Reklama
Pokazuje wyniki od 1 do 3 z 3

Temat: [Kącik recenzencki]TheQ. i jego piwniczne recenzje

  1. #1
    theQ.

    Domyślny [Kącik recenzencki]TheQ. i jego piwniczne recenzje

    Witam.
    Zwabiony wiadomością zostawioną na moim blogu postanowiłem przyjść tutaj i podzielić się swoimi recenzjami i opowiadaniami. Mam nadzieję, że Wam się spodobają. Na próbę recenzja pierwszej książki.

    Wszytkie odcienie czerni, Ilona Felicjańska

    Od jakiegoś czasu na polskim rynku trwa trend, którego osobiście zupełnie nie rozumiem. Ale zacznijmy od początku.

    A na początku był Zmierzch. Mierna książka o nudnej i bucowatej nastolatce zakochanej w przystojnym wampirze o charakterze oleju silnikowego. Jak zapewne wszyscy wiedzą, książka odniosła wielki sukces, ku zdziwieniu praktycznie wszystkich, z samą autorką włącznie.

    Kilka lat i kilka filmów po pierwszej książce Stephanie Meyer powstał fanfik. Tytuł tego fanfika brzmiał „Master of the Universe” i opowiadał o tym samym, co oryginał, tylko że w innych realiach. Plus seks. Autorka tego dzieła uznała, że jest ono na tyle dobre, aby je wydać. Tak wygląda historia „50 shades of Grey”, prawdopodobnie pierwszej książki reklamowanej jako „odważna” i „bezpruderyjna”, w której główna bohaterka mówi o własnych narządach płciowych per „to”.

    „Pięćdziesiąt twarzy Greya” zapoczątkowało trend na powieści erotyczne dla kobiet. Nie, stop. „Pięćdziesiąt twarzy Greya” zapoczątkowało trend na swoje własne podróbki, równie kiepsko napisane, nieciekawe i nieodkrywcze. I tak właśnie dochodzimy do przedmiotu dzisiejszej recenzji, „Wszystkich odcieni czerni” Ilony Felicjańskiej. Na wypadek gdybyście po tym wstępie jeszcze nie spostrzegli, czym jest ta książka, przygotowałem specjalny schemat.




    Przyjrzyjmy się jednak „Wszystkim odcieniom…” trochę bliżej. Okładka informuje nas, że jest to thriller erotyczny, napisany przez polską celebrytkę, o której nigdy wcześniej nie słyszałem. Historia opowiada o Annie, trzydziestopięcioletniej mężatce, wdającej się w romans z tajemniczym Oskarem – biznesmenem z mroczną przeszłością. A przynajmniej wydaje mi się, że o tym opowiada, bo fabuła około połowy książki poszła i się utopiła w kotle ze spermą.

    Postawmy sprawę jasno – „Wszystkie odcienie czerni” nie mają niemalże nic wspólnego z thrillerem. Owszem, pojawiają się wątki sensacyjne, ale po pierwsze, natkniemy się na niego dopiero pod sam koniec książki, a po drugie, są one potraktowane po macoszemu, zupełnie nietrzymające w napięciu i, nie ukrywajmy się za eufemizmami, debilne jak cholera. Rzecz rozchodzi się o tajemniczą szczepionkę na AIDS, od której podobno gdzieś umierają ludzie. Niestety, nie dowiemy się do końca niczego konkretnego o tym wątku, ponieważ główna bohaterka za bardzo zajęta jest opisywaniem swojego życia erotycznego aby skupiać się na czymkolwiek innym. I może to i lepiej, ponieważ gdy próbuje zająć się wreszcie tym wątkiem sensacyjnym, zakrawa on na komedię, a nielogiczności aż bolą. Mamy więc najbardziej nieprzekonującego bandziora w całej historii literatury, mamy faceta, który z dnia na dzień załatwia głównej bohaterce i całej jej rodzinie fałszywe papiery. Mają udawać Anglików i o ile mogę jeszcze uwierzyć, że Anna i jej mąż Paweł potrafią mówić po angielsku z idealnym brytyjskim akcentem, to wątpię, aby ich gimnazjalne dzieci opanowały tę samą sztukę. Zwłaszcza, że o ich edukacji w tym kierunku nigdzie mowy nie było.

    Skoro już ustaliliśmy, że na dobry thriller nie ma co liczyć, zajmijmy się erotyką. A tej jest dużo więcej niż sensacji, niestety jednak ilość nie przekłada się w jakość. Cała książka to właściwie zapis kolejnych stosunków głównej bohaterki – z mężem, z kochankiem, z mężczyznami, o których fantazjuje… I wszystkie opisy są takie same. Krótka gra wstępna, ryćkanko, koniec. Powtórzyć pięćdziesiąt razy w coraz to nowych sceneriach. Po pierwszych pięciu opisach miałem tego serdecznie dosyć, głównie dlatego, że libido uciekło mi przerażone pod szafę, jak bardzo mdły i niepodniecający był ten seks. Opisy balansują pomiędzy sformułowaniami wulgarnymi („pieprzył mnie”), metaforami tak nietrafionymi, że aż śmiesznymi (czy istnieje ktokolwiek, kto uznałby porównanie języków złączonych w pocałunku do kopulujących jaszczurek za dobre, trafne lub podniecające?) i nieprzystające zupełnie do niczego pseudopoetyckością. Do tego całość okraszona jest dygresjami głównej bohaterki, pasującymi do tego wszystkiego niczym dres na galę rozdania Oskarów. To wszystko wymieszane razem daje wrażenie zupełnego chaosu. A chaos podobno podnieca tylko fizyków, zaświadczam jednak – ten nie podniecałby zupełnie nikogo, poza ludźmi, którzy szczytują na sam widok słowa „pierdolić”.

    Największą wadą tej książki (bo opisy seksu lądują dopiero na drugim miejscu) są jednak bohaterowie, a nade wszystko główna bohaterka. We „Wszystkich odcieniach…” dominuje narracja pierwszoosobowa z perspektywy Anny i, uwierzcie mi, po zaledwie kilku rozdziałach będziecie tej postaci nienawidzić. Anna jest typowym przykładem tego, jak wizja postaci według autora może rozminąć się z rzeczywistym przedstawieniem postaci. Bo co z tego, że autorka najwyraźniej chciała przedstawić Annę jako pewną siebie, oczytaną, bezpruderyjną kobietę z wyższych sfer, skoro zachowanie postaci temu zaprzecza? Anna owszem, potrafi wymienić wielu docenianych autorów klasyków, jednak jej przemyślenia pasują raczej do bohaterki „Galerianek”. Sposób narracji obnaża, jaką osobą jest naprawdę główna bohaterka, przedstawiając przed oczami czytelników obraz skrajnie zakompleksionej i egocentrycznej dziuni, która traktuje mężczyzn jedynie jako obiekty mające potwierdzać jej atrakcyjność, która czuje irytację, ponieważ córka mówi do niej per „mamo” (bo to ją postarza!), która nie ma żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego, że zdradza swojego męża, którego ponoć kocha. Kochanka traktuje zresztą niewiele lepiej, dzieci w ogóle nie zauważa, inni mężczyźni istnieją dla niej tylko po to, aby wpatrywać się w nią z dziką żądzą. Opisy mężczyzn w jej wydaniu są ogólnie karykaturalne, ponieważ potrafi poświęcić kilka akapitów na opisywanie penisów i łoniaków (tak, w tej książce pojawiają się elaboraty o łoniakach), po czym po przeczytaniu książki czytelnik się orientuje, że tak w zasadzie nie wie nic o charakterze Pawła czy Oskara. A nie – Paweł jest konserwatystą (bo lubi pozycję misjonarską), a Oskar jest bogaty, przystojny i mroczny, jak przystało na bohatera harlequina. Tyle.

    Styl jest okropny. Zdania są. Pokawałkowane. Właśnie. W ten sposób. I tak przez całą. Książkę. Fajnie się czyta. Prawda? Przez większość czasu ma się wrażenie, że autorka nie wie, o czym pisać, więc pisze o tym, co jej akurat przyjdzie do głowy, a że zmienia koncepcję co trzy zdania, całość obfituje w nic nie warte dygresje i dygresje dygresji. Niekiedy przemyślenia głównej bohaterki przeskakują w ciągu jednego akapitu od seksu, poprzez katastrofę smoleńską, wykształcenie jej męża z powrotem do seksu. W książce w pewnych momentach pojawia się temat rasizmu, antysemityzmu, pojawia się Breivik, pojawia się problem AIDS… i to wszystko to wciśnięte gdzieś pojedyncze akapity, z których nic nie wynika. Z dywagacji głównej bohaterki w ogóle nic zupełnie nie wynika, służą tylko przedłużeniu książki, Anna nigdy nie dochodzi do żadnych ciekawych wniosków, ba, do jakichkolwiek wniosków. Szybko wraca do kontemplacji penisów, przynajmniej na tym się zna.

    Podsumowując, „Wszystkie odcienie czerni” to książka, której nie mógłbym z czystym sumieniem polecić absolutnie nikomu. Nie znajdą tu nic fani thrillerów i sensacji, ponieważ tych wątków w książce praktycznie nie ma, a gdy są, nie trzymają w napięciu i roją się od błędów logicznych. Nie polecam jej również fanom dobrej erotyki, ponieważ tej także nie uświadczysz. Również miłośnicy powieści obyczajowych nie znajdą nic dla siebie. W naprawdę dużym skrócie – trzymajcie ten kawał gówna z daleka od wszystkich, którym dobrze życzycie, a najlepiej zabijcie to, zanim złoży jaja.
    I na sam koniec cytat:

    Poza tym, że kocham Murakamiego, co wiem o Japonii? Samuraje, filozofia, Szinto i Budda, cesarz, grzeczność, piękne kimona, domki z papieru, egzotyczny czar, sake, ogrody, ceremonia przenia herbaty, wiśnie, gejsze – wszystko pięknie, ale też zabijanie delfinów, ale też zabijanie delfinów, niewyobrażalne okrucieństwo, jakuza, zwodniczy honor prowadzący do śmierci, krwawa manga, yaoi (...) Zastanawiam się czy będę w stanie odwiedzić Muzeum Pokoju w Hiroszimie, czy zdołam zjeść żywą rybę ikizukuri, małpi móżdżek, ośmiornice, węże, inne obrzydlistwo.
    Pomińmy sensowność tejże wyliczanki i skupmy się na postawionemu koło jakuzy yaoi. Otóż yaoi to rodzaj mangi, czyli japońskiego komiksu, skupiające się na związkach męsko-męskich, a także na sferze seksualnej takich związków. Wbrew pozorom, yaoi nie jest skierowane do gejów, ale do młodych, heteroseksualnych kobiet, które sobie na takie coś lubią popatrzeć. Większość pozycji yaoi to kiepska pod względem technicznym opowiastka i dodatki w postaci seksu.
    Pani Felicjańska, gdybym to ja napisał „Wszystkie odcienie czerni” miałby chociaż tyle przyzwoitości, aby nie czepiać się innego kiepskiego, papierowego porno.

    Załącznik 289237

    OCENA: 2/10

  2. #2
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    hej
    rowniez nigdy nie rozumialam fenomenu zmierzchu, a na 50 twarzy graya chyba nie spojrze przez kilka lat, bo wszyscy się tym afiszują. fajna recenzja, nie mialam zamiaru czytac tej ksiazki, ale ciekawosc jakaś byla. ogolnie to watpie, czy felicjanska sama to napisala, ponoć celebryci tylko firmują nazwiskiem ksiazki, zeby lepiej sie sprzedala.
    a pokawałkowane zdania to katorga, faktycznie ;d
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  3. Reklama
  4. #3
    theQ.

    Domyślny

    Moi drodzy, czy lubicie harlequiny?
    No ale, hej, Q – mógłby ktoś powiedzieć. – Czy ty przypadkiem nie miałeś recenzować, tak jakby, erotyków, thrillerów i fantastyki? To raczej niedokładnie to samo, co harlequiny.
    Do tego dojdziemy. Najpierw porozmawiajmy o harlequinach. Otóż harlequin to, krótko mówiąc, powieść o tematyce miłosnej, charakteryzująca się wysoką wprawą w wywoływaniu facepalmów u czytelnika, za pomocą bohaterów zachowujących się jak kretyni i nierealnej fabuły. Większość książek tego typu powiela schemat – jest ona, pikna niewinna dziewica i on, przystojny, tajemniczy i mroczny niczym widmo pierwszej sesji na studiach. On i ona zakochują się w sobie, najczęściej siłą imperatywu narracyjnego. Natykają na różne przeszkody, typu złe przeciwniczki głównej bohaterki (te nigdy nie są dziewicami, więc z zasady są złe), paskudni rodzice i okropni bracia bliźniacy, ale ich miłość pomaga przezwyciężyć wszystkie przeciwności. Ta miłość zawsze jest wielka i na całe życie, pomimo że nasi bohaterowie wymienili pomiędzy sobą jakieś trzy zdania i dwa ciosy pięścią.
    To trochę tak jak u Disneya, minus cały urok.
    No to teraz przejdźmy do naszego przedmiotu recenzji. Fabuła „Mistrza” Katarzyny Michalak opowiada o tym, jak Sonia, pikna dziewica, zostaje porwana przez złą mafię, z jakiegoś powodu złożoną w trzech czwartych z superprzystojnych i raczej kulturalnych facetów. Dobra, nie czepiajmy się, może to był oddział przekształcony z grupy emerytowanych aktorów porno. Albo sposób na zachowanie kosmicznej równowagi wobec tego, że każdy zły bohater w filmach o Jamesie Bondzie musi wyglądać jak coś wyrzyganego przez Cthulhu. W każdym razie – najbardziej seksownym i mrocznym z ich wszystkich jest szef, Raul de Luca, po czym poznajemy, że to on będzie wielką miłością Soni. Dodajmy jeszcze postacie poboczne, jak paskudną i puszczalską Angelikę, która nie lubi Soni czy paskudnego i puszczalskiego brata Raula, który również Soni nie lubi, ale chciałby ją zaliczyć, oraz Pawła, który jest… no, Jacobem ze Zmierzchu… i w zasadzie już nie musicie znać fabuły „Mistrza”, aby domyśleć się, kto z kim i po co.
    Nie bądźmy jednak tacy, porozmawiajmy o fabule i kreacji świata. Od tego drugiego zaczniemy, bo będzie prościej, bowiem kreacja świata jest ogólnie tak infantylna, że przy tej książce przygody Inspektora Gadżeta mogłyby służyć za podręcznik tworzenia złych organizacji. Tak, doktor Claw jest bardziej przekonującym mafiosem niż Raul de Luca. Co więcej – Mojo Jojo z Atomówek jest bardziej przekonującym przestępcą niż Raul de Luca. Gdybyś, Drogi Czytelniku, wyszedł za potrzebą, to, co zostałoby potem w muszli klozetowej prawdopodobnie też by było bardziej przekonujące niż Raul de Luca. A to dlatego, że w „Mistrzu” źli faceci prowadzą dialogi w stylu:
    - Raul, zakochałeś się w Soni!
    - Wcale nie!
    - A wcale, że tak!
    - Jesteś u pani!
    Dobrze, trochę hiperbolizuję, ale niewiele. Mafia przedstawiona w tej książce nie zachowuje się jak mafia, tylko jak mokry sen trzynastolatki o przystojnych i niebezpiecznych mężczyznach, którzy oczywiście są niebezpieczni tylko na pokaz, a naprawdę to stado tulaśnych króliczków. Różowych i puchatych. Zresztą, nawet gdy udają zły gości, wychodzi im to miernie, ponieważ nikt im nie powiedział, że rzucanie tekstami typu „Jestem mężczyzną, który nie potrafi kochać” przystoi raczej emo-gimnazjalistom, a nie jakimkolwiek przestępcom. Tak samo wszystkie genialne plany rodem z telenoweli, typu „uwiedziesz Sonie i wyciągniesz z niej informacje”, a takich wątków w książce jest sporo. Najbardziej tulaśnym naburmuszonym króliczkiem jest, oczywiście, Raul, który równie dobrze mógłby mieć na czole plakietkę „nie jestem zły, tylko udaję”. Don Corleone na widok takiego mafioza dostałby zawału, naprawdę.
    Z postaci pobocznych mamy parę „złych i puszczalskich”, czyli Vincenta i Andżelikę. Andżelikę można zdefiniować stwierdzeniem, że to ta galerianka, której nie było w filmie, ponieważ jej zachowanie było zbyt żenujące, aby je ukazywać w jakimkolwiek medium. Vincent jest tym złym, co można poznać po tym, że a. jego superprzystojność jest mniej przystojna niż hiperprzystojność Raula, b. uprawia seks z kimś innym niż swoja prawdziwa miłość, c. jest adoptowany. Jest też Paweł, który służy do bycia miłym i nijakim i resztę ekipy, który w związku z umiarkowaną przystojnością mogą się zachowywać jak przestępcy, a przynajmniej jak podchmielone dresy. Nasi bohaterowie zajmują się takimi typowymi dla mafii sprawami, jak zakochiwanie się w sobie od pierwszego wejrzenia, kurtuazyjne zachowywanie się wobec zakładników i przeżywanie rozterek uczuciowych.
    Główna bohaterka jest idiotką. Nie, nie romantyczką. Gdy lubisz taki rzeczy, jak kolacje przy świecach w chatkach w głębi lasu i podobne, to prawdopodobnie jesteś romantyczką. Jeśli porywa cię i rani jakiś zwyrol, a ty zaczynasz pałać do niego uczuciem tylko dlatego, że ma ładną dupę i tak smutno patrzy, jesteś idiotką. Przykro mi. Gdyby Raul miał jakiekolwiek zadatki na prawdziwego przestępcę, Sonia skończyłaby mniej więcej tak:


    …no ale nie ma, więc ta siksa będzie nas irytować swoją tępotą i wyraźnym niezrozumieniem sytuacji, w której się znalazła do samego końca książki.
    „Mistrz” jest, niestety, kolejnym członem książkowej stonogi żerującym na popularności „Pięćdziesięciu twarzy Greya”. Wobec tego sceny erotyczne pojawiają się zaskakująco regularnie. Uznałem, że nie będę ich opisywać, dam tylko jeden cytat, który pokażę, z czym mamy do czynienia.
    Na widok sterczącego, nabrzmiałego prącia jej oczy zogromniały i ze świstem wciągnęła powietrze.
    - Nie widziałaś jeszcze nigdy nagiego mężczyzny – domyślił się.
    - Tylko na filmach – wyszeptała, nie mogąc oderwać oczu od złowróżbnego członka. – On… on się tam nie zmieści!
    Złowróżbny członek. Aha. Niech dzieło broni się samo, jak to mówią. Ale jak wiadomo:



    …to i złowróżbny członek może być.
    Styl jest jednak, wbrew pozorom, największą zaletą książki. Pomijając dość durne sceny erotyczne (moje libido nadal nie wyszło spod szafy), „Mistrza” czyta się szybko i bez problemu można go skończyć w jeden wieczór. Widać, że autorka ma jakiś warsztat, chociaż niepowalający. Zgrzyty pojawiają się głównie przy scenach seksu i uczuciowych rozważaniach bohaterów, które po prostu są tak głupie, że nawet nekromanta nie wskrzesiłby w nich niczego sensownego. Dialogi są raczej nienaturalne, zachowanie bohaterów jest nienaturalne, sytuacje jest nienaturalne. Błędy rzeczowej występują i dotyczą się głównie – a jakże – części sensacyjnej, która jak wspomniałem, kupy się nie trzyma. Zakończenia nie zdradzę, ale że dotyczy się ono głównie tego, z kim będzie główna bohaterka, to i tak to nikogo nie obchodzi, bo wszyscy i tak życzą jej długiej i bolesnej śmierci z rąk prawdziwej mafii.
    Podsumowując – jeśli ktoś lubi harlequiny, może sięgnąć po tą książkę. Znajdzie tam nierealny romans i trochę kiepskich scen erotycznych dla zabicia nudy, trochę machania papierowymi pistoletami i dużą ilość przystojnych mężczyzn. „Mistrz” idealnie nadaję się do położenia w toalecie celem umilenia posiedzeń, ponieważ nie wymaga od czytelnika włączenia jakichkolwiek funkcji umysłowych, a wręcz zaleca się, aby go czytając za bardzo nie myśleć nad sensem. Jeśli jednak jesteś fanem sensacji, nawet takiej opartej na lekkiej rozrywce w takt pościgów i wybuchów, odpuść sobie. Obejrzyj raczej CSI, gdzie dzielni technicy ponownie złapią przestępcę uzyskując jego zdjęcie przez powiększenie odbicia w prawym oku ofiary. Naprawdę, to będzie miało więcej sensu. Nie licz też na dobrze sceny erotyczne, chyba że kręcą cię wesoło wyskakujące ze spodni złowróżbne członki.
    A teraz przepraszam, idę oglądać No country for old men. Tak mnie jakoś naszło.


    ✘ Ocena: 3/10 ✘
    Ostatnio zmieniony przez theQ. : 13-03-2013, 13:36

Reklama

Informacje o temacie

Użytkownicy przeglądający temat

Aktualnie 1 użytkowników przegląda ten temat. (0 użytkowników i 1 gości)

Podobne tematy

  1. [Kącik recenzencki] agnieszka3201
    Przez agnieszka3201 w dziale Artyści
    Odpowiedzi: 15
    Ostatni post: 05-12-2013, 14:33
  2. [kącik recenzencki] U ProEdy pod okładką
    Przez ProEda w dziale Artyści
    Odpowiedzi: 7
    Ostatni post: 01-06-2013, 20:50
  3. [Kącik recenzencki] U Boxa pod poduszką
    Przez Elite Box w dziale Artyści
    Odpowiedzi: 13
    Ostatni post: 01-04-2013, 21:37
  4. [kącik recenzencki] ABiardzka
    Przez ABiardzka w dziale Artyści
    Odpowiedzi: 13
    Ostatni post: 25-03-2013, 20:15
  5. [Kącik recenzencki]Książki Scarlett
    Przez Scarlett w dziale Artyści
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post: 18-02-2013, 16:10

Zakładki

Zakładki

Zasady postowania

  • Nie możesz pisać nowych tematów
  • Nie możesz pisać postów
  • Nie możesz używać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •