Postanowiłem podzielić się z wami moją twórczością. Życzę miłej lektury i czekam na krytykę. Jeśli się spodoba to będę wrzucał następne części.
-Cholera, znowu się wyszczerbił. Powiedział sam do siebie Pan Miś wycierając z krwi swój ulubiony tasak.
-Te koguty mają cholernie twarde grdyki. A podobno to tylko chrząstka, kontynuował monolog do swojej drugiej ofiary-króliczka wielkanocnego.
Miś wymoczył szmatkę i już miał wychodzić ze swojego azylu na tyłach nory, miejsca kaźni wielu obywateli królestwa zwierząt, gdy zobaczył na podłodze coś błyszczącego. Podniósłszy niezidentyfikowany obiekt stwierdził, że jest to mały diament.
-Skąd do cholery wziął się tutaj diament? warknął misiu.
Fakt ten nie zaprzątał mu jednak głowy dłużej niż 10 sekund.
-Pewnie kogut połknął go pomyliwszy go z ziarnem, mruknął do siebie, a na podłogę wypadł kiedy go ćwiartowałem, jak można pomylić diament z żarciem?!, dodał chowając znalezisko do kieszeni rzeźnickiego fartucha który zawsze miał na sobie "oporządzając" ofiary.
Przekonawszy sam siebie umył ręce i wyszedł z pokoju.
*
Do jego skrzynki od dawna nie trafiały żadne listy. Nie miał rodziny bo wymordowali mu ją kłusownicy kiedy był jeszcze małym niedźwiadkiem. Nie miał też przyjaciół bo kto chciałby się przyjaźnić z ponurym, wiecznie niezadowolonym malkontentem u którego uśmiech na twarzy pojawiał się tylko po wyjaraniu grubego lola albo podczas bezlitosnego mordowania. Jego jedynym znajomym był kameleon. Diler od którego misiu kupował trawkę. Ale z wiadomych powodów raczej ze sobą nie korespondowali. Dlatego tym bardziej się zdziwił wyciągając ze skrzynki różową, pachnącą jaśminem kopertę.
-Co to do cholery jest? Śmierdzi jak cmentarz i w dodatku te pedalskie barwy.
Coś jednak powstrzymało misia od ciśnięcia zmiętym listem w krzaki i bynajmniej nie był to zakaz śmiecenia wydany przez króla Lwa po ostatnim sylwestrze. Miś schował list do kieszeni i ruszył dalej, a celem jego było dotarcie do drzewa Kameleona Jacksona, swojego zaopatrzeniowca.
*
-Kurwa, nie mogłeś jako mieszkania wybrać sobie jakiegoś drzewa bliżej centrum lasu? Muszę do ciebie dylać przez ponad godzinę przez kamienisty teren i rzekę, wiesz jak mnie przez to łapy bolą?! warknął Miś na powitanie Jacksonowi.
-Oj Misiu, Misiu... Widzę, że twoje gabaryty są wprost proporcjonalne do twojej głupoty. Czym ja się zajmuję? zapytał kameleon.
-Noo..dilerką nie?, odpowiedział Pan Miś.
-Owszem, chociaż wolę określenie handel detaliczny. I czy naprawdę uważasz, że ktoś parający się tym co ja powinien mieszkać w centrum? Blisko tej pieprzonej psiej budy i jej mieszkańców którzy wszędzie węszą? A nie zapominaj, że te kundle mają chyba najlepszy węch wśród wszystkich zwierząt a moje produkty charakteryzuje ostry zapach, sam go z resztą ostatnio zachwalałeś.
-No dobrze już dobrze, rozumiem.
-No. Powiedział kameleon kończąc temat. A propo bolących łap, to mam coś dla ciebie. Nowa odmiana skrzyżowana z bylicą. W sam raz na twoje dolegliwości.
-Biorę z miejsca, ale daj mi jeszcze trochę tego co wcześniej.
-Hah, przejarasz się tym. Mówiłem ci, że to najmocniejsze co mam i stosowane na dłuższą metę szkodzi, prawda?
-Tak, mówiłeś ale mam to w dupie. Z resztą...Co to? spytał misiu wskazując na kredens na którym leżała różowa koperta, bardzo podobna do tej z misiowej kieszeni.
-To? Spytał diler momentalnie chwytając kopertę językiem. Ach, zaproszenie na bal do lisicy, zapraszała wszystkich więc też powinieneś dostać. Nie dostałeś?
-Dostałem. Chyba. Masz zamiar tam iść? spytał misiu.
-No pewnie, powiedział Jackson, będą wszystkie samice. Z każdego gatunku, prawdziwa arka noego! A ja za dużo chyba siedzę w tej swojej pustelni i doglądam roślinek. Pora się zabawić! Poza tym towar nigdzie nie sprzedaje się tak dobrze jak na imprezach. To stara dilerska mądrość. Ty nie masz zamiaru przyjść?
-Nie wiem, może... Jeszcze się zastanowię. No, to dzięki za towar i bywaj zdrów mój ty handlarzu detaliczny, pożegnał się miś uśmiechając się zjadliwie.
*
Latające wieloryby w strojach baletnic, ludzie schodzący z gór ze świetlistymi kijami, samica niedźwiedzia polarnego dominująca go w łóżku, on sam występujący w cyrku jako niedźwiedź potrafiący chodzić na toczącej się kuli a wszystko to na tle wielokolorowych fraktali. Właśnie to Pan Miś miał w głowie siedząc wygodnie w swoim fotelu, przed kominkiem i z dogasającym blantem w łapie skręconym z najsilniejszego specyfiku z asortymentu pana Kameleona. Na szczęście, lub nieszczęście. działanie trawki właśnie się kończyło i pan Miś był już w stanie w miarę normalnie myśleć i reagować.
-Ale towar. Masakra po prostu, powiedział wstając z fotela. Jaaaki pacman, jasna cholera, dodał.
Pan Miś ruszył jak lodołamacz "Arktyka" przez swój salon do spiżarni.
-Co my tu mamy? Hmm. Trochę łososia, znowu łosoś, miód akacjowy... miód lipowy... trochę gryczanego... jakaś sałata. Lewa półkula mózgu, pewnie tego przygłuchego łosia sprzed 3 miesięcy. Dobra, chuj, biorę wszystkiego po trochu powiedział w końcu nie mogąc się zdecydować.
*
Posiliwszy się i otrzeźwiawszy prawie do końca Miś zaczął rozmyślać nad balem organizowanym przez lisicę. Szczegóły takie jak data, wymagany strój i godzina przyjęcia Misiu poznał czytając zaproszenie po powrocie od Jacksona. Iść czy nie iść? Zadawał sobie w duchu pytanie. Bal jest za tydzień. Nie mam wtedy nic w planach. Sam też dość długo nie miałem porządnej samicy, skonkludował przypomniawszy sobie główny argument kameleona. Nie liczył oczywiście gwałtów na swoich ofiarach. Właśnie, ofiary. Minął już prawie miesiąc od ostatniego morderstwa. Żądza krwi stawała się prawie nie do opanowania a jaranie pomagało tylko na chwilę. Na balu pewnie będzie mógł przebierać w potencjalnych kandydatach i kandydatkach jak w ulęgałkach. Jeszcze jeden argument za tym żeby iść.
-Co robić? zapytał pustkę.
-W związku z czym? odpowiedziała pytaniem pustka.
Miś dygnął gwałtownie i zerwał się na nogi potrącając i jednocześnie przewracając popielniczkę.
-Kto ty? I co robisz w moim domu? spytał wzburzony miś. Pokaż się! zażądał.
Z ciemnego kąta pokoju jakby z oceanu wynurzył się szczur. Stary szczur i w dodatku bardzo doświadczony przez życie. Było to widoczne na pierwszy rzut oka. Poszarpane uszy z którego jednego nie można było nazwać uchem a raczej jego strzępkiem. Brak jednego oka ukrywał pod przepaską. Liczne blizny pokrywały mu szyję i prawy polik. Miś przypuszczał, że nie tylko te elementy. Jego sierść była biała jak śnieg i bujna jak runo w dżungli, zwłaszcza na głowie. Ubrany był jednak schludnie i czysto. Skrojony garnitur i błyszczące lakierki znamionowały jego klasę. Sprawiał wrażenie niebezpiecznego i taki po prawdzie był. Pana Misia jednak zupełnie to nie ruszało. Nie był pierwszym lepszym Uszatkiem czy innym Koralgolem. Wzrostem był od nieznajomego o 2 głowy wyższy a wagą przewyższał, lub chyba przeważał, go prawie trzykrotnie. Poza tym był socjopatycznym mordercą, dorastającym samotnie na leśnych traktach gdzie każdy dzień był walką o przeżycie. Nie, Miś bynajmniej nie bał się obcego.
-Nazywam się Ratzinger. Joseph Ratzinger. Kamraci mówią na mnie "Biały Papa", powiedział przybysz.
-Nie odpowiedziałeś na moje drugie pytanie, ciągnął gospodarz.
-Jestem tu po to żeby cię ostrzec.
-Niby przed cz...
-Nie przerywaj mi. Powiedział spokojnie Biały Papa. Psy zaczęły węszyć. Jeśli nie chcesz spędzić reszty życia w najgłębszej i najmroczniejszej norze w tym lesie to lepiej oczyść swoje mieszkanie ze wszystkiego co mogłoby pomóc psom w połączeniu twojej szanownej osoby z zabójstwem Francoise'a Winda. Koguta któremu urżnąłeś łeb tasakiem 3 tygodnie temu. I to szybko, dodał.
-Nie wiem o czym mówisz, ale to co mówisz działa mi na nerwy i to bynajmniej nie kojąco. Wypierdalaj stąd... w podskokach.
To powiedziawszy ruszył w stronę szczura jak byk zobaczywszy zużytą podpaskę.
Biały Papa zareagował błyskawicznie. W jego ręce, nie wiadomo skąd pojawił się tłuczek do mięsa, a przynajmniej przedmiot bardzo taki tłuczek przypominający. Krótki zamach i tłuczek wylądował na czaszce Pana Misia, dokładniej na jego skroni. Ostatnią myślą która przyszła mu do głowy zanim ogarnęła go nieprzenikniona ciemność było przeświadczenie, że ci którzy zostawili szczurowi te blizny z pewnością już nie żyją, a ich zgon musiał nastąpić w odstępach sekund od zadania Papie danej rany.
*
Obudził się na podłodze, dokładnie tam gdzie upadł.
-O kurwa, moja bania, zajęczał obmacując głowę.
Rozglądając się po wnętrzu swojego domu stwierdził, że wygląda ono całkowicie normalnie i pewnie całą sytuację uznałby za dziwny sen gdyby nie pulsujący ból w skroni.
Postanowiwszy ulżyć sobie w cierpieniu skręcając blanta Miś natknął się na coś jeszcze. Mianowicie obok bletek leżała różowa koperta, nie byłoby w tym nic dziwnego bo dokładnie tam ją zostawił gdyby nie to, że na kopercie koślawym pismem ktoś, a Misiu nawet domyślał się kto, napisał "Jak chcesz się dowiedzieć więcej to odwiedź wypożyczalnie pani Pająkowej. Wypożycz błękitny smoking i czekaj na dalsze instrukcje".
Tego było już za wiele. Gość włamuje mu się do domu, ogłusza go, nie wiadomo co z nim robił kiedy był nieprzytomny a teraz jeszcze mówi mu co ma robić!
-Finito! krzyknął Miś.
Było jeszcze coś. Coś, co przepełniło czarę goryczy i wyzwoliło w opanowanym i wyrachowanym zabójcy niepohamowaną chęć zemsty. Krew uderzyła mu do głowy kiedy spostrzegł, że jego szkatułka na zioło jest pusta.
Zakładki