"Rodzi się Bóg"
Nadszedł płomień czasów zmierzchłych
Odwiedził on parapet stęchły
Mianował się miłości prorokiem
Teraz miłość odwiedza ich w grobie
Młoda Hrina, pierwsza miłości zaznała
Znalazła go, gdy na wzgórz łące swe lico okazywała
Zajął ją całą, rozpalił do nagości
Teraz pozostała jedynie stertą osmalonych kości
Cokół upadł, ich wiary klucz do wolności
Pozostał jedynie wzrok z ropiejącej oczu pozostałości
A wieść poszła hen, z dymem, wiatrem, widoku słowem
Ognia pokoju, miłosierdzia na heretyków podbojem.
Odwiedził on parapet stęchły
Mianował się miłości prorokiem
Teraz miłość odwiedza ich w grobie
Młoda Hrina, pierwsza miłości zaznała
Znalazła go, gdy na wzgórz łące swe lico okazywała
Zajął ją całą, rozpalił do nagości
Teraz pozostała jedynie stertą osmalonych kości
Cokół upadł, ich wiary klucz do wolności
Pozostał jedynie wzrok z ropiejącej oczu pozostałości
A wieść poszła hen, z dymem, wiatrem, widoku słowem
Ognia pokoju, miłosierdzia na heretyków podbojem.
Pokój. Łóżko me nigdy nie skrywało schodów do piekła, niezliczonych bestii i potworków. Szelest nie oznaczał skradania, dźwięki nie zapowiadały nieprzespanych nocy pod kołdrą. Wątły cień nie był ani aniołem, ani demonem. Można by rzec, że był to azyl wolny od dziecięcej wyobraźni w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jednak nie wpuszczając strachu przez swe drzwi, pokój blokował również bajki. Cztery kąty pozbawione baśniowej radości zawsze skrywają głębsze lub mniej tajemnice.
Tym razem mankament opierał się na parze oczu, delikatnie fosforyzujących punktów przenikliwie wpatrujących się w głąb świadomości, przyklejonych jako tania henna do drzwiczek szafki. Charakter nieletniego odkrywcy świata nigdy nie mógł sobie z nimi poradzić. Nigdy nie patrzył dłużej niż one, nigdy nie potrafił odpowiedzieć na pytania zadane jednym typem wzroku. Oczy stały się mimowolnym uzależnieniem, pokojowym rytuałem, bo jak walczyć z czymś, co istniało od zawsze w dziecięcej rachubie czasu. Pokój zmieniał się we własnym, nieokreślonym tempie. Par oczu przybywało, kolejne nalepione tatuaże zakrywały wolną przestrzeń. Cały świat odegrał swoją rolę w teatrze dziewiczości pierwszych lat, każda myśl odbijała się i przybywała przez skromne okno by zatopić się w wyraz wzroku. Pokój stał się martwym beholderem.
Świadomość pokochała te miejsce, dusza znienawidziła tych pytań, a dziecko nie pojmowało, dlaczego rodzice nigdy nie widzieli tych oczu.
Tym razem mankament opierał się na parze oczu, delikatnie fosforyzujących punktów przenikliwie wpatrujących się w głąb świadomości, przyklejonych jako tania henna do drzwiczek szafki. Charakter nieletniego odkrywcy świata nigdy nie mógł sobie z nimi poradzić. Nigdy nie patrzył dłużej niż one, nigdy nie potrafił odpowiedzieć na pytania zadane jednym typem wzroku. Oczy stały się mimowolnym uzależnieniem, pokojowym rytuałem, bo jak walczyć z czymś, co istniało od zawsze w dziecięcej rachubie czasu. Pokój zmieniał się we własnym, nieokreślonym tempie. Par oczu przybywało, kolejne nalepione tatuaże zakrywały wolną przestrzeń. Cały świat odegrał swoją rolę w teatrze dziewiczości pierwszych lat, każda myśl odbijała się i przybywała przez skromne okno by zatopić się w wyraz wzroku. Pokój stał się martwym beholderem.
Świadomość pokochała te miejsce, dusza znienawidziła tych pytań, a dziecko nie pojmowało, dlaczego rodzice nigdy nie widzieli tych oczu.
Powracam rano, bez myśli, bez sił. Spytasz się czemu? Nie odpowiem Ci...
Położę się obok, bez wiary, bez nadziei. O nic się nie spytasz, bo wraz ze mną, nie leżysz Ty.
Położę się obok, bez wiary, bez nadziei. O nic się nie spytasz, bo wraz ze mną, nie leżysz Ty.
Śmierci spojrzenie końca początkiem. Wyłudzeniem duszy z letargu ludzkiej katuszy kryjącej się wśród krwi słodkiego kwiatu, czerwonego, heroinowego maku. Jestem cieniem, jestem tym, co zostało powiedziane, tym, co nigdy nie zapamiętane.
Kiedyś był on pisarzem, autobiografii teraźniejszości malarzem.
A przyszłość? Pal Ci licho, przyszłości drogi wspomnienia, spalone, by pył Ci w oczach łzami doskwierał. Bo wiedz drogi, przyszłości dwa cele. Jednej wyśniony, upragniony. Drugiej marne zwierdziadło wyobraźni, życia letniej jazi utrapienie.
Wzrok pyłu, wspomnienia nieistniejącej przyszłości…
Kiedyś był on pisarzem, autobiografii teraźniejszości malarzem.
A przyszłość? Pal Ci licho, przyszłości drogi wspomnienia, spalone, by pył Ci w oczach łzami doskwierał. Bo wiedz drogi, przyszłości dwa cele. Jednej wyśniony, upragniony. Drugiej marne zwierdziadło wyobraźni, życia letniej jazi utrapienie.
Wzrok pyłu, wspomnienia nieistniejącej przyszłości…
Budzę się, wstaję i udaję, że żyję. Zmienia się wiele, kiedyś nie było dnia kiedy część mnie nie znikała, dzisiaj potrafię to ukryć.
Myślisz, że jest lepiej? Nie, już nigdy nie będzie. Piętno, które raz się zrodziło nigdy nie da się zmyć. Nawet dla Ciebie… nawet dla Ciebie nie potrafię nic zrobić… bym był?
Kontur samotnej postaci na tle zachodzącego słońca. Cichy szum morza niczym trzepot skrzydeł anioła odgania od skoku w nicość błękitu. Dlaczego na klifie nie ma i Ciebie? By siedzieć w objęciach, bez pamięci o troskach i problemach, bez myślenia o przyszłości i przeszłości… by być.
Ospałe kosmki włosów melancholijnie powiewające na wietrze wytyczają powolny rytm słabnącego bicia serca, które szarpane, umierające od wewnątrz toczy walkę ze swym panem. Nikt po stronie życia, wszyscy czekający na odejście. Jakim sensem jest to, że tu jestem, kiedy wszyscy chcą zapomnieć? Zrzucić maskę i pokazać siebie chociaż na tę ulotną chwilę lotu?
Promień nadziei gaśnie wraz z każdą minutą która zbliża dzień ku swemu kresowi. Postać porusza się, obejmuje kolana, spuszcza głowę. Barwy czerwienią się. Obraz, który zapamięta na całe życie. Marzenie do którego dążył od lat. On, klif i morze. Słońce zaszło.
Myślisz, że jest lepiej? Nie, już nigdy nie będzie. Piętno, które raz się zrodziło nigdy nie da się zmyć. Nawet dla Ciebie… nawet dla Ciebie nie potrafię nic zrobić… bym był?
Kontur samotnej postaci na tle zachodzącego słońca. Cichy szum morza niczym trzepot skrzydeł anioła odgania od skoku w nicość błękitu. Dlaczego na klifie nie ma i Ciebie? By siedzieć w objęciach, bez pamięci o troskach i problemach, bez myślenia o przyszłości i przeszłości… by być.
Ospałe kosmki włosów melancholijnie powiewające na wietrze wytyczają powolny rytm słabnącego bicia serca, które szarpane, umierające od wewnątrz toczy walkę ze swym panem. Nikt po stronie życia, wszyscy czekający na odejście. Jakim sensem jest to, że tu jestem, kiedy wszyscy chcą zapomnieć? Zrzucić maskę i pokazać siebie chociaż na tę ulotną chwilę lotu?
Promień nadziei gaśnie wraz z każdą minutą która zbliża dzień ku swemu kresowi. Postać porusza się, obejmuje kolana, spuszcza głowę. Barwy czerwienią się. Obraz, który zapamięta na całe życie. Marzenie do którego dążył od lat. On, klif i morze. Słońce zaszło.
Czarną szmatą wyrwę w pamięci zaszyto. Szkoda zaś, że dziur w niej jakby to sito.
Jak zapomnieć, gdy pamiętam, jak skryć, kiedy żegnam.
A Ty.
Myślisz, że zależy? Myślisz, że warto?
Skończ z tym.. i tak jestem rzeczą zbyt naganną…
Czarną, inną i beztroską.
Niszczącą, burzącą i trwożącą.
Bez strachu, bez uczuć i obojętną nadto.
A teraz usiądź i pomyśl…
Warto?
Jak zapomnieć, gdy pamiętam, jak skryć, kiedy żegnam.
A Ty.
Myślisz, że zależy? Myślisz, że warto?
Skończ z tym.. i tak jestem rzeczą zbyt naganną…
Czarną, inną i beztroską.
Niszczącą, burzącą i trwożącą.
Bez strachu, bez uczuć i obojętną nadto.
A teraz usiądź i pomyśl…
Warto?
Żył sobie kilka tysięcy lat temu pewien atom. Pochodził On z bardzo znanej i szanowanej rodziny Tlenów, bez której nikt nie mógł wyobrazić sobie życia.
Do jesieni 5436 r. p.n.e. był zwyczajnym Atomem Adamem, ale okrutne i straszne wydarzenia odmieniły jego życie. Na szczęście nie będę o tym opowiadał, to zbyt złowieszcze nawet dla mnie. Opowiem Wam za to, jak Adaś spędził swój dzień w szkole.
Jest do krótki wstęp do długiej historii Atomu Adama, która mimo wielu przekręceń, prób utajenia, została wreszcie opublikowana.
-Adaamie! Wstawaj szybko! Zaraz autobus do szkoły! – Posłyszałem jakby jakieś wołanie, lecz byłem nazbyt zmęczony by uznać je za prawdziwe. Zresztą owy głos zdawał się, jakby wywodził zza drzewa iglastego. To na pewno musiał być sen… Powoli zasypiałem, kiedy poczułem oddech na swym karku. Szybko się odwróciłem i na mus otworzyłem oczy.
- O Jezu Adam, czy Ty nigdy nie możesz wstać na czas? – Nade mną stała moja matka, Atomowa Ewa.
- Dziś niedziela. – Skłamałem ospałym jeszcze głosem, mając nadzieję, że tym razem me kłamstwo przejdzie.
- Poniedziałek synu. – Ewa zaczęła machać palcem.- Poniedziałek, wstawaj i się ubieraj. – Wyszła. Dzięki molowi wyszła! Już jej chciałem ukraść proton.
Zdezorientowany rozejrzałem się szybko po pokoju. Obok łóżka, w drzwiach… było drzewo iglaste, za którym zaraz znajdowała się kuchnia i zza którego, po chwili rozmyślań, wydobywał się też głos.
Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Ruszyłem w stronę łazienki, by przemyć mą twarz, umyć zęby i uczesać się. Odświeżony poszedłem na śniadanie.
- Szybko jedz i biegnij na autobus, bo nie zdążysz. Więcej Ci godzin nie usprawiedliwię. – Odmruknąłem jedynie i zabrałem się za zwiększanie masy i liczby atomowej. Ojciec Atom Adam siedział naprzeciw mnie i czytał gazetę. Przechyliłem głowę i przeczytałem nagłówek. ‘Węgiel Adam oskarżony o molestowanie podczas fotosyntezy.’ Jak zwykle jakieś bezsensowne anonse. Co mnie obchodzi jakiś Adam, kiedy na świecie panuje wojna? Media…
- Dziękuje! – Wykrzyknąłem przez ramię wybiegając z domu.
Niestety, bieganie nie jest moją mocną stroną. Przecież jestem atomem, a atomy nie mają nóg. Na szczęście tyczy się to również kierowcy autobusu, który nigdy nie może dosięgnąć pedału gazu i jest zmuszony pchać swój pojazd.
~Zdążyłem… - Pomyślałem doczłapując się na przystanek. Nie czekałem długo, chwile po moim przybyciu kierowca dopchał bus i ruszyliśmy w podróż do szkoły. Siedziały przede mną bliźniaczki, Atomy Ewy. Były dla mnie specjalne, od najmłodszych lat pałałem do nich miłością. Nie dość, że były piękne, to do tego jako jedyne miały rączki za które zawsze, ale to zawsze się trzymały. Razem wyglądały identycznie jak literka H!* Do tego dumnie brzmiące nazwisko… Wodór. Rozmarzyłem się wyobrażając sobie wspólne wycieczki po lasach, dolinach, kiedy to Atomy Ewy trzymałyby mnie w objęciach i byśmy sobie radośnie biegali. Mm… Jaki to piękny obraz.
Żyjąc wyobrażeniem nie poczułem nawet jak do autobusu wsiada zły Siarka Adam, zwany przez całą szkołę Siarą. Usiadł obok mnie. Musiał. No po prostu musiał. Trudno, że nie ma nigdzie wolnego miejsca, ale ja i tak wiem, że nawet gdyby było usiadły obok mnie z dwóch powodów. Nienawidzi mnie, oraz próbuje zgarnąć Ewy dla siebie.
- Huehue, O, co Ty masz taką małą masę. – Czy to moja wina, że ważę 16u, a on 32u? Nawpychał się za młodu słodkich protonów i teraz kozaczy… Marna próba zaimponowania Ewom.
- Siara, weź się, bo śmierdzisz jajkami. – Zripostowałem Adama i zakładając słuchawki odwróciłem się w stronę okna. Siarka nie odezwał się do mnie do końca podróży.
~Jeny… jakie to życie jest nudne. – Przed oczyma przelatywały mi sceny, które widziałem już tysiące razy gdy jechałem tą drogą. Węgle Adamy i Ewy tworzyły sobie na uboczu ropę, Tleny i Azoty robiły sobie powietrze… co za monotonia! Chciałbym czegoś nowego, ciekawego. Metafizyczne rozmyślanie przerwał mi pisk opon zatrzymywanego autobusu oraz głos kierowcy, który można było usłyszeć jedynie na tyłach.
- Jesteśmy na miejscu! Wysiadać! – Posłusznie wysiadłem i ruszyłem w stronę klasy, wodząc w tym samym czasie wzrokiem za Ewami.
W sali jak zwykle panował popłoch. Nauczyciel zajmował się sobą do czasu, aż przyniesiono mu dziennik. Zaczął sprawdzać obecność.
- Adam? – Jestem. – Ewa? Obecna. – Ewa? Jestem. Adam?- Obecny. Adam? – Jestem. Adam? – Cisza. Aaadam? – Brak odpowiedzi. Adam coś knuje! Znowu go nie ma!
~ Chce się zemścić za akcję w autobusie… na pewno… - Lekcja zleciała mi szybko, nawet nie wiedziałem jaki jest temat. Myślałem tylko o jednym… o niecnym planie Adama skierowanym w mą stronę. Skrzyp kredy o tablicę przerwał dzwonek.
~ To moja chwila… może być ciężko, ale nie mogę się poddać. Gdzie one tak pędzą? – Odprowadziłem wzrokiem bliźniaczki Ewy wybiegające z sali. Wstałem, wziąłem duży haust powietrza i ruszyłem w stronę drzwi. Próg, nie ma ich, korytach, czysto. Poszedłem w stronę schodów, chcąc udać się do bufetu… to był błąd, siara Adam był już po zwiększeniu masy i szedł do góry. Jego wzrok nabrał groźnego wyrazu, kiedy po Ewach ujrzał mnie. Minęliśmy się.
Poczułem uderzenie. Nie udało mi się nawet odwrócić. Zresztą, wiedziałem któż to uczynił. Zacząłem turlać się w dół po schodach, gnając ku mej zgubie, kamiennej podłodzie Dominice. Sekundy stały się minutami, minuty godzinami i gdy już byłem na centymetry przed podłogą, przede mną pojawiły się bliźniaczki Ewy! Wpadłem w ich ramiona i… poczułem przeszywający ból nerki. Widziałem światło. Po chwili wynurzyły się dwie plamy, które co sekundę były coraz bliżej. Moment później zrozumiałem, że łączę się z Ewami w H2O! Coś zupełnie nowego!
Ciekły zwiazek-Adamo-Ewy upadł na ziemię z pluskiem.
Jest to koniec naszego urzekającego opowiadania o Atomie Adamie, który niestety, mimo, że stał się wraz z Atomami Ewami wodą, zginął na kamienie w nerce, które to były przyczyną przeszywającego bólu nerki.
Historia ta opowiada o chemii, która otacza nas w życiu codziennym. Przekażcie ją dalej.
*Jedna Ewa. -> I-I <- Druga Ewa.
rączki Ew ^
Do jesieni 5436 r. p.n.e. był zwyczajnym Atomem Adamem, ale okrutne i straszne wydarzenia odmieniły jego życie. Na szczęście nie będę o tym opowiadał, to zbyt złowieszcze nawet dla mnie. Opowiem Wam za to, jak Adaś spędził swój dzień w szkole.
Jest do krótki wstęp do długiej historii Atomu Adama, która mimo wielu przekręceń, prób utajenia, została wreszcie opublikowana.
-Adaamie! Wstawaj szybko! Zaraz autobus do szkoły! – Posłyszałem jakby jakieś wołanie, lecz byłem nazbyt zmęczony by uznać je za prawdziwe. Zresztą owy głos zdawał się, jakby wywodził zza drzewa iglastego. To na pewno musiał być sen… Powoli zasypiałem, kiedy poczułem oddech na swym karku. Szybko się odwróciłem i na mus otworzyłem oczy.
- O Jezu Adam, czy Ty nigdy nie możesz wstać na czas? – Nade mną stała moja matka, Atomowa Ewa.
- Dziś niedziela. – Skłamałem ospałym jeszcze głosem, mając nadzieję, że tym razem me kłamstwo przejdzie.
- Poniedziałek synu. – Ewa zaczęła machać palcem.- Poniedziałek, wstawaj i się ubieraj. – Wyszła. Dzięki molowi wyszła! Już jej chciałem ukraść proton.
Zdezorientowany rozejrzałem się szybko po pokoju. Obok łóżka, w drzwiach… było drzewo iglaste, za którym zaraz znajdowała się kuchnia i zza którego, po chwili rozmyślań, wydobywał się też głos.
Ziewnąłem i przeciągnąłem się. Ruszyłem w stronę łazienki, by przemyć mą twarz, umyć zęby i uczesać się. Odświeżony poszedłem na śniadanie.
- Szybko jedz i biegnij na autobus, bo nie zdążysz. Więcej Ci godzin nie usprawiedliwię. – Odmruknąłem jedynie i zabrałem się za zwiększanie masy i liczby atomowej. Ojciec Atom Adam siedział naprzeciw mnie i czytał gazetę. Przechyliłem głowę i przeczytałem nagłówek. ‘Węgiel Adam oskarżony o molestowanie podczas fotosyntezy.’ Jak zwykle jakieś bezsensowne anonse. Co mnie obchodzi jakiś Adam, kiedy na świecie panuje wojna? Media…
- Dziękuje! – Wykrzyknąłem przez ramię wybiegając z domu.
Niestety, bieganie nie jest moją mocną stroną. Przecież jestem atomem, a atomy nie mają nóg. Na szczęście tyczy się to również kierowcy autobusu, który nigdy nie może dosięgnąć pedału gazu i jest zmuszony pchać swój pojazd.
~Zdążyłem… - Pomyślałem doczłapując się na przystanek. Nie czekałem długo, chwile po moim przybyciu kierowca dopchał bus i ruszyliśmy w podróż do szkoły. Siedziały przede mną bliźniaczki, Atomy Ewy. Były dla mnie specjalne, od najmłodszych lat pałałem do nich miłością. Nie dość, że były piękne, to do tego jako jedyne miały rączki za które zawsze, ale to zawsze się trzymały. Razem wyglądały identycznie jak literka H!* Do tego dumnie brzmiące nazwisko… Wodór. Rozmarzyłem się wyobrażając sobie wspólne wycieczki po lasach, dolinach, kiedy to Atomy Ewy trzymałyby mnie w objęciach i byśmy sobie radośnie biegali. Mm… Jaki to piękny obraz.
Żyjąc wyobrażeniem nie poczułem nawet jak do autobusu wsiada zły Siarka Adam, zwany przez całą szkołę Siarą. Usiadł obok mnie. Musiał. No po prostu musiał. Trudno, że nie ma nigdzie wolnego miejsca, ale ja i tak wiem, że nawet gdyby było usiadły obok mnie z dwóch powodów. Nienawidzi mnie, oraz próbuje zgarnąć Ewy dla siebie.
- Huehue, O, co Ty masz taką małą masę. – Czy to moja wina, że ważę 16u, a on 32u? Nawpychał się za młodu słodkich protonów i teraz kozaczy… Marna próba zaimponowania Ewom.
- Siara, weź się, bo śmierdzisz jajkami. – Zripostowałem Adama i zakładając słuchawki odwróciłem się w stronę okna. Siarka nie odezwał się do mnie do końca podróży.
~Jeny… jakie to życie jest nudne. – Przed oczyma przelatywały mi sceny, które widziałem już tysiące razy gdy jechałem tą drogą. Węgle Adamy i Ewy tworzyły sobie na uboczu ropę, Tleny i Azoty robiły sobie powietrze… co za monotonia! Chciałbym czegoś nowego, ciekawego. Metafizyczne rozmyślanie przerwał mi pisk opon zatrzymywanego autobusu oraz głos kierowcy, który można było usłyszeć jedynie na tyłach.
- Jesteśmy na miejscu! Wysiadać! – Posłusznie wysiadłem i ruszyłem w stronę klasy, wodząc w tym samym czasie wzrokiem za Ewami.
W sali jak zwykle panował popłoch. Nauczyciel zajmował się sobą do czasu, aż przyniesiono mu dziennik. Zaczął sprawdzać obecność.
- Adam? – Jestem. – Ewa? Obecna. – Ewa? Jestem. Adam?- Obecny. Adam? – Jestem. Adam? – Cisza. Aaadam? – Brak odpowiedzi. Adam coś knuje! Znowu go nie ma!
~ Chce się zemścić za akcję w autobusie… na pewno… - Lekcja zleciała mi szybko, nawet nie wiedziałem jaki jest temat. Myślałem tylko o jednym… o niecnym planie Adama skierowanym w mą stronę. Skrzyp kredy o tablicę przerwał dzwonek.
~ To moja chwila… może być ciężko, ale nie mogę się poddać. Gdzie one tak pędzą? – Odprowadziłem wzrokiem bliźniaczki Ewy wybiegające z sali. Wstałem, wziąłem duży haust powietrza i ruszyłem w stronę drzwi. Próg, nie ma ich, korytach, czysto. Poszedłem w stronę schodów, chcąc udać się do bufetu… to był błąd, siara Adam był już po zwiększeniu masy i szedł do góry. Jego wzrok nabrał groźnego wyrazu, kiedy po Ewach ujrzał mnie. Minęliśmy się.
Poczułem uderzenie. Nie udało mi się nawet odwrócić. Zresztą, wiedziałem któż to uczynił. Zacząłem turlać się w dół po schodach, gnając ku mej zgubie, kamiennej podłodzie Dominice. Sekundy stały się minutami, minuty godzinami i gdy już byłem na centymetry przed podłogą, przede mną pojawiły się bliźniaczki Ewy! Wpadłem w ich ramiona i… poczułem przeszywający ból nerki. Widziałem światło. Po chwili wynurzyły się dwie plamy, które co sekundę były coraz bliżej. Moment później zrozumiałem, że łączę się z Ewami w H2O! Coś zupełnie nowego!
Ciekły zwiazek-Adamo-Ewy upadł na ziemię z pluskiem.
Jest to koniec naszego urzekającego opowiadania o Atomie Adamie, który niestety, mimo, że stał się wraz z Atomami Ewami wodą, zginął na kamienie w nerce, które to były przyczyną przeszywającego bólu nerki.
Historia ta opowiada o chemii, która otacza nas w życiu codziennym. Przekażcie ją dalej.
*Jedna Ewa. -> I-I <- Druga Ewa.
rączki Ew ^
@down
Takie było założenie tego o atomach. Prześmiewcze, byleby było.
Zakładki