Przyszło aż dziewięć prac, jeszcze nigdy tyle nie było (za moich czasów) przy niematerialnych nagrodach.
Mały regulamin:
1. Głosować mogą osoby z minimum miesięcznym stażem na forum lub 50 postami.
2. Nie mogą głosować osoby, które zarejestrują się po rozpoczęciu głosowania.
3. Zastrzegam sobie prawo do zdyskwalifikowania jakiejś pracy, jeśli głosowanie na nią nie będzie odbywało się z prawilnymi zasadami.
Zjawiska paranormalne - temat bardzo popularny, praktycznie towarzyszy człowiekowi od jego powstania, już wtedy na ścianach starożytni ludzie malowali obiekty, które nie przypominały nic z ich okresu. Duchy, mity, legendy, nawiedzone miejsca. To idealny, chwytliwy temat na program telewizyjny. Ludzie lubią się bać, wiele filmów i seriali które na zawsze zapadły w pamięć telewidzom poruszały właśnie tą tematykę. Sukces seriali pokroju "A Haunting" pokazał, że można nabić na tym ładną gotówkę, więc postanowiliśmy spróbować i my. Jeździliśmy po domach w których "rzekomo straszy". Dla nas była to fajna zabawa, dodaliśmy parę efektów, członek ekipy na górze poruszył krzesłem albo upuścił coś na podłogę i już mieliśmy duchy. Powoli odnosiliśmy sukces, zarobiliśmy na lepszy sprzęt, od filmików z youtube doszliśmy do kontraktu z pomniejszą wytwórnią telewizyjną. Mogliśmy sobie pozwolić na urozmaicenie efektów specjalnych, więc na nasz kolejny odcinek postanowiliśmy wybrać coś naprawdę interesującego, z rozmachem. Wybór padł na opuszczony i zdewastowany szpital dla chorych umysłowo, który został zamknięty tuż po wojnie.
Przygotowania rozpoczęliśmy tydzień przed zdjęciami do odcinka. Kupiliśmy parę bajerów typu urządzenia do pomiaru temperatur, aby widzowie byli przekonani że to co przedstawiamy jest prawdą. Ktoś zarzucił pomysłem ukazania postaci odbijającej się za naszą prezenterką w lustrze. Chwyt rodem wyjęty z horrorów, ale niegłupi.
Po południu dnia 6 czerwca 2006 roku, przed rozpoczęciem nagrywania materiału pobazgraliśmy trochę czerwoną farbą po ścianach jakieś łacińskie teksty dla zwiększenia klimatu.
O północy rozpoczęliśmy nagrywanie. Ja byłem kamerzystą, z nami był jeszcze dźwiękowiec, prezenterka i "spec od efektów specjalnych", czyli wspomniany wcześniej chłopak od pukania w rury i poruszaniu łańcuchami.
Po wejściu do holu Amy zaczęła się trząść, krzywić(zapomniałem dodać że była "medium", ludzie lecą na takie chwyty). Powiedziała do kamery że czuje dziwny chłód i niepokojącą energie, po czym zaczęliśmy zwiedzać parter. Parę pokoi, kanciapa dla stróżów nocnych, w którejś z sal zbliżenie na wcześniej wykonany przez nas napis "Dead" czerwoną farbą. W pewnym momencie coś na górze mocno uderzyło o podłogę, szybko odwracam kamerę w stronę schodów. No, nasz technik ładnie się postarał. Amy jak na wspaniałą aktorkę przystało z przerażeniem w oczach wygłosiła "Boże, co to? Chodźmy to sprawdzić".
Już jesteśmy na pierwszym piętrze. Jakiś problem z mikrofonem, więc na chwile przystajemy i czekamy aż Bob naprawi mikrofon. W międzyczasie wołam Johna, tego od efektów, chętnie bym zapalił a tylko on z naszej grupki popala. Krzyknąłem w stronę ciemnego holu, skąd wcześniej dobiegło uderzenie "John, chodź na fajkę, mamy chwilowy problem techniczny." Nic. Zero odzewu. Wydaje mi się to dziwne, ale nie takie numery nam już wykręcał, wie że Amy jest strachliwa i próbuje czasem ją nastraszyć żeby realistyczniej się zachowywała. Moje spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem Amy(nawiasem mówiąc śliczna dziewczyna, od dawna jestem w niej zabujany). Upojną chwile przerywa Bob informując że mikrofon naprawiony i idziemy dalej. Zahaczamy o izolatkę i sale operacyjną. Parę porozrzucanych krzeseł, narzędzi.
Niespodziewanie z izolatki dobiega dziwny dźwięk, jakby warknięcie i plusk. Szybko biegniemy tam z powrotem. Stanęliśmy w drzwiach i zobaczyliśmy dwie postacie, jedną leżąca, której było widać tylko buty i drugą kucającą, w białej sukni. Poznałem, że te buty to najnowsze Air Maxy, dokładnie takie jakie miał John. Wcześniej naprawiany mikrofon znów nawalił i trzasnął, najprawdopodobniej spalając się przy tym. W tym momencie kucająca postać się do nas odwróciła. Przysięgam wam, że był to chyba sam diabeł, zapamiętałem tylko usta całe ociekające krwią i jelito wystające z brzucha Johna. Amy zemdlała, a ja z Bobem od razu zaczęliśmy uciekać. On potknął się jednak, i tylko błagał mnie żebym poczekał i mu pomógł. Byłem jednak tak spanikowany, że nawet nie myślałem o tym co robię , i w parę sekund później byłem już przy samochodzie zaparkowanym przed budynkiem, i piskiem opon odjechałem jak najdalej od tamtego przeklętego miejsca.
Od tamtej pory nie widziałem ani Amy ani Boba. Domyślam się co ich spotkało, i wiem że gdybym został i pomagał im uciec skończyłbym tak samo. Szef dzwonił czy mam już materiał i kiedy go wyślę. Rozłączyłem się i zapłakałem. Obejrzałem cały film jeszcze raz. Ostatnią klatką materiału jest twarz tego czegoś. Ten widok będzie mnie dręczył do końca życia"..
Ps. Motyw wzięty z recenzji http://www.filmweb.pl/film/Grave+Encounters-2011-610178
obrazek z filmu
Creekstone, grudzień 1998 roku.
Noc. Zimna i mglista noc. Trzynastoletni chłopak siedział w swoim pokoju na poddaszu przy komputerze, jedyne źródło światła pochodziło z ekranu monitora. Był sam. Rodzice wyjechali na bal sylwestrowy, a jego jedyna siostra zmarła kilka lat wcześniej na raka. Nie mógł nic usłyszeć, miał założone słuchawki, by lepiej zlokalizować przeciwników po odgłosach ich kroków. Gorzej dla niego. Lepiej gdyby słyszał kroki zbliżające się do niego. Misja w grze zakończyła się strzałem w głowę i wielką plamą krwi na ścianie. Na dosłownie ułamek sekundy muzyka przestała grać.
Wtedy doszedł go pewien dźwięk. Zdezorientowany nie wiedział co to było i czy na pewno pochodziło z słuchawek. Żeby się przekonać zdjął je i zaczął nasłuchiwać. Cisza. Dziwna i niepokojąca cisza. Inna niż zwykle. Głucha cisza. Ciarki przeszły mu po plecach. Poczuł lekki powiew chłodnego wiatru na karku. I te uczucie, uczucie przebijającego go wzroku. Szybko odwrócił się za siebie, jednocześnie pociągając kabel od słuchawek, które uderzyły o panele. Pękły i już nie zadziałały. Wydały z siebie ostatni dźwięk szumu, prawdopodobnie spowodowany jakimś spięciem. Chociaż...to nie mogło się wydarzyć. Kabel był wyciągnięty z wtyczki komputera. Serce zaczęło mu bić mocniej, pot zaczął spływać mu z czoła. Cisza ponownie była tak głęboka, że słyszał krople spadające na podłogę. Czuł, że coś jest nie tak.
Rozejrzał się po pokoju. Wszystko było tak, jak być powinno. Stojąc przy oknie, odruchowo spojrzał na podwórze. Momentalnie upadł na podłogę i zamarł sparaliżowany. Czy to zjawa? Czy to zwidy? Nigdy nie dowiedział się, co tam ujrzał, nie odważył się znowu wyjrzeć. Pobiegł do pokoju rodziców. Chciał do nich zadzwonić. Usłyszeć głos matki i ojca, by trochę się uspokoić. Dobiegł do schodów i stanął. Nie wiedział, co zrobić. Ponownie zamarł, nie potrafił się ruszyć. Na ścianie zobaczył napis. Krzywy, pisany jakby od niechcenia. Najgorsze nie było to, że pojawił się znikąd. Najbardziej przeraził go kolor. Czerwony jak krew. Krew. Czyja? Skąd się wzięła? Skąd w ogóle wziął się ten napis? Co było tam napisane? Z pewnością to Cię ciekawi, drogi czytelniku. Miałeś kiedykolwiek wrażenie jakby ktoś się w Ciebie wpatrywał? To właśnie cały czas czuł ten młody chłopak. Szczególnie kiedy przeczytał krwawy napis: "I see you".
Wiedział, że musi uciekać i w końcu nogi się go posłuchały. Dobiegł do pokoju rodziców szybko zamykając za sobą drzwi. To był błąd. Taki sam jak ten, kiedy siedział przed komputerem w słuchawkach i nie słyszał, co się wokół niego działo. W kącie ujrzał ciemną postać. Stała tyłem do niego. W ręku trzymała nóż lub coś podobnego. Może maczetę? Któż to wie. Pod jej nogami leżały dwa zmasakrowane ciała. Rozpoznał twarz swojego ojca. Za to twarz matki była tak pocięta, że nie było sposobności by ją poznać. Jego nogi zadrżały, oddech przyspieszył tempa, serce biło tak mocno, że prawie obijało się o żebra. Już miał mdleć, kiedy postanowił uciekać.
Nie wiadomo co nim pokierowało. Prawdopodobnie chęć przeżycia, ludzkie zaparcie, by mógł przeżyć choćby kilka minut dłużej. Zorientował się, że postać wcale nie zwraca na niego uwagi. Jednakże znowu poczuł ten zimny powiew wiatru na karku, jego plecy znowu przeszły ciarki.
Nadal czuł na sobie wzrok, mimo że postać stała od niego odwrócona. Otworzył drzwi, które delikatnie zaskrzypiały. Postać drgnęła, ale nadal stała w tym samym miejscu. Czym prędzej wybiegł z pokoju, gdzie tuż przed samymi schodami potknął się. Boleśnie upadł na stopień i sturlał się na dół.
Nagle podskoczył cały zalany potem, wydając z siebie cichy krzyk. Była noc. Zimna i mglista noc. Trzynastoletni chłopak obudził się po strasznym koszmarze. Nie mógł zasnąć, więc poszedł do pokoju rodziców. Był tak spocony i przestraszony, że wziął ze sobą telefon komórkowy. Sam chyba nie wiedział po co. Sen wydawał się tak realistyczny, że chciał mieć przy sobie jakieś źródło światła. Otworzył drzwi, które delikatnie zaskrzypiały. Włączył w telefonie opcję latarki i ponownie zamarł sparaliżowany. Na ścianie ponad małżeńskim łożem, widniał krwawy napis: "I see you".
Odwrócił się z zamiarem wybiegnięcia, ale wpadł na jakąś postać. Upadając na podłogę, wypuścił z ręki telefon. Prawdopodobne jest, że przy zderzeniu, zacisnął rękę, a urządzenie wykonało zdjęcie. Niestety latarka pękła, więc nigdy nie było sposobności, by ujrzeć twarz tej postaci. Zakapturzona, czarna figura nachyliła się nad chłopcem, po czym wbiła nóż w jego gardło. Ten znowu poczuł na sobie ten przebijający wzrok i chłodny powiew wiatru na karku. Wykrwawiał się. Położył głowę na podłodze i spojrzał na sufit. Ostatni widok jaki kiedykolwiek zobaczył. Ostatni widok przed zaśnięciem na zawsze.
Krwawy napis pisany, jak się później okazało, jego własną krwią: "nightmares come true".
Pamiętaj czytelniku. Sny to moc, koszmary to ogromna moc. Nigdy nie wychodź z łóżka, kiedy obudzisz się z krzykiem po koszmarze. Uważaj na to, co czai się w cieniu, kiedy masz koszmar. Koszmar to prawda.
Myślę, że każdy mieszkaniec większego czy też mniejszego miasta miał do czynienia z siecią sklepów "Żabka". Normalne osiedlowe sklepy ze sporą różnorodnością towaru, umiarkowanymi cenami oraz mniej lub bardziej serdecznym personelem. Wierzę, że robiliście tam zakupy nie raz. To dobrze. Bardzo dobrze.
Sklepów powstaje z dnia na dzień coraz więcej. Oczywistym wydaje się być fakt, że są one otwierane w celach zarobkowych przez koncern trzymający sieć "Żabka" w ryzach. Tak myśli całe konsumpcyjne społeczeństwo.
Personel ci tego nie powie. Jedyne co usłysz to zdawkowe lub wymijające odpowiedzi. Właściciele sklepów również nie będą w stanie ci nic powiedzieć. Zapytaj dowolną osobę czy wie coś na temat tego, o czym tu przeczytasz.
Gwarantuję ci, że nikt nic nie powie. Ja też nie. Nie otwarcie.
Zwróciliście kiedyś uwagę, że wchodząc do dowolnej "Żabki", zasięg w waszych telefonach spada? Przyjrzyjcie się dokładnie podczas następnej wizyty. To nie jest wina budynku. To elektronika.
Co wyróżnia akurat "Żabkę" na tle konkurencji z innymi osiedlowymi sklepikami? Bułki pieczone na miejscu? Logo?
Lubisz ciepłe bułki? To dobrze.
Jesteś obserwowany. Nie możesz uciec. Nie schowasz się. Jest za późno. Oni już cię mają.
~Smacznego.
Było ciepłe, ale nie upalne, sierpniowe popołudnie. Bawiłem się za działką z latawcem, puszczając go coraz wyżej i wyżej. Pole otoczone z dwóch stron lasem, działkami i wsią, schowaną kawałek za górką, było idealnym miejscem do tego. Wiatr wiał w kierunku rzeki za wsią, oddalonej od niej o kilkaset metrów.
Przewiązałem się w pasie końcem sznurka. Dziecięcy umysł chciał sprawdzić, jak wysoko wzniesie się mój kolorowy, przypominający ważkę, latawiec. Udało mi się wznieść go dość wysoko, biegnąc pod wiatr w kierunku lasu, ale chciałem więcej. Pomału zacząłem odwijać sznurek z uchwytu.
Na początku zatoczył kilka kółek, lecz w końcu złapał odpowiedni prąd i coraz szybciej stawał się tylko małą, czarną plamą na tle błękitnego nieba.
Z początku delikatnie, zaczął mnie unosić górę. Nagle moje stopy oderwały się od ziemi i wylądowałem kilka kroków dalej. Spodobało mi się. Nikt nigdy nie mówił mi, że sześciolatka może unieść taki mały kawałek materiału.
Kolejny lot był dłuższy. Przeleciałem dwie szerokości działek, zbliżając się w kierunku wsi. Ciepły wiatr rozwiewał moje włosy i niósł mnie w kierunku rzeki. Kolejne oderwanie sprawiło, że pode mną przesunął się dach najstarszego budynku z całej wsi, oraz otaczające go, pochylające się w jego kierunku wierzby.
Wylądowałem na wilgotnej łące pełnej kaczeńców, ale chciałem więcej, wyżej, dalej. Z radosnym okrzykiem powitałem kolejny zryw, który wyniósł mnie wysoko nad nadbrzeżne drzewa. Pode mną meandrowała leniwie rzeka, ja zaś patrzyłem gdzie skończy się mój lot.
Kontakt z ziemią odzyskałem kawałek za rzeką, tuż obok brukowanej drogi. Węzeł rozwiązał się i moja ważka odleciała w nieznane. Ruszyłem w kierunku, gdzie pamiętałem, że był most.
Niedaleko trafiłem na samotny budynek porośnięty winoroślą, bluszczem albo czymś jeszcze innym, co też porasta ściany. Masywny, z wejściem przez ganek, nad którym wsparta na dwóch kolumnach wspiera się jakaś trójkątna płaskorzeźba.
Ogródek jest dziwny, wyłożony jakimiś okrągłymi kamieniami, które porasta mech. Z daleko wygląda to na bruk, ale ich kształt jest zbyt regularny. Od drogi oddziela go zaniedbany żywopłot.
Podchodzę do drzwi. Stare, dębowe, z ciężką, mosiężną kołatką, do której ledwo dosięgam na palcach. Pukam ledwo słyszalnie dla samego siebie.
Rozglądam się wkoło i przyglądam najbliższym kamieniom. Dostrzegam zaskakującą regularność. Mech wyrasta na każdym w regularne kształty, tworząc trójkąt. Dwa nieco wyżej, jeden poniżej. Zaskakująco symetryczne.
Słyszę ciężkie kroki. Gdy podświadomie dociera do mnie co widzę, drzwi otwierają się.
W Latach siedemdziesiątych rodzina Surtas, a konkretnie matka z dzieckiem wprowadziła się do miasteczka Rosvell. Na początku Matylda miała obawy przed zakupem domu, cena była bardzo niska, na dodatek dom był poza centrum, blisko lasu. Domek wystawiony był na aukcji, sprzedażą zajmował się miejscowy urzędnik, jednak nikt nie potrafił wskazać byłej właścicielki mieszkania, co wydawał się dość dziwne, jednakże Matylda postanowiła kupić ten dom.
Po wprowadzeniu w salonie znalazła białą kukłę, mającą około metra, o przedziwnej, pozbawionej uczuć, kamiennej twarzy. Patrząc chwilę na manekina Matylda czuła duży dyskomfort, postanowiła schować lalkę na strychu. Następnego dnia zobaczyła tę samą lalkę w pozycji siedzącej w pokoju córki. Matka ostrzegła Lili, że pod żadnym pozorem nie ma prawą wyciągać manekina ze strychu, dziecko mówiło, że nic nie brała a kukłę przyniosła matka. Matylda w pierwszej chwili była bardzo zaniepokojona, ale stwierdziła, że dziecko żartuje, w końcu miała dziewięć lat.
Dwa dni później, tuż po zamieszkaniu Matylda w godzinach wieczornych musiała podjechać do maklera w celu ustalenia pewnych szczegółów zakupu. Lili została w domu z krewną Aldoną. Czytając książkę Aldona w pewnym momencie usłyszała głos przekręcającej się klamki, zaniepokojona wyszła na korytarz, ku jej oczom ukazała biała postać, niskiej postury wchodząca do pokoju dziewczynki.
Wracając do salonu zadzwoniła do Matyldy i spytała czy do Lili nie miała przyjść jakaś koleżanka na noc, po chwili milczenia Matylda przerażonym głosem odpowiedziała „Lili nie ma koleżanek, zabierz dziecko i uciekajcie z domu. Aldona zbiegła na dół, zamurowana stanęła przy szklanych drzwiach których nie mogła otworzyć, zobaczyła na dworze kobietę o białej twarzy manekina zbliżająca się w jej kierunku, była coraz bliżej nie zostawiając żadnych śladów na kałuży…
Już wiedziała, że to odbicie lustrzane… Matylda wraz z policją po piętnastu minutach przybyli do domu, nie było żadnego śladu włamania ani kobiet, jedyna co zobaczyła to wyryty napis na ścianie „i'm back”.
Opiszę historię, która wydarzyła się w mojej rodzinie, około pięć lat temu. Ja, szesnastoletni chłopak, często w wakacje odwiedzałem dziadków. Co prawda, ich mieszkanie oddalone było od mojego domu może ze trzy kilometry, ale zawsze lubiłem spędzać z nimi czas. Dziadkowie mieli pociesznego kundelka „Psikusa”, którego lubiłem drażnić, bo śmiesznie szczekał.
W owe pamiętne wakacje, często siedziałem przed telewizorem, oglądając MTV i VIVE, czasem pijąc piwo, gdy tylko dostałem jedno od dziadka. Nie raz, w środku nocy, babcia wchodziła do pokoju i krzyczała na mnie, że za późna pora na telewizję, żebym szybko szedł spać itp.
Pewnej nocy, jak zwykle siedząc na łóżku, oglądałem teledyski. Obok mnie, Psikus obgryzał kość, co chwilę kaszląc po większych zjedzonych kawałkach. W niedużym pokoju, telewizor ustawiony był niedaleko drzwi, tak, że widać było kiedy ktoś przechodzi lub ma zamiar wejść. Oczywiście późna noc, około godziny pierwszej, ja nadal wlepiony w ekran.
Nagle Psikus zerwał się ze swojego miejsca i uciekł za łóżko cicho popiskując. W tej samej chwili dostrzegłem, że za drzwiami widać zarys postaci. Niewiele myśląc, szybko pilotem włączyłem tryb czuwania a sam wyciągnąłem się na łóżku, udając śpiącego.
Z początku myślałem, że to znowu babcia, jednak drzwi długo się nie otwierały. Zdziwiłem się, gdyż babcia miała zwyczaj wpadać jak szalona, przy okazji szybko sprawdzać co aktualnie oglądam, na wypadek gdyby leciały jakieś sprośne rzeczy, a tutaj cisza. Martwiło mnie zachowanie psa, ale patrząc jak łapczywie jadł kość, pomyślałem że mógł sobie zranić gardło.
Popatrzyłem jeszcze w stronę drzwi. Przez szybę nie widziałem czy to babcia czy dziadek. Postać stała w bezruchu. „Babciu, to ty?”- zapytałem. Postać natychmiast się oddaliła. Doskoczyłem do drzwi, szybko je otworzyłem, ale w przedpokoju nikogo nie było. Zdziwiony wróciłem do łóżka. Pies jeszcze długo po tym głośno dyszał i cały się trząsł. Jeszcze wtedy nie podejrzewałem niczego dziwnego.
Do tematu z poprzedniej nocy nie wracałem, myśląc, że może babcia nie zauważyła że znów siedziałem do późna, to po co drążyć temat. Psu też nic nie było. Kolejnych kilka nocy minęło bez żadnych ciekawszych akcji.
Po tygodniu pobytu u dziadków, dziadek zaczął narzekać na koszmary które go męczą. Opowiadał, że co noc śni mu się stary spalony dom na wsi, z jego rodzimych stron.
Z owego domu wydobywają się przeraźliwe krzyki. Scenerię grozy potęguje noc oraz gęsty, mokry nieprzyjemny klimat. Dziadzio wspominał jeszcze o twarzach spalonych lokatorów w oknach. Mimo szesnastu lat, opowiadanie dziadka przestraszyło mnie. Do dziś pamiętam to uczucie jeżenia się włosów na głowie.
Kolejnej nocy nie miałem ochoty oglądać TV. Położyłem się spać o 22.00. Mój sen przerwał przeraźliwy pisk psa. Szybko wstałem i zapaliłem światło. Pamiętam jak dziś, na zegarku elektrycznym była godzina 3:01. Pies siedział w kącie pokoju, cały się trząsł. Babcia i dziadek dość szybko przybiegli do mojego pokoju. Nikt nie wiedział co mogło być przyczyną takiego zachowania. Dziadek wziął pieska do swojego pokoju, a następnego dnia z rana pojechał do weterynarza. Oczywiście, weterynarz rozłożył ręce, nie wiedział co psu mogło dolegać. W kolejną noc, Psikus został u dziadka na tzw. „obserwacji”.
Mi tam było nawet na rękę, przynajmniej nie będzie mnie kundel budził. Jak zwykle siedziałem przed telewizorem przełączając kanały. Bezproduktywnie zmieniałem z wyższych numerów na niższe i z powrotem. Jednym słowem przewinąłem wszystkie programy z kablówki. Zatrzymałem się na chwilę na Discovery Channel. Leciał program o duchach. Nakryłem się kołdrą i zacząłem oglądać.
Leciał program o nawiedzonym domu i duchach, które chodzą po domu uprzykrzając życie lokatorom. Tak się zapatrzyłem w telewizor, że nie zobaczyłem, że drzwi nagle się uchyliły. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie dość głośny zamek sprężynowy przy klamce, który tym razem nie zadziałał. Nie ukrywam, mocno zaniepokojony i nakręcony tematem z dopiero co oglądanego programu, podszedłem do drzwi. Za nimi nikogo nie było. Już miałem je zamknąć, ale usłyszałem że w drugim pokoju dziadek rozmawia przez sen. W jego głosie można było usłyszeć duże zdenerwowanie. Zorientowałem się, że to prawdopodobnie kolejny koszmar.
Wszedłem do jego pokoju. Mimo letniej pory i dość ciepłych nocy, u dziadka było zimno. Nie zdążyłem zrobić kolejnego kroku w stronę łóżka, a kundel Psikus rzucił się na mnie i zaczął szarpać nogawkę od pidżamy. Dziadek się zbudził, odciągnął kundla po czym usiadł na łóżku podpierając głowę rękoma. Oczywiście pojawiła się i babcia, która jak to zwykle ze starszymi paniami bywa, zaczynała pytać o szczegóły. Dziadek jednak powiedział, że chce porozmawiać jutro.
Następnego dnia, zbudził mnie telefon. O siódmej z minutami, ktoś zadzwonił do dziadków. Słyszałem przez drzwi, głos babci ze słowami niedowierzania. Szybko wstałem, żeby dowiedzieć się co się stało. Okazało się, że kilka nocy wcześniej, chrześniak dziadka zmarł. Tylko taką informację otrzymała babcia od rodziny która informowała o pogrzebie. Dziadek chcąc się dowiedzieć czegoś więcej, zadzwonił na wieś, do swojego brata, który mógł wiedzieć coś więcej. W końcu w tamtych stronach chrześniak mieszkał.
Jak się okazało, ów chłopak podpalił dom sąsiadów, po czym trafił do szpitala psychiatrycznego. Będąc tam, powiesił się. Dziadek zbladł. Koszmary które miewał, okazały się prawdą. Pogrzeb miał się odbyć na wsi, niedaleko Łodzi. Dziadek ze względu na to, że nie czuł się za dobrze, nie przymierzał się jechać na pogrzeb. Argumentował również swoją decyzje tym, że chrześniak był czarną owcą rodziny, osobą od której najlepiej było się odsunąć bo ściągał na siebie wszystkie nieszczęścia. Akurat zainteresował mnie ten temat, ale dziadek nie za bardzo chciał dalej mówić. No nic, nie będę na staruszka naciskał.
Przyszła noc. Oglądając telewizję, przysnąłem. Po tych wszystkich historiach dziadka, zaczął mi się śnić podobny koszmar. Pochmurna noc, polna droga a na jej końcu żarzący się dom. Mimo niechęci do tego miejsca, podchodzę coraz bliżej. Zaczynam słyszeć krzyki. Moje kroki wydają się być coraz cięższe. Z trudem łapię powietrze. Pojawia się dym, a powietrze wokół coraz bardziej gorące. Pojawiają się postacie w oknach. Im bliżej podchodzę, tym wyraźniejsze ich twarze. Czarne oczodoły, popalona czarno brunatna skóra, na głowie kilka kosmyków popalonych włosów. Odór siarki. Oddech coraz bardziej płytki. Chcę zamknąć oczy, żeby nie przypatrywać się tej scenerii. Na próżno. Coś mnie pcha bliżej domu. Nie mogę się zatrzymać. Miałem już taki stan, że czułem swój głos przez sen. Zacząłem krzyczeć. Zaraz zobaczyłem, że ktoś mnie łapie za ramię. Nie zdążyłem się odwrócić i nagle się przebudziłem.
Babcia stała nade mną, Powiedziała, że dość głośno krzyczałem przez sen. Faktycznie, czułem się bardzo zmęczony. Z trudem łapałem powietrze. Górę od pidżamy miałem całą mokrą. Przebrałem się po czym szybko się położyłem. O dziwo, mimo koszmaru, szybko zasnąłem. Na szczęście nic mi się już nie śniło.
Z rana przy śniadaniu dziadek zaczął opowiadać, że znów miał sen. Babcia szybko go spionowała, aby nie straszył „wnuka”. Po tych wszystkich koszmarach zaczęło mi się zdawać, że słyszę w nocy czyjeś kroki, szuranie po podłodze, oddech, sapanie. Dzień po pogrzebie tego chrześniaka, dziadek wziął do ręki rodzinny album ze zdjęciami. Nerwowo zaczął przeglądać wszystkie z nich. Usiadłem obok. Mimo kilku pytań z mojej strony, zero odpowiedzi dziadka.
Trzymał w jednej dłoni zdjęcie, w drugiej lupę. Po kilkunastu minutach przeglądania zdjęć, w końcu na jednym się zatrzymał. Na jego twarzy zmalował się widoczny grymas. Twarz pobladła a na czole zaczęły pojawiać się kropelki potu. „Dziadku, czy coś się stało?”- zapytałem. On oderwał wzrok od zdjęcia i spojrzał mi w oczy. Było w nich widać strach. Przysunął mi zdjęcie pod nos. „Masz, zobacz, to ten mój chrześniak”. Zacząłem oglądać zdjęcie. Z pozoru normalne, czarno-białe zdjęcie. Chłopak stoi w marynarce z rękoma w kieszeni, na tle jakiegoś muru. Szyderczo uśmiechnięty z grzywką na lewą stronę. Trochę w stylu Beatlesów. „Nic szczególnego tu nie widzę. I to on się powiesił?”- odparłem. Dziadek podał mi lupę i nakierował ją na postać. „Zobacz cień”.
Zbliżyłem twarz do zdjęcia powiększonego przez lupę. W pierwszej chwili przeszedł mnie silny dreszcz. Czułem jak momentalnie włosy stają mi dęba. Szczęka zaczyna nerwowo grzechotać a do oczu napływają łzy. Cień chłopaka nie był „normalnym” cieniem. Miał zlaną głowę z tułowiem, długie łapska zakończone pokrzywionymi palcami. Cień miał też idealnie odwzorowane eleganckie wypastowane buty, które tak jak u chrześniaka, mieniły się w słońcu. Byłem w takim szoku, że nie wiedziałem co powiedzieć. Dziadek pokazał zdjęcie babci, która akurat wróciła z zakupów. Jej mina była zapewne podobna do mojej. Dziadek schował zdjęcie do szafki.
Zbliżał się wieczór. Ja już nieźle wystraszony, nakryłem się kołdrą. Gdy tylko przypomniałem sobie tą fotografię, a raczej to co ona przedstawiała, momentalnie przelatywał po mnie zimny dreszcz. Po godzinie zasnąłem. Gdy się w nocy obudziłem, na zegarku była 2:30. Zamknąłem oczy, gdy nagle usłyszałem szuranie po pokoju w którym leżałem. Strach mnie sparaliżował. Nie mogłem ani się ruszyć, ani otworzyć oczu. Nie pamiętam już, czy straciłem świadomość, czy przeczekałem i zasnąłem. Z rana, obudziła mnie kłótnia dziadków. Babcia krzyczała na dziadka, że powinni pojawić się na jego pogrzebie. Coś mówiła, że jego „dusza” chodzi po domu. Babcia, otworzyła szafkę i wyjęła zdjęcie. Poszła do kuchni, wyjęła zapalniczkę i podpaliła. Gdy zdjęcie się paliło, pies zaczął warczeć i szczekać. Długo po tych wydarzeniach nie mogłem normalnie spać. Możecie mi wierzyć lub nie, ale do dziś będąc u dziadków, słyszę kroki i czyiś oddech.
Był drugi tydzień grudnia, o ile pamiętam - dwunasty. Po ciężkim dniu, około dwudziestej wróciłam do domu. Byłam w wyjątkowo dobrym humorze. Rozpoczynała się zima, nie kalendarzowa, a prawdziwa. Pierwszy śnieg, pierwszy przymrozek, grzejące kaloryfery, to wszystko zawsze pozytywnie nastawiało mnie do życia. Mimo mojego wieku, nie mogłam doczekać się sanek, taplania się w śniegu, przemoczonych butów i przemarzniętych rąk. Zima była moim czasem, moją porą roku i nie mogłam nacieszyć się tym, iż właśnie się zaczyna.
Siedziałam w pokoju pijąc ciepłe kakao i czytając książkę. Pomimo grubych skarpet, zaczęło mi się robić zimno, więc przykryłam się kocem. Byłam strasznie zmęczona. Tak też z 'Pięknymi Dwudziestoletnimi' w ręku, pomimo wczesnej pory, zasnęłam.
Ze snu wyrwało mnie walenie w drzwi, na zmianę z dźwiękiem dzwonka. Rozbudzona chwyciłam za telefon i zobaczyłam, że dochodzi czwarta. Na dworze było jeszcze ciemno, a hałas nie ustawał. Bez względu na to, co czaiło się za drzwiami, nie zamierzało przestać. Nie zastanawiając się, kto może o takiej porze próbować dostać się do mojego mieszkania, półprzytomna, podeszłam do drzwi i spojrzałam przez wizjer. Za drzwiami stała wysoka, szczupła blondynka. Początkowo wydawało mi się, że skądś ją znam, kiedy po chwili oprzytomniały mózg uświadomił sobie, że patrzę na siebie. Uderzyło mnie to z ogromną siłą, nie mogłam wydusić ni słowa, ani oderwać oka od wizjera. Postać po drugiej stronie drzwi pomachała do mnie i skrzywiła się w nienaturalnym uśmiechu.
Co było dalej, nie pamiętam. Obudziłam się przestraszona, jak wynikało z zegarka, było już prawie południe. Leżałam na moim własnym łóżku, niepewna, czy wydarzenia z poprzedniej nocy były snem, czy jawą. Nie bałam się, był poranek, dosyć słoneczny i spokojny. Postanowiłam wstać, zrobić sobie śniadanie i zdążyć jeszcze na zajęcia. Dzień przebiegł spokojnie, nawał obowiązków nie dawał mi czasu aby myśleć o dziwnych nocnych wydarzeniach, tym bardziej, że z każdą chwilą silniej upewniałam się w przeświadczeniu o tym, że było to tylko sen. Do mieszkania wróciłam po dziesiątej i od razu po położeniu się spać, zasnęłam.
Byłam na klatce schodowej, na klatce w moim bloku. Szłam do mieszkania w zupełnej ciemności. Próbowałam namacać w kieszeni klucze, ale ich tam nie było. Chwyciłam klamkę, ale na próżno, drzwi były zamknięte. Postanowiłam zadzwonić dzwonkiem, z nadzieją, że współlokatorka nie nocuje dziś u swojego chłopaka. Z każdą kolejną chwilą, kiedy nie było odpowiedzi stawałam się coraz bardziej sfrustrowana. Zaczęłam kopać w drzwi, uderzać je pięścią, robiłam cokolwiek, byle nie zostać na ciemnej klatce. Ogarniał mnie strach. W pewnym momencie, w całym spowodowanym przeze mnie harmidrze usłyszałam zbliżające się za drzwiami kroki. Uradowana, czekałam aż Kamila otworzy mi drzwi i będę mogła wejść do mojego bezpiecznego domu. Wraz z uchylającymi się drzwiami sen się skończył.
Obudziłam się zlana potem i przestraszona, wiedziałam, że we śnie obserwowałam wydarzenia z poprzedniej nocy. Ostatnie co zdążyłam zobaczyć, po otworzeniu się drzwi, to moja własna, przestraszona twarz.
Leżę teraz w łóżku, jest dzień, a ja słyszę pukanie do drzwi. Głośne i monotonne. Nieustające. Boję się poruszyć, boję się wstać.
Jest noc. Pukanie wciąż trwa. Nie wiem, ile wytrzymają drzwi. Na przemian leżę w łóżku i walę w drzwi próbując dostać się do mieszkania i bojąc się wszystkiego. Na przemian śnię i żyję na jawie. Nie odróżniam dnia od nocy, jedyne co czuję to paraliżujący strach, strach przed pozostaniem na ciemnej klatce, przed spojrzeniem w lustro, przed zajrzeniem przez wizjer. Boję się, że zobaczę moją twarz, która nie będzie moja.
Miesiąc temu wpadł do mnie kumpel i zaproponował wspólną fuchę - pomalowanie kilku ścian za pół tysiąca na łebka. Od razu wyraziłem zgodę, mimo że zapomniałem zapytać, gdzie będziemy pracować.
Dowiedziałem się dwa dni później, gdy zaparkował pod szpitalem psychiatrycznym i zaczął zbierać narzędzia z tylnego siedzenia. Spojrzałem niechętnie na kilkupiętrowy budynek z czerwonej cegły i mimowolnie zatrzymałem wzrok na zakratowanych oknach.
- Stary... Będziemy malować pokoje czubków? - spytałem z przekąsem.
- Nie, korytarz na trzecim piętrze.
Odetchnąłem z ulgą. Cholera wie ilu wariatów umiera w tych pokojach, a na korytarzach chyba rzadko się to zdarza.
Pierwsze godziny malowania upłynęły spokojnie. Część spacerujących pacjentów omijała nas szerokim łukiem, a część była pod kontrolą dyżurujących piguł. Potem moją uwagę przykuła młoda blondynka, snująca się w koszuli nocnej tuż pod świeżo malowanymi ścianami.
Odstawiłem wałek na plastikową kuwetę, szturchnąłem kumpla w ramię i kiwnąłem głową w kierunku dziewczyny.
- Ta świruska zaraz dotknie tą ścianę – szepnąłem i rozejrzałem się po pustym korytarzu. - Gdzie te głupie piguły? Nie mam zamiaru malować drugi raz.
- Pójdę poszukam – odparł znużony.
Gdy tylko zniknął za zakrętem, dziewczyna przyłożyła dłoń do ściany, po czym zaczęła nią przesuwać w dół. Momentalnie osłupiałem, ale zaraz podbiegłem do niej i odepchnąłem .
- Co ty robisz?! Głupia jesteś?! Nie widzisz, że to świeża farba?! Całkiem ci na mózg siadło?! - warknąłem i rozpostarłem ramiona.
- Za słabo zakryłeś lustro! - zawyła płaczliwie, rzucając się do dalszego zmazywania farby.
Objąłem ją w talii i przytrzymałem, nie mając pojęcia czy mogę jej przywalić na otrzeźwienie. Blond włosy musnęły moją twarz, zobaczyłem posklejane, sztywne pasma, a potem poczułem ich smród. Obrzydzony wypuściłem dziewczynę z rąk, a ona upadła na podłogę i zaczęła się telepać, wybałuszając przy tym przekrwione oczy.
Wtedy przybiegły piguły. Dziewczyna dostała zastrzyk uspokajający.
Następnego dnia wróciliśmy do szpitala, aby skończyć malować ostatnią ścianę i poprawić tą, z której wariatka pozdzierała farbę.
Kiedy wykonaliśmy robotę, kumpel poszedł do kibla, a ja zacząłem zbierać narzędzia. Wtedy poczułem na szyi czyjś oddech. Podskoczyłem i zobaczyłem wspomnianą wcześniej wariatkę. Wbijała we mnie swój otępiały wzrok.
- Wiem co myślisz – wycharczała – Ale to oni. To oni czuwają, żeby cię posiąść.
- Co ty bredzisz, dziewczyno... - ni to powiedziałem, ni to zapytałem i rozejrzałem się po korytarzu. Znów nikogo poza nami nie było. Poczułem się trochę niepewnie, ale zmierzyłem ją nieprzyjaznym spojrzeniem i podniosłem narzędzia, chcąc iść do wyjścia.
Dziewczyna ruszyła za mną. Szła z opuszczoną głową, na boso i mruczała coś pod nosem. Przystanąłem przed drzwiami, aby zaczekać na kumpla. Na korytarzu nadal nikogo nie było.
- Tu wszędzie wiszą lustra. Nie mogę w nie patrzeć – odezwała się głośniej dziewczyna i kucnęła, zakrywając twarz. - Jestem przeklęta, a oni mnie tu trzymają.
- Mhm – wyartykułowałem i zobaczyłem wychodzącego z łazienki kumpla. Był na drugiem końcu korytarza. Wtem dziewczyna ścisnęła mnie za dłonie i pociągnęła ku sobie. Oniemiały nawet nie drgnąłem.
- Nigdy nie wpatruj się w lustro w ciemności. On cię wtedy opęta...
- Co? Puść mnie – wydusiłem, wyrywając ręce.
- Uwierz mi... Jest nas tu więcej... Każde z nas spojrzało w nocy w lustro. Teraz ciągle widzimy JEGO odbicia!!! - wrzasnęła spazmatycznie i upadła na plecy, wykręcając ciało jak faworek.
Dziewczyna krzyczała, piszczała, płakała i charczała jednocześnie. Z jej ust płynęła ślina, w oczach popękały naczynka krwionośne, tęczówki stały się czarne, a skóra pociemniała i wyglądała, jakby miały z niej wyskoczyć pulsujące żyły.
Byłem przerażony. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. Stałem odrętwiały, dopóki kumpel nie złapał mnie pod łokieć i pociągnął w stronę wyjścia. Zdążyłem jeszcze zobaczyć, że na korytarzu zaroiło się od pielęgniarek oraz innych pacjentów wariatkowa.
Kiedy wrzuciłem narzędzia malarskie do bagażnika i wsiadłem do auta, kumpel wybuchnął śmiechem. Spojrzałem na niego zdziwiony, bo mi nie było za wesoło. Widok wariatki w akcji nie należał do przyjemnych.
- Z czego się śmiejesz?
- No z niej. Schizofrenia jest śmieszna. A ty wyglądasz jakbyś ducha zobaczył... Wszystko w porzo?
- Tak – odparłem z powątpiewaniem. - Po prostu dziwna sprawa.
- No! Boże, jak śmiesznie. Krzyczała, żeby w lustra w nocy nie patrzeć. Ja często tak robię i nie jestem wariatem.
- Powiedziała, żeby się nie wpatrywać w lustra – poprawiłem odruchowo.
- A co za różnica?
- Nie wiem... - wybąkałem i kiwnąłem głową, dając znak, aby już jechał. Chciałem być już w domu.
Nigdy nie patrzyłem w lustro w ciemności. Ani się nie wpatrywałem. Dziś mija miesiąc od pierwszego dnia malowania ścian w szpitalu psychiatrycznym, a ja nie mogę zapomnieć o słowach tamtej wariatki. Znajomi zawsze uważali mnie za ryzykanta. Nie jestem nim, po prostu nie potrafię oprzeć się żadnemu wyzwaniu. A to co powiedziała ta wariatka, zabrzmiało jak wyzwanie.
Jest druga w nocy. Ciemno jak w... Bardzo ciemno. Jestem sam w domu. Siedzę na sedesie w kiblu i patrzę w podłogę. Oczywiście jej nie widzę, bo jest ciemno. Przed sobą mam umywalkę z ogromnym lustrem. Wystarczy, że wstanę i będę mógł w nie spojrzeć. Ale dlaczego bije mi serce? Przecież mignie mi tylko odbicie mojej twarzy, o ile cień księżyca odpowiednio na nią padnie. Dlaczego się boję? Jestem dorosłym facetem. Rozsądnym.
Spojrzę w lustro, przypatrzę się swojej twarzy i pójdę spać. Wystarczy wstać. Wystarczy podnieść dupę z sedesu. Ale po co to robię? Przecież nie muszę. Dlaczego coś mnie do tego popycha? Sam mogę podejmować decyzję. Dlaczego zawsze chcę sobie coś udowadniać? Przecież wiem, że to strata czasu.
Dobra, spojrzę w to lustro, przyjrzę się każdemu fragmentowi mojej twarzy, zajrzę sobie w oczy, a potem pójdę spać. To proste. Jutro pojadę do tej wariatki, powiem, że to sprawdziłem i może ona wyzdrowieje. No to wstaję...
A Ty? Odważysz się spojrzeć w lustro? W nocy? W ciemności? Będąc samemu w domu? Zrób to. Przyjrzyj się dobrze...
Wtorek 03.09.2002
Tyle razy próbowałam już pisać pamiętnik i nic tego nie wychodziło. Czasem nie miałam co pisać, innym razem po prostu mi się nie chciało. Może to się zmieni od dzisiaj? Dwa słowa o mnie: nazywam się Anita, mam 15 lat, mieszkam w niewielkim mieście koło Lublina. Postanowiłam znowu coś naskrobać, bo dnia jednocześnie okropnego i tak pełnego wrażeń jak dzisiejszy dawno nie przeżyłam. Trzeci września, dla mnie drugi dzień szkoły. Przez wakacje odzwyczaiłam się od porannego wstawania. Nie powiem, te dwa miesiące naprawde były wspaniałe ale szczerze mówiąc zaczynałam już tęsknić za szkolnym trybem życia. Budzik wyrwał mnie ze snu przed siódmą, godzinę później słuchałam już na miejscu monotonnego głosu naszego wychowawcy. Kilka lekcji minęło na szczęście wyjątkowo szybko, a po opuszczeniu szkoły zaszłam do koleżanki. Jej ojciec próbował mnie podpytać, czy wiem coś więcej o tragedii sprzed dwóch dni, ale tata - komendant policji - zakazał mi komukolwiek o tym mówić, zresztą sam nie był skłonny do opowiadania szczegółów. W poprzednią niedzielę znaleziono kolejną ofiarę morderstwa, całkiem niedaleko naszej ulicy. To już czwarty raz i ludzie coraz częściej o tym mówią, pewnie niektórzy zaczynają się bać. Nic w tym dziwnego, sama się już trochę boję. Pierwszy przypadek miał miejsce kilka kilemetrów dalej, w połowie lipca, byłam wtedy na obozie z koleżanką i o wszystkim dowiedziałam się po powrocie. Policja nie chce wyjawić prasie szczegółów ale podobno ciało było zmasakrowane, ślady jak po jakimś tępym narzędziu. Zamordowanego odnalazł jego kolega, gdy zaniepokojony brakiem kontaktu wyważył drzwi. Lokalna społeczność była zszokowana, bo w tak spokojnej okolicy nigdy przedtem się coś takiego nie zdarzyło. Kolejne ofiary były znajdywane w różnych miejscach, ostatnia w przydrożnym rowie koło parku. Wszystkie miały jedną wspólną cechę - wyrwany język. Wygląda to pewnie tak samo obrzydliwie, jak brzmi. Tak czy inaczej, nie do końca o tym chciałam pisać. Od koleżanki wyszłam przed 21, było już prawie ciemno. Śpieszyłam się bo zaczynało być trochę chłodno, a jeszcze przed snem chciałam posurfować po internecie. Poszłam znajomym skrótem. Przechodząc obok sporego budynku przedszkola, zauważyłam jakiś ruch na tamtejszym podwórzu. Przystanęłam i przyjrzałam się, teraz tego żałuję. To, co zobaczyłam, siedzi mi w głowie aż do obecnej chwili, przez ostatnie godziny płakałam. Między krzakami widoczne było ciało nieznanej mi kobiety, nie trzeba było się mocno przyglądać żeby zauważyć, że... miała odcięte obie ręce. Kilka metrów dalej stał jakiś mężczyzna w zwykłych jeansowych spodniach i szarym płaszczu. Nasze spojrzenia się spotkały. Było dość ciemno i nie zdążyłam dobrze przyjrzeć się jego twarzy. Jak teraz o tym myślę, to wydawała się jakoś dziwnie znajoma. Zresztą nie miałam wtedy do tego głowy, natychmiast zerwałam się i zaczęłam uciekać w stronę domu. Na miejscu opowiedziałam wszystko tacie, który zadzwonił po kolegów i wyszedł z domu. Wrócił kilka minut temu ale nie miałam już z siły z nim rozmawiać. Leżę teraz w łóżku i piszę ten głupi pamiętnik chociaż wiem, że za tydzień lub dwa mi się znudzi. Cóż, do jutra, spróbuję jakoś zasnąć
Środa 04.09.2002
Hej, jestem z powrotem. Nie jestem pewna czy to dobry pomysł z pamiętnikiem, bo przeczytanie wczorajszego wpisu przypomniało mi wszystkie szczegóły. No nic, dzisiejszy dzień nie był aż tak sensacyjny jak wtorek, ale chyba takie właśnie lubię. Rano wstałam sama, kilka minut przed budzikiem. Chyba przez to, że śniłam akurat jakiś koszmar. Pamiętam z niego tylko tyle, że błądziłam we mgle i nic nie widziałam oprócz sylwetki niewyraźnej postaci. Nie brzmi strasznie ale naprawdę się bałam. Wydarzenia sprzed kilkunastu godzin nadal siedzą mi w głowie. W szkole nic ciekawego poza nowym nauczycielem od historii. Nieco już podstarzały mężczyzna drobnej postury, nawet sympatyczny. Na przerwach ludzie coraz częściej gadają o mordercy - świrze. Staram się unikać tego tematu, a o "przygodzie" nikomu nie opowiedziałam. Nie potrzebuję więcej stresu.
Czwartek 05.09.2002
Kolejna niezbyt udana noc. Obudziłam się między drugą a trzecią, potem już nie spałam. Głównie płakałam, jeśli już o tym mowa. Nie bez powodu - wczorajszy koszmar powtórzył się, tylko że postać była już bliższa i wyraźniejsza. Pamiętam, że przyjrzałam się i dostrzegłam, że usta tej osoby są zaszyte, jakby dopadł ją jakiś chirurg z psychopatycznymi skłonnościami. To mi wystarczyło, ponownie zasnąć niestety się nie udało. W szkole znalazłam dawno nie widzianego kolegę. Maciek przeprowadził się rok temu na drugi koniec miasta ale teraz wrócił. Twierdzi, że nie żałuje powrotu, podobno gdzieś tam mieli niezbyt miłego dyrektora, uprzykrzającego życie wszystkim, nawet nauczycielom. Co do "stałego" tematu rozmów, na szczęście tatuś w komunikacie dla prasy nie wspomniał nic o mnie. Po lekcjach znowu zaszłam do koleżanki. Kasia ma bardzo dużo różnych fajnych kosmetyków. Jej ojciec jest jakimś ważnym biznesmenem, pieniędzy im nie brakuje. Parę godzin wspólnego spędzania czasu trochę mnie odstresowało, chociaż nawet jej nie opowiedziałam, co widziałam we wtorek. Straszna z niej plotkara, wiem co by się działo dzień później w szkole... Po powrocie do domu zobaczyłam, że tata rozmawia z sąsiadem. Ten dość często do nas wpadał z czteropakiem, bo znali się z wojska, chociaż sąsiad był z 10 lat młodszy. W sumie lubię go, ciemne oczy, szeroki uśmiech i wiecznie zmierzwione włosy działają dość hipnotyzująco. Zasnęłam na szczęście bez problemów. Oby ta noc była nieco spokojniejsza
Piątek 06.09.2002
Panika w mieście, znaleźli kolejne ciało, tym razem blisko mojej szkoły. Tak samo jak wszystkie poprzednie, potraktowane brutalnie i z wyrwanym językiem. Z tego co widzę, większość ludzi - włącznie ze mną - boi się wyjść nawet do sklepu. Dowiedziałam się, że dyrektor Zieliński zastanawia się nad zawieszeniem zajęć lekcyjnych. Taty prawie nie ma w domu, policja próbuje jakoś uspokoić sytuację. Zaangażowali psy i ściągnęli z Lublina jakieś specjalne posiłki. Tyle się od niego dowiedziałam, jak na chwilkę wrócił po jakieś dokumenty. Do szkoły dzisiaj nie poszłam, bo lekcje są odwołane. Zresztą bardzo dobrze, bo ponownie zaliczyłam nieprzespaną noc. Tym razem tajemnicza postać była jeszcze wyraźniejsza, widać było nos i zamknięte oczy. Z zaszytych ust ciekła kroplami krew. Boję się znowu zasypiać
Sobota 07.09.2002
Nie wiem po co piszę ten pamiętnik. Czytanie wcześniejszych wpisów tylko nasila mój strach. Ten tydzień mogę zaliczyć raczej do mało udanych. Ostatnie wydarzenia wpływają na wszystkich, nawet mój tata coraz bardziej się niepokoi. Dzisiaj rano obudziłam się trochę bardziej wyspana niż ostatnio, chociaż - jak zwykle - koszmar oczywiście wrócił. Znowu błądziłam we mgle, a postać z zaszytymi ustami stała trochę bliżej. Było mi bardzo zimno, nie było widać ani słońca, ani księżyca. Taka ponura chłodna pustka. Dzisiaj po południu wróciła moja mama z urlopu. Nie miała zbyt wiele czasu na rozmowę bo szybko poszła spać, ale obiecała, że jutro pojedzie ze mną w odwiedziny do wujka. Ma on za miastem mały domek, gdzie mieszka z żoną i dwoma synami. Jak byłam młodsza, spędzałam z nimi bardzo dużo czasu. Może będzie miło. Postanowiłam tej nocy w ogóle nie zasypiać ale pewnie i tak nic z tego nie będzie.
***
Anita rozejrzała się wokół, jednak w gęstej mgle nie dostrzegła niczego poza pogrążoną w mroku postacią. Już sama jej bliska obecność napawała ją lękiem. Chciała uciec, ale nie było dokąd. Przeszyły ją dreszcze z zimna i strachu. Koszmar podniósł głowę, zbliżył palec do ust wykonując uciszający gest, zrobił kilka kroków i ustał blisko niej. Oczom Anity ukazała się widziana przedtem twarz z zaszytymi, ociekającymi krwią ustami. Dziewczyna przyjrzała się i nagle zrozumiała. Te hipnotyzujące, czarne oczy i zmierzchwione włosy. Już wiedziała, kogo widziała we wtorek, stojącego nad martwym ciałem!Nagle coś się zmieniło, z ust twarzy tajemniczej postaci znikły szwy i krew, chociaż nadal ją widziała przed sobą. Co się stało? I dlaczego zamiast gęstej mgły zobaczyła wokół swój własny pokój?
***
Epilog
Gazeta Codzienna, 8 sierpnia 2002
Seryjny morderca uderza ponownie
Wczoraj późno w nocy odnaleziono kolejną ofiarę nieuchwytnego jak dotąd psychopatycznego zabójcy. Tym razem straciła życie młoda gimnazjalistka Anita Sz. Ze wstępnych informacji wynika, że zgon nastąpił na skutek uduszenia. Jeden ze świadków twierdzi, że dziewczyna miała pokrwawione, zaszyte usta. Więcej szczegółów już niebawem, w jutrzejszym numerze.
Jeśli czyjąś pracę przegapiłam (#sesja#nie widzę na oczy #padam na twarz) to dać znać. Jeśli coś źle skopiowałam, dać znać. Pozwoliłam sobie wstawić akapity, aby łatwiej się czytało. Miłego czytania.
Zakładki