Na Krawędzi
Inspirowany grą "Thief" napisałem początek opowiadania o losach pewnego złodzieja w świecie, w którym na pewno nie zazna nudy.
Zapraszam do czytania i komentowania, jestem ciekaw czy was zainteresowało.
Z turkotem drewnianych kół wozu toczyłem się nieśpiesznie w stronę niewielkiego miasteczka portowego, które w bladym porannym świetle wyłoniło się przede mną. Wciągnąłem potężny haust powietrza i poczułem zapach morskiej bryzy. Orzeźwiający wiatr odgarnął mi włosy z twarzy. Szum fal cicho rozbrzmiewał w moich uszach. Wszystko to sprawiało, że nim dotarłem do miasta byłem w bardzo dobrym nastroju.
Nazywam się Garet i jestem wolnym podróżnikiem, a od czasu do czasu bywam złodziejem i to cholernie dobrym złodziejem. Nie to bym się przechwalał, ale czyny mówią same za siebie, nikt mnie jeszcze nie złapał ani nawet nie pomyślał, że ów Garet to tak naprawdę zwykły złodziej.
Po tylu udanych kradzieżach powinienem pływać w złocie, a mimo to w dalszym ciągu nie mam pieniędzy. I nie mam zielonego pojęcia, gdzie i jak trwonię złoto. Do prawdy jest to nie lada zagadką dla mnie. Teraz zmierzam do miasta Carem z nadzieją odbicia się od bankructwa, które niechybnie na mnie czeka. Ma się rozumieć nawet złodziej ma swój kodeks, a może tylko ja go mam… W każdym razie okradam tylko szlachtę i nie zabijam, to są moje dwie żelazne zasady, których nigdy nie złamałem i nie złamie.
Może, dlatego wciąż mogę chodzić i cieszyć się wolnością, bo nie zajmuję się drobną kradzieżą, a przy tym nieprzemyślaną i chaotyczną. Do każdego „Skoku” przygotowuje się z bardzo dużą dokładnością, staram się przewidzieć nieprzewidziane.
- Coś tak się zadumał młody człowieku - Z przemyśleń wyrwał mnie woźnica. – Niedługo dotrzemy do miasta – Oznajmił znużonym głosem.
Kiwnąłem mu głową. – Mam nadzieje, że Carem okaże się ciekawym miastem – Pomyślałem.
Po dotarciu do celu i zaciekłym targowaniu się z woźnicą odliczyłem mu cztery złote monety i pięćdziesiąt srebrników, pożegnałem się z nim, po czym stanąłem przed niewielką bramą miasteczka. Całe Carem otoczone było pierścieniem solidnego i grubego muru. Pierwsze, co przyszło mi na myśl to, że podczas wojny cholernie trudno było by zdobyć te miasto. Małe okienka i dwie niewielkie wierze po bokach, idealne dla łuczników. Brama miała wielkie solidne metalowe zawiasy ukryte w murze, otwierała się na zewnątrz, a wszystkiego dopełniały dwa wielkie kotły (także ukryte częściowo za kamiennymi blokami muru) zamocowane centralnie nade mną, w których jak podejrzewałem podgrzewano do ogromnej temperatury smołę i wylewano na nieszczęśników. To wszystko miało skutecznie udaremnić próbę wywarzenia bramy taranem. Same miasto usadowione było na skarpie przy samym morzu tak, że jedynym możliwym atakiem był szturm od frontu miasta, co wiązało się ze sporą stratą wojsk. Broniący się w tym miasteczku ludzie mając sporą ilość zapasów skutecznie mogli odpierać ataki przez długi czas. Wszystko to czyniło te małe miasteczko fortecą nie do zdobycia.
Gdy przekroczyłem i zostawiłem bramę za sobą moim oczom ukazał się zamek w górnej części miasta. Piękne witraże w oknach, strzeliste wierze, a na najwyższej z nich majestatycznie widniała flaga miasta Carem, która z gracją tańczyła na wietrze. Dookoła mnie widziałem krzątających się ludzi, jedni wychodzili ze swych drewnianych chat inni kroczyli ulicami albo poruszali się na niewielkich wozach ciągniętych przez stare szkapy. Niektóre z chat pod naporem czasu oparły się z ulgą o mur miasta. Jest to najbiedniejsza dzielnica, choć w przeciwieństwie do innych miast nie panoszy się tu bezprawie. Główne ulice były wybrukowane, to też udałem się wzdłuż jednej z nich. Chwile później znalazłem się na niewielkim okrągłym placu, gdzie znajdował się rynek . Tutaj domy wyglądały przedziwnie, każdy z nich był inny. Jedne były lekko wykrzywione inne piętrowe jeszcze inne miały szpiczaste dachy. Okna były większe od drugich, a co po niektóre były krzywe i między drewnianymi okiennicami widniała wielka luka. Było gwarno, każdy kupiec próbował przekrzyczeć drugiego i zachęcić ludzi by to właśnie jego stragan odwiedzili. Spory tłok ludzi skutecznie utrudniał mi marsz. Gdzie niegdzie przy kramach stały konie przywiązane uzdą do palika wbitego w ścianę. Ludzie ubrani byli lekko i zwiewnie typowo do panującego tu klimatu, gdzie jest gorąco i wietrznie. Nagle poczułem delikatne muśnięcie dokładnie tam gdzie miałem sakiewkę ze złotem. Szybkim ruchem przekręciłem się, złapałem złodziejaszka za rękę i wykorzystując mój pęd wywinąłem nim wykręcając mu całe ramię. Usłyszałem tylko przeciągły jęk nieszczęśnika, który okazał się młodym chłopakiem. Puściłem smarka. Z ulgą na twarzy upadł zadem na ziemie.
– Ja, Ja, Ja bardzo przepraszam…to nie to, co Pan myśli – Jąkał się ze strachu. Rozmasowując swój bark chłopak dodał ze łzami w oczach. – Niech mnie Pan nie wydaje straży, bo mi rękę utną!! – Biadolił.
- Trafiłeś na niewłaściwą osobę smarku, jak cię zwą?
– Jimi.
– Słuchaj Jimi na przyszłość rozważniej wybieraj swoją niedoszłą ofiarę. A teraz uciekaj nim się rozmyśle i zawołam straż.
Dzieciak wstał i zniknął potykając się o własne nogi w tłumie ludzi. Ubawiony całym tym zajściem zaczepiłem jednego z miastowych, dowiedziałem się, które oberże są godne polecenia, a których lepiej unikać. Mnie interesowały te, których lepiej unikać. Instruowany wskazówkami jegomościa zboczyłem z wybrukowanych ulic i wkroczyłem na ziemie ubitą setkami codziennych kroków. Gospoda mieściła się w dolnej części miasta. Stary drewniany szyld, co jakiś czas skrzypiał przy silniejszym wietrze.
„Oberża pod Kuflem”, bo tak głosił ów szyld, była stara, lecz utrzymana w solidnym stanie. W środku nie było nikogo poza jedną kelnerką, która zgrabnie przemykała od stolika do stolika po jego uprzednim wyszorowaniu.
– Hej młoda damo! – Zawołałem za nieznajomą, która znikła za szynkwasem.
– Już.. Chwileczkę.. – Głos był wysoki i miły. Chwilę później podeszła i zmierzyła mnie od góry do dołu swoimi wielkimi brązowymi oczami.
– W czym mogę pomóc? – Mówiąc to lekko się uśmiechnęła pokazując nieznacznie swoje białe zęby.
Była zgrabna i to bardzo. Miała okrągłe piersi i z dumą eksponowała je odpowiednim dekoltem. Jej twarz była delikatna i kobieca, choć z nutką zadziorności. Każdy facet zaczepiłby na niej oko, a mi ewidentnie w nie wpadła. Otrząsałem się i głosem najbardziej męskim, jaki mogłem wykrzesać w tej chwili odparłem.
– Są może jakieś wolne pokoje?
- Hmm… - Ściągnęła lekko usta niczym do pocałunku. - Mamy kilka wolnych, dwa na piętrze, a ostatni na poddaszu.
- Ile kosztowałby pokój na poddaszu?
- Dziesięć złotych monet za noc wraz z ciepłą kąpielą i możliwością wyprania swoich ubrań.
Doprawdy nie miałem ochoty targować się z tą uroczą panną. Zgodziłem się na jej warunki, zapłaciłem z góry dostałem klucz, po czym zaprowadziła mnie do pokoju. Na dowiedzenia uśmiechnęła się życzyła miłego dnia i zeszła schodami kręcąc przy tym delikatnie biodrami, a miała do prawdy, czym kręcić.
Z cichym szczęknięciem zamku otworzyłem drzwi pokoju. Naprzeciwko mnie za oknem na poddaszu słońce chyliło się ku końcowi, niechybnie zwiastując noc. Na prawo od wejścia w kącie stał siennik z kocem i niewielką poduszką, koło niego przycupnęła mała niewielka szafka nocna, na której zostawiono starą świecę. Po przeciwnej stronie w lewym dolnym rogu pokoju niewielka szafa oparła się o ścianę.
Zamknąłem za sobą drzwi na klucz, zapaliłem świecę, podszedłem do okna i z głośnym zgrzytem otworzyłem je. Przelazłem przez okno na dach, rozejrzałem się. Liczne domy opierały się o siebie tworząc zbiorowisko ciasno do siebie przylegających budynków praktycznie całe dolne miasto tak wyglądało wykluczając tylko chaty na samym obrzeżu miasta. Bez problemu z tego miejsca mogłem niepostrzeżenie poruszać się po większej części miasta, a właśnie taką miałem nadzieję wybierając ten pokój.
Miasto na tle morza wyglądało przepięknie. Tu i ówdzie z pokrzywionych kamiennych kominów leniwie ulatywał dym. W co poniektórych chatach paliło się blado-żółte światło, a na głównych ulicach miasta zapalono właśnie latarnie. Wszystko to skąpane było w pomarańczowo-czerwonym zachodzącym słońcu i sprawiło, że miasto nabrało tajemniczego uroku.
Po wykapaniu się i wyszorowaniu ubrań wróciłem do pokoju, narzuciłem na siebie prostą szarą koszule, a na stare tu i ówdzie zacerowane spodnie wciągnąłem solidne wysokie buty z miękką podeszwą.
Na dole było tłoczno i gwarno a wszystko spowijał dym, który niemiłosiernie gryzł w oczy. Wszędzie było pełno chłopów i kilka kobiet. Głównie, dlatego wybrałem tą gospodę, ponieważ żołdacy nie zaglądają do tego miejsca. Faktycznie nie widziałem żadnego wojskowego. Za szynkwasem stała starsza baba z męską twarzą i z budzącą grozę postawą. Dwie kelnerki, jedna była tą panną, którą kilka godzin temu spotkałem. Druga miała równie ciekawą figurę co pierwsza, lecz była trochę tęższa. Miała jasne niebieskie oczy, nieco haczykowaty nos, który nadawał uroczy wyraz jej pucołowatej twarzy. Ubrane były w gorset i poszerzaną tanią sukienkę z grubymi falbankami. Biegały po gospodzie uwijając się jak mogły z wielkimi kuflami piwa. W koncie spostrzegłem niewielki pusty stolik, więc udałem się w jego kierunku. Zamówiłem jedno piwo i siedząc przy stoliku delektowałem się jego smakiem. Zdziwił mnie fakt, że kelnerkę z haczykowatym nosem, co chwilę podrywali jacyś bardziej odważni lub pijani faceci, podczas gdy do drugiej nie zalecał się nikt. Gdy tak dumałem w spokoju, obserwowałem tą piękną brązowooką Pannę i sączyłem piwo do mojego stolika przysiadł się bezceremonialnie jakiś człowiek.
- Widzę, że nie jesteś stąd…mam rację?
- Może jestem, może nie jestem, ale dlaczego miałbym mówić to komuś, kogo nawet imię jest dla mnie tajemnicą – Powiedziałem przeciągając zdanie i wypiłem tęgi łyk.
- Ah, gdzie są moje maniery! – Stuknął się teatralnym ruchem ręką w czoło. – Niech mi Pan łaskawie wybaczy, nazywam się Valentino, do usług!
- Drugie pytanie, dlaczego człowiek, który jest zamożniejszy od reszty w tej oberży choć całkiem możliwe, że ostatnio ma problemy finansowe, do tego grywa na lutni i lubi sobie wypić w karczmach, a nader wszystko umie czytać, pyta mnie o takie rzeczy?
Zaskoczyłem go, spostrzegłem to w wyrazie jego twarzy, choć szybko na nowo przybrał zawadiacki wyraz.
- Do prawdy nie kryje zdziwienia, jaki we mnie wywołało Pana wypowiedź, lecz zastanawia mnie jedno, jak na Boga wydedukował pan zaiste zgodne z prawdą te fakty??
- Banalnie łatwe, nie wypowiadasz się jak inni chłopi to dowodzi, że jesteś oczytany, masz na sobie ciuchy proste, lecz uszyte z drogich materiałów. Po cieniach pod oczami można sądzić, że nie chodzisz wcześnie spać. Bywasz w oberży gdzie dym z fajek i kominka podrażnia oczy, to tłumaczy skąd się wzięły przekrwione gałki. A koniuszki palców masz identyczne jak ludzie grywający na lutni, a to już drugi dowód na to, że jesteś zamożny, bo nie każdego stać na lutnie. Widzę, że twój strój trochę już przeżył więc wnioskuję, że mogłeś się gdzieś zadłużyć alb coś w tym guście. Lecz to są tylko domysły, choć często bywają trafne.
Teraz już nie krył zdumienia na twarzy.
-Imponujące, naprawdę imponujące!! – Zaśmiał się głośno. – Podszedłem tu przed chwilą raptem zamieniłem kilka zdań, a Pan wie już o mnie prawie wszystko, podczas gdy ja nie wiem o Panu nic!!
Zaiste imponujące!
- Tak nie jestem stąd – odpowiedziałem z cwanym uśmiechem. – Więc już coś o mnie wiesz mości Valentino.
Jego śmiech potoczył się po Sali i wtopił się w gwar rozmów pozostałych ludzi.
- Nazywam się Garet – Mówiąc to podałem mu rękę, którą z uśmiechem uścisną i energicznie potrząsną.
- Miło mi ciebie poznać Garet! Jak już to wcześniej zauważyłeś jestem tu częstym bywalcem, dlatego wiem, co w trawie piszczy – mówiąc to zrobił konspiracyjną minę. – Od razu zauważyłem, że jesteś nowy i jak lustrujesz wzrokiem Nadię. Uważaj na nią, potrafi być niebezpieczna, kiedy trzeba, doprawdy nie jeden zalotnik, który posunął się za daleko wylądował z łomotem nie tomny na ziemi.
- A więc to tłumaczy fakt braku, jakichkolwiek adoratorów – Stwierdziłem.
- To diabeł wcielony w pięknej skórze – zauważył, po chwili myślenia dodał. - Nie chciałbyś zarobić trochę złota?
Tak bezpośrednie pytanie i zmiana tematu zbiła mnie nieco z tropu.
- Zależy co przez to rozumiesz – Powiedziałem podejrzliwie i napiłem się trunku.
- Zacznę może od początku. W piwnicach tej gospody co jakiś czas organizuje się walki na gołe pięści.
- I oczywiście straż nic o tym nie wie ?
Valentino wyszczerzył w szerokim uśmiechu szereg równych zębów i dodał.
- Możemy przyjąć, że nie chcą o niczym wiedzieć, jeśli wiesz o czym mówię – I znowu zrobił jedną z tych swoich konspiracyjnych min.
- I niech zgadnę obstawiacie zakłady na swoich faworytów, tak ? – Wziąłem kolejny łyk piwa.
- Doprawdy zdumiewa mnie twoja logika ale masz rację i dodam, że można wygrać pokaźną sumkę, jeśli się wie na kogo postawić swój mieszek złota.
W mojej głowie momentalnie wszytko się rozjaśniło i zrozumiałem w jakim celu Valentino podszedł do mnie. Jestem tu nowy, niezgorzej ubrany do tego po krótkiej rozmowie ze mną mógł stwierdzić że jestem wykształcony. Jednym słowem wziął mnie za kogoś kto ma trochę grosza przy duszy. Popadł w długi i szuka teraz jakiegoś frajera, zaproponuje mu szybką kasę, powie mu na kogo najlepiej obstawiać ale oczywiście nie za darmo.
Znalazł frajera. Ja też potrzebuje złota.
- A więc ile byś chciał za swoją pomoc i skąd pewność, że jesteś mi potrzebny skoro praktycznie wszystko już mi powiedziałeś ? – Pomyślałem, że będę bezpośredni w tej kwestii.
- Wiedziałem, że trafiłem na odpowiednią osobę! – Klasnął w dłonie i ciągnął dalej. – Po pierwsze beze mnie Cię nie wpuszczą po drugie wiem kto wygra dzisiejsze walki. Powiedzmy że ty wnosisz złoto, a ja informację. Wygraną dzielimy się po połowie, co ty na to ?
Mówiąc to wyciągnął do mnie rękę, a jego uśmiech był tak szeroki, że dziwiłem się jak jego szczęka nie wypadła jeszcze z zawiasów.
- czwarta część będzie twoja, na taki układ mogę się zgodzić.
- A niech Cię! widzę, że łepski z Ciebie facet niech i tak będzie, zgoda!
Uścisnąłem jego rękę na znak niepisanej umowy
Nie cierpię dostawać po mordzie a tak w istocie w tej chwili się dzieje. Nie wiem jakim cudem znalazłem się oko w oko z wielkim Gburowatym gościem otoczony ludźmi których kompletnie nie znam do tego jest głośno, wszyscy wrzeszczeli, a obelgi jakie słyszałem kiedy coś nie szło po ich myśli nie powstydził byś się sam Heron. Jak tylko wyjdę z tego cało przysięgam dorwę tego Valentino i tak się z nim rozprawie, że będzie srał na sam mój widok. Zamiast wskazać mi na kogo mam obstawić złoto, cwaniak zgłosił mnie jako kolejnego zawodnika, zgarnął za to złoto i zniknął. Nie miałem zamiaru walczyć ale jakoś tak się stało że przywaliłem pierwszemu przeciwnikowi z takim impetem że zębów to będzie szukał do rana, o ile się obudzi.
I tak idąc za ciosem znalazłem się w finałowej walce. Dostaje tęgie lanie.
W takich chwilach jak ta gdy świat zaczyna mi wirować a wszystko w około staje jakby w miejscu, mój mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach.
Przede mną jest Duży facet tak umięśniony, że nie widać jego szyi. Fakt, to że jest wielki działa na jego korzyść ale jest przez to wolny i o wiele, wiele mniej gibki niż ja, a to mogę wykorzystać.
-Rozpierdol mu gębę Wielki Bob!
- Nie daj się!! Dasz radę !
- W jaja wal mu, w jaja !
Salwa topornych cisów jakie słał w moją stronę doprawdy była imponująca.
- Co tylko na tyle cię stać – prowokowałem.- Bijesz jak baba !
Choć w istocie te kilka uderzeń dotarło do mnie i boleśnie je odczułem.
- Ha! I kto to mówi! Sam jeszcze ani razu nie zdołałeś mnie uderzyć! Zaraz rozjebie ci facjatę!
Znowu zamachnął się swoją wielką łapą ale tym razem zdążyłem się obronić. Jednak impet cisu był tak silny, że poleciałem łukiem prosto na tłum ludzi, którzy mnie złapali i popchnęli w jego stronę. Tego się nie spodziewał, szybko doskoczyłem do niego i ze wszystkich sił jakie miałem wymierzyłem mu kopniaka w tył kolana. Z wielkim impetem osunął się na jedno kolano i nim zdążył mrugnąć zrobiłem szybki obrót wokół niego i wykorzystując pęd posłałem mu kolejnego kopniaka prosto w twarz. Nie upadł na plecy tak jak się tego spodziewałem lecz jego głowa tylko odskoczyła do tyłu, był twardy.
- Ty skórywysynu! Połamałeś mi nos! - Faktycznie nie wyglądało to za ciekawie, jego nos był spłaszczony i wygięty pod dziwnym nienaturalnym kontem.
Próbował wstać lecz zachwiał się i znowu upadł, tym razem na klęczki. Nie czekając dłużej rozpędziłem się i wybijając się z jego barku wyskoczyłem ponad nim, złożyłem ręce, zamachnąłem się i z wielkim hukiem przywaliłem mu w potylice. Jego głowa uderzyła głucho o posadzkę, a całe ciało osunęło się na ziemie.
Ja sam nie mając już sił wyrżnąłem siedzeniem o podłogę. Leżąc, zimne kamienie posadzki przyjemnie chłodziły moje obolałe i wyczerpane ciało.
Zasnąłem.
Zakładki