Reklama
Strona 2 z 3 PierwszaPierwsza 123 OstatniaOstatnia
Pokazuje wyniki od 16 do 30 z 33

Temat: [Opowiadanie] Trzy warunki

  1. #16
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Czterej? Kogo masz na myśli? :)

    1. Potraktowałem Ziemię jako nieco zacofaną planetę. A, uchylając rąbka tajemnicy, okaże się później, dlaczego tak jest. Dyktafon... Po prostu to miał pod ręką :> Możesz odbierać to jako współczesność, bo tak po prawdzie, to Ziemia niewiele się w kreowanym przeze mnie świecie zmieniła. W przyszłości (w trakcie opka) wyjdzie ważniejszy gracz :) Wtedy sf będzie można odczuć pełną gębą.
    2. Cóż za przejaw niewiedzy. Proszę o wybaczenie, zabieram się za skorygowanie fragmentu o autosanie.
    3. Haha, kolejny raz wpadka w tym rozdziale. Teraz faktycznie podane są błędy, z których nie jestem w stanie racjonalnie wybrnąć. Zabieram się za poprawę.

    I kolejna wpadka z "niezmąconą" vel "nie zmąconą". Poprawiam jak najszybciej, by nikt inny nie zauważył :D
    Dzięki za uważną lekturę, mam nadzieję, że zostaniesz z bohaterami nieco dłużej :)

    @edit
    Poprawione. Tego długiego zdania nie umiem poprawić. Dla mnie brzmi dobrze, ale potrzebna opinia eksperta :) Kiedyś był tu taki jeden... Ununulem go zwali :)
    Ostatnio zmieniony przez Elite Box : 27-07-2013, 23:32
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  2. #17
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    nigdy nie widzialam w ksiazce cha cha, tylko ha ha ;d nie wiem czy to błąd

    a bogdanov to nie bylo nazwisko? czemu mówi Bogdanie?;o
    Nie znam się na takiej tematyce, więc nie wiem czy fakty są poprawne, ale wierzę w to co czytam, fajna kolejna część

    Co prawda Blues Man jest ekspertem, ale najprościej

    Wstał i odchylił wieko kanapy. W miejscu, gdzie w każdym cywilizowanym domu znajduje się pachnąca lawendowo–waniliowym płynem do płukania pościel, widniała niezmącona niczym pustka.

    ewentualnie
    Wstał i odchylił wieko kanapy, a w miejscu, gdzie w każdym cywilizowanym domu znajduje się pachnąca lawendowo–waniliowym płynem do płukania pościel, widniała niezmącona niczym pustka.


    chociaż mi to bez różnicy, treść mi przysłania błędy, jeśli takowe są ;d

    @down
    a no tak, sory! xD przetworzyło mi sie niechcacy na inne imie :D
    Ostatnio zmieniony przez ProEda : 28-07-2013, 23:42
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  3. Reklama
  4. #18
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Major nazywał się Bogdan Bogdanow ;)
    – Skończmy z tymi panami, Ignacy. Bogdan jestem.
    Błędy zostały poprawione już przez doświadczonego sprawdzającego, na pewnym forum literackim. O ile reklamować pewnie nie można, to mam w pierwszym poście jego nazwę, wygooglować łatwo ^^ Ale Weekendowiec także przyczynił się do ich eliminacji, za co oczywiście wielkie dzięki!

    Cieszę się, że kolejna część się podobała. Mam nadzieję, że równie przychylnie ocenisz całość fabuły :)
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  5. #19
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Przed Wami kolejny, trzeci już rozdział. Zapraszam do komentowania, bardzo mi to pomaga w dalszym pisaniu :)

    Rozdział trzeci

          John Adler odetchnął z ulgą, zadanie było wykonane. Bezpiecznie dotarł ze swoimi współpracownikami na pokład najnowszego Skyspy’a.
          Wolna przestrzeń we wnętrzu w zupełności wystarczyła, by pomieścić kilkanaście osób. Część pasażerska nie była niczym oddzielona od kokpitu, za to wyraźnie ogrodzono miejsce, gdzie przechowywano bagaże. Plecaki trzech amerykańskich agentów leżały jednak na dwóch ławkach ustawionych po obu stronach wąskiego korytarza prowadzącego z kabiny pilota na ogon maszyny.
          Skyspy był największym śmigłowcem pasażerskim w powietrznej flocie Stanów Zjednoczonych. Z zewnątrz przypominał mocno skróconego dawnego boeinga 747, pozbawionego skrzydeł i silników. Te ostatnie zastąpiły dwa wielkie śmigła przymocowane do dachu za pomocą obrotowych trzpieni.
          Prawdziwą innowacją były jednak nowoczesne, inteligentne systemy, mogące rozmawiać z pilotem. Oprócz tego, system nawigacji nie opierał się na zniszczonym dawno temu systemie satelitarnym GPS, a bezpośrednio na wykrywaniu pola magnetycznego Ziemi.
          W opracowywaniu nowej techniki nawigacyjnej niemały udział mieli amerykańscy ornitolodzy, którzy od podstaw przeanalizowali techniki orientacji w terenie maleńkiego ptaszka – rudzika. To właśnie na jego cześć Skyspy przez cywilów nazywany jest Robinem.
          Wnętrze śmigłowca śmierdziało naftą, potem i rzygami. Pierwsze dwa zapachy łatwo było wytłumaczyć, lecz pochodzenia ostatniej woni Adler mógł się tylko domyślać.
          – Znów bełtałeś, Andy? – zapytał pilota.
          Andy, a właściwie Andrew Swatch, był rosłym facetem o twarzy barwy pożółkłej porcelany, którą Adler mógł codziennie oglądać w lustrze. Wykapany Chinol, zadrwił w myślach, mając na uwadze jego chińsko-amerykańską krew.
          Był przy tym młodym pilotem, który na tego typu maszynie latał dopiero kilka tygodni. Nic dziwnego, że zdarzało mu się źle ustawić żyroskopy, co powodowało rzygogenne wstrząsy podczas lotu.
          – Ta – uśmiechnął się Swatch pod nosem – przeczuwałem, że znowu cię zobaczę.
          – Masz włączony interkom? – zapytał Adler, puszczając kąśliwą uwagę mimo uszu.
          – Nie, latam głuchy, doktorku.
          – Daruj sobie, chcę porozmawiać z admirałem.
          Pilot pozmieniał pozycje kilku przełączników, wcisnął jakieś zielone i pomarańczowe guziki, po czym wpisał szereg cyfr do transpondera. Seledynowa dioda przy tabliczce z napisem Interkom zgasła.
          – Gotowe.
          – To nie powinno się świecić? – zapytał szpieg pilota, wskazując palcem czarną teraz perełkę LEDa.
          – Szwankuje już jakiś czas, mechanicy uznali to za mało znaczącą usterkę.
          Nic sobie z tego nie robiąc, Adler zdecydował się jak najszybciej poinformować przełożonego o zaistniałej sytuacji. Zbliżył usta do membrany mikrofonu osadzonej na wygiętym jak paragraf, sprężynowym trzonie. Nacisnął przycisk i przemówił:
          – Słowik do Jastrzębia, zgłoś się.
          Nasłuchiwał kilka sekund i powtórzył. Po pokładzie rozległ się trzask, później przenikliwy pisk, aż w końcu z głośnika wydobył się stłumiony zakłóceniami głos:
          – Tu Jastrząb, ćwierkaj.
          – Orzeł zabity, pisklak został w gnieździe.
          – Zrozumiałem. – Z tonu admirała można było wyłuskać zrezygnowanie, strach i troskę zarazem. – Miłego powrotu do ojczyzny. Bez odbioru.
          – Pisklak w gnieździe, co? – zagaił pilot.
          Adler spojrzał z wyrzutem na swoich współpracowników.
          – Chłopcy nie postarali się. Orłow zmarł dopiero na stole operacyjnym.
          – To nie moja wina – zaczął jeden ze szpiegów, szybko uciszony przez drugiego.

          Gdy przelatywali nad porzuconym autobusem, nie przypominał on już nadającego się do jazdy zbiorowego środka transportu. Co najwyżej mógł teraz posłużyć za kryjówkę dla węży.
          Podłożone ładunki nie były duże, ale zdołały przerobić pojazd na mieniące się dziesiątkami kolorów konfetti. Skrawki żelaznych opiłków walały się dookoła, osiadając na trawie, powyginanej karoserii, oponach i zwłokach.
          Lecieli na tyle nisko, by John Adler mógł zobaczyć nieruszających się rosyjskich żołnierzy, którzy nierzadko leżeli w kałuży krwi. Jeden z wojaków konał przygnieciony ciężarówką, z której wyrzuciła go siła wybuchu. Obok dwóch medyków ratowało tych, których dało się z powrotem zabrać do bazy, na stół operacyjny. Pozostali lekarze zastygli z grymasem zdziwienia na twarzy, zapewne nie spodziewając się w swoich klatkach piersiowych odłamków.
          Jeden z Rosjan zainteresował się cichym pomrukiem, jaki wydawały łopaty wirnika Skyspy’a. Dźwignął się na nogi o własnych siłach, lecz szybko upadł. Podczołgał się do kucających opodal medyków i wskazał maszynę palcem.
          Gdy Robin nadleciał dostatecznie blisko, wojskowi w białych opaskach z czerwonym krzyżem zaczęli energicznie wymachiwać nad głową rękoma, jakby robili pajacyki podczas porannej gimnastyki.
          John zauważył to i szturchnął Swatcha.
          – Andy, widzisz to?
          – Ta – odparł pilot. – Teraz mu nie pomogę...
          – Nie proszę cię o to. Zaraz... – Adler zawiesił głos. Rozejrzał się po pokładzie. Otworzył szybę i wystawił lusterko. Nie wierzył własnym oczom.
          Zanim zdążył zareagować, Swatch jednym kliknięciem przycisku przekazał ster autopilotowi, który w nowoczesny sposób powiedział:
          – Kieruję się na punkt orientacyjny FR-CLB.
          Czelabińska baza wojskowa.
          – Co jest, do cholery? Czemu pomalowaliście Skyspy’a w rosyjskie barwy? Gdzie, na litość boską, lecimy?
          Śmigłowiec niemal w miejscu wykonał ostry zwrot na wschód, obejmując zapowiadany wcześniej kurs.
          Zanim Adler zadał kolejne pytanie, dostał z łokcia w szczękę od Andy’ego Swatcha. Zachwiał się i upadł, szybko jednak podrywając się z zimnej podłogi, jednocześnie zamachując się ręką. Pilot zdołał uniknąć ciosu, złapał wyciągniętą kończynę i przerzucił szpiega przez ramię, jednocześnie się obracając. Z ust Johna pociekła strużka krwi, którą szybko starł wierzchem dłoni.
          – Niech cię diabli wezmą, Swatch – zaklął głośno, ponownie rzucając się na rozbawionego tymi słowami pilota.
          – Złego nie biorą, ale słyszałem, że dla ciebie zrobią wyjątek.
          Gdy Adler dopadł pilota, przyłożył mu lewym prostym w nos. Cichy trzask oznaczał, że siła uderzenia była cokolwiek duża. Swatch nie był jednak dłużny i niemal w tym samym momencie kopnął Amerykanina w krocze. John zwinął się z bólu, lecz w ostatniej chwili zdołał złapać napastnika za głowę i z trudem rąbnąć nią o wolant. Twarz pilota zalała teraz rzeka krwi sączącej się z rozciętego łuku brwiowego. Chińskie oblicze Andy’ego Swatcha zmieniło się w indiańskie, pomyślał Adler, choć to i tak nie dodało mu uroku. Pozostawiwszy rannego, John przeszedł do części pasażerskiej. Plecaki wciąż leżały na ławkach.
          Dwóch współpracowników zdawało się nie zauważyć odbywającej się sceny.
          Adler wrócił do kokpitu i obrócił nieprzytomnego pilota na plecy. Spojrzał na niego i wyciągnął przed siebie ramię, trzymając w dłoni swojego przestarzałego Walthera.
          – Czy to rozsądne strzelać na pokładzie? – rzucił cichy dotychczas kompan Johna.
          Wpuszczając uwagę jednym, a wypuszczając drugim uchem, Adler nacisnął spust. Rozległ się cichy klik. Spróbował raz jeszcze i kolejny.
          – Tego szukasz?
          Młody mężczyzna, który wcześniej wrzucał ładunki do plecaków w autobusie, podniósł do góry zaciśniętą pięść. Gdy rozwarł palce, złociste pestki upadły na podłogę z metalicznym szczękiem. Naboje poturlały się pod fotel pilota, uniemożliwiając tym samym ich wydobycie. John zobaczył, jak ku jego twarzy pędzi druga, twarda jak skała dłoń.
          Wyczerpany poprzednim pojedynkiem szarpał się ze swoim dotychczasowym towarzyszem, zupełnie zapominając o ogłuszonym pilocie. Spojrzał ukradkiem na drugiego kompana, który okazał się siedzieć i przyglądać całej sytuacji z aprobatą w spojrzeniu.
          Andy Swatch ocknął się, gdy dwóch amerykańskich szpiegów leżało na podłodze, wymieniając się sierpowymi w twarz. Gdy wstali, założył z zaskoczenia dźwignię Adlerowi, a drugi związał mu nogi i ręce. Spętanego rzucili pod ławkę w części pasażerskiej.

          Więzy były silne, a sznur gruby i twardy. Próbując się oswobodzić, John zdarł do krwi naskórek z nadgarstków, co było kolejnym ogniskiem bólu na jego ciele. Opuchnięta twarz dawała o sobie znać za każdym razem, gdy próbował otworzyć usta lub unieść powieki. Zmuszony był więc lecieć z zamkniętymi oczyma. Jego mózg zarejestrował w ciągu ostatnich kilku minut wiele informacji, teraz je analizując i układając w spójną całość. Brakowało mu wielu danych i odpowiedzi na pytania: Co się stało? Czemu Skyspy pomalowany jest w barwy rosyjskiej floty powietrznej? Czemu lecą z powrotem do bazy w Czelabińsku?
          Czyżby admirał chciał się go pozbyć?
          Nie, Adler przypomniał sobie zdenerwowany głos przełożonego, gdy potwierdzał przyjęcie meldunku. Admirał floty Jason Hyatt nie miał z tym nic wspólnego.
          A jednak Swatch zaatakował go do spółki z palantem, którego prawdziwego nazwiska nawet nie znał. Urządzili go tak, że większość jego ciała pokrywała teraz purpurowa opuchlizna.
          W końcu jego uszu dobiegł głos autopilota brzmiący teraz tak, jakby czytał mu wyrok śmierci:
          – Punkt orientacyjny FR-CLB za pięć minut.
          Nie mając nic innego do roboty John powrócił do pocierania nadgarstkami w nadziei, że uda mu się poluzować więzy. Gdy rany były już głębokie, spostrzegł ostry kant stelaża ławki, pod którą leżał. Zmuszając niemal wszystkie mięśnie ciała, obrócił się na brzuch przez ramię, sycząc z przenikliwego bólu. Zaczął pocierać liną o poszarpaną krawędź.
          – Punkt orientacyjny FR-CLB za trzy minuty – usłyszał.
          Maszyną nagle szarpnęło, przechyliło na lewo i prawo, by po chwili znów się ustabilizować. Jeden z przyrządów pokładowych, odpowiedzialny za monitorowanie pola magnetycznego Ziemi, zaczął wydawać wysokie piski niczym mały szczeniak proszący o dwa razy większą od niego kość. Adler usłyszał jak ktoś wymiotuje.
          – Punkt orientacyjny FR-CLB za jedną minutę.
          Nie mając już nadziei, John zaniechał próby uwolnienia się z więzów. Spojrzał na swoich oprawców, życząc im śmierci.

    Kolejny rozdział:
    Rozdział czwarty
    Ostatnio zmieniony przez Elite Box : 16-08-2013, 10:11
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  6. #20
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    najnowszego Skyspy’a.
    fajna nazwa ;d

    Rzuciło mi się w oczy za dużo "się" w jednym fragmencie, ale wiem, że czasem trudno tego unikać

    Opowiadanie jak zwykle dobre, mógłbyś pisać scenariusze do filmów, fajna akcja, dobrze się czyta, choć to bardziej dla faceeeeetów ;dddddddd

    I like it
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  7. #21
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Czy ja wiem, czy dla facetów tylko? :> Nie zwykłem pisać romansów i ckliwych dramatów, ale kto wie... Może jakiś wątek romantyczny się pojawi w którymś z moich opowiadań. A tymczasem zapraszam na kolejną porcję. Najnowsze rozdziały zawsze na moim blogu :)

    Rozdział czwarty

          – Punkt orientacyjny FR-CLB osiągnięty – oznajmił skrzeczący głos wydobywający się z głośników. – Kieruję się na punkt orientacyjny CC-PKN.
          Adler trawił informację z niedowierzaniem. W pierwszej chwili myślał, że się przesłyszał, jednak autopilot szedł w zaparte:
          – Punkt orientacyjny CC-PKN za sześć godzin.
          Robin w rosyjskim malowaniu zmierzał do Chin. John sam już nie wiedział, co jest gorsze: odbywanie kary w bazie czelabińskiej, czy pekińskiej. W końcu zdecydował wziąć sprawy w swoje ręce.
          A te miał spętane. Poruszał nadgarstkami dyskretnie i powolnie, by przykręcona do podłogi ławka nie zaskrzypiała, co by go zdradziło. Pozwolił za to kroplom krwi swobodnie ociekać na poszycie helikoptera. Wypływający spod poszarpanej linki płyn zdążył utworzyć już kałużę, gdy maszyną znów gwałtownie rzuciło.
          Adler zawył z bólu. Wypustka, w której pokładał nadzieję na oswobodzenie, wbiła mu się w rękę, powodując zwiększenie strumienia wypływającej z rany posoki. Spod ławki wypełzła cienka czerwona strużka, zmierzając ku kokpitowi. John nie mógł nic zrobić, gdy maszyna wykonała kolejny, lecz tym razem delikatny, skręt, oznajmiając przy tym wykonanie korekcji kursu na obrany punkt orientacyjny.
          CC-PKN to oznacznie pekińskiej bazy wojskowej pełniącej rolę więzienia politycznego. Wszyscy przeciwnicy chińskiej władzy komunistycznej trafiali właśnie tam.
          W Rosji czerwonoarmiści powrócili do władzy w dwa tysiące siedemdziesiątym drugim, a za miesiąc wypadała trzydziesta rocznica tego wydarzenia. Choć państwo znów konkurowało z najważniejszym graczem świata – Ameryką – to nie mogło pochwalić się zbytnim skokiem technologicznym.
          Chińska baza była zupełnym przeciwieństwem rosyjskiej. Tam technologia stała na najwyższym poziomie. John wiedział, że nie będzie miał możliwości ucieczki, dlatego za wszelką cenę musiał odzyskać kontrolę nad amerykańskim, nie... rosyjskim Skyspy’em.
          Szarpnął mocno dłońmi, próbując rozerwać więzy. Zadzior wbił mu się głębiej, choć agent miał nadzieję, że jednak wypadnie. Gdy spróbował czwarty raz z rzędu, w końcu mu się udało. Nie bardzo jednak wiedział co dalej. Postanowił się wytoczyć na środek części pasażerskiej.
          – Oswobodziłeś się, John? – zapytał z udawaną troską pilot helikoptera.
          – Co to ma wszystko znaczyć? – Adler zignorował wcześniejszą wypowiedź wroga.
          – Nie wiem, o czym mówisz.
          – Bójka, związanie mnie, a teraz lot do Pekinu? Poważnie upadłeś aż tak nisko?
          Andy spojrzał na wspólnika, który wyciągnął naboje z magazynka Johna, i nakazał:
          – Larry, rozwiąż go. I tak nigdzie stąd nie ucieknie, a sam nie ma szans przeciwko nam trzem.
          A więc masz na imię Larry, pieprzony oszuście, pomyślał John ze wściekłością. Miał ochotę roztrzaskać jego czaszkę o dowolny twardy przedmiot, jaki wpadłby mu w rękę.
          – Drogi Johnie Adlerze – rozpoczął wykład Swatch – możesz się tylko domyślać, jak bardzo niewygodny jesteś dla obu sprzymierzonych potęg komunistycznych. Chiny, podobnie jak Rosja, stwierdziły, że jesteś zagrożeniem dla systemu.
          – Pieprzę ten system, Swatch.
          – Nie przerywaj, gdy starsi mówią.
          Nie był starszy. John miał trzydzieści osiem lat na karku, a młodemu Andy’emu niedawno dopiero co stuknął drugi krzyżyk. Nie mógł też być starszy stopniem, gdyż Adler nigdy nie poszedł w kamasze. Pracował jako cywil na zlecenie rządu.
          – Chodzi o to, John – kontynuował pilot z wyraźnym rozbawieniem w głosie – że amerykański plan został dawno rozpracowany przez Astapkowicza i spółkę. Generał nie omieszkał bezzwłocznie poinformować chińskiego prezydenta.
          – Wciąż nie mam pojęcia, o czym, do cholery, mówisz! – skłamał Adler. Wtem odezwał się jego były wspólnik zwany Larrym.
          – O rosyjskim myśliwcu, to jasne. Od dawna było wiadomo, że Amerykanie chcą położyć łapę na Tu-C43.
          Larry był opanowany, mówił cicho i wyraźnie. Nie podnosił głosu, lecz starał się dotrzeć do Johna grzecznością. Co za pieprzony zgrywus.
          – Mieliście kreta, Adler – ciągnął. – Gdy tylko przekazał nam informacje, że planujecie bezczelnie wtargnąć do czelabińskiej bazy i, jak gdyby nigdy nic, odlecieć z niej nowiutkim myśliwcem, postanowiliśmy nie czekać, aż wam się uda, tylko działać od razu.
          Agent przytaknął skinieniem głowy, nie ukrywając cierpienia, jakie sprawiał mu ten ruch. Jęknął niemal bezgłośnie i słuchał dalej wywodu swojego dotychczasowego sprzymierzeńca:
          – Wszyscy na tym pokładzie, z wyjątkiem ciebie oczywiście, jesteśmy opłacanymi przez Chiny podwójnymi agentami.
          Cios. W prawdzie tych dwóch gagatków, z którymi przyszło mu wykonywać zadanie, znał niespełna trzy tygodnie, zaskakujące były pobudki Swatcha, z którym kumplował się znacznie dłużej. Choć nie mógł mówić o przyjaźni, Andy był pewnego rodzaju maskotką admirała Hyatta. Chłopcem na posyłki, w dodatku uczynnym i przyjaznym. Nie było nikogo, kto mówiłby o nim źle.
          Jak widać pozory mylą.
          Młody pilot ponownie przejął głos:
          – Larry i Dave mieli pilnować cię przez cały czas. Nie podejrzewałeś niczego, głupcze. Nie domyśliłeś się nawet w momencie, gdy myśliwca nie wyprowadzono z hangaru?
          – Dowiedziałem się o tym, gdy Orłow, cały poharatany, trafił pod nóż – odparł zgodnie z prawdą Adler.
          Swatch przez chwilę ważył słowa w myślach, by nie zdradzić, ile tak naprawdę wie. W końcu powiedział:
          – Admirał przygotował dwa plany, prawda?
          Adler ponownie potwierdził skinieniem, co dodatkowo poszerzył o efekt dźwiękowy w postaci głośnego bluzga. Niewzruszony pilot dalej zdradzał szczegóły podstępu.
          – Pierwszy z nich zakładał, że Bogdanow wyprowadzi Orłowa do hangaru, zabije go, zabierze klucze startowe do Tu-C43 i wystawi na zewnątrz, skąd chłopcy mieli go buchnąć. Proste. Tyle że Bogdanow okazał się bardziej czerwony, niż kardynalski biret. Powiedz mi, czy komunistom można ufać?
          – Sam to wiesz najlepiej, ty nawet srasz na czerwono.
          Jeden ze zdrajców – Dave albo Larry – roześmiał się głośno. Swatchowi tylko nieznacznie podniosły się kąciki ust i nie zaprzestał dalszego relacjonowania:
          – Drugi wariant, co ciekawsze, był bardziej rozbudowany, ale nie wymagał lojalności rosyjskiego wojaka! Twoi towarzysze niedoli podpalili hangar, mając nadzieję, że ktoś otworzy drzwi i wyprowadzi maszynę. W zamierzeniu Orłowa miało przy tym nie być, dlatego podłożyli mały ładunek w pokoju obok, a potem pod pozorem niebezpieczeństwa odesłali poczciwego majora do gabinetu.
          John nie wytrzymał i przerwał monolog:
          – W takim razie, jaką ja pełniłem rolę w całym przedsięwzięciu?
          – Spokojnie – Swatch oblizał wargi – zaraz do tego dojdziemy. Chłopcy podłożyli o wiele większy ładunek w samym hangarze, bo wiedzieli, że Orłow zawsze osobiście ocenia straty poczynione przez żywioły. Nie chcieli jednak zbytnio uszkodzić myśliwca, dlatego też major nie zginął. Byli przygotowani i na to. Jako jedyny chirurg w bazie na pewno operowałbyś dziada.
          Adler znał swoje zadanie doskonale. Miał wstrzyknąć staruchowi nieco więcej tiopentalu niż to wymagane i pozwolić mu umrzeć we śnie. Cele misji były dwa: zabić majora Orłowa i ukraść nowoczesny statek powietrzny. O ile w obu przypadkach John odgrywał raczej drugorzędną rolę, to miał być mózgiem ewakuacji na wypadek, gdyby nie powiodło się zuchwałe gwizdnięcie tupolewa.
          I uciekli. Pomocnicy okazali się użyteczni i nie przejawiali oznak zdrady, a przecież byli podstawieni od samego początku. Od samego... cholera, coś jest nie tak.
          – Jeśli Astapkowicz wcześniej przejrzał nasz plan, to czemu, do jasnej cholery, pozwolił wam działać? Czemu narażał flotę na utratę swojego flagowca?
          – To proste. Mimo wszystko jemu bardziej zależało na tym, by pozbyć się ciebie.

          Porywacze nie związali ponownie Adlera, w dodatku pozwolili mu na swobodne poruszanie się po pokładzie Skyspy’a. Zabrali mu broń i plecak, a razem z nim cały zapas wzmocnionego C4. Nie miał szans na ucieczkę, na pokładzie nie było też ani jednego spadochronu lub po prostu o nich nie wiedział.
          Gdy autopilot oznajmił, że do celu pozostało jeszcze pięć godzin, sprawy potoczyły się błyskawicznie. John wstał, zbliżył się do wolantu i zdążył wyłączyć automatyczne sterowanie, zanim poczuł ukłucie na szyi.
          Poczuł, jak zasypia.
    Ostatnio zmieniony przez Elite Box : 16-08-2013, 12:45
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  8. #22
    Avatar Nebula
    Data rejestracji
    2013
    Położenie
    Allenstein/ Krakau
    Wiek
    29
    Posty
    1,113
    Siła reputacji
    11

    Domyślny

    Hej! Fajnie się czyta, ale ponieważ
    Cytuj Autor napisał
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    proszę o silne ciosy w twarz
    :
    A te miał spętane. Poruszał nadgarstkami dyskretnie i powolnie, by przykręcona do podłogi ławka nie zaskrzypiała, co by go zdradziło. Pozwolił za to kroplom krwi swobodnie ociekać na poszycie helikoptera.
    Takie trochę zdania-potworki, na siłę budujesz złożone konstrukcje, gdy jest to całkowicie zbędne. No i "powolnie" brzmi po prostu dziwnie, gdy opisujesz poruszanie nadgarstkami.
    powodując zwiększenie strumienia wypływającej z rany posoki
    Ponownie, brzmi to dziwnie. Fajnie, że starasz się nie powtarzać, ale musisz dbać też o to, żeby takie zdania się dobrse czytało. NIe lepiej byłoby np. " XYZ wbił się jeszcze głębiej a z otwartej rany trysnął strumień posoki" albo "zadzior wbił się głębiej powodując nasilenie się krwotoku"?
    Spod ławki rozległa się cienka czerwona strużka, zmierzając ku kokpitowi.
    Stróżki robią rozmaite rzeczy, ale rozleganie się nie jest jedną z nich. Dlaczego ta strużka krwi nie mogła po prostu cieknąć albo popłynąć? Nie kombinuj za bardzo, bo to się dobrze nie kończy.
    w postaci głośnej bluzgi.
    Jest "ten bluzg", nie "ta bluzga".
    [...]zanim poczuł ukłucie na szyi.
    Poczuł, jak zasypia.
    Jak dla mnie za dużo czucia jak na dwa zdania obok siebie :P Fajnie prowadzisz akcję, dialogi (zwłaszcza "sranie na czerwono", chociaż podejrzewam zapożyczenie :P) czyta się strawnie. Ewidentnie Twoim najsłabszym punktem są opisy, za bardzo kombinujesz, na siłę komplikujesz wypowiedź i nie zawsze trafnie posługujesz się ozdobnikami/ urozmaiceniami, przez co czyta się je po prostu ciężko. Czekam na następne rozdziały :)
    Ostatnio zmieniony przez Nebula : 16-08-2013, 12:21

  9. #23
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Hej, dzięki za opinię

    (zwłaszcza "sranie na czerwono", chociaż podejrzewam zapożyczenie :P)
    Hę?

    moim zdaniem na siłę budujesz złożone konstrukcje, gdy jest to całkowicie zbędne
    Dzięki za Twoje zdanie, wezmę pod uwagę w przyszłości, choć nie obiecuję zbyt wiele.

    No i "powolnie" brzmi po prostu dziwnie, gdy opisujesz poruszanie nadgarstkami.
    Dlaczego? Wystarczy wczuć się w tę sytuację i zrozumieć intencje bohatera - zbyt szybkie ruchy mogłyby spowodować skrzypienie ławki, a to z łatwością byłoby usłyszane przez załogę cichego śmigłowca. :)

    Ponownie, brzmi to dziwnie. Fajnie, że starasz się nie powtarzać, ale musisz dbać też o to, żeby takie zdania się dobrse czytało. NIe lepiej byłoby np. " XYZ wbił się jeszcze głębiej a z otwartej rany trysnął strumień posoki" albo "zadzior wbił się głębiej powodując nasienie się krwotoku"?
    Mnie się nie spodobały te "proste" zdania. Krew nie tryskała z rany (wątpię by z gałęzi nadgarstkowej dłoniowej mogła tryskać krew), a krwotok kojarzy mi się z jakimś wielkim wykrwawieniem, a to była rana szarpana, zresztą niewielka.

    Stróżki robią rozmaite rzeczy, ale rozleganie się nie jest jedną z nich. Dlaczego ta strużka krwi nie mogła po prostu cieknąć albo popłynąć? Nie kombinuj za bardzo, bo to się dobrze nie kończy.
    Jasne, mogła po prostu popłynąć, dzięki ;)

    Jest "ten bluzg", nie "ta bluzga".
    Całe życie żyłem w nieświadomości. Dzięki.

    Jak dla mnie za dużo czucia jak na dwa zdania obok siebie :P
    Celowo tak napisałem, gdyż wszystko nastąpiło gwałtownie i poczuł ukłucie oraz senność w jednym niemal momencie.

    za bardzo kombinujesz
    Faktycznie, kombinerki i kombinezon niezbyt dobrze mi ostatnio służą. Polecę do Castoramy po nowe o/
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  10. #24
    Avatar Nebula
    Data rejestracji
    2013
    Położenie
    Allenstein/ Krakau
    Wiek
    29
    Posty
    1,113
    Siła reputacji
    11

    Domyślny

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Dlaczego? Wystarczy wczuć się w tę sytuację i zrozumieć intencje bohatera - zbyt szybkie ruchy mogłyby spowodować skrzypienie ławki, a to z łatwością byłoby usłyszane przez załogę cichego śmigłowca. :)
    Po prostu bardziej by mi pasowało zwykłe "powoli", ale niech będzie, że to kwestia osobistych preferancji. BTW. skoro Adler próbuje się dyskretnie oswobodzić, to po co, gdy już wreszcie dopiął swego, wytacza się na środek podłogi..? Słabe planowanie jak na tajniaka.
    Mnie się nie spodobały te "proste" zdania. Krew nie tryskała z rany (wątpię by z gałęzi nadgarstkowej dłoniowej mogła tryskać krew), a krwotok kojarzy mi się z jakimś wielkim wykrwawieniem, a to była rana szarpana, zresztą niewielka.
    To wymyśl jakieś fajne zdania opisujące to co masz w głowie. Tylko niech to nie brzmi jak opis z książki od biologii.
    Celowo tak napisałem, gdyż wszystko nastąpiło gwałtownie i poczuł ukłucie oraz senność w jednym niemal momencie.
    Celowo czy nie, mi się to nie pasuje. Ale to tylko moja opinia i nie musisz się nią specjalnie przejmować ;)

  11. #25
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Adler próbuje się dyskretnie oswobodzić, to po co, gdy już wreszcie dopiął swego, wytacza się na środek podłogi..?
    Oswobadza nadgarstki i wytacza się... Na pewno nie uwalniał się po to, by cały lot bezczynnie przeleżeć, a wytoczenie... Chciałem sprowokować akcję, i tak go rozwiązali przecież, bo nie miał szans :>

    Tylko niech to nie brzmi jak opis z książki od biologii.
    Trochę naukowych opisów w Sci-Fi nigdy nie zaszkodzi ^^

    Celowo czy nie, mi się to nie pasuje. Ale to tylko moja opinia i nie musisz się nią specjalnie przejmować ;)
    Każda opinia jest ważna i warto je brać pod uwagę, ale żebym specjalnie się zamartwiał to nieee... :D
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  12. #26
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Rozdział piąty
          Ciemność.
          Gdy Adler otworzył oczy, nie zobaczył nic. Ile spał? Gdzie był? Jego wzrok nie był w stanie zobaczyć niczego w przenikliwym mroku, jaki panował tam, gdzie się znalazł.
          Smród.
          Jego nozdrzy dobiegła woń tak obrzydliwa, że mało nie puścił pawia. Swąd rozkładającego się ciała zdawał się wnikać w każdy receptor węchowy, terroryzując go nieprzyjemnym uczuciem zbliżającej się cofki.
          Ziąb.
          Całym jego ciałem wstrząsały dreszcze, wnikając głęboko w strukturę mięśni, co dodatkowo powodowało drgawki. Trząsł się z zimna jak igła na wskaźniku natężenia pola magnetycznego.
          Gdy oczy Johna przyzwyczaiły się do mroku, mógł zlustrować całe pomieszczenie niczym kot. Omiótł wzrokiem ceglane ściany, w których nie było ani jednego zagłębienia. Żadnego okna, żadnych nisz. Spostrzegł, że leży na wilgotnym klepisku, które śmierdziało butwiejącymi liśćmi. Odwrócił się na drugi bok i na tle delikatnej poświaty zauważył długie pionowe pręty poprzecinane takimi samymi, lecz poprzecznymi.
          Krata.
          Wtem jego uszu dobiegło ciche popiskiwanie i odgłos chrobotania, jakby ktoś paznokciami zdrapywał mokry tynk. Odwrócił wzrok, ale nie zdołał niczego zobaczyć. Skąpe światło dochodzące zza krat nie dotarło tak daleko, a John przecież nie był kotem.
          Częściowo jeszcze oszołomiony narkotykiem, powoli dochodził do tego, w jakim miejscu się znalazł. Przypomniał sobie wszystkie legendy o chińskich podziemnych więzieniach, gdzie skazańcy oczekujący na wyrok, karmieni głodowymi porcjami chleba, często nie dożywali nawet procesu. Zwłoki stawały się pożywką dla ciągle rozmnażających się szczurów.
          Jedna z legend głosiła, że w najgłębszej celi osadzono dawnego amerykańskiego generała, który podobno znał tajne plany zagospodarowania Księżyca jako bazy wypadowej. Aby wydobyć z niego informacje, Chińczycy mieli przypalać mu skórę silnymi laserami, obsypywać szczurami i zawiązywać nos szmatą nasączaną wymiocinami. Sławny oficer nie poddał się i uciekł, a od tamtych dni nikomu nie udało się powtórzyć tego wyczynu.
          Gdy skrawek światła rozszerzył się nieznacznie, Adler powłócząc nogami podczołgał się do krat. Zobaczył kapryśny płomień świecy, który skakał we wszystkie strony, kołysząc się z góry na dół. Niewątpliwie ktoś szedł w stronę ceglanego pokoju. W końcu w migotliwym świetle zajaśniała twarz z cienkimi spiczastymi wąsami i podobnymi szparkami zamiast oczu.
          John nie miał już złudzeń. Znajdował się w jednym z legendarnych chińskich więzień politycznych.
          Skośnooka facjata okazała się należeć do strażnika tak szpetnego, że jego głowa mogłaby z powodzeniem zastąpić dynie podczas halloween. Stanął przy celi Johna i zawiesił świecę na naściennym kandelabrze.
          Jasne światło roztoczyło się po całej celi, docierając nawet do rogu, którego John nie mógł wcześniej dostrzec. Teraz ujrzał niewielką kałużę, przy której leżały zwłoki w stanie daleko posuniętego rozkładu otoczone przez liczną grupę dorodnych szczurów.
          Nie tylko swoją celę John mógł poznać. W blasku świecy spojrzał ukradkiem przez ramię na sąsiednie pomieszczenie i nie mógł uwierzyć.
          Dokładnie w takiej samej klitce leżał Dave, agent, który wraz z Johnem uciekł z czelabińskiej bazy.
          – Wody... – poprosił po angielsku John strażnika.
          Zero reakcji. Powtórzył po rosyjsku, ale klawisz ponownie nie wykazał zainteresowania. W końcu spróbował łamaną chińszczyzną z okropnym akcentem i mężczyzna o szpetnym obliczu odpowiedział:
          – Wody prosisz, co?
          – Wody... – powtórzył John. – Proszę, wody...
          Dostał wodę. Strażnik odszedł kilka kroków od celi, Adler usłyszał szczęk uderzających o siebie szklanek i po chwili poczuł na twarzy lodowaty rozbryzg. Zlizywał łapczywie życiodajny płyn z kącików ust i próbował grzbietem dłoni zebrać przezroczyste kropelki z policzków. Zniósł donośny śmiech klawisza z pokorą i gdy ten odszedł, przysunął głowę między szczebelki. Syknął krótko, a postać z naprzeciwka się podniosła.
          – Co jest? – zapytał rozbudzony mężczyzna w stroju maskującym, poszarpanym tak mocno, jakby pogryzły go szczury.
          – Dave? – upewnił się John. – Nazywasz się Dave?
          – Dave Grainhell. Gdzie my jesteśmy?
          – Sądzę, że to chiński loch, prawdopodobnie pod bazą w Pekinie.
          Twarz towarzysza, teraz dobrze widoczna, przybrała grymas przerażenia i niedowierzania. Na trupiobladym licu Amerykanina malował się strach przed nieuchronną, makabryczną śmiercią.
          – Czemu tu siedzisz? – zagadał John, by podtrzymać Dave’a na duchu. Obecność drugiego człowieka, który dzieli niedolę, jest bardzo ważna i pomaga nie postradać zmysłów.
          – To naprawdę bardziej skomplikowane, niż myślisz – odparł szpieg, pocierając dłonią swoją bujną czuprynę.
          – Wytłumacz mi. – Widząc wahanie towarzysza, Adler dodał, posyłając wymowne spojrzenie w stronę strażnika: – Ten tuman nie rozumie po angielsku.
          – Ta afera ma tyle zawiłości, że powieść oparta na niej byłaby szpiegowskim bestsellerem.
          – No mów wreszcie. – Adler się niecierpliwił.
          – Admirał Hyatt doskonale wiedział o tym, że mamy w firmie kreta, tak samo jak Astapkowicz wiedział o planach naszego wywiadu. Dwa lata temu wysłał mnie tutaj. Miałem ulec kuszeniom, obietnicom milionów dolarów i dać się przeciągnąć na stronę Chińczyków. Byłem śpiochem, który obudził się w chwili największej potrzeby. Przybyłem, by cię ratować, Johnie Adlerze.
          – Ja już się zupełnie w tym wszystkim pogubiłem – przyznał Adler. – Mieliście zabić Orłowa i ukraść rosyjski myśliwiec, a gdyby wam się nie udało, miałem wam pomóc w ucieczce. Potem mnie porywacie, a w końcu się okazuje, że jesteś po mojej stronie.
          – Dokładnie tak.
          – Po co?
          Strażnik poruszył się niespokojnie, słysząc coś w oddali. Pozostawiwszy dogasającą świecę w uchwycie na ścianie, ruszył w stronę drugiego końca korytarza. Adler machnięciem głowy zachęcił rozmówcę do odpowiedzi.
          – Nie jestem aż tak głęboko w temacie, ale wiem, że komuniści coś szykują przeciwko Amerykanom. Pierwszym krokiem ma być eliminacja szpiegowskiej siatki. Przyznam, że byłem przeciwny zabijaniu Orłowa, bo był to nasz człowiek, ale zdobycie Tu-C43 było priorytetem.
          Adler potarł ucho wierzchem dłoni, po czym wsadził doń mały palec i kilka razy go obrócił. Przez chwilę myślał, że się przesłyszał.
          – Orłow był naszym człowiekiem?
          – O tak... Podobno, bo nie wiem na pewno, czymś bardzo się naraził Astapkowiczowi i ten polecił Jefimowiczowi, żeby go zabił. Ale że prezydent i Orłow byli serdecznymi przyjaciółmi, skończyło się tylko na degradacji i zesłaniu do czelabińskiej bazy. Sam widziałeś, jakie panują tam warunki.
          – A samolot?
          – Tu też Orłow nie pozostaje bez zasług. Był głównym konstruktorem. Krążą słuchy, że sam chciał go buchnąć, ale nasz szef się nie zgodził.
          – I w końcu dochodzimy do momentu, w którym nie mam pojęcia, co, psia mać, ja tam robiłem.
          – Orłow podobno zażyczył sobie, byś to właśnie ty był mózgiem operacji. Hyatt długo zaprzeczał. Twierdził, że brak ci doświadczenia, a w dodatku nie jesteś wojskowym, ale stary pryk się uparł i tak oto założyłeś kitel. Dalsze wydarzenia już znasz. Astapkowicz, Chinole, spisek, pozbycie się szpiegów z terenów opanowanych przez komunistów.
          – Jasne – powiedział cicho John. – Znalazłeś się tu bo...?
          – Gdy wstrzyknęli ci tiopental, wyciągnąłem swoją broń i chciałem zastrzelić Larry’ego. Drań chyba mnie przejrzał już wcześniej, bo i mój magazynek był pusty. Obudziłem się w tym bagnie, podgryzany przez krwiożercze szczury.
          W tym momencie jęknęły zawiasy i drzwi uchyliły się tak, że Adler zdołał wtargnąć wzrokiem na teren nieprzyjaciela. Widok korytarza podobnego do tego, jaki rozciągał się za kratą, przesłoniła postać grubego i niskiego człowieka. Okazał się on być drugim strażnikiem. Stąpał powoli, uważnie patrząc, by nie rozdeptać żadnego szczura. Omiótł wzrokiem każdą celę po kolei i zawiesił spojrzenie na kilka sekund na Adlerze.
          Szepnął coś do ucha Chińczykowi, który do tej pory strzegł cel Amerykanów i zamienili się.
          Nowy klawisz jeszcze raz odwrócił głowę w stronę Johna, następnie zmierzył Dave’a. Pokręcił głową i odprowadził poprzedniego strażnika do drzwi. Szczęknęło szkło i więźniowie dostali po szklance wody.
          Cały czas nic nie mówiąc, wyjął z tylnej kieszeni spodni pęczek kluczy, odnalazł właściwy, włożył do dziurki w zamku celi Johna i przekręcił. To samo powtórzył w kracie przeciwnej klitki i znów bez słowa odszedł. Gdy wrócił, podał Johnowi mały pakunek, każąc położyć go obok gnijących zwłok. Spojrzał ostatni raz na twarz amerykańskiego agenta, na której malowało się zdziwienie.
          – Teraz musicie zachować spokój i czekać na odpowiedni znak – rzekł, po czym rozsiadł się wygodnie, rozwiązując krzyżówkę.


    ____________
    Reszta na blogu (do ósmego), tu będę wstawiał co tydzień :D
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  13. #27
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Jak zwykle dobra robota, płynnie się czyta, widać znajomość tematu, najpierw Rosja, tu Chiny, podobają mi się dialogi, wszystko takie przemyślane, że nic tylko zazdrościć weny.
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  14. #28
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Przez studia nie mam kiedy pisać, zatrzymałem się na dziewiątym rozdziale opowiadania i mimo szczerych chęci brak mi zwyczajnie czasu... Ale podzielę się z Wami kolejnym rozdziałem tajemniczej przygody Johna Adlera. UWAGA Wchodzi w tym rozdziale element science-fiction, który według niektórych jest głupi :P Jednak wątek zapoczątkowany w tym rozdziale jest kluczowy w całej trylogii, a poprzednie epizody były wprowadzeniem pozbawionym elementów SF czy fantasy.

    Rozdział szósty
          John przez chwilę nie wiedział, co zrobić. Węsząc kolejną intrygę, posłusznie odłożył ciężkawą paczkę tam, gdzie mu kazano i nie odzywał się. Zerkał co i rusz na Dave’a, jakby oczekując od niego wyjaśnień. Drań siedzi w tym głębiej ode mnie, a teraz się nie odzywa?
          Grainhell pokręcił tylko głową na znak, że nie ma pojęcia, co się dzieje. Zdezorientowani takim obrotem sytuacji, stale wymieniają spojrzenia, drepcząc od ściany do ściany, zupełnie nie zwracając uwagi na dziesiątki wściekłych szczurów.
          Stworzenia wydawały się mieć zupełnie gdzieś zaistniałą sytuację. Podjadały zwłoki w celi Johna, nie zwracając uwagi na nowy element wystroju. Tylko jeden gryzoń pogładził pakunek wąsami, a następnie obsikał go obficie, zapewne znacząc w ten sposób teren. W środku nie było dla nich niczego ciekawego, a przynajmniej nic lepszego od rozkładającego się ciała.
          W końcu Chińczyk przemówił, patrząc na Dave’a:
          - Ciebie poznaję, chłopcze, a ten drugi? - Spojrzał teraz na Johna. - Tak... ty na pewno musisz być ten Adler, którego mam stąd uratować.
          Dave spojrzał na strażnika i zachodził w głowę, dlaczego ten pomaga im w ucieczce. Nie wątpił przecież, że na terenie chińskiego więzienia jest więcej niż jeden śpioch, ale nie sądził, że zamieszani są w ten proceder obywatele Państwa Środka.
          Skośnooki podszedł do dębowych drzwi osadzonych na mosiężnych zawiasach. Upewnił się, że są w miarę szczelnie domknięte i dla pewności przesunął do końca zasuwę. Wrócił do mężczyzn, oznajmiając:
          - Dzięki mnie opuścicie to małe piekiełko.
          - Małe?! - zapytał z niedowierzaniem John. - Co może być gorszego?
          - Gorsze może być to, co spotka was na górze, gdy nie wyjdziemy.
          - Dlaczego mamy ci ufać? - spytał Dave. - Nie znamy nawet twojego imienia.
          Strażnik zamyślił się.
          - Mówcie mi Xun Li. Moje prawdziwe imię nie jest teraz ważne.
          - Skąd o nas wiesz? - naciskał Dave.
          - Powiedziano mi, że maczaliście palce w śmierci majora Orłowa.
          - Jasna cholera - zaklął John po cichu. - Ciągle ten Orłow i Orłow, a jak nie on, to ten pieprzony samolot. Co tym razem?
          Teraz twarz strażnika przybrała wyraz konsternacji, gdyż nie spodziewał się, że Adler będzie poirytowany. Miał wrażenie, że ucieczka to dobre wyjście z patowej sytuacji, choć mógł się mylić.
          - W takim razie gnijcie tu, głodujcie i bądźcie żywym pokarmem dla tych paskudnych gryzoni, bo wasz proces zaplanowano dopiero na przyszły miesiąc. Chcą was powiesić podczas obchodów rocznicy.
          Dave zadrżał. Potężny dreszcz wstrząsnął jego ciałem na myśl, że miałby umrzeć w tym odrażającym miejscu. Spojrzał na Johna, który nie był poruszony słowami Xun Liego. W końcu nie wytrzymał i wybuchnął:
          - John, zaufajmy mu. Nie chcę dyndać jak świńska noga w wędzarni...
          - Xun Li - podjął rozmowę John. - Co więc planujesz? Jak chcesz się stąd wydostać?
          - Na początku wytłumaczę wam, dlaczego chcę was uratować. Jestem przybyszem z kosmosu, a dokładniej z Io - jednego z księżyców Jowisza. Moje plemię posiadło prastarą moc bogów.
          - Nie interesuje mnie religijna papka - odgryzł się John. - Już dawno na świecie przestały liczyć się wierzenia.
          - Nie moje. Na Io wierzymy w naszą moc. Potrafimy zmienić się w dowolną żywą istotę.
          Oczy obu agentów przypominały teraz wielkie monety, jakimi niegdyś płacono. Spojrzeli po sobie, porozumiewawczo mrugając i przewracając oczyma. Nic nie rozumieli.
          Strażnik podniósł pulchną rękę i wsadził palec wskazujący do nosa, po czym zaczął nim wywijać we wszystkie strony. Nie przejmując się uważnymi spojrzeniami Amerykanów, dłubał dobre pięć minut, a gdy w końcu wyjął dość sporych rozmiarów grudkę, strzepnął ją na podłogę. Poprawił marynarkę jasnozielonego munduru, pogładził się po dupie i wyciągnął z kieszeni kartkę. Rozwinął papier i czytał:
          - Drogi Johnie - spojrzał na adresata i kontynuował - nie przywykłem do pisania listów, ale jeśli czytasz ten, to wiedz, że wiem o twojej sytuacji. Nie wiem, kto ci go dostarczył, ale zaufaj temu człowiekowi i wykonuj jego polecenia. Niedługo się spotkamy.
          - Od kogo to? - mruknął Adler.
          - Podpisano: twój ojciec.
          - Ojciec?! - wykrzyknął John. - Nigdy go nie poznałem, a teraz, gdy podchodzę pod czterdziestkę, przysyła ciebie, byś mnie uratował z chińskiego więzienia?
          - Nie wydziwiaj, głupcze - zniecierpliwił się Xun Li. - Sprawa jest poważniejsza, niż myślisz, a Orłow to dopiero początek. Zakładam, że skoro się tu znajduje Dave Grainhell, to nie udało się wam buchnąć tego ruskiego cacka?
          - Tu-C43? Nie.
          - W takim razie twój ojciec ma sporo racji. Musisz podjąć decyzję, czy mi zaufasz, zanim komuniści dobiorą się do twojej dupy.
          John spojrzał na Dave’a, gdy ten znacząco pokiwał głową.
          - Zgoda - powiedział. - Pójdziemy z tobą.
          Xun Li zadowolony z siebie usiadł na krześle i niemal szeptem zdradził pierwszą fazę planu:
          - Za piętnaście minut jest zmiana warty. Zabiję strażnika i pójdę złożyć raport. Wy w tym czasie zabierzecie mu wszystko, co będzie miał przy sobie: broń, dokumenty, materiały wybuchowe i zapas amunicji.
          - A jeśli nie będzie miał? - spytał Dave.
          - To strażnik, musi mieć czym się bronić.
          Minął kwadrans i kilka razy stuknęły drzwi, które były skutecznie blokowane przez ciężką zasuwę. Xun Li pospiesznie podbiegł i odsunął blokadę, głupio tłumacząc się chęcią ucięcia sobie drzemki. Nowy strażnik był podejrzliwy.
          - Knujesz coś, Li... Ja to wiem.
          - Nie żartuj, Mao. Co mógłbym knuć? - Po wypowiedzeniu tych słów Chińczyk zdzielił klawisza pięścią w brzuch tak, że ten zgiął się wpół. Wybawiciel amerykańskich agentów poprawił jeszcze solidnym kopniakiem w twarz tak mocnym, że na podłogę posypały się zęby zaatakowanego strażnika. Zatoczył się i upadł, a z jego ust wypływała obfita rzeka brunatnej krwi.
          - Jeden załatwiony. - Xun Li uśmiechnął się. - Teraz go ograbcie, a ja wrócę za godzinkę.

          Gdy strażnik opuścił więzienny korytarz, mężczyźni przeczesali wszystkie zakamarki munduru zabitego Chińczyka. Znaleźli konwencjonalną broń palną, jeden laserowy straszak parzący, kilka paczuszek wzmocnionego C4 i, co zdziwiło ich najbardziej, dwie przepustki.
          Jedna była wystawiona na nazwisko Mao Liu Bei’a, a druga na Xi Quinj-Jina. Twarze na zdjęciach z obu dokumentów były łudząco podobne. Trzy trójkątne blizny wisiały tuż nad lewą brwią, z pewnością będąc pamiątką po porażeniu elektrycznym oszałamiaczem. Mężczyzna imieniem Xi miał oboje uszu w całości, zaś Mao cierpiał na brak połowy lewego. Co wydało się szpiegom zabawne, Quinj-Jin trzymał na zdjęciu oburącz karabin szturmowy, a Liu Bei miał poharataną mańkę, co właściwie przeszkadzało mu w poprawnym chwyceniu broni.
          Człowiek leżący na podłodze na pewno był tym poranionym ze zdjęcia. Co do drugiego John nie miał pewności.
          - Dave, sądzę, że to ten sam gość, choć mogę się mylić.
          - Po co mu dwie legitki?
          - Może trzyma na pamiątkę, gdy był mniej oszpecony?
          - A nazwisko? - Grainhell nie ustępował. Widział lukę w rozumowaniu Johna.
          - Nie wiem... Czuję, że to śmierdzi, ale nas nie dotyczy. Mieliśmy go złupić i poczekać na powrót tego, jak mu tam...
          - Xun Li.
          - Tak, właśnie tak.

          Po niecałej godzinie Amerykanie ponownie usłyszeli otwarcie masywnych drzwi prowadzących do ogromnego holu, z którego promieniście rozchodziły się korytarze identyczne do tego, w którym się znajdowali.
          Schowawszy się w głębi cel, patrzyli, jak postać wyłania się z mroku, wchodząc w krąg światła tworzonego przez cienki, wątły płomyk świecy zawieszonej na ścianie. Gdy tylko łuna omiotła twarz przybysza, Adler podniósł z ziemi zgrabiony wcześniej laser parzący. Wymierzył w strażnika, który wyglądał dokładnie tak jak ten leżący martwy w korytarzu.
          - Co jest, u licha? - zaklął głośno.
          - Spokojnie, to ja. - Postać przemieniła się w Xun Liego, wskazującego ręką na lewą dłoń trupa. - Spójrzcie tam.
          Mańka denata, sądząc po nieregularnych, poszarpanych bliznach, była pocięta ząbkowanym ostrzem takim jak piła. Przyjrzawszy się z bliska, John mógł ocenić genezę podłużnych ran, choć nie umiał wytłumaczyć dwóch równoległych nakłuć.
          - Próbowano odciąć mu rękę, to jasne. A te dwie kropki? - zapytał.
          Xun Li zastanowił się chwilę, lecz zgodził się wytłumaczyć.
          - Jak już mówiłem, jestem zmiennokształtnym, ale żeby mogło dojść do zamiany w żywą istotę, muszę wcześniej posiąść jej ślad genetyczny. W moim przypadku muszę gościa po prostu ugryźć, podobnie jak mój brat. Moc nie jest dziedziczna, choć każdy, kto ją posiada, może przekazać dowolnej osobie. Wiąże się z tym problem, bo nigdy nie wiadomo, jaki warunek trzeba spełnić, by się przemienić.
          Adler osłupiał z wrażenia. Ugryźć człowieka? Zastanawiał się nad tym dłuższą chwilę, ale w końcu doszedł do wniosku, że nigdy by na to nie przystał.
          - My tu urządzamy pogaduszki o nieziemskich zabobonach, a ty chyba miałeś jakiś plan ucieczki?
          - Owszem. Plan jest prosty, przebierzecie się za chińskich strażników, których dokumenty trzymacie w cieniu ściany.
          - Ale to dokumenty jednej i tej samej osoby!
          - Czyżby? - Xun Li zaśmiał się tajemniczo. - I tak istnieje małe prawdopodobieństwo, byście musieli je okazać.
          - Co dalej? - niecierpliwił się Dave Grainhell.
          - Wyjdziecie z korytarza jak gdyby nigdy nic, ale pojedynczo. Akcja ma być szybka.
          Zmiennokształtny ponownie pogładził się po dupie, tym razem wyjmując z kieszeni plan więzienia. W centrum widniało duże koło, z którego co kilka stopni kątowych wychodziły prostokątne wypustki. Całość przypominała staroświecki ster, jaki można było spotkać na kutrach rybackich. Obcy tłumaczył dalej:
          - Policzcie korytarze. Jest ich dwanaście. Hol okrąża jeden strażnik, mijając każde drzwi co trzydzieści sekund. W ciągu sześciu minut zatacza pełne koło. Oznacza to, że gdy minie wasze drzwi, przez dwie minuty będziecie poza zasięgiem jego wzroku.
          - Przepraszam - wtrącił Dave - gdzie jest wyjście?
          - W samym środku koła. - Xun Li wskazał na punkcik będący środkiem figury. Opisano go jako Drabina.
          John przewidział dalszy plan ucieczki. Mieli wspiąć się po szczebelkach do podobnego pomieszczenia piętro wyżej, z którego można było wyjść na główny dziedziniec bazy. Stamtąd już była krótka droga do oficyny pocztowej, w której mieli przeczekać aż do wywozu listów.
          - Drogi wybawco - zaczął Adler. - Twój plan ma jedną, bardzo poważną wadę.
          - Niewątpliwie ma ich więcej, ale czego się spodziewać po miejscu, z którego nie da się uciec?
          - Nie rozumiesz. Ten plan się nie powiedzie... Kij z przepustkami, możemy je wyrzucić, skoro mamy i tak ograniczyć kontakt wzrokowy do minimum. Ale jeśli do owego spotkania dojdzie, to nasze obce rysy szybko wzbudzą podejrzenia.
          - Tu dochodzimy do tego, czego obawiał się twój ojciec.
          - Co? - zdziwił się John.
          - Pomogę ci wybrnąć z gówna, w jakie wdepnąłeś, Johnie Adlerze, ale pozwól, że postawię ci trzy warunki.
          Twarz Amerykanina zbladła. Obcy, i to dosłownie, człowiek wtargnął jak gdyby nigdy nic do jego celi w przebraniu chińskiego strażnika, namawia do pójścia za nim, odczytuje list od ojca, oferuje pomoc, a w dodatku czegoś żąda. Podejrzliwość i nieufność leży w naturze szpiega, choć coś mu podpowiadało, by jednak przystać na propozycje Xun Liego.
          Dave był równie poruszony co John. W końcu jego uwolnienie zależało od tego, co Adler postanowi. Jeśli zgodzi się na warunki, obaj przeżyją. W przeciwnym wypadku czeka ich okropna śmierć wśród bezlitośnie kąsających szczurów, a być może powieszenie.
          - Czego żądasz? - zapytał w końcu zabójca majora Orłowa.
          - Na początek zdradzę ci pierwszy warunek: przyjmijcie moją moc.

    ___
    Reszta (do dziewiątego) na blogu. Niedługo postaram się napisać i wrzucić dziesiąty rozdział :D
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  15. #29
    Avatar Nebula
    Data rejestracji
    2013
    Położenie
    Allenstein/ Krakau
    Wiek
    29
    Posty
    1,113
    Siła reputacji
    11

    Domyślny

    Nie wiem o co chodzi (fabularnie), ale czyta się zdecydowanie mniej kolizyjnie niż poprzednie fragmenty ;) Nie ma żadnych rażących błędów językowych i innych tego typu historii, przyjemnie można przebrnąć od początku do końca. Kilka rzeczy mnie jednak zdziwiło jeśli chodzi o samą akcję, a mianowicie:

    1. Bohaterowie nieufnie odnoszą się do jedynego czynnika, który może zmienić ich sytuację - tzn. wiesz, gnijące zwłoki, podziemne więzienie, wściekłe szczury, kara śmierci - nie wiem, czy może być gorzej, a podobno tonący brzytwy się chwyta. Twoi tonący dokładnie oglądają brzytwę i jeszcze marudzą, że to nie Gillette tylko jakaś podrzędna jednorazówka :P No ale ok, niech będzie, że są szpiegami i nie ufają nikomu.

    2. Si for. Jak się domyślam materiały wybuchowe bywają niezwykle przydatne przy przeprowadzaniu brawurowych ucieczek z więzienia, ale skąd u licha zwykły klawisz ma przy sobie kilka paczek wzmocnionego plastiku? Żeby "bronić się przed więźniami, bo jest strażnikiem"? I jak się obroni przy pomocy C-4? :S Może Dave i John powinni znaleźć materiały wybuchowe w jakimś magazynie, ew. skrytce, ale przy zwykłym strażniku celi?

    3.
    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    [...] Obcy, i to dosłownie, człowiek wtargnął [...]
    No to się musisz zdecydować, obcy czy człowiek :P

    Poza tym nie ma się do czego przyczepić, wspomniany przez Ciebie "element sci-fi, który wg niektórych jest głupi" jest rzeczywiście dosyć... dziwny.., jednak w takiej konwencji jaką przyjąłeś (luźnej, parodystyczno-przygodowej, przynajmniej ja to tak odbieram) ja to kupuję bez mrugnięcia okiem. Czekam na więcej.

  16. #30
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    1. Bohaterowie nieufnie odnoszą się do jedynego czynnika, który może zmienić ich sytuację - tzn. wiesz, gnijące zwłoki, podziemne więzienie, wściekłe szczury, kara śmierci - nie wiem, czy może być gorzej, a podobno tonący brzytwy się chwyta. Twoi tonący dokładnie oglądają brzytwę i jeszcze marudzą, że to nie Gillette tylko jakaś podrzędna jednorazówka :P No ale ok, niech będzie, że są szpiegami i nie ufają nikomu.
    Wielu bohaterów różnych powieści (i nie tylko, bo i filmów, komiksów, etc.) w niektórych sytuacjach wolałoby zginąć, niż np. otrzymać pomoc od danej osoby, organizacji itp. Oni nie wybrzydzają, tu nie chodzi o nieufność, a o zdziwienie faktem, że gość twierdzi, że jest z kosmosu, a wygląda zupełnie jak człowiek (bo w końcu nim jest). Takie ostrożne podejście "świr, ale z nim pójdę" :D

    2. Si for. Jak się domyślam materiały wybuchowe bywają niezwykle przydatne przy przeprowadzaniu brawurowych ucieczek z więzienia, ale skąd u licha zwykły klawisz ma przy sobie kilka paczek wzmocnionego plastiku? Żeby "bronić się przed więźniami, bo jest strażnikiem"? I jak się obroni przy pomocy C-4? :S Może Dave i John powinni znaleźć materiały wybuchowe w jakimś magazynie, ew. skrytce, ale przy zwykłym strażniku celi?
    A czemu nie? :D Może mu zostało z jakiejś akcji, albo lepił sobie plastusia? :D Nie wiem sam, prawda, że to niebywałe, by strażnicy mieli przy sobie ładunki wybuchowe, ale kto ich tam wie...

    No to się musisz zdecydować, obcy czy człowiek :P
    Obcy nie mogą być ludźmi? :P A co jeśli gdzieś tam w kosmosie żyje inna ludzka cywilizacja? Też będą dla nas obcy w sensie przybyszów z innej planety :D
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

Reklama

Informacje o temacie

Użytkownicy przeglądający temat

Aktualnie 1 użytkowników przegląda ten temat. (0 użytkowników i 1 gości)

Podobne tematy

  1. Coś podobnego do "Trzy metry nad niebem"
    Przez Ivvy w dziale Filmy, seriale i telewizja
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post: 25-12-2012, 09:39
  2. Trzy małe problemy z programami.
    Przez Holczan w dziale Sprzęt i oprogramowanie
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post: 15-10-2012, 21:25
  3. warunki do zamawiania premium scrolli
    Przez kris129 w dziale Tibia
    Odpowiedzi: 11
    Ostatni post: 08-08-2012, 22:06
  4. Jak straciłem 200k w trzy minuty....
    Przez Poducha w dziale Tibia
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post: 14-07-2009, 00:16

Zakładki

Zakładki

Zasady postowania

  • Nie możesz pisać nowych tematów
  • Nie możesz pisać postów
  • Nie możesz używać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •