Opowiadanie jest kontynuacją Zmierzchu w Satsurii
Jeżeli komuś nie chce się czytać, to tutaj jest krótkie streszczenie:
Mag Kornelius, wojownik Darian, łotrzyk Marius, mieszczanin (?) Mitt i paladyn Anemonen są kumplami i młodymi poszukiwaczami przygód. Razem z Saturią - kolejną paladynką schodzą do katakumb, poszukując drogiego klejnotu. Mężczyzna, który zleca im to zadanie wydaje się być podejrzany, ale Mitt przekonuje kolegów, że można mu zaufać. W podziemiach drużyna konfrontuje się z wampirami - Marius i Mitt giną (choć śmierć Mitta nie jest jednoznacznie potwierdzona), Kornelius jest gwałcony przez wampirzycę - Dharmi, Darian jest gwałcony przez trójkę kobiet-zombie, które chcą dosłownie wyssać z niego energię życiową (w postaci spermy), a Anemonen i Saturia pier***ą się, schowani w jakimś ciemnym kącie. Ostatecznie dupska "bohaterów" ratują paladyni z Zakonu Prawdziwej Drogi, a Kornelius z tej przygody wychodzi z obolałą dupą, plamą na honorze (i na ubraniu) oraz fragmentem dziwnego ornamentu, który znalazł w komnacie swojej oprawczyni.
Wiosna zawitała wreszcie do Satsurii. Dokerzy i sztauerzy zajmowali się załadunkiem towarów na statki, które cumowały w dzielnicy portowej. Południowy skwar doskwierał co prawda robotnikom, ale ci bynajmniej nie narzekali. Każdy z nich cieszył się, że „jest robota” – na przeładunkach można było nieźle zarobić, a w tym roku statków było tak dużo, że pracy starczało dla każdego chętnego. Mężczyźni liczyli już w myślach jaką część wypłaty można przepić, a ile pieniędzy trzeba będzie oddać żonie czy dziewczynie (ewentualnie którejś z portowej dziwek, które miały w zwyczaju sprzedawać zaufanym klientom swoje usługi „na kreskę”) .
Z ust grupy sztauerów wydobyły się gwizdy i okrzyki podziwu. Kobieta, która szła wzdłuż nabrzeża była nietutejszej urody – jej proste, brązowe włosy i lekko spiczaste uszy zdradzały, że musiała mieć elfickich przodków.
O ile elfokrwistych, czy nawet półelfów dało się jeszcze czasem w Satsurii spotkać, o tyle elfów czystej krwi widywano tu niezwykle rzadko. Mieszkańcy miasta wiedzieli, że część z nich żyje jeszcze w puszczy na południowym wschodzie, ale nikt – poza druidami – się w tamte strony nie zapuszczał.
Brązowowłosa kobieta zignorowała okrzyki robotników i ruszyła dalej, skręcając w prawo od nabrzeża, do tawerny starego Joe.
Knajpa była o tej porze niemal pusta. Jedynymi klientami była trójka młodych mężczyzn, którzy rozmawiali głośno, popijając wino.
— Mówię ci, znalazłem to obok łóżka wampirzycy! – młody, blondwłosy czarodziej, odziany w szarawą szatę, przekonywał swojego kompana, trzymając w ręku fragment złotego ornamentu.
— Wtedy co cię zgwałciła, ta? – zapytał chudy chłopak, który trzymał lutnię, próbując ją nastroić. Był wysoki, miał kręcone wąsy, orli nos i zabawnie przystrzyżony wąsik.
Trzeci z mężczyzn zrobił się purpurowy, dławiąc się ze śmiechu winem. Śmieszek miał bujny zarost i wyglądał na najemnego wojownika – u pasa miał szeroki miecz, na piersi zaś skórzaną zbroję.
— Przepraszam – zagadała ich kobieta — czy któryś z panów ma może na imię Kornelius? – spytała, podchodząc bliżej do ich stolika.
— To ja – odparł blondyn, wstając z krzesła, po czym ukłonił się. — Pani Zeele, jak mniemam? – poczekał aż kobieta przytaknie — proszę siadać. To moi towarzysze: Darian – brodaty wojownik skinął głową, próbując opanować śmiech — i Sarian.
— Podobieństwo imion przypadkowe – powiedział chłopak z lutnią, kłaniając się. — Masa facetów w tych okolicach ma imiona kończące się na „-ian”. To ze starotyrejskiego „syn” – wyjaśnił.
— Zechce pani odpocząć? Bo my już jesteśmy gotowi do drogi – powiedział Kornelius.
— Możemy ruszać. Szczegóły omówimy w drodze – odparła kobieta. — Acha, jeszcze jedno: mówcie mi po prostu „Zeele” albo „druidko”.
**
Słońce już dawno pożegnało się z zenitem, podążając na zachód, i choć szło w przeciwnym kierunku niż kompania czworga podróżników, to przecież towarzyszyło im w drodze. Pot błyszczał na ich czołach, a plecy uginały się pod ciężarem tobołów – racje żywnościowe, namiot, płaszcze, zioła lecznicze, cynowe i drewniane naczynia – to tylko część z rzeczy, bez których lepiej nie wybierać się do puszczy. A szczególnie do Lasu Złych Wieści.
— Droga niedługo zacznie skręcać na południe. Jutro powinniśmy zboczyć bardziej na wschód, gdyż trakt nie prowadzi bezpośrednio do Lasu – mówiła Zeele, która szła na czele drużyny. Promienie popołudniowego słońca uwydatniały teraz stosunkowo płytkie zmarszczki na jej twarzy. Wciąż była jeszcze dość młoda i silna – kilkugodzinna wędrówka zdawała się nie robić na niej wrażenia. Nie miała żadnego szczególnego dobytku poza tobołkiem z prowiantem, znoszonym ubraniem, które miała na sobie (składało się z obcisłych pantalonów i długiej tuniki) oraz kosturem – atrybutem druidów z tych okolic.
— Czy mieszkańcy Lasu nie będą wobec nas wrogo nastawieni? – zapytał Darian druidkę, chcąc nawiązać konwersację – marsz dłużył mu się niemiłosiernie, a zdążyli już, wraz z Korneliusem i Sarianem powspominać bodaj wszystkie co ciekawsze wydarzenia, których uczestnikami byli, gdy uczęszczali razem do Cesarskiej Akademii Piechoty Morskiej.
— Dopóki jestem z wami, powinno być w porządku – odparła kobieta. — Nie daję jednak na nic gwarancji. Mieszkańcy Lasu nie służą nikomu, choć większość z nich przestrzega praw Sylfii.
— Sylfii? – powtórzył wojownik.
— Leśnej pani. Jest królową wróżek.
— Rozumiem, że mamy zabić dla niej jakieś potwory, tak? – wtrącił się teraz Sarian. — Co to za stworzenia?
— Drowy – odpowiedziała druidka z wyrazem obrzydzenia na twarzy. — Próbują ogarnąć świętą puszczę cieniem swoich złowieszczych intencji i zakłamanych serc…
— Druidzi nie potrafią z nimi walczyć? – spytał zdziwiony bard. — To znaczy… Czy drowy są tak silnym przeciwnikiem, że musicie wynająć najemników, aby się ich pozbyć?
— Słudzy Bractwa Dziewicy z Tierra del Fuego przysięgali, że nie przeleją krwi żadnej żywej istoty w świętym lesie – odpowiedziała druidka. — Intruzów wypłaszamy z puszczy w miarę pokojowymi metodami. Jednak na drowów to nie zadziała – są odporni na naszą magię.
Na chwilę zapadła cisza, którą mącił tylko stukot ośmiorga obutych nóg, maszerujących wzdłuż drogi. W końcu odezwał się Kornelius: — Płacicie w złocie? – mag spojrzał na Zeele pytająco.
— Jeżeli zabraknie nam złota, to oddamy podwójną jego wartość w rzadkich miksturach. Bądź spokojny, pazerny czarodzieju – zapewniła go druidka.
— Wiesz… mam chorą przyjaciółkę na utrzymaniu – odrzekł Kornelius, odwracając wzrok.
**
/ Retrospekcja /
Na ławce przed domem siedział złotowłosy chłopiec. Jego policzki były podrapane i napuchnięte, warga rozcięta, skóra pod lewym okiem przybrała kolor dojrzałej śliwki. Dziewczynka – jakieś trzy-cztery lata starsza od niego, o podobnym kolorze włosów, smukłej sylwetce i głębokich niebieskich oczach, które przepełnione były wyrazem troski – stała nad nim i przemywała zadrapania na obolałej buzi dziecka. Nie pytała – domyślała się, że to znowu sprawka Billego – syna bogatego farmera z sąsiedztwa. — Nie mów mojej mamie, dobra? – smutne oczy chłopca obróciły się w jej stronę. Skinęła głową.
**
W miarę oddalania się na wschód od traktu drzewa rosły coraz gęściej, by w końcu przejść w - jak się zdawało wędrowcom – nieprzeniknioną gęstwinę. Coś w tym miejscu przyprawiało podróżników o ciarki na plecach. Może decydujący był po prostu fakt, że ten las był owiany w Satsurii dziesiątkami legend. Nie bez powodu nazywano go Lasem Złych Wieści lub częściej, po prostu Złym Lasem. Wędrowcy, którzy się doń zapuszczali, częstokroć nie wracali, a ci, którym się to udawało przynosili ze sobą niesamowite historie o wrogo nastawionych do ludzi leśnych elfach, szalonych wróżkach, dzikich centaurach i innych straszliwych stworzeniach. Jedynie druidzi mieli niemal w pełni swobodny wstęp do puszczy – pod warunkiem że składali hołd Sylfii, Pani Drzew. Ci jednak niezmiernie rzadko pojawiali się w mieście i nigdy nie opowiadali o sprawach Lasu, dlatego jedynym dla mieszkańców źródłem informacji o nim wciąż pozostawały plotki i legendy, które krążyły w tych regionach od pokoleń.
Bardzo szybko zrobiło się ciemno – choć słońce jeszcze nie zaszło, to jego promienie ledwo potrafiły przebić się przez gęstwę wiekowych drzew. Czarodziej, wojownik i bard podążali niepewnym krokiem za druidką, która wydawał się doskonale orientować w tak trudnym terenie.
— Nie obnażajcie broni ani nie inkantujcie żadnych zaklęć bez mojego słowa. Przemoc wobec mieszkańców Lasu jest surowo karana przez Panią Drzew – Zeele pouczała swoich towarzyszy, wciąż prowadząc ich w głąb puszczy. — Macie prawo użyć przemocy tylko wobec drowów i nikogo innego.
— A jeśli zaatakuje nas właśnie coś innego? – spytał Sarian. Bard nie wydawał się być przekonany co do pacyfizmu istot zamieszkujących Las.
— Jeśli będziecie się trzymać blisko mnie, to nic wam nie grozi – uspokoiła go kobieta. — Nawet jeżeli mielibyśmy się rozdzielić i spotkałbyś którąś z istot żyjących w tej krainie, to nie atakuj jej dopóki nie będzie próbowała cię zabić. Nikt kto podnosi rękę na poddanych Sylfii nie wraca stąd żywy – twarz druidki nabrała bardzo poważnego wyrazu, a przez ciało Sariana przeszedł dreszcz. Dalej szli w milczeniu.
Zakładki