes****e. Poza tym w zasadzie ostatnie dwa posty trochę szkodzą "dobru śledztwa". Dlatego jeśli mój blog wkrótce zniknąłby z sieci, to wiedzcie, że chcę wam wszystkim podziękować za czytanie. I że może kiedyś jeszcze uda mi się spisać conieco. Cześć!
Piłem, później zasnąłem na ławce, później znowu piłem, obudziłem się obok ławki, dopiłem co miałem i poszedłem. Wracałem do domu z nieszczęśliwą miną, bez chusteczek, pieprzone pyłki i alergia. Uczulenie najlepszym przyjacielem człowieka. Wziąłem Alertec w ilości sztuk pięć – w listku powinno być siedem. Było dosyć ciemno, nie wiem czy była noc, bo oczy mi łzawiły od uczulenia jak po przyjacielskim kopie w splot słoneczny, którego doświadczyłem wczoraj od mojego przyjaciela, właściwie byłego przyjaciela. Nie moja wina, że działają na mnie kobiety z założoną nogą na nogę i że to akurat była jego kobieta. I że zdążyła zdjąć szpilki.
Chyba jak leżałem to ktoś podmienił mi Alertec na jakieś gówno. Brak portfela zauważyłem już wcześniej, to już trzeci raz w tym roku (znowu przez alkohol), ale złodziej zawsze miał odrobinę honoru i zostawiał mi leki (brałem jeszcze coś na wątrobę, podobno według konowałów z NFZ-tu groził mi przeszczep). Zajrzałem do kieszeni marynarki, teoretycznie z całego listka leku na alergię powinny mi zostać jeszcze dwie tabletki – listek był pusty. W kieszeni znalazłem dwie brakujące tabletki, przyjrzałem im się i daleko im było do Alertecu, w dodatku były zielone. Pieprzona alergia, pieprzony złodziej, ciekawe co mi podrzucił. Kichnąłem z tego wszystkiego.
Kac rozrywał mi głowę, teoretycznie piłem w parku, z którego nawet z zawiązanymi oczami i związanymi nogami trafiłbym do domu. Teoretycznie, bo praktycznie byłem w jakimś lesie, wokół drzewa rozmawiały w najlepsze, nie wspominając już o gadającym psie. Od dłużej chwili coś do mnie mówił, ale jako że pierwszy raz widziałem takie zjawisko, to udawałem, że mnie to nie dotyczy, że gadający pies to zbyt duży ewenement jak na mój skacowany stan. Obrazu dopełniała wielka sowa, do której wsiadały drzewa nie przerywające rozmowy – jak już wszyscy chętni znaleźli się w środku, sowa po prostu zaczęła biec przed siebie. Głupie, pomyślałem, przecież mogła polecieć. Znowu kichnąłem.
Zdjął okulary, w sensie ten pies i zaczął szczekać. Pięknie, mogłem jednak z nim porozmawiać, czasu nie cofnę, muszę się jakoś uratować. Co lubią psy? Gonić samochody (nie wiem czy sowy), merdać ogonem (ten chyba nie lubi), udawać że ludzka noga to dmuchana lala, spać i jeść. Ostatnia z wymienionych rzeczy wydawała się najłatwiejsza do zrealizowania. Sięgnąłem do kieszeni po coś do jedzenia, znalazłem tę zieloną tabletkę i mu rzuciłem. Zjadł i nagle przestał szczekać, drzewa zaniemówiły, pociemniało jeszcze bardziej. Wszystko stanęło.
Co jest kurwa?! Jakaś enigmatyczna smuga światła zwaliła mi się na głowę! Coś mnie przewróciło na ziemię. Moje ciało, wbrew instrukcjom z mózgu, uznało że to dobry moment na drzemkę i zemdlałem. Przez sen słyszałem jakieś głosy, jakaś wiertarka, jakby mnie porwał dentysta do ćwiczeń na żywym organie. Ból też czułem, ale nie umiem zlokalizować w którym miejscu dokładnie.
Obudziłem się na ławce i od razu kichnąłem. O dziwo nie czułem bólu w zębach. Wygląda na to, że mi się to śniło. Skacowane sny są jeszcze gorsze niż normalne. Zacząłem szukać chusteczek w kieszeniach – nie było. W marynarce znalazłem mój listek Alertecu, były w nim jednak tylko dwie niechlujnie włożone zielone tabletki…
Od pewnego czasu po mieście krążyły słuchy o dwóch uczniach szkoły podstawowej, którzy chcieli zbadać pewną miejską legendę, chętnie rozdmuchiwaną przez wszelkiego rodzaju fanów teorii spiskowych. Wszystko działo się wiosną, tuż po świętach.
Dwóch chłopców zmierzało do budki z lodami. Byli bardzo podekscytowani pierwszym zimnym deserem w sezonie, toteż nie zwracali uwagi na otoczenie. Wpadli na wysokiego mężczyznę, który ubrany był w długi, czarny płaszcz z wieloma guzikami, na głowie miał cylinder, a pod nosem obfity, zakręcony wąs. Nie przestraszyli się go, choć zatrzymał się i zagadał:
– Chłopcy, uważajcie, jak chodzicie.
– Przepraszamy, proszę pana! – odpowiedział grzecznie Paweł, odważniejszy z nich.
– Ach, skoro już na was trafiłem – chcecie poznać pewną historię?
– Nie, proszę pana. Mama zabroniła rozmawiać z obcymi!
Mężczyzna zaśmiał się wesoło.
– Rozumiem. Jeśli jednak lubicie straszne historie, przeczytajcie w dzisiejszej gazecie mój artykuł o tunelu.
Paweł kiwnął głową i pociągnął swojego kolegę – Rafała – za rękaw. Mieli do przebycia jeszcze długą drogę, podczas której świetnie się bawili. Rzucali się resztkami śniegu, który nie zdążył stopnieć, wpychali się nawzajem w czarne od spalin zaspy i przezywali się. W końcu dotarli do budki znanego na mieście cukiernika, zamówili dwa duże desery i usiedli na ławce tuż obok. Na parapecie leżał mały plik gazet, na których okładce chłopcy rozpoznali czarnego mężczyznę. Paweł chwycił jeden egzemplarz i przeczytał: “Tunel pod kościołem – fakt, czy mit?”. Rafał zainteresował się tematem i sięgnął po kolejną gazetę. Chłopcy z wypiekami na twarzy czytali:
”Pan Edward Stański, badacz historii naszego regionu, opowiada o tunelu, jaki łączy kościół z pałacem. Nie od dziś wiadomo, że w mieście funkcjonowało getto, a miejscowi Żydzi niewolniczo harowali w pobliskiej fabryce. Jest też pewne, że w miejscu, gdzie obecnie stoi miejskie gimnazjum, siedemdziesiąt lat temu palono ich razem z Polakami. Stański odkrył jednak, że nie wszyscy Żydzi kończyli tak tragicznie. Wielu z nich zapracowywało się na śmierć, a ich zwłoki zakopywano rzekomo w okolicach dzisiejszego kościoła, hufca ZHP oraz liceum. Historyk twierdzi, że kościół jest połączony z pałacem w parku tunelem biegnącym pod rzeką. Wielu Żydów miało ukrywać się tam przed Nazistami. Tą wiosną część podziemnego traktu zawaliła się pod wpływem wody, odsłaniając kości wielu ludzi.”
– Co to są Żydzi? – zapytał Rafał.
– Nie wiem, ale mój tata mówi, że to jacyś ludzie, których cały świat nie lubi.
– Eee to pewnie rodzina Lańskiej od matmy – zaśmiał się Rafał.
– Nie wiem. Ej, choć zbadamy ten tunel!
– Ale jak to? Tak po prostu? Tu napisali, że widać kości! Bleee…
– Nie pękaj, Rafi. Chodź!
Chłopcy zjedli lody i pobiegli do kościoła, w którym miało znajdować się wejście. W bramie rozejrzeli się, czy nie zbliża się ksiądz Staszek i wkroczyli. Paweł przypomniał sobie o wielkim prostokącie zarysowanym tuż obok konfesjonału. Skojarzył szybko, że to mógł być strzał w dziesiątkę i rzeczywiście – klapa była lekka, chłopcy z łatwością ją unieśli i, nie widząc schodów, zawahali się. Skoczyć, czy nie skoczyć? Rafał wyjął z kieszeni małe zabawkowe radyjko.
– Po co ci to? – zaciekawił się Paweł.
– Cicho, mam tu latarkę!
Strumień światła przegonił ciemność i ukazał drabinkę. Zeszli i ruszyli przed siebie, oświetlając drogę. W tunelu było chłodno i wilgotno. Czuli dziwny zapach, choć nie wiedzieli, co to takiego. Nad głową, po bokach oraz pod stopami mieli tylko ubitą, wydrążoną ziemię, z której gdzieniegdzie sterczały głazy. W pewnym momencie światło zniknęło.
– Bateryjki! – krzyknął spanikowany Rafał. – Nie mam zapasowych!
Paweł zachował jednak zimną krew i odwrócił się do wyjścia będąc pewnym, że zobaczy snop światła sączącego się przez szparę między klapą a podłogą. Zdziwił się, bo betonowy prostokąt przylegał idealnie. Ktoś ich zamknął.
Nie mieli wyboru, musieli iść dalej, mając nadzieję, że dojdą do zawalonej części, którą wydostaną się na powierzchnię. Dziwny zapach stawał się coraz wyraźniejszy, wilgoć drażniła nozdrza, a chłód stawał się coraz bardziej przenikliwy. Była wiosna, tydzień wcześniej padał śnieg, a temperatury wciąż schodziły dużo poniżej zera. W końcu Rafałem zawładnęła myśl, że zostaną tam i zamarzną. Ale czekało ich coś gorszego.
– Co to było?! – krzyknął Rafał, słysząc trzask nad głową. Paweł też to odnotował i z przyzwyczajenia skierował w tamtą stronę wzrok. Zdając sobie sprawę, że nic nie widzi, zaczął badać teren ręką. Wymacał drewnianą belkę, która pod niezbyt silnym naciskiem jego dłoni jęczała. Chłopiec odetchnął z ulgą, gdy pod stopami odkrył ten sam element konstrukcji wydający podobne dźwięki.
– To tylko deski – uspokoił bojaźliwego kompana.
Nagle, nie wiadomo skąd, usłyszeli głośne stękanie, sapanie i warczenie. W pierwszej chwili Paweł pomyślał, że trafili na legowisko bezpańskich psów, jednak zdali sobie sprawę, że w tak krótkim czasie nie zdążyłyby się tu zadomowić. W końcu od zawalenia tunelu minęło niespełna kilka dni. Szli dalej w nadziei, że to dźwięki samochodów znad ich głów. Już po kilku metrach wiedzieli, że byli w błędzie. Stał przed nimi chudy chłopiec. Choć w ciemnościach nie widzieli go zbyt dokładnie, poczuli to, gdy na niego wpadli.
– Kim jesteś?! – zapytał odważnie Paweł.
– Małym, niewinnym chłopcem, który kiedyś żył, jadł i bawił się, jak wy. Źli ludzie zabili mnie i wrzucili tu. Teraz dzięki jakiejś nadludzkiej mocy mogę chodzić, rozmawiać – zupełnie jak dawniej. Nie mam przyjaciół, pobawicie się ze mną?
Paweł pomyślał, że to kolejna legenda, którą straszono dzieci. Zaraz obok diabła jeżdżącego czarnym samochodem i pytającego o godzinę stał mały chłopiec, który szukał kompanów do zabawy. Kto się skusił, już nigdy nie zaznał spokojnego życia.
Od tamtej pory słuch o Pawle i Rafale zaginął. Tajemniczy czarny mężczyzna zgłosił na policji, że opowiedział im do tunelu. Nikt jednak nie śmiał tam zaglądać. Uznano chłopców za zmarłych, a podziemne przejście na zawsze zalano i zasypano, by upiorne dziecko nie miało gdzie mieszkać.
Wraz z otwarciem oczu, obudziły się także inne moje zmysły. Smród miejsca w którym byłem był okropny i chociaż podświadomie budynek ten był mi znany, to nutka tajemniczości przeszła przez moje plecy gdy zdałem sobie sprawę z paranormalnej atmosfery otaczającej moje - pozornie - niewinne ciało. Korytarz przede mną był jedyną dostępną drogą, którą odważyłem się podjąć. Pomieszczenie te wyglądało jakby było zainspirowane przez jakiś horror o szpitalu psychiatrycznym; ściany były ułożone przez niebieskie kostki, których odcień, ze względu na dużą ilość brudu, pozostał dla mnie niezidentyfikowany. Moją duszę przeszyły dreszcze, gdy zorientowałem się, że prócz brudu, na ścianie była też inna, przerażająca substancja - spływająca z prędkością światła na minusie i zarazem czerwona jak róże pogrzebowe, krew. Kurwa. Innej drogi nie było, więc kontynuowałem zwiedzanie.
Kolejna rzeczą przykuwającą moją uwagę, była liczna ilość różnych dokumentów i papierów na podłodze. Niektóre pokazywały zdjęcia ludzi trzymających tabliczki z numerem - bardzo podobnych stylowo do tych co używa się w więzieniach. Jedną z ludzi na tych portretach była kobieta z długimi, okrągłymi jak pierścień z władcy pierścieni, czarnymi loczkami. Zasłaniały większość jej twarzy, choć przez urywki grzywki można było zobaczyć przerażenie w jej czarnych jak smoła oczach. Jej pełne usta wydawały się nawet atrakcyjne, a numer '69' na jej tabliczce, jeszcze bardziej mnie do tego przekonywał. Moje sprośne myśli przerwał widok dużych, metalowych drzwi na przeciwko, a, że chciałem się stamtąd jak najszybciej wydostać, to pobiegłem niczym berserker w ich stronę.
Złapałem dłonią za klamkę, która ukształtowana była jako obrócony o 90 stopni w lewo (w stosunku do potocznego wyimaginowania) trapez. Jej chłód był niepokojący i zapowiadał niemiłe przeżycia. W każdym razie, otworzyłem drzwi i spojrzałem przed siebie. Na odległości ok. 2m, stała przede mną całkiem młoda kobieta w długim i pobrudzonym, szpitalnym fartuchu. Poplamiony był on krwią, choć bardziej przykuwającym uwagę faktem było to, że był on przynajmniej o 2 numery za duży, albowiem zasłaniał jej stopy. Dziwne. Twarz jej była blada, a oczy lśniły się w świetle wiszących nad nami, ponurymi żarówkami. Na nadgarstku miała opaskę z napisem "#69". Miała długie, kręcone włosy, a z buzi, kapała jej krew. Myśl o tym, że kreatura stojąca przede mną była primo, najprawdopodobniej lubiąca miesiączki swoich ofiar lesbijką, i segundo, wysłanym z piekła niczym odbicie lustrzane Anioła Gabriela, demonem, zatkała mnie na tyle, że przez pierwsze parę sekund nie potrafiłem ujrzeć czegoś, co przeraziło mnie najbardziej. Drzwi z których przyszedłem stały za jej plecami - patrzyłem się w lustro. Znaczyło to, że byłem kobietą...
Zakładki