Reklama
Pokazuje wyniki od 1 do 6 z 6

Temat: [Opowiadanie] Południe w Lesie Złych Wieści

  1. #1
    Avatar Szantymen
    Data rejestracji
    2007
    Położenie
    Szczecin
    Posty
    1,729
    Siła reputacji
    18

    Domyślny [Opowiadanie] Południe w Lesie Złych Wieści

    /Wulgaryzmy, pornografia/

    Opowiadanie jest kontynuacją Zmierzchu w Satsurii
    Jeżeli komuś nie chce się czytać, to tutaj jest krótkie streszczenie:

    Mag Kornelius, wojownik Darian, łotrzyk Marius, mieszczanin (?) Mitt i paladyn Anemonen są kumplami i młodymi poszukiwaczami przygód. Razem z Saturią - kolejną paladynką schodzą do katakumb, poszukując drogiego klejnotu. Mężczyzna, który zleca im to zadanie wydaje się być podejrzany, ale Mitt przekonuje kolegów, że można mu zaufać. W podziemiach drużyna konfrontuje się z wampirami - Marius i Mitt giną (choć śmierć Mitta nie jest jednoznacznie potwierdzona), Kornelius jest gwałcony przez wampirzycę - Dharmi, Darian jest gwałcony przez trójkę kobiet-zombie, które chcą dosłownie wyssać z niego energię życiową (w postaci spermy), a Anemonen i Saturia pier***ą się, schowani w jakimś ciemnym kącie. Ostatecznie dupska "bohaterów" ratują paladyni z Zakonu Prawdziwej Drogi, a Kornelius z tej przygody wychodzi z obolałą dupą, plamą na honorze (i na ubraniu) oraz fragmentem dziwnego ornamentu, który znalazł w komnacie swojej oprawczyni.



    Wiosna zawitała wreszcie do Satsurii. Dokerzy i sztauerzy zajmowali się załadunkiem towarów na statki, które cumowały w dzielnicy portowej. Południowy skwar doskwierał co prawda robotnikom, ale ci bynajmniej nie narzekali. Każdy z nich cieszył się, że „jest robota” – na przeładunkach można było nieźle zarobić, a w tym roku statków było tak dużo, że pracy starczało dla każdego chętnego. Mężczyźni liczyli już w myślach jaką część wypłaty można przepić, a ile pieniędzy trzeba będzie oddać żonie czy dziewczynie (ewentualnie którejś z portowej dziwek, które miały w zwyczaju sprzedawać zaufanym klientom swoje usługi „na kreskę”) .
    Z ust grupy sztauerów wydobyły się gwizdy i okrzyki podziwu. Kobieta, która szła wzdłuż nabrzeża była nietutejszej urody – jej proste, brązowe włosy i lekko spiczaste uszy zdradzały, że musiała mieć elfickich przodków.
    O ile elfokrwistych, czy nawet półelfów dało się jeszcze czasem w Satsurii spotkać, o tyle elfów czystej krwi widywano tu niezwykle rzadko. Mieszkańcy miasta wiedzieli, że część z nich żyje jeszcze w puszczy na południowym wschodzie, ale nikt – poza druidami – się w tamte strony nie zapuszczał.
    Brązowowłosa kobieta zignorowała okrzyki robotników i ruszyła dalej, skręcając w prawo od nabrzeża, do tawerny starego Joe.
    Knajpa była o tej porze niemal pusta. Jedynymi klientami była trójka młodych mężczyzn, którzy rozmawiali głośno, popijając wino.
    — Mówię ci, znalazłem to obok łóżka wampirzycy! – młody, blondwłosy czarodziej, odziany w szarawą szatę, przekonywał swojego kompana, trzymając w ręku fragment złotego ornamentu.
    — Wtedy co cię zgwałciła, ta? – zapytał chudy chłopak, który trzymał lutnię, próbując ją nastroić. Był wysoki, miał kręcone wąsy, orli nos i zabawnie przystrzyżony wąsik.
    Trzeci z mężczyzn zrobił się purpurowy, dławiąc się ze śmiechu winem. Śmieszek miał bujny zarost i wyglądał na najemnego wojownika – u pasa miał szeroki miecz, na piersi zaś skórzaną zbroję.
    — Przepraszam – zagadała ich kobieta — czy któryś z panów ma może na imię Kornelius? – spytała, podchodząc bliżej do ich stolika.
    — To ja – odparł blondyn, wstając z krzesła, po czym ukłonił się. — Pani Zeele, jak mniemam? – poczekał aż kobieta przytaknie — proszę siadać. To moi towarzysze: Darian – brodaty wojownik skinął głową, próbując opanować śmiech — i Sarian.
    — Podobieństwo imion przypadkowe – powiedział chłopak z lutnią, kłaniając się. — Masa facetów w tych okolicach ma imiona kończące się na „-ian”. To ze starotyrejskiego „syn” – wyjaśnił.
    — Zechce pani odpocząć? Bo my już jesteśmy gotowi do drogi – powiedział Kornelius.
    — Możemy ruszać. Szczegóły omówimy w drodze – odparła kobieta. — Acha, jeszcze jedno: mówcie mi po prostu „Zeele” albo „druidko”.
    **
    Słońce już dawno pożegnało się z zenitem, podążając na zachód, i choć szło w przeciwnym kierunku niż kompania czworga podróżników, to przecież towarzyszyło im w drodze. Pot błyszczał na ich czołach, a plecy uginały się pod ciężarem tobołów – racje żywnościowe, namiot, płaszcze, zioła lecznicze, cynowe i drewniane naczynia – to tylko część z rzeczy, bez których lepiej nie wybierać się do puszczy. A szczególnie do Lasu Złych Wieści.
    — Droga niedługo zacznie skręcać na południe. Jutro powinniśmy zboczyć bardziej na wschód, gdyż trakt nie prowadzi bezpośrednio do Lasu – mówiła Zeele, która szła na czele drużyny. Promienie popołudniowego słońca uwydatniały teraz stosunkowo płytkie zmarszczki na jej twarzy. Wciąż była jeszcze dość młoda i silna – kilkugodzinna wędrówka zdawała się nie robić na niej wrażenia. Nie miała żadnego szczególnego dobytku poza tobołkiem z prowiantem, znoszonym ubraniem, które miała na sobie (składało się z obcisłych pantalonów i długiej tuniki) oraz kosturem – atrybutem druidów z tych okolic.
    — Czy mieszkańcy Lasu nie będą wobec nas wrogo nastawieni? – zapytał Darian druidkę, chcąc nawiązać konwersację – marsz dłużył mu się niemiłosiernie, a zdążyli już, wraz z Korneliusem i Sarianem powspominać bodaj wszystkie co ciekawsze wydarzenia, których uczestnikami byli, gdy uczęszczali razem do Cesarskiej Akademii Piechoty Morskiej.
    — Dopóki jestem z wami, powinno być w porządku – odparła kobieta. — Nie daję jednak na nic gwarancji. Mieszkańcy Lasu nie służą nikomu, choć większość z nich przestrzega praw Sylfii.
    — Sylfii? – powtórzył wojownik.
    — Leśnej pani. Jest królową wróżek.
    — Rozumiem, że mamy zabić dla niej jakieś potwory, tak? – wtrącił się teraz Sarian. — Co to za stworzenia?
    — Drowy – odpowiedziała druidka z wyrazem obrzydzenia na twarzy. — Próbują ogarnąć świętą puszczę cieniem swoich złowieszczych intencji i zakłamanych serc…
    — Druidzi nie potrafią z nimi walczyć? – spytał zdziwiony bard. — To znaczy… Czy drowy są tak silnym przeciwnikiem, że musicie wynająć najemników, aby się ich pozbyć?
    — Słudzy Bractwa Dziewicy z Tierra del Fuego przysięgali, że nie przeleją krwi żadnej żywej istoty w świętym lesie – odpowiedziała druidka. — Intruzów wypłaszamy z puszczy w miarę pokojowymi metodami. Jednak na drowów to nie zadziała – są odporni na naszą magię.
    Na chwilę zapadła cisza, którą mącił tylko stukot ośmiorga obutych nóg, maszerujących wzdłuż drogi. W końcu odezwał się Kornelius: — Płacicie w złocie? – mag spojrzał na Zeele pytająco.
    — Jeżeli zabraknie nam złota, to oddamy podwójną jego wartość w rzadkich miksturach. Bądź spokojny, pazerny czarodzieju – zapewniła go druidka.
    — Wiesz… mam chorą przyjaciółkę na utrzymaniu – odrzekł Kornelius, odwracając wzrok.
    **
    / Retrospekcja /
    Na ławce przed domem siedział złotowłosy chłopiec. Jego policzki były podrapane i napuchnięte, warga rozcięta, skóra pod lewym okiem przybrała kolor dojrzałej śliwki. Dziewczynka – jakieś trzy-cztery lata starsza od niego, o podobnym kolorze włosów, smukłej sylwetce i głębokich niebieskich oczach, które przepełnione były wyrazem troski – stała nad nim i przemywała zadrapania na obolałej buzi dziecka. Nie pytała – domyślała się, że to znowu sprawka Billego – syna bogatego farmera z sąsiedztwa. — Nie mów mojej mamie, dobra? – smutne oczy chłopca obróciły się w jej stronę. Skinęła głową.
    **
    W miarę oddalania się na wschód od traktu drzewa rosły coraz gęściej, by w końcu przejść w - jak się zdawało wędrowcom – nieprzeniknioną gęstwinę. Coś w tym miejscu przyprawiało podróżników o ciarki na plecach. Może decydujący był po prostu fakt, że ten las był owiany w Satsurii dziesiątkami legend. Nie bez powodu nazywano go Lasem Złych Wieści lub częściej, po prostu Złym Lasem. Wędrowcy, którzy się doń zapuszczali, częstokroć nie wracali, a ci, którym się to udawało przynosili ze sobą niesamowite historie o wrogo nastawionych do ludzi leśnych elfach, szalonych wróżkach, dzikich centaurach i innych straszliwych stworzeniach. Jedynie druidzi mieli niemal w pełni swobodny wstęp do puszczy – pod warunkiem że składali hołd Sylfii, Pani Drzew. Ci jednak niezmiernie rzadko pojawiali się w mieście i nigdy nie opowiadali o sprawach Lasu, dlatego jedynym dla mieszkańców źródłem informacji o nim wciąż pozostawały plotki i legendy, które krążyły w tych regionach od pokoleń.
    Bardzo szybko zrobiło się ciemno – choć słońce jeszcze nie zaszło, to jego promienie ledwo potrafiły przebić się przez gęstwę wiekowych drzew. Czarodziej, wojownik i bard podążali niepewnym krokiem za druidką, która wydawał się doskonale orientować w tak trudnym terenie.
    — Nie obnażajcie broni ani nie inkantujcie żadnych zaklęć bez mojego słowa. Przemoc wobec mieszkańców Lasu jest surowo karana przez Panią Drzew – Zeele pouczała swoich towarzyszy, wciąż prowadząc ich w głąb puszczy. — Macie prawo użyć przemocy tylko wobec drowów i nikogo innego.
    — A jeśli zaatakuje nas właśnie coś innego? – spytał Sarian. Bard nie wydawał się być przekonany co do pacyfizmu istot zamieszkujących Las.
    — Jeśli będziecie się trzymać blisko mnie, to nic wam nie grozi – uspokoiła go kobieta. — Nawet jeżeli mielibyśmy się rozdzielić i spotkałbyś którąś z istot żyjących w tej krainie, to nie atakuj jej dopóki nie będzie próbowała cię zabić. Nikt kto podnosi rękę na poddanych Sylfii nie wraca stąd żywy – twarz druidki nabrała bardzo poważnego wyrazu, a przez ciało Sariana przeszedł dreszcz. Dalej szli w milczeniu.
    Ostatnio zmieniony przez Szantymen : 29-03-2013, 19:42

  2. #2
    Avatar Szantymen
    Data rejestracji
    2007
    Położenie
    Szczecin
    Posty
    1,729
    Siła reputacji
    18

    Domyślny

    Półmrok zgęstniał, odbierając wędrowcom resztki światła, tak pożądane w mrocznym lesie, który zdawał się śmiać złowieszczo z głupoty śmiałków, którzy odważyli się naruszyć jego terytorium. Dalsza wędrówka byłaby zbyt uciążliwa i niebezpieczna, więc Zeele zadecydowała o rozbiciu obozu. Choć tej nocy była pełnia, a niebo odarte było z chmur, to drowowie mogli być na powierzchni, osłonięci przed obliczem Księżycowej Pani zasłoną z koron drzew.
    Druidka wzięła pierwszą wartę. Była wyraźnie przejęta – jak to określiła – „aurą drzew”. Rzeczywiście – w lesie panowała teraz kompletna cisza, jak gdyby nawet rośliny zapadły w wieczny sen. Nie było też w pobliżu żadnych zwierząt, nawet nocnych, a przecież Zły Las był domem dla wielu istot.
    Oczy kobiety zaczęły się kleić. Była znużona, choć przecież przywykła do długich wędrówek, takich jak dzisiejsza. Gdy zrozumiała co się działo, było już za późno. Zeele opadła na ziemię, zasypiając tuż obok swoich towarzyszy.
    **
    Korneliusa obudziło delikatne muskanie na twarzy. Już ranek. Mag chciał się podrapać, lecz, ku swemu zdumieniu, odkrył, że nie mógł poruszyć ręką. Był spętany jakimiś gęstymi i mocnymi pnączami, wyrastającymi prosto z ziemi. Czarodziej poczuł, że coś poruszyło się na jego brzuchu. Z trudem uniósł głowę, która była przywiązana włosami do pnączy i odkrył klęczącą na nim filigranową istotkę, która wyglądała jak śliczna mała dziewczynka, o złocistych włosach – z tą różnicą, że nie mogła mierzyć więcej niż cztery cale wzrostu, a z jej pleców wyrastały motyle skrzydełka. Wróżka mocowała się z klamrą paska, który opinał biodra maga, podtrzymując, schowane zazwyczaj pod szatą spodnie.
    — Mogę w czymś pomóc? – spytał mężczyzna, starając się ukryć swoje zdumienie. Miniaturowa dziewczynka wyskoczyła w powietrze, unosząc się na skrzydełkach.
    — Nie ruszaj się, intruzu! – pisnęła wysokim głosikiem. — Wogle, to masz węża chyba we spodniach! – wróżka wskazała drobniutką dłonią na krocze Kroneliusa. Rzeczywiście – było nabrzmiałe. Poranny drąg… — Zara go wyciągnę. Weź się nie ruszaj, bo użre! – leśny duszek wydawał się być bardzo przejęty. Po chwili wylądował z powrotem na brzuchu maga i zaczął odpinać pasek.
    — To nie wąż… - próbował sprostować czarodziej. — Mogę wiedzieć dlaczego mnie związałaś? – spytał.
    — Intruzy głosu nie mają! – oburzona wróżka cofnęła się, następując na krocze mężczyzny i tupnęła zdenerwowana. Penis Korneliusa zareagował na tę drobną pieszczotę gwałtownym drgnięciem, które wytrąciło leśnego duszka z równowagi. — Ała… muszę się tym wonżem zająć – dziewczynka podniosła się na równe nogi i zaczęła otwierać rozporek w spodniach maga. Istotka ciągnęła za zamek z wysiłkiem, jak gdyby wyrywała ogromną rzepę z ziemi. — Sama se nie dam rady! – stwierdziła po chwili. — Lecę po koleżanki, a intruzu ma milczeć! – rozkazała władczym tonem. Czarodziej chciał zaprotestować, ale w tym momencie pnącza zaczęły oplatać jego usta, tworząc knebel…
    **
    /Retrospekcja/
    Ciemny pokój w drewnianej chacie. Łóżko i stolik z ćmiącą się świecą. W łóżku dziewczyna – ładna i młoda, ale blada – ewidentnie ciężko chora. Jej piękne niebieskie oczy są matowe i mocno podkrążone. Obok łóżka chłopak. Chudy blondyn, lekko przygarbiony. Ubrany w mundur kadeta Cesarskiej Floty.
    — Co mówił kapłan? – chłopak pochyla się nad łóżkiem.
    — Że nie potrafi wyleczyć.
    — Jakby dostał pieniądze, to by wyleczył.
    — Tu nie chodzi o pieniądze.
    — A o co? O wiedzę? O moc? Może trzeba nająć samego biskupa?
    — Za co? – dziewczyna odwraca wzrok, wbijając go w pustą ścianę. Policzki chłopaka robią się różowe.
    — Dostanę żołd, to…
    — Nie wystarczy – chwila milczenia — Szukałeś coś w księgach? – dziewczę patrzy teraz prosto w oczy młodzieńca.
    — Tak… jest jedno zaklęcie… – znowu milczenie przez dłuższą chwilę — ósmego kręgu.
    — Znasz?
    — Na razie trzeci, ale… – oczy blondyna napełniają się łzami. — Coś wymyślę. Obiecuję.
    Dziewczyna w milczeniu ściska jego dłoń.
    **
    Darian obudził się spętany sznurem i pozbawiony broni. Co prawda dalej był w lesie, ale miejsce, w którym się teraz znajdował nie przypominało tego, w którym zasnął. Zaczął się zastanawiać jak to możliwe, że były zwiadowca jednostki polowej Straży Satsurii, a później kadet Cesarskiej Akademii mógł dać się tak zaskoczyć w nocy i nawet się przy tym nie obudzić…
    Sprawdził węzły – ten na nogach był dość luźny. Może spróbować wstać i iść drobnymi kroczkami, a potem poszukać jakiegoś ostrego kamienia? Nagle wojownik usłyszał tętent kopyt. Dzikie konie w lesie? A może…
    Przed mężczyzną stanęła centaurka . Była dobrze zbudowana i wysoka – w kłębie musiała mierzyć sporo ponad cztery stopy, od kopyt do czubka głowy jakieś siedem. Nie posiadała żadnego ubrania, które zakrywałoby jej obfite piersi. We włosy miała wplecione świeżo zerwane gałązki, w dłoni trzymała krótką włócznię.
    — S’aan da nariae, alas – kobieta przemówiła w języku, którego Darian nigdy wcześniej nie słyszał.
    — A wspólny znasz? – spytał wojownik, sepleniąc, jak to miał w zwyczaju, gdy był zakłopotany lub zdenerwowany.
    — Przybyłeś tu na swą śmierć, człowieku – powiedziała już w języku ludzi kobieta-koń, unosząc swą włócznię. Zdecydowanie była w stanie zabić, jednym ciosem przebijając skórzany pancerz mężczyzny, a przy okazji jego ciało na wylot.
    — Ja tu wszedłem z druidką – zaczął tłumaczyć się pospiesznie mężczyzna. — Druidka mi pozwoliła – powtórzył Darian, na co mieszkanka lasu wybuchła śmiechem.
    — Druidzi nie mają władzy w tym lesie, człowieku – powiedziała, opuszczając broń. — Zrobię z tobą co zechcę, człowieku – dodała władczym tonem, po czym podniosła Dariana wolną ręką, przerzuciła go przez swój grzbiet i pocwałowała z tą niecodzienną zdobyczą w stronę rzadziej rosnących drzew.
    **
    /Retrospekcja/
    Przestronny pokój, ze ścianami i podłogą wyłożonymi mahoniem i meblami obitymi złotem. Na ścianach mapy morskie wybrzeży wszystkich cesarskich kolonii, obrazy, pamiątki z zamorskich krajów. Gabinet kontradmirała floty cesarskiej, Matthew Sperry’ego.
    Admirał we własnej osobie siedzi za biurkiem w centralnym miejscu pomieszczenia. Oprócz niego jest w nim tylko młody kadet piechoty morskiej. Osiemnastoletni na oko chłopak jest ubrany w galowy mundur, składający się z jasnoniebieskich spodni, takiejż kamizelki z posrebrzanymi guzikami, ozdobionymi symbolem korony imperialnej oraz granatowej koszuli z kołnierzem obszytym srebrem. Młody człowiek stoi na baczność. Wygląda na bardzo zdenerwowanego.
    — Kadet Kornelius Stutheim, dobrze wymawiam nazwisko? – zmęczone brązowe oczy starszego mężczyzny przeszywają chłopaka zimnym spojrzeniem.
    — Tak, panie admirale – młodzieniec stara się odpowiadać głośno i wyraźnie, ale jego głos się łamie.
    — Zdaje pan sobie sprawę, że dział ksiąg zakazanych nazywa się w ten sposób, ponieważ księgi, które się w nim znajdują są zakazane? – zaczyna stary wojskowy.
    — Tak, panie admirale.
    — Co pan chciał osiągnąć? Zdaje się, że szukał pan informacji o zaklęciu przywołania geniusza?
    — Tak, panie admirale.
    — Ech… – mężczyzna wzdycha głośno, przeglądając akta Korneliusa. — Zdaje pan sobie, sprawę, że wiemy, że pańskie świadectwo szlacheckie jest sfałszowane? – kadeta oblewa zimny pot. Jego serce zaczyna uderzać z ogromną szybkością i siłą, jakby chciało rozerwać klatkę piersiową i wydrzeć się z ciała chłopaka.
    — Nie… nie zdawałem sobie z tego sprawy, panie admirale – duka, po dłuższej chwili chłopak.
    — Tak sobie patrzę, że ma pan same pozytywne opinie. Jest z pana świetny kanonier magiczny. Mógł pan zrobić karierę w jednostkach uderzeniowych – Kornelius milczy, wpatrując się w pustą przestrzeń ponad głową kontradmirała. — Cóż, damy panu wybór, kadecie Stutheim: wysyłamy pana na front, do tłumienia rebelii w koloniach albo odchodzi pan z Akademii, zostaje we flocie jako szeregowiec, że tak powiem, do zadań specjalnych, jeśli pan wie co ja mam na myśli – chłopak doskonale zdaje sobie sprawę, co ta opcja oznacza – pracę w wydziale wewnętrznym, czyli szpiegowanie kolegów z armii. Brudna robota… Być może będzie musiał nawet kogoś zabić. Ale nie może teraz popłynąć za morze, do Neuelandów. Kto będzie opiekować się Glawarielą?
    — Wybieram opcję drugą, panie admirale.
    Ostatnio zmieniony przez Szantymen : 31-03-2013, 14:32

  3. Reklama
  4. #3
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Widać poprawę w technice "prozy", dobrze się czyta, ciekawa akcja. Na błędy nie patrzę z braku czasu, więc najwyżej innym razem coś się znajdzie ;p
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  5. #4
    Avatar Aureos
    Data rejestracji
    2009
    Wiek
    31
    Posty
    6,620
    Siła reputacji
    20

    Domyślny

    Cieszę się, że zdecydowałeś się kontynuować tego pornola i cieszę się, że pornolem pozostał ;dd

    Styl jak zwykle bardzo dobry, czyta się lekko i tekst się nie dłuży. Widać, że niejeden tekst już napisałeś. Interpunkcji nie oceniam
    tylko 2 szczegóły:
    - chyba nie ma czegos takiego, jak "inkantowanie czarów", no chyba ze to taka nowomowa
    - ja wiem, że ćmi = świeci się, ale bez przesady ;d

    co do treści
    Cytuj Szantymen napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Brązowowłosa kobieta zignorowała okrzyki robotników i ruszyła dalej, skręcając w prawo od nabrzeża, do tawerny starego Joe.
    Knajpa była o tej porze niemal pusta. Jedynymi klientami była trójka młodych mężczyzn, którzy rozmawiali głośno, popijając wino.
    — Mówię ci, znalazłem to obok łóżka wampirzycy! – młody, blondwłosy czarodziej, odziany w szarawą szatę, przekonywał swojego kompana, trzymając w ręku fragment złotego ornamentu.
    — Wtedy co cię zgwałciła, ta? – zapytał chudy chłopak, który trzymał lutnię, próbując ją nastroić. Był wysoki, miał kręcone wąsy, orli nos i zabawnie przystrzyżony wąsik.
    Trzeci z mężczyzn zrobił się purpurowy, dławiąc się ze śmiechu winem. Śmieszek miał bujny zarost i wyglądał na najemnego wojownika – u pasa miał szeroki miecz, na piersi zaś skórzaną zbroję.
    — Przepraszam – zagadała ich kobieta — czy któryś z panów ma może na imię Kornelius? – spytała, podchodząc bliżej do ich stolika.
    Zabrakło mi tu z dwóch zdań o tym, jak elfka wchodzi do tawerny, taki przeskok akcji
    Cytuj Szantymen napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    / Retrospekcja /
    Na ławce przed domem siedział złotowłosy chłopiec. Jego policzki były podrapane i napuchnięte, warga rozcięta, skóra pod lewym okiem przybrała kolor dojrzałej śliwki. Dziewczynka – jakieś trzy-cztery lata starsza od niego, o podobnym kolorze włosów, smukłej sylwetce i głębokich niebieskich oczach, które przepełnione były wyrazem troski – stała nad nim i przemywała zadrapania na obolałej buzi dziecka. Nie pytała – domyślała się, że to znowu sprawka Billego – syna bogatego farmera z sąsiedztwa. — Nie mów mojej mamie, dobra? – smutne oczy chłopca obróciły się w jej stronę. Skinęła głową.
    Przydałoby się chociaż jedno zdanie z opisem miejsca akcji, np. wygląd domu, czy pogoda chociażby. Poza tym po co aż tyle myślników ;)
    Cytuj Szantymen napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    W miarę oddalania się na wschód od traktu drzewa rosły coraz gęściej, by w końcu przejść w - jak się zdawało wędrowcom – nieprzeniknioną gęstwinę. Coś w tym miejscu przyprawiało podróżników o ciarki na plecach. Może decydujący był po prostu fakt, że ten las był owiany w Satsurii dziesiątkami legend. Nie bez powodu nazywano go Lasem Złych Wieści lub częściej, po prostu Złym Lasem. Wędrowcy, którzy się doń zapuszczali, częstokroć nie wracali, a ci, którym się to udawało przynosili ze sobą niesamowite historie o wrogo nastawionych do ludzi leśnych elfach, szalonych wróżkach, dzikich centaurach i innych straszliwych stworzeniach. Jedynie druidzi mieli niemal w pełni swobodny wstęp do puszczy – pod warunkiem że składali hołd Sylfii, Pani Drzew. Ci jednak niezmiernie rzadko pojawiali się w mieście i nigdy nie opowiadali o sprawach Lasu, dlatego jedynym dla mieszkańców źródłem informacji o nim wciąż pozostawały plotki i legendy, które krążyły w tych regionach od pokoleń.
    Bardzo szybko zrobiło się ciemno – choć słońce jeszcze nie zaszło, to jego promienie ledwo potrafiły przebić się przez gęstwę wiekowych drzew.
    takie bardziej "twórcze" fragmenty jak ten są bardzo fajne, bo podnoszą wartość tekstu i nieco go pogłębiają, mogloby byc ich więcej

    Podoba mi się, że rozwinąłeś nieco postać Korneliusa, trochę mi brakowało czegoś takiego.

    Podsumowując. Porządnie napisany kawałek tekstu. Troszkę brakuje jakiegoś głębszego powiązania fabuły pierwszej części z drugą ale podejrzewam, że jeszcze się to rozkręci. Tak jak napisała Eda, jest lepiej niż poprzednio. Czytało się przyjemnie i czekam na kontynuację :)
    Ostatnio zmieniony przez Aureos : 31-03-2013, 12:10

  6. #5
    Avatar Szantymen
    Data rejestracji
    2007
    Położenie
    Szczecin
    Posty
    1,729
    Siła reputacji
    18

    Domyślny

    Dzięki za komentarze, na pewno przydadzą mi się wasze opinie i oceny.
    Z wszystkim się zgadzam, tylko co do "inkantowania" - siłą rzeczy, pisząc takie rzeczy trzeba uprawiać trochę słowotwórstwa (vide "centaurka"). Spotkałem się z literaturą polskojęzyczną, gdzie były "orki" zamiast "orków", także, jeśli chodzi o polską terminologię fantasy, to chyba wszystkie chwyty są dozwolone :D.



    Sarianowi śniło się, że pływał nago w jeziorze wespół z pięknymi dziewkami i nagle zachciało mu się sikać. Pomyślał, że i tak nikt nie zauważy i… chwila… to nie przypomina sikania…
    Bard poczuł, że ma mokro w spodniach. Kurwa, znowu polucja… To był tylko cholerny sen. Będzie musiał powiedzieć chłopakom i druidce, że idzie się odlać i spróbować się jakoś wytrzeć czy coś.
    — Zaraz – mężczyzna otworzył oczy, zdając sobie sprawę, że coś tu było nie tak. Znajdował się w zupełnie innym miejscu, niż to, w którym zasypiał, po jego towarzyszach nie było śladu, a on sam wisiał w powietrzu, brzuchem do dołu, trzymany przez jakieś pnącza. Do tego jedno z nich doiło jego penisa, zbierając spermę do kielicha dużego różowego kwiatu. — Kurwa, no albo iluzja albo kolejny sen – Sarian wciągał już różne „magiczne proszki”, ale jeszcze nigdy nie przyśniło mu się coś takiego. Odwrócił głowę do tyłu – pnącza, które go trzymały, wyrastały z wielkiego kwiatu, wewnątrz którego siedziała naga kobieta, a właściwie pół nagiej kobiety, bo posiadała tylko korpus, który wyrastał bezpośrednio z dna kwiatu. Jej skóra miała zielonkawy odcień, podobnie jak włosy, które były brudne i przetkane jakimś zielskiem. Sama dziewczyna wydawała się jednak być młoda i ładna – miała kształtne piersi i uśmiechała się jakoś tak życzliwie… czy raczej lubieżnie. Bard pomyślał, że skoro i tak ma już mokre spodnie, to jeszcze jedna zmaza nocna mu korony z głowy nie strąci. Będąc przekonanym, że to kolejny erotyczny sen, postanowił pozostać biernym i dalej czerpać przyjemność z pieszczot kobiety-kwiatu.
    Dziewczyna złapała w dłonie kielich, który przed chwilą napełnił się nasieniem Sariana i wypiła całą jego zawartość, po czym oblizała się, jęcząc z zachwytu. Widok kobiety pijącej spermę w tak zmysłowy sposób, podniecił chłopaka tak mocno, że po chwili jego członek znów stał na baczność. Pnącza wciąż oplatały ciasno penisa, ale teraz kobieta-kwiat zaczęła używać również własnych dłoni i ust.
    — Mmh – dziewczyna oblizała się, spijając preejakulat, cieknący z czubka prącia Sariana. — Ile wartości odżywczych… Takiego nawozu jeszcze nie piłam – wyszeptała.
    — O, to pani mówi? – spytał zdziwiony bard. Ten sen był coraz dziwniejszy, a przecież wszystko wydawało się tak realne.
    **
    Kornelius przegryzł co prawda pnącza, które kneblowały jego usta, ale i tak się nie odzywał. Raz, że nie było już celu w dalszych próbach przekonania trzech małych wróżek, że jego penis nie jest wężem, który przyssał się do jego ciała. Dwa, że to co robiły leśne duszki nawet zaczęło mu się podobać.
    Koleżanki, które przyprowadziła blondyneczka były do niej niemal bliźniaczo podobne – z tym, że miały włosy kruczoczarne i nieco inny odcień skrzydełek.
    — Zobacz, Listeczku, to trochę jak huśtawka! – jedna z czarnowłosych dziewczynek wskoczyła na członka mężczyzny, obejmując go rękoma i nogami, co spowodowało osunięcie się napletka. Widok nabrzmiałej żołędzi bardzo zaskoczył wróżki.
    — Wonżu chyba zrzuca skórę! – powiedziała Listeczek, przyglądając się nowemu znalezisku. — Ale śmierdzi!
    — To nie jest wonż, głuptaczku! – zaprotestowała druga z wróżek o ciemnych włosach. — Zobacz, tutaj spływa jakiś nektar! – powiedziała, zbierając kropelkę preejakulatu, która właśnie pojawiła się na ujściu cewki. — Ciekawe czy smaczny…
    **
    Twarz Dariana płonęła czerwienią. Nagle zrobiło mu się gorąco.
    — Mam z to-tobą… – zająkał się wojownik.
    — Spółkować, człowieku – dokończyła spokojnie kobieta-centaur. — Nie chce mi się tłumaczyć, człowieku. Po prostu wszyscy ogierzy ruszyli na wojnę, a my tu same… Jest teraz sezon godowy i…
    — Ale… - zakłopotany mężczyzna wbijał wzrok w bujnie porośniętą trawą ziemię. — Ja… ludzie nie mają takich dużych… ja-jak centaury…
    — Nie dbam o to. Zdejmuj odzież, człowieku –ryknęła zniecierpliwiona potworzyca. — Czy mam cię podziurawić? – uniosła włócznię.
    Kiedy tylko Darian ściągnął spodnie, centaurka rzuciła się do jego krocza, klękając na swych czterech nogach i pochylając się mocno do przodu, tak żeby móc wziąć penisa do ust. Wojna z drowami musiała już najwyraźniej trwać od dłuższego czasu – sutki kobiety starczały mocno do góry, podczas gdy ona sama jęczała liżąc członka mężczyzny. — Marsz za mnie, człowieku – powiedziała nagle, nie wyjmując nawet prącia z ust. Wojownik nie załapał. — Idź za mój zad i zrób to! – ryknęła. Do oczu Dariana napłynęły łzy – chyba nigdy w życiu nie był tak poniżony (może nie licząc przygody z kobietami-zombie, ale one nie były żywe, no i nie mówiły mu co miał robić). Trudno – był teraz jeńcem i musiał stosować się do poleceń. Choć potworzyca uwolniła go już z pęt, to wciąż nie miał szans na ucieczkę ani na podjęcie walki – przezorna centaurka wciąż trzymała broń w ręce. A, pal to sześć! Zrobi co do niego należy, może po jakimś czasie będzie miała dość i pozwoli mu odejść. Wtedy pójdzie poszukać towarzyszy. Ciekawe co z nimi? Z resztą, może nie będzie tak źle. Ciekawe jaką ma – końską czy ludzką?
    Była końska, choć pachniała jakoś dziwnie przyjemnie. Włożył do środka jeden palec. Ciepło. I mokro.
    **
    Sarian jęczał jak tania dziwka, podczas gdy kobieta-kwiat gwałciła go analnie pnączem, ustami ssąc jego mosznę, a dłońmi dojąc penisa, wprost do różowego kielicha kwiatu. Bard mógłby przysiąc, że ten sam kielich przed chwilą był krwistoczerwony – zupełnie jakby sam kwiat również wchłaniał jego nasienie, barwiąc się przy tym na biało.
    Ze swoją oprawczynią zamienił tylko parę zdań. Choć nieźle znała wspólny, to chyba nie potrafiła rozmawiać o niczym poza słońcem, wodą, fotosyntezą i nawozem. Chłopak spytał ją nawet czy to co się dzieje jest snem, ale chyba nie zrozumiała – najwyraźniej pojęcie marzenia sennego było jej obce. Z resztą, już sam doszedł do tego, że była to rzeczywistość – nigdy w życiu nie przyśniłoby mu się, że jest rżnięty w dupsko przez przerośnięte kwiecie. Teraz zastanawiał się jak wyjść z tej sytuacji, nie uwalniając zaklęcia awaryjnego, aktywowanego komendą słowną. Tym czarem była kula ognia, a Sarian nie chciał puścić z dymem połowy lasu ani nawet skrzywdzić sympatycznej skądinąd zielonowłosej dziewczyny, która właśnie stymulowała jego prostatę, żeby uzyskać jeszcze więcej, jak to raczyła określić, „nawozu”. No kurna, no nie da już rady – pała boli jak sto pięćdziesiąt…
    Nagle chłopak poczuł, że jego odbyt znów jest pusty, a pnącza wokół jego ciała rozluźniają się. Po chwili upadł twarzą na runo leśne, a kwiatowa dama zaczęła oddalać się bez słowa, poruszając niezgrabnie korzeniami. Najadła się? Nie, to nie to…
    — Idź za słowikiem – bard usłyszał kobiecy głos wewnątrz swojej głowy. — Przepraszam za nią, już nic ci nie grozi. Idź za słowikiem – powtórzył głos. Sarian podciągnął spodnie i rozejrzał się dookoła – rzeczywiście, na gałęzi jednego z drzew siedział słowik.
    — Dobra, dobra, już idę – powiedział na głos. — Święty Tyrze, jak mnie dupsko boli…
    **
    /Retrospekcja/
    Cesarska Piechota Morska. W tej nazwie chyba wszystko jest kłamstwem. Cesarska to ona była – dwieście lat temu, zanim dynastia wygasła. Piechotą morską też była – zanim wszystkie rodzaje wojsk, również te operujące tylko na lądzie, zaczęły być do niej zaliczane.
    Korpus Kanonierów Magicznych Cesarskiej Piechoty Morskiej – jedyna obecnie szansa, żeby legalnie studiować magię w Księstwie (obecnie też tylko z nazwy, gdyż krajem już dawno nie rządzi książę, a de facto rada miejska Satsurii). Szkolenie oficerskie na Akademii Piechoty Morskiej trwa pięć lat. Wszyscy kadeci studiują mniej-więcej to samo, niezależnie od tego czy wybierają się później do floty, kanonierów, piechoty, czy też wojsk wywiadowczych. Specjalizacja obejmuje tylko ostatni – piąty rok.
    Kornelius wstąpił do Akademii z dwóch powodów: po pierwsze chciał zarabiać żołd, żeby móc opłacać leczenie Glawarieli. Po drugie, pragnął studiować magię, która od zawsze go pociągała. Poza tym, tylko magia daje szansę na ostateczne uzdrowienie przyjaciółki.
    Sarian, Mitt, Anemonen, Darian, Marius – koledzy z oddziału. Sariana znał już wcześniej. Byli sąsiadami, w dzieciństwie bawili się razem w czarodziejów. Resztę poznał już na Akademii.
    Anemonen i Marius odpadli po pierwszym roku. Pierwszy z nich wstąpił do zakonu paladynów, drugi zajął się włamaniami i drobnymi kradzieżami.
    Kornelius nie wiedział, że wywiad interesował się Mittem, dopóki nie został, po wydaleniu z Akademii, przeniesiony do wydziału wewnętrznego. Mitt był podejrzewany o praktyki okultystyczne.
    Ostatecznia cała szóstka pożegnała się z flotą – jako ostatni Sarian, który odszedł dopiero po powrocie z misji w jednej z kolonii w Neuelandach. Nie chciał o tym opowiadać. Zapawne był zmuszany do dokonywania okrutnych czynów… Ostatecznie zajął się na powrót magią i muzyką, czyli dwiema rzeczami, które zawsze go pociągały, i połączył te dyscypliny, zostając bardem, a następnie, idąc w ślady pozostałych przyjaciół – najemnikiem.
    W katakumbach pod dzielnicą cmentarną zginęli Marius i prawdopodobnie Mitt, którego szpiegowanie było ostatnim zadaniem Korneliusa w wydziale wewnętrznym. Według służb miał być związany z Kultem Śmierci, na co dowodów ostatecznie nie znaleziono, poza jednym – pośrednim: paladyni z Zakonu Prawdziwej Drogi nie znaleźli jego zwłok w katakumbach. Do tego, na podłodze, w miejscu gdzie „zginął” Mitt, nie było śladów krwi, chociaż otrzymał on śmiertelną, zdawałoby się, ranę, z ręki kościanego giganta. Ta sprawa nie pozwalała Korneliusowi spać przez długie tygodnie – później się nieco uspokoił i zaczął nawet szukać z chłopakami kolejnego zlecenia. W końcu zgłosiła się do nich druidka, która szukała wsparcia dla sił Leśnego Królestwa, które zmagały się z drowimi najeźdźcami. Na imię miała Zeele.
    **
    — Mówię ci, Zimorodku, no weź se sama pomyśl! Im dłużej tym ruszasz, tym więcej leci soku z tej całej głowy wonża!
    — Oj, Listeczku, mówiłam ci, że to nie jest wąż!
    — Ej, czemu we dwie tylko pijecie nektar, co? Ja też chcę!
    Wróżki kłóciły się o preejakulat, który ściekał po czubku penisa Korneliusa. Pompę uliczną sobie znalazły! Mag poczuł, że jego wytrzymałość osiągnęła limit. Stymulacja małych ciałek była dość chaotyczna i mało intensywna, więc orgazm miał bardzo delikatny charakter – sperma nie wystrzeliła w powietrze, a jedynie zaczęła wyciekać z żołędzi gęstym strumieniem, wprost na głowę Listeczka.
    — Kurne felek, blech! – wróżka próbowała wytrzeć chociaż oczy i usta z mazi, ale jej dłonie również były całe oblepione. — No tera to poleciało!
    Dziewczynka podniosła rączkę do ust i posmakowała. — Ej, całkiem niezłe! Spróbujcie! – dała swoją rękę do polizania Zimorodkowi. Duszek oblizał po kolei wszystkie jej palce. Najwyraźniej smakowało. Trzecia wróżka zaczęła spijać nasienie z pleców i włosów Listeczka.
    Najedzą się to pewnie sobie pójdą, a może nawet mnie uwolnią – pomyślał czarodziej. Przyglądanie się trzem drobniutkim postaciom, oblepionym jego spermą od stóp do głów i zlizujących ją nawzajem ze swoich ciał sprawiało mu jakąś zboczoną przyjemność – o tyle perwersyjną, że duszki wyglądały przecież jak małe dzieci. Zrobiło mu się trochę głupio, że mimo wszystko ostatecznie nie oponował. Teoretycznie niewiele mógł zrobić, ale…
    — Chwilunia! – zawołała Listeczek, mlaskając podczas jedzenia. — Pani coś mówi! – wróżka przyłożyła dłoń do skroni i zamknęła oczy. Po chwili odezwała się do towarzyszek: — Pani każe uwolnić intruza i go odprowadzić do niej!
    **
    Darian stał na sporym kamieniu, ręce opierając na końskim zadzie centaurki. Dzięki podwyższeniu sięgał biodrami tam gdzie chciał (czy może musiał). Kobieta wierzgała i rzucała ogonem na boki. Wojownik zaczął stękać. Po chwili zszedł z kamienia, sapiąc głośno.
    — To już drugi raz… daj mi ch-chwilkę…
    — Nie – potworzyca również ciężko dyszała, a jej policzki były różowe. — Jak już nie masz siły, to liż, człowieku.
    — Ale… jest brudna i… – Darian próbował zaprotestować, choć wiedział, że to bezcelowe.
    — Dlatego właśnie musisz ją wylizać do czysta – z centaurzycą nie było dyskusji.
    Na polanie rozległy się odgłosy mlaskania i siorbania. Tym razem kobieta-centaur nie reagowała już tak żywiołowo, jak przed chwilą. Zamknęła oczy i zdawała się nad czymś dumać. — Wytrzyj twarz – odezwała się niespodziewanie — i wsiadaj na mój grzbiet. Pojedziemy po twój miecz, a później odstawię cię do Sylfii. Masz szczęście, że jestem jej winna przysługę, człowieku.
    **
    Miecz ukryty był między rosnącymi gęsto gałęziami młodego dębu, niedaleko miejsca gdzie Darian został pojmany. Centaurka nie zwróciła mu jednak odebranej uprzednio broni. — Oddam ci jak będziemy na miejscu, człowieku – powiedziała.
    Jechali może jakieś pół godziny, mniej-więcej na południowy wschód. W tej części lasu drzewa rosły tak gęsto i wysoko, że nie było już widać nieba nad głową i wojownik stracił po chwili orientację.
    Niestrudzona kobieta-centaur zdawała się nic sobie nie robić z galopu z włócznią w prawej i mieczem w lewej ręce oraz dodatkowym balastem w postaci nielekkiego przecież mężczyzny na plecach. Gdy Darian o tym pomyślał, zrobiło mu się dość głupio, że kobieta musi się przez niego męczyć. Już miał zaproponować, że dalej pójdzie na własnych nogach, gdy przed jego oczyma znów ukazały się promienie słońca.
    Około dwieście jardów na wprost od nich gęsty las przechodził nagle w polanę pełną kwiatów.
    — Zsiadaj – odezwała się centaurka. — Chyba nie sądzisz, że pokażę się przez Panią Drzew z człowiekiem na grzbiecie? – kolejne pół mili Darian przeszedł pieszo, z włócznią kobiety dźgającą go w plecy (najwyraźniej zależało jej na tym, żeby sprawiać wrażenie, że prowadzi schwytanego jeńca).
    Wojownik usłyszał dziewczęcy śmiech – to wróżki bawiły się, skacząc z kwiatka na kwiatek i zbierając nektar. Darian dopiero teraz zauważył, że było ich tu całkiem sporo. Nie dostrzegł ich wcześniej, bo ich kolorowe skrzydełka świetnie maskowały je wśród jaskrawych wielobarwnych kwiatów. — Już ich widać – mruknęła centaurzyca.
    **
    — Oho, idzie! – Kornelius patrzył w stronę Dariana i jego „towarzyszki”, trzymając dłoń nad oczyma. Obok niego stali również Sarian i Zeele – wszyscy wyglądali na całych, zdrowych i zadowolonych. Jednak był tam z nimi ktoś jeszcze – istota, która wyglądała jak wróżka, z tym że była od swoich skrzydlatych krewnych dużo większa (mierzyła ponad półtora stopy wzrostu), a rysy jej twarzy były dużo bardziej dojrzałe. Włosy miała w kolorze jasnego różu, tak samo jak i oczy. Ubrana była w zwiewną sukienkę, o odcieniu alabastru, a jej stopy były bose.
    — Witaj, Pakjinho. Rada jestem, że mnie zaszczyciłaś – królowa wróżek ukłoniła się w powietrzu, unosząc się w górę, by powitać centaurkę. Ta skinęła tylko głową, mrucząc coś pod nosem i rzuciła miecz Dariana pod jego stopy, po czym szturchnęła wojownika łokciem na pożegnanie i odgalopowała w swoją stronę. — Witam i ciebie, Darianie, synu Patricka. Przepraszam za Pakjinho. Mam nadzieję, że nie zrobiła ci krzywdy? – Darian zaprzeczył, kręcąc głową. — To dobrze. Mieszkańcy Lasu są wolni, by czynić co uważają za słuszne i choć niektórzy z nich zwą mnie Panią Lasu, to nie jestem panią ich sumień – kobieta uśmiechnęła się. — Jam jest Sylfia, królowa wróżek z Lasu Tienhaen i protektorka druidów Bractwa Dziewicy z Terra del Fuego, to jest Bogini Elune Illandarias, to jest Miłosiernej. Witaj w moim królestwie.


    To już koniec "Południa w Lesie Złych Wieści". Jak widzicie, zostawiłem sporo niezamkniętych wątków dla ewentualnej kontynuacji, ale jeszcze nie wiem czy takowa będzie.
    Pozdrawiam i dzięki za czas poświęcony na czytanie tego opowiadania.
    Ostatnio zmieniony przez Szantymen : 31-03-2013, 16:10

  7. #6
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Zapomnialam skomciac, ostatnio roztrzepana jestem -.-
    No wiec, jest kilka bledow w interpunkcji czy powtorzenie sie wkradlo, ale nie warte uwagi (chyba ze jak na kompa wejde to pokaze).

    Ogolnie Twoje opisy i w ogole narracja w prozie stala sie taka plastyczna, gladka i na dodatek czytanie w czasie terazniejszym, ktory jest chyba najtrudniejszym, szlo latwo. Podoba mi sie akcja do momentu sikania, tzn. mimo ze to dalej jest smieszne i w ogole, to w pierwszych czesciach jest taka obietnica w tym plastycznym opisie poczynan bohaterow, ze wg mnie warto by bylo isc subtelniejszą drogą, pokazac coś nowego, cos czego nie bylo jeszcze w opowiadaniach tego typu :P
    Więc osobiście mam niedosyt bo widać że stać Cię na coraz więcej. Więc i w prozie i w wierszach możesz wymiatać tak samo :-)
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

Reklama

Informacje o temacie

Użytkownicy przeglądający temat

Aktualnie 1 użytkowników przegląda ten temat. (0 użytkowników i 1 gości)

Podobne tematy

  1. Odpowiedzi: 4
    Ostatni post: 30-11-2012, 14:02

Zakładki

Zakładki

Zasady postowania

  • Nie możesz pisać nowych tematów
  • Nie możesz pisać postów
  • Nie możesz używać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •