Zacznijmy od tego, że Carl był martwy.
- Carl! Carl!-wrzasnęła na całe gardło młoda kobieta o miedzianych włosach, jej krzyk poniósł się głębokim tunelem wgłąb metra Nowego Jorku. Po chwili szorstkie ręce złapały ją i wciągnęły za osłonę. Rozległ się brzdęk i w następnej sekundzie powietrze przed Poli zaroiło się od kul kalibru jeden-siedem. Potwory padły piszcząc przy tym niemiłosiernie. Poli płakała. Gdy serie z karabinów ustały, ktoś się nad nią pochylił i powiedział głębokim głosem:
- Jak się nazywasz, młoda damo?
- Poli. -wyjąkała- Poli Nokoll.
Mężczyzna w średnim wieku zadumał się i wykrzyczał coś w języku hiszpańskim. Dwoje z pięciu gwardzistów wzięło Poli na nosze i tak po trzech kilometrach byli przy najbliższej stacji. Zmartwili się gdy usłyszeli że nigdzie nie ma szczepionki antymutagennej.
- Co teraz? -zapytał dość głupio najmłodszy chłopak z gwardzistów.
- Jak to co? Idziemy pod Qeens, tam są medykamenty- odparł najstarszy, ten który zarządził ewakuację ludzi uciekających przed potworami.
Niektórzy mruknęli coś pod nosem.
- Panowie, właśnie rozdupczyliśćie falę pędraków a wy jakiejś cholernej wody się boicie?
Najmłodszy zaprzeczył.
-To nie jest zwykła woda. Halucynogeny tam są
-Gówno prawda
Poli się zaśmiała. Nie wiedziała dlaczego, czuła jednak że jest lubiana przez tą bandę mężczyzn, którzy troszczą się o nią jak o kubek z porcelany. Z tą miłą myślą, zasnęła wypoczywając na zielonej trawie, pod czystym niebieskim niebem.
***************
Oparte na ,,Uniwersum Metro''.
Zgoda na kopiowanie tylko przy osobistym pozwoleniu.
Takie trochę inne opowiadanie. Co o tym myślicie?
Dziękuje za wszelką krytykę i poprawę błędów. Co do jednego:
Halucynogeny tam są
Zakładki