Opowiadanie o p. Trynkiewiczu. Szkoda mi bardzo, że ludzie bawią się jego losem. Ciekawe, co by powiedzieli, gdyby ktoś tak pobawił się ich losem? Btw. Gdzie jest D.Pejs?

Był sobie obszar. Cichy, pusty, zmęczony bezsennością. Można by sobie wyobrazić, że gdyby wówczas był tam kurz, cały byłby opatulony jego kosmatymi kłębkami. Gdyby istniały na tym obszarze insekty, dawno by się tam zalęgły. Gdyby zawierał on choć cień pierwiastka życia ten gniłby już pod warstewką pleśni. Obszar posiadał. Nie jestem tak naprawdę w stanie powiedzieć, co on takiego posiadał, ale cechą jego było to, że wszystko, co mogłoby się w nim potencjalnie znajdować należałoby do niego.
- „Czegoś takiego właśnie szukam” – pomyślał omam. – „Dość mam już psucia obrazów, czas coś stworzyć. Należy wreszcie wykazać się pewną kreatywnością.”
Myśli omamu zmierzały głównie w stronę harmonii. Kurczę, żebyście wiedzieli, jaka z niej była laseczka! No, żebym żył z pięćdziesiąt lat temu, musiałbym powiedzieć, że miód, malina! Nóżki długie, krągły, falujący biust. Dekolt zawsze musi być, miniówa zdarzała się, gdy dni były bardziej upalne. Harmonia wyznaczała idealne proporcje. Trzeba tu nadmienić, że harmonia jako taka nie ustalała norm proporcji. Niestety inżynieria genetyczna nie zaszła jeszcze na tyle daleko, żeby mogła się samo-stanowić. Co nie znaczy wcale, że nie była zupełnie zależna od niczego. Nasz główny bohater musiałby przecież być jakimś zboczeńcem seksualnym, żeby kochać się w jakimś zastygłym odlewie, a takich upodobań nie sposób ukryć w kraju o tak rozwiniętym poziomie skrajnie prawicowych mediów, a gdyby nawet udało mu się jakoś przemknąć uwadze wymusztrowanych gryzipiórków, zawsze, jako osoba, bądź, co bądź, publiczna i ogólnie poważana mógł paść ofiarą, montujących dodatkowe podsłuchy w każdej komórce i w każdym konfesjonale wydawców tabloidów. Omam, starając się z każdej sytuacji wyjść jakoś z twarzą nie mógł sobie pozwolić na taką gafę, toteż latawica, do której pałały jego przepełnione wilgocią wyciekającej z gęby śliny westchnienia, musiała być przecież całkiem frywolna i zmienna. Najlepiej jeszcze, żeby miała menstruacje albo co jakiś czas dawało jej znać o sobie klimakterium, ale to by było zbyt mało skomplikowane wyjście. Omam wierzył w menstruacje u harmonii, pocieszał się tym bezmyślnie. Ale spójrzmy wprawdzie w oczy – laska była głupia i po prostu potrzebowała wymówki, ot, co! Facet zaś wierzył w jej każde słowo, jak to zakochany. Z drugiej jednak strony jest to całkiem zrozumiałe; miał jakieś inne wyjście?
Dziewczę co wieczór krzątało się tu i ówdzie, a pajac rozrabiał – robił to, do czego był powołany. Porządnym, pracującym ludziom bezczelnie psuł życiorysy. Rujnował ich światopoglądy, tratował obrazy ich życia, imitował, kusił, czynił zawsze życie swoich ofiar wstrętnym, nieznośnym spektaklem. Jego zasługą codziennie kilka żyć gaśnie, przegniwa pomału, kończy się w długich nieustannych dreszczach. Czasem samo na siebie się rzuca. Omam obezwładnia istotę życia do tego stopnia, że ta sama siebie odwołuje, sama abdykuje. W miejsce jej zawsze coś tam się trafia, jakiś obrazek, który wydaje się ani to marny, ani ponętny. W gruncie rzeczy sprowadza się to do tego, że istota życia przestaje mieć wpływ sama na siebie i staje się zależna. Nie jest już posągiem tylko zmienia kształty, barwy, odczucia. Raz jest zimna, raz gorąca, a raz całkiem letnia. Nie może być już poprawna lub nie. W końcu traci swoją konsystencję i umyka przed obrazem jak dym z komina.
Omam doskonale rozumiał swoją opłakaną sytuację. By ł między młotem a kowadłem. Skoro sam z definicji był omamem, a trzeba tu powiedzieć, że definicji trzymał się sztywno jak polityk ciepłej posadki, musiał zmieniać istnienie z wyraźnego na niewyraźne. Z tego względu ingerencja w obiekt swoich uczuć, jakakolwiek próba podrywu skończyłaby się kompletnym fiaskiem. Nawet gdyby dopiąłby swego i osiągnął cel jego primadonna rozleciałaby się mu w objęciach jak topniejący śnieg. Na szczęście jednak znalazł to, czego szukał. Głucha pustka, która wypełniała to miejsce nie mogła ulec jego szpecącej istocie, dlatego, że nie było tam nic. Niebytu nie można zepsuć, pod warunkiem, że nie jest on świętością, ściślej ujmując – świętym spokojem. Jako, że za bardzo świętości onej nawet to miejsce nie przypominało, usadowił się na samym środku. Była to bezpieczna pozycja. Kiedy widział ją przechodzącą chodnikiem, podczas których udzielała wywiadu do jakiejś mało liczącej się gazety, wołał ją. Liczył na coś, co nie do końca mieści się w granicach zdrowego rozsądku, bo z jednej strony ufał, że jej intelekt będzie na tyle trzeźwy, że spostrzeże jakąś zmianę na lepsze – oto ja, omam, siedzę tu na tym obszarze i się poprawiłem, bowiem nic już nie psuję, a wiadomo najważniejsza zasada brzmi: po pierwsze nie szkodzić. Jednak z drugiej strony ufał także, że ten intelekt nie pójdzie aż tak daleko, że zaintrygowana tym faktem nie spostrzeże się, że de facto mało to wnosi i ta intryga przywlecze ją do niego.
- „Dobrze, ale nawet jeśli ta przynęta chwyci, to właściwie co ja na razie stworzyłem? Przecież teraz siedzę tu bezczynnie, nic nie robię. Wprawdzie kobiety przyzwyczajają się w końcu do tego, że ich partnerzy nic nie robią, w międzyczasie natomiast ci muszą zadbać chociaż o pozory tego, że coś robią. A ja? Siedzę bezczynnie, bo niby co mam zrobić? Moją naturą jest psu ć! Kobieta chce, żeby jej mężczyzna był twórczy, a już co najmniej żeby naprawiał pralki, wymieniał przepalone żarówki na nowe oraz uszczelki w kranie”- myśli jego powodowały coraz większe rozterki, toteż ze swoim problemem postanowił udać się do specjalisty.

Gostynin, luty 2014
Omam stał na stopniu i dopalał papierosa. O godzinie ósmej ogromne, stare drzwi placówki rozwarły się przed nim ze skrzypieniem. Zza progu wychyliła głowę dozorczyni.
- A co Pan tu robi? – Spytała zaskoczona starucha.
- Dzień dobry Pani – odpowiedział jej uprzejmym tonem, jakby puszczając mimo uszu jej reakcję. – Czy jest możliwość konsultacji z Panem doktorem?
- Aa… Już rozumiem. Gruba ryba z zagranicy. Przyjeżdżają tacy, przetargi wygrywają łapówką, wykupują wszystko za marne grosze, likwidują. Ludzie tracą pracę, czasem ciepłe posadki muszą zmienić tylko na trochę mniej wygodne, czasem jednak pozostaje im przykręcić zawory i pogodzić się z losem bezrobotnego. A taki fircyk potem przez wyrzuty sumienia wrzodów się nabawi! Histerie wielkie urządza! – Przerwała ten oburzony ton, próbując wziąć oddech. Jej siny nos wydawał się wówczas jakby trochę poczerwieniony, co było jedną z nie licznych oznak, że jeszcze żyła. Nagle wybuchła ostro – doktor przyjmuje prywatnie po dwunastej. Drzwi zatrzasnęły się.
Omam patrząc na usmolone od ulicznego pyłu drzwi przez chwilę zamyślił się, potem jednak począł w nie pukać. Echo poniosło drętwy dźwięk uderzania w suchą, przegnitą sklejkę. Gdy w progu znów pojawiła się ta sama twarz, w której z trudem można było znaleźć jakieś oznaki życia, wypalił szybko, jakby chciał powstrzymać ją od gderania:
- Nie, ja na NFZ, szanowna Pani! Poprzez internet znalazłem informację, ż e od ósmej doktor przyjmuje na fundusz… - nie zdołał już dokończyć, bo nagle nastroszona twarz zaczęła z wolna pochmurnieć.
- Przepraszam Pana bardzo! Już dawno nikt nie pojawił się tutaj żaden porządny człowiek. Swój chłopak! Proszę wejść, proszę bardzo – mówiła przyjaznym głosem, otwierając przed nim drzwi. Oczom omamu ukazała się szara, betonowa posadzka, na której stały trzy rozklekotane, drewniane krzesła. Babka przecierając ręką kurz z krzeseł, życzliwym głosem zapraszała gościa – proszę, proszę, niech Pan usiądzie! Ja już idę po doktora! No, co za dobry chłopak… - powtarzając niby to w powietrze jej garbata sylwetka zwolna oddalała się od niego w głąb ciemnego korytarza. Omam usiadł chwiejnie na krześle, próbując balansować ciałem w ten sposób, by nie roztrzaskać starego mebla.
Korytarz był niezwykle wąski i ciemny. Całe pomieszczenie wypełniał wszechobecny kurz. Gdzieniegdzie na cienkich niciach bujały się patykowate pająki. Przemieszczając się z miejsca na miejsce wydawało się, że odbywają właśnie swój godowy taniec. Na niskim, popękanym suficie gibała się na różne strony prowizorycznie zamontowana, migająca wciąż świetlówka, wydając przy tym rytmiczne brzdęki. Przed sobą zauważył popękaną szybę. Mimo licznych plastrów, utrzymującej jakimś cudem tą szklaną konstrukcję, wpadające, co rusz przez szparę w przegnitym suficie podmuchy wiatru kołysały szybą tak intensywnie, że ta bujała się na wszystkie strony. Przyglądał się krótko temu mikroklimatowi, którego życie, jak się wydawało wisiało na włosku, że gdyby nagle masywne drzwi trzasnęły z hukiem, po ośrodku zostałaby tylko kupa gruzu. Jeden fałszywy ruch wystarczał, ażeby wszystko nieodwracalnie unicestwić. Gdy omam zdał sobie z tego sprawę zadygotał z przerażenia. Przygnity kołek, łączący poszczególne części krzesła złamał się. Omam z hukiem opadł na posadzkę, której drgania doszły do stropu i rozsadziły go w mig. Wokół omamu uniosły się tumany kurzu.

Przerażony nagle wstał. Drżenie i hałas ustał, lecz wciąż nic nie było widać. Wokół tylko sam kurz. W pewnym momencie podniósł ręce wysoko, tak jakby chciał zebrać wszystko wokół siebie i zwinął w kłębek. Po pewnym czasie zdał sobie sprawę z tego, że wokół niego panuje pustka. W rękach nikła mu mała, kolorowa szpula. Spojrzał na nią i zdał sobie sprawę, że trzyma w ręku cały świat. Wszystko nagle jakby uległo implozji. Zapadło się do tego kłębka. Obraz przemienił się, a zaraz potem łańcuch różnych istnień – ludzkich i nieludzkich, kobieta, którą kochał, staruszka i doktor, którego nie znał – odpłynął w dal. Poczuł, że coś się skończyło. Pozostał jedynie obszar. Cichy, pusty, zmęczony bezsennością…

Lecz czy na pewno tak było naprawdę? Tego nikt nie wie. Historia przepada w nicości niesiona nurtem czasu. Pozostaje mit, będący jedynym świadkiem naszej egzystencji…

PS. Imo z tymi tagami kijowo wygląda tytuł.