Uprzedzam że opowiadanko ma charakter bardzo filozoficzny. Jeżeli nie masz czasu aby po przeczytaniu pomyśleć nad treścią, to nie komentuj. Dziękuję.
Ulice pełne niczego tylko gdzieś w oddali, tli się promyk światła. To ognisko! - krzyknął starszy człowiek. Cała droga wydawała się wiecznością, tak blisko a tak daleko. Chciałoby się sięgnąć po ogień, już tam być i uspokoić skołatane ciało. Za daleko. Mężczyzna resztką sił zmierza w tym kierunku. Czy trafi? Tego sam Bóg nie wie - co jest nieco paradoksalne. I kroczy, i gna, szybciej, prędzej, do celu! Ulica pełna niczego. Nawet nasz "serowy" przyjaciel nie pokazuje gdzie droga. Zdany sam na siebie, zagubiony wędrowiec na rozstaju dróg. Kroczy powoli - to ciężar przeszłości niesiony na barkach. Chciałby to zrzucić, pognać w dal, lecz to niemożliwe. Za dużo przeżył, za dużo odkrył, za dużo ma na sumieniu. Przecież nie da się zmazać grzechu. A może da się ale Bóg tego nie pokazuje? Dziwny świat. Dziwne wszystko. Dziwny Ojciec który opuszcza swoje dzieci i skazuje ich na pastwę losu. Puste ulice. Stary wędrowiec. To wszystko. Nie ma świata poza tymi dwoma przestrzeniami. Chciałoby się powiedzieć że Boga też nie ma - a może to prawda?
Dziecię mija wielkie, czarne domy. Cóż to? - kłębią się myśli. To twój grzech, grzech Ewy - słychać głos. Tak, wędrowiec nie był mesjaszem, był chory psychicznie. Po prostu. Bez głębszego sensu wystąpił ten głos. To nie Stwórca, to zwykły głos jakich pełno w głowach schizofreników. A może te domy to grzech? - szepnął. Walka z chorobą jest dość trudna, ale mimo wszystko, można z nią wygrać. Tak przynajmniej mówią psychiatrzy - mądre głowy znające nasze problemy.
Chciałoby się pójść w nieznane, lecz nie ma już nieznanego. Wszystko odkryte - ulica i wędrowiec, dwie osoby błądzące po świecie. Przecież ulica też człowiek - pewnie klnie i boży że chodzimy po niej - tak myśli nasz stary człowiek. Przychodzi mgła, zwiastun ciemności, zła, śmierci. Paradoks. Bo nie ma tu zła, śmierci, ciemności - jest tylko ta nieszczęsna ulica oraz ogień który jest gdzieś tam w oddali. Wędrowiec brnie przez swoją drogę. Do celu! Cel jest prosty - dostać się do światła. Nie może zejść z drogi bo innej drogi nie ma. To przeznaczenie które gna go do przodu. Nie ma czasu na postoje - czas biegnie nieubłaganie. Chciałby odetchnąć ale nie może. Chciałby się zabić, ale nie może. Ta bezsilność otacza go całego. On, uczucia, ulica, ogień.
Słychać tylko szepty. Ciche, niezrozumiałe, krótkie westchnienia. To na nic. Nic mu teraz nie pomoże. Ciągle chce dobrnąć do celu lecz opada z sił. Chciałby a nie może - zabawne jest życie. Mija powoli przestrzeń ulicy. Jest tak cicho - pomyślał.
Ognisko zgasło.
Odszedł żebrak na głównej ulicy miasta.
Zakładki