Reklama
Pokazuje wyniki od 1 do 2 z 2

Temat: Kilka niedokończonych, bardzo starych krótkich opowiadań

  1. #1
    Avatar darkan
    Data rejestracji
    2005
    Posty
    1,436
    Siła reputacji
    19

    Domyślny Kilka niedokończonych, bardzo starych krótkich opowiadań

    Jak w tytule - na początek trzy krótkie prace, pierwsza jest skończona, pozostałe dwie - nie, brakło mi weny.
    Kiedyś tu się tłukły z zupełnie znośnymi ocenami, więc wrzucę jeszcze raz, a co.
    I. Warriors on the edge of time
    I.

    _____Wysłuchał rutynowego sprawozdania, odwrócił się od stołu zarzuconego mapami i zdjęciami lotniczymi. Z hojnym, charakterystycznym dla Gruzinów gestem zgarnął całą garść małych, szarych figurek i rzucił na makietę miasta.
    _____Figurki nie miały łez, figurki nie miały historii.
    _____Figurki nie miały nawet twarzy.

    _____Nie mogli się cofnąć ani o krok, bo krok za nimi były ostre jak damasceńska stal bagnety całej armii smutnych ludzi w szarych mundurach, a dalej cekaemy.
    _____Smutni ludzie i cekaemy nie miały twarzy.

    _____Klęczeli w równym rzędzie przed szarą, odrapaną z tynku ścianą. Pocieszali się wzajemnie krótkimi spojrzeniami, czasem przelotnym uściskiem rąk.
    _____Dniało, kiedy strzały w tył głowy pozbawiały ich twarzy, jednego po drugim.


    II.

    _____Rzucili ich na krawędzie czasu, by walczyli w obronie tego, w co wierzyli.
    Obronie? Wierzyli? Nie chcieli, albo nie mogli się nad tym zastanawiać.
    _____
    _____Z pewnym niedowierzaniem patrzył na wiszącą na budynku naprzeciw flagę. Był gotów przysiąc, że jeszcze wczoraj po lewej stronie czerwonego koloru była biel i granat.
    Z ociąganiem podniósł pióro i drżącą ręką skreślił słowa Liberté i Fraternité.
    _____Teraz było o wiele, wiele lepiej. Był pewien, że przyszłe pokolenia docenią jego decyzję.

    _____Każdy w wielkiej izbie patrzył na niego z wyczekiwaniem i nadzieją. Zrobił głęboki wdech, dobrze wiedział, co chce powiedzieć. Otwarł usta, by zacząć swoją laudację.
    Mówił długo i potoczyście, raz po raz przerywali mu brawami.
    Mówił zupełnie coś innego, niż miał napisane na kartce, a brawa bili tylko posłowie z jego lewej strony.

    _____Cofnął się dwa metry i oświetlił prymitywną pochodnią swoje dzieło. Naprawdę cieszył się, że zdecydował na dodanie kilku dodatkowych myśliwych. Mamut był teraz o wiele słabszy, a wizerunek współpracujących ze sobą ludzi podobał mu się coraz bardziej z każdą chwilą patrzenia na niego.

    _____Nie mógł uwierzyć samemu sobie, że jeszcze dziś rano bał się tego sympatycznego, wąsatego Gruzina, na którego dzieci mówiły „wujek”. Całe szczęście, że zdążył zmienić zdanie i polityczny testament przed śmiercią. Wręcz z uśmiechem patrzył, jak Gruzin celował w niego pistolet i naciskał spust.


    III.

    _____Cenzorzy zamknęli teczki i wyszli z wielkiego budynku biblioteki z poczuciem, że jeszcze nigdy tak niewielu ludzi nie zmieniło tak bardzo całej historii.

    II. Spotkanie na polance
    _____Pan Abbot był naprawdę dobrze wychowanym człowiekiem i samo to czyniło go osobą wyjątkową, bo sami wiecie, jak trudno dobrze wychowanego człowieka znaleźć. Z uporem lepszej sprawy jednak zabraniał nazywać samego siebie gentlemanem, twierdząc, że w obecnym świecie nie ma na takich miejsca, a o sobie mówił skromnie, że żyje tak, żeby rodzice mogli być z niego dumni. Pan Abbot miał już dobrze ponad pięćdziesiąt lat, zapuścił piękną brodę i wąs i wcale nie myślał, żeby się ożenić. W zasadzie był człowiekiem mało towarzyskim - nie dlatego rzecz jasna, że stronił od ludzi, tylko raczej oni nie mieli ochoty na spotkania z człowiekiem, który ma parę rodzajów widelców i nie akceptuje jedzenia palcami frytek.
    _____Poznajemy pana Abbota na polnej drodze, kiedy - wraz ze swoim najlepszym, bo jedynym przyjacielem, panem Schietzem - właśnie zabłądził. Skoro wiecie już tak wiele o panu Abbocie, to i o jego kompanie należy powiedzieć parę słów. Niektórzy złośliwcy twierdzili, że ma żydowskie korzenie, ale jak już wspomniałem pan Abbot był zbyt dobrze wychowany, żeby mógł pozwolić sobie na jakikolwiek antysemityzm i jeżeli nawet kiedyś się tym interesował - a wiedział o panu Schietzu więcej, niż ktokolwiek inny - nigdy nie dołączał się do publicznego trzęsienia drzewem genealogicznym i patrzenia, ilu Żydów spadnie. Ponadto pan Schietz również był doskonale obeznany z savoir-vivrem (choć oczywiście nie tak dobrze, jak jego przyjaciel) i lubił podróże. Podróże pana Schietza większość z nas nazwałaby raczej wycieczkami czy też krótkimi weekendowymi wypadami, ale obaj przyjaciele bardzo starannie się do nich przygotowywali, z wyprzedzeniem planowali tak wyjazd, jak i powrót. Mówię o tym wszystkim dlatego, że być może teraz docenicie dopiero powagę sprawy. Pan Abbot i pan Schietz stali bowiem na rozdrożu polnych dróg (historia ta dzieje się w czasach, kiedy jeszcze były w Anglii prawdziwe polne drogi z prawdziwymi rozdrożami, pełne kurzu i kolein, nieustannie obserwowane przez milczące strachy na wróble) i nie wiedzieli, w którą stronę powinni się udać.
    _____Gdyby w tej sytuacji postawić kogokolwiek innego, niż pan Abbot i pan Schietz, to z pewnością zrobiłoby się trochę nerwowo, zapanowałby klimat wzajemnych oskarżeń w rodzaju "ależ nie, to pan miał wziąć mapę" albo "od początku wspominałem chyba, że jedziemy w złym kierunku", ale dwaj bohaterowie tej historii ostatni raz pokłócili się szesnaście lat temu, a poszło o to, kto zapłaci rachunek w restauracji po urodzinowym obiedzie pana Schietza. Ktoś z typowo angielskim poczuciem humoru mógłby nawet powiedzieć, że już obydwaj zapomnieli, jak właściwie należy się kłócić.
    Po półtorej godziny udawania, że to właściwie tylko odpoczynek, pan Schietz nieśmiało zaproponował, żeby pójść ścieżką wiodącą na zachód. Pan Abbot oczywiście pochwalił pomysł, przetarł monokl i rzucił okiem na kieszonkowy zegarek - nie z potrzeby sprawdzenia godziny, ludziom takim jak pan Abbot nigdy się nie spieszy, dla niego był to raczej rytuał rozpoczynania spaceru. Z kronikarskiego obowiązku warto dodać, ze gdyby pan Schietz zapytał o godzinę, zapewne usłyszałby, że jest koło pierwszej po południu.
    _____Niedługo dane było cieszyć się bohaterom tej historii ciszą i własnym towarzystwem. Ledwie bowiem weszli w las i minęli bardzo urokliwy strumyczek ("Samuel Coleridge napisał kiedyś piękny wiersz o strumieniu", powiedział pan Abbot), wyszli na małą polankę.
    _____Na polance siedział człowiek z fajką.
    Ze wszystkich typowo angielskich zwyczajów i nałogów pan Abbot odmawiał tylko palenia fajki. Od czasu śmierci swojego wuja nie grywał także w golfa, ale zapytany deklarował, że chętnie rozegrałby partyjkę czy dwie, natomiast nic nie mogło go skłonić do sięgnięcia po fajkę. Nie powinno więc dziwić, że pan Abbot pozwolił sobie na wyraz delikatnego niesmaku, czując zapach taniego tytoniu nieznajomego. Szybko jednak dobre maniery wzięły górę nad niechęcią do nikotyny i pan Abbot z uśmiechem podszedł i grzecznie zagadał:
    - Witam, mamy dziś wyjątkowo ładną pogodę.
    Nie doczekawszy się odpowiedzi kontynuował:
    - Ja i mój przyjaciel, pan Schietz, jesteśmy już długo na nogach. Czy przeszkodzi panu, jeżeli się dosiądziemy?
    _____Nieznajomy odwrócił się i przyjrzał się uważnie panu Abbotowi. Troszkę może nawet uważniej, niż przygląda się dobrze wychowany człowiek.
    - Ależ zapraszam - odrzekł po chwili milczenia. - Będę zaszczycony pana towarzystwem...
    Głos nieznajomego brzmiał, jakby właściciel zapomniał o nim dość dawno i nie używał go dłuższą chwilę.
    - ... panie Abbot, chociaż szczerze mówiąc, wcale na pana nie czekałem.
    Ktokolwiek inny niż pan Abbot zdziwiłby się zapewne, słysząc swoje nazwisko z ust człowieka, któremu nigdy się nie przedstawiał i nie spotkał go wcześniej, ale dobrze wychowani ludzie nie okazują zdziwienia, więc pan Abbot uprzejmie podziękował i siadł obok nieznajomego.
    - Bardzo przepraszam... - zaczął nieśmiało pan Schietz, uznając, iż nietaktowne będzie nieuczestniczenie w rozmowie. - ...ale uciekło mi pana nazwisko. Czy zechce pan przedstawić się jeszcze raz?
    _____Nieznajomy odwrócił się i przyjrzał się uważnie panu Schietzowi. Troszkę może nawet uważniej, niż przygląda się dobrze wychowany człowiek.
    - Nie sądzę, żeby uciekło panu moje nazwisko... co więcej, jestem pewien, że nie przedstawiałem się, chociaż z pewnością znają mnie panowie. Jestem Śmiercią.
    III. Antemurale christianitatis
    _____- Antemurale, psia jego mać, christianitatis – stęknął podnosząc się z trudem.
    Wstał, podpierając się na rękojeści miecza, i podszedł do małego okienka, czy raczej kwadratowej dziury w drewnianej ścianie posterunku. Zimne, nocne powietrze ze wschodu go orzeźwiło i przegoniło resztki snu. Ogniska płonęły po sam horyzont, tak jak powinny, tak jak było od paru miesięcy tej względnej stabilizacji, pokoju, który właściwie nie zadowalał żadnej ze stron.
    _____Podszedł do stołu i wziął dwie czerstwe kromki, przegryzł kawałkiem wołowiny i przepił słabym piwem. Nienawidził wojskowej diety, bardziej niż czegokolwiek innego. Sześć miesięcy i osiem dni, przeliczył w pamięci czas do końca służby. Powoli podszedł do drabiny i zszedł na dół.
    _____Niektórzy sądzili, że warta przy ogniu jest gorsza od dziennej, bo trzeba pilnować tego cholernego płonącego stosu żagwi, a gorąc nie daje nawet zmrużyć oka na moment. Ostatni, któremu się udało, zasnął tak głęboko, że zapomniał dołożyć drewna i spowodował tym gwałtowną mobilizację całej wschodniej granicy, co z kolei obudziło Czechów i Węgrów. Uspokojenie tej sakramenckiej zawieruchy zajęło z górą trzy miesiące, wymagało interwencji samego papieża i dwóch jego legatów, a i tak gdyby wiadomość o mobilizacji przeniknęła przez granicę Zjednoczonej Teomonarchii byłoby z pewnością o wiele, wiele gorzej. Także dla tego nieszczęsnego rekruta, który wtedy przysnął.
    _____Dzisiaj jednak nic nie wskazywało, żeby działo się cokolwiek ciekawego, poza tym, że zbliżał się niedzielny świt, czyli można się było spodziewać rychłej wizytacji wojskowego kaznodziei, cotygodniowej spowiedzi, może jakiejś publicznej chłosty…
    Ciche pohukiwanie sowy.
    Odległe śpiewy pogan.
    _____Najwyraźniej dniało.



    _____W 965 ze stolicy Czeskich Moraw, Brna, wyruszyła namaszczona przez księcia czeskiego Bolesława I Okrutnego wyprawa chrystianizacyjna w kierunku Gniezna. Na jej czele stanęła królewna Dobrawa, która miała swoim ślubem z Mieszkiem powiązać państwo Polan ze swoją ojczyzną nieformalną unią personalną i uregulować sporne sprawy między tymi dwoma państwami.
    _____Czternastego kwietnia 966 roku, w Wielką Sobotę, stu sześćdziesięciu kapłanów, uczonych i kupców zostało złożonych w ofierze Światowidowi i Perunowi na dziedzińcu kościoła, który w zamyśle papieża Jana XIII miał być siedzibą arcybiskupstwa gnieźnieńskiego.
    _____Pięć lat, cztery inne wyprawy chrystianizacyjne, dwie krucjaty i trzy ekskomuniki później, w wigilię Mabon, sabatu drugich zbiorów, pod Cedynią margrabia Marchii Wschodniej, Hodon, przegrał bitwę z dziesięciokrotnie mniej liczebnym wojskiem Polan. Dwa lata później zjazd w Kwedlinburgu ratyfikował powstanie Świętej Ligi Europejskiej przeciwko pogańskiemu państwu Słowian. Początek działań został ustalony na rok 1000, kiedy to według prastarej przepowiedni szatan miał ponownie się pokazać i zostać pokonanym. Szatan sprawił wprawdzie niemiłą niespodziankę i pojawił się trzydzieści lat wcześniej, ale Kościołowi się nie spieszyło na niepewną walkę z zaskakująco silnymi poganami. Jan XIII zostawił pusty skarbiec, dwie encykliki, zmartwienie na wschodzie i ćwierć wieku na przygotowanie jubileuszu.
    Każdy kolejny papież miał tylko mniej czasu i większe zmartwienie.
    _____Rok tysięczny nie przyniósł oczekiwanego triumfu Kościoła nad pogańską Polanią. Co więcej, podjęta wielkim sumptem sił i środków wyprawa utknęła na Odrze, ponosząc straty tak znaczne, że koszty transportu zmarłych do ich ojczyzn przekroczyły po trzech miesiącach wydatki na zaopatrzenie wojsk na linii frontu. I jeżeli to wojska Ligi Świętej walczyły (jak utrzymywano) z Bożą pomocą, to Polanie najwyraźniej mieli pomoc co najmniej kilku bogów.
    _____Swoją drogą – rzeczywiście mieli, a wojna trwała i kosztowała.
    _____Istotny był z pewnością rok 1107, kiedy Liga Święta przyjęła w swe szeregi Hiszpanię, w zamian wspierając rekonkwistę. Odbicie Hiszpanii od Codovango do Toledo zajęło ponad trzysta sześćdziesiąt lat, zaś wyprawa z Toledo osiągnęła Grenadę po siedmiu miesiącach, a liczyła ledwie trzecią część ludzi, którzy walczyli na Odrze z poganami. Liga Święta była potężna, a zdobyte złoto Maurów tylko podbudowało jej pozycję. Lata pięćdziesiąte dwunastego wieku to czas wielkich herezji we Francji i w królestwie Czech i Moraw, co zaowocowało ich wstąpieniem do Ligi.
    _____W tym momencie cała zachodnia Europa zjednoczyła się na skalę większą od jakiegokolwiek starożytnego cesarstwa, przyjmując nazwę Zjednoczonej Teomonarchii ze stolicą w Watykanie. Oficjalnym władcą Europy był więc papież, ustanawiający legatów w każdym z państw dawnej Ligi.



    _____Praca w takim zawodzie wymagała naprawdę nerwów ze stali. Znakomita większość klientów widząc krzywy szyld „TANIE CUDA” przychodziło z pustym mieszkiem i oczekiwało czegoś w rozmiarze Kany Galilejskiej albo chociaż małego leczenia kaca. Rekordzistą był z pewnością pewien gruby kupiec, który przylazł ze swoimi księgami rachunkowymi i zażądał, żeby wszystko się zgadzało – długu było na pieprzone szesnaście tysięcy dukatów Ligi.
    Od sprzedawcy cudów ludzie zawsze wymagali za wiele, myślał Tirfan, stojąc i patrząc na poniedziałkowo-targowy tłum. I to myślenie i patrzenie nieomal kosztowało go małą buteleczkę eliksiru od typowych uzdrowień, na którą wyraźną ochotę miał niski, gruby handlarz – sądząc po zapachu – żywym bydłem albo gównem. Jak większość obłożnie chorych ozdrowiał od razu, gdy usłyszał cenę.
    _____Targi w Psiowie rzadko kiedy nie przynosiły mu strat, a jeszcze nie zdarzyło się, żeby na nich godziwie zarobił, ale wierzył, że któregoś nowiu wyjdą z lasu te cholerne pomurnice i zaczną porywać dzieci, że w końcu ludziom zgniją na polach ich gówniane uprawy, albo że chociaż ktoś nasika do klasztornego piwa i będzie potrzebny Pomniejszy Cud Oczyszczenia. Jak dotąd jednak mieszkańcy tej dziury mieli niesamowite szczęście.
    _____Miało się już ku wieczorowi, kiedy do stoiska podszedł pierwszy klient. Niedawno przeprowadził się, od tego czasu żona mu zachorowała, a krowy przestały dawać mleko. Typowa klątwa ogniska domowego, ale taki cud kosztował tylko sto dukatów, a jedno uzdrowienie i cztery urodzaje poszły po długim targu za sto siedemdziesiąt. Istny cud finansowy, pomyślał i uśmiechnął się do siebie z tego marnego, starego dowcipu.
    Sprzedawcy cudów utrzymywali się tylko dlatego, że było ich tak niewielu, ledwie około dwudziestu na całą Polanię. Ten zawód nie przechodził z ojca na syna, nie tylko dlatego, że w znakomitej większości nie mogli sobie na synów pozwolić. Żaden syn nie zgodziłby się na Przysięgę wiedząc, co to za sobą niesie.
    Przysięga była czymś w rodzaju paktu. My ci dajemy ciastek ile sobie zażyczysz, ale ty żadnego nie zjesz, tylko będziesz patrzył przez szybkę i się ślinił. Dostaniesz cuda na każdą okazję, ale sam nigdy nie doświadczysz ich działania. Będziesz umierał w pieprzonych męczarniach, będziesz wyrzygiwał swoje własne jelita na księgi pełne inkantacji uzdrawiających, ale żadnej z nich nie przeczytasz. Oni patrzą, i co gorsza – skarżą jeden drugiemu. Taki zasrany wysoko wykwalifikowany boski oligopol.
    _____Podeszło ich dwóch. Wiedzieli, czego chcą, i zapłacili za to czystym złotem.
    Byli więcej, niż podejrzani.
    Oczywiście, że ich śledził. Zostawił swój kram zamknięty na lichą, zardzewiałą kłódkę, wiedząc, że nikt tego nie ruszy. Jeden cudek, bardzo chętnie, worek cudów z przyjemnością, ale targnąć się na cały wóz cudów? Żeby potem tym targować, żeby samemu się zmusić do przysięgi?
    _____Dwóch nieznajomych weszło głębiej w las i nieudolnie zacierało za sobą ślady, tak nieudolnie, że przeszło mu nawet przez myśl, że celowo partaczą robotę. To, że byli szpiegami Ligi nie ulegało wątpliwościom, bo któż inny chciałby ukryć stu konnych, piętnaście wozów zaopatrzenia – propaganda Ligi głosiła że w pogańskich lasach żyje pogańska dziczyzna, która raz spożyta zżera dobrych chrześcijan od środka, oraz cud bezpiecznej podróży pod osłoną nocy? Przysięga nie wspominała ani słowem o zakazie handlu z Ligą, nieoficjalny eksport z przygranicznych miejscowości kwitł i przynosił niesamowite zyski.
    _____Nie pomylił się. Na małej polance w środku lasu stał obóz otoczony zgodnie z najnowszymi wytycznymi z Watykanu, gdzie co pół roku najtęższe wojskowo-planistyczne umysły opracowywały plany niszczenia pogaństwa przez stawianie na ich terenach obozów warownych, w kształcie kwadratu, z centralnie umieszczoną kaplicą i podwójną palisadą ze świętej sosny z Cayens. Podobno z niej była też zbudowana pewna łódź pływająca niedyś jako kuter rybacki po jeziorze Genezaret, a obecnie będąca ogromną chrzcielnicą dla wszystkich niemowląt w Paryżu, oraz krzyż Dobrego Łotra z Golgoty - boom na drewno z Krzyża Świętego trwał nadal i marnowanie takich cennych relikwii nawet na rzecz walki z niewiernymi było bardzo nieekonomiczne.
    _____Takie właśnie przemyślenia snuł oglądając cowieczorną krzątaninę i chrystianizowanie jeńców, kiedy jego uwagę przykuł pewien szczególik.
    Oni mieli Turka.
    Tirfan biegł co sił, zanim to jeszcze do niego dotarło.
    Mieli Turka, kurwa ich mać.



    _____Psiów był małym miasteczkiem, którego cała gospodarka opierała się na przemycie dóbr przez granicę Polanii i Ligi, odległą od miasta o niecałe dwadzieścia kilometrów w linii prostej. Budowniczy przemytniczego szlaku uznali, że lepiej przez gęstą puszczę otaczającą Psiów zbudować szlak kręty i wąski, nie niszcząc przy tym przyrody, niż wykarczować szeroki gościniec. Sprzedawca cudów biegł więc przez prastary i dziewiczy las, kierując się jedynie instynktem i mchem na drzewach, zawsze niezawodnie wskazującym północ.
    Nie spieszył się tylko dlatego, że wiedział, co czeka na niewystarczająco ostrożnego i nieuzbrojonego człowieka w lesie po zmroku. Biegł, bo musiał jeszcze dziś porozmawiać z którymkolwiek bogiem. Błogosławił w duchu tego, kto zdecydował, żeby to w Psiowie zbudować Przybytek i tym samym ustanowić stolicą prowincji właśnie ta zapadłą dziurę, a nie odległy o póltora dnia drogi Trajmin. Cicha i odwieczna rywalizacja między tymi dwoma miejscowościami zaostrzyła się i przybierała czasem rozmiary lokalnej wojny, szczególnie, gdy w grę wchodził coroczny rozdział przywilejów i blogosławieństw handlowych. Tirfan nie myślał jednak o tym ani przez moment, nawet wbiegając na malutki psiowski ryneczek, jawną kpinę z Trajmina, który na takowy nie dostał zezwolenia. Ostatnie promyki słoneczne padały na bruk, gdy zastukał do bramy Przybytku.
    Mała klapka otwarła się i usłyszał gniewne warknięcie żołdaka:
    - Kogo niesie? Wieczór idzie, pomodlisz się rano. Zamknięte teraz.
    Przeciągał sylaby w sposób charakterystyczny dla osób nagle wybudzonych ze snu po potężnej libacji.
    - Nie przyszedłem się tu modlić. Chcę porozmawiać z waszym bogiem - głos Tirfana przesycony był pogardą i wściekłością, mimo, że ciągle nie mógł on jeszcze złapać tchu po biegach przełajowych przez leśne wądoły.
    - Bóg ... śpi już. Tak, poszedł spać. Zresztą nie przyjmuje teraz swoich wyznawców, nawet procesje dziękczynne odprawia. Jest bardzo zajęty...
    - Całe szczęście, że nie jestem ani jego wyznawcą, ani tym bardziej za nic mu nie chcę podziękować. Obudź go natychmiast.
    Strażnik roześmiał się głucho.
    - Kim jesteś, człowieczku w śmiesznym ubraniu, że masz czelność tak mówić?
    Ostatnie słowo uwięzło mu w gardle, kiedy Tirfan pokazał przez klapkę przedramię, pokryte tajemniczymi symbolami. Nie miały one żadnej magicznej właściwości, poza tą, że wskazywały na przynależność do sprzedawców cudów, a tym samym otwierały wiele drzwi.
    - Panie, wybaczcie moje zachowanie... - wyjąkał, gnąc się w niezgrabnym ukłonie i równocześnie szukając nerwowo w pęku kluczy tego otwierającego bramę. - Gdybym wiedział, kim jesteście, na pewno...
    - Szacunek należy się każdemu, kto zażąda dostępu do Przybytku, żołnierzu. Dość już mam twego próżnego gadania, prowadź przed oblicze boga.
    Szedł przez szerokie korytarze nie słuchając już przeprosin i jęków swego przewodnika. Zastanawiał się, jak w prostych słowach wytłumaczyć lokalnemu bóstwu całą złożoną naturę kryzysu. Kiedy dochodzili przed wielkie, zdobione złotem wrota do serca Przybytku miał w głowie niemal kompletną przemowę.
    _____Wszedł sam, zostawiając nadal gnącego się w ukłonach i bełkoczącego nieszczere przeprosiny żołnierza za drzwiami. Z całą pewnością rozmowa, którą planował przeprowadzić, wymagała sporo dyskrecji.
    Bóg nawet nie zauważył jego przyjścia, skupiony na nalewaniu sobie wina i pogryzaniu pasztecików.
    Pasztecików? Cała komnata była ich pełna. Pełna co prawda w pewien dyskretny sposób, ale Tirfan po latach pilnowania swoich towarów miał bardzo wyczulone oko. No nic, nie takie dewiacje widział w Przybytkach.
    Bóg podniósł wzrok i podskoczył ze zdziwienia. Gwałtownym ruchem zrzucił ze stolika obrus, paszteciki i wino, przepchnął jakąś grubą księgę i zaczął bardzo słabo udawać, że pracuje. Po paru sekundach zerknął na wiszący nad wejściem zegar, równie zamaszystym jak poprzednio ruchem zrzucił książkę na bok i znów sięgnął po kieliszek, manifestując całą swoją osobą ostentacyjny brak zainteresowania Tirfanem. Sprzedawca przyglądał się temu wszystkiemu z zupełną obojętnością. Nie tak już go witano.
    Po chwili bóg nie wytrzymał wzroku sprzedawcy.
    - Co tu robisz, do ciężkiego pioruna? Jestem po pracy, nie przypominam sobie zresztą, żeby ktoś prosił dziś o audiencję.
    Tirfan przestał już liczyć zniewagi.
    - Może dlatego, że nigdy nie prosiłem o audiencję. Co więcej, nie musiałem tego robić - podciągnął rękaw. - Kojarzysz te znaczki?
    Bóg pobladł, kieliszek wysunął się z jego dłoni i roztrzaskał o podłogę. Wyglądał, jakby naraz chciał uciec, paść na kolana i nalać sobie potężną kolejkę mocnego alkoholu.
    - Nie zamierzam zajmować się waszym nielegalnym handlem z Ligą, nie po to tu przyszedłem… - twarz boga odzyskała nieco kolorów. – Za trzy miesiące przyjedzie tu Sarapin, on wam prawdopodobnie obrobi dupę, i to ostro…
    Sarapin był najstarszym sprzedawcą cudów, a przy tym jedynym, który dorobił się na tym prawdziwej fortuny. Przemycał na wielką skalę przez granice wschodnią i zachodnią właściwie wszystko, na co był popyt, ale miał podobno potężnego haka na samego Peruna, który objął nieoficjalnym patronatem ten biznes. W związku z tym Sarapin był także najzagorzalszym przeciwnikiem innych przemytników i nieraz zdarzało się, że palił wsie odległe od granic nawet o trzy dni drogi.
    -… chociaż jest pewien sposób, żeby tego uniknąć. Zbierz mi drużynę, i to jak najszybciej.
    - Nie mam drużyny.
    W pierwszej chwili Tirfan myślał, że to żart, ale wyraz twarzy boga przekonał go, że tak naprawdę jest. Resztkami sił powściągnął furię i tylko opadł ciężko na drugie krzesło.
    - Posłuchaj mnie przez chwilę uważnie… Jak ci na imię?
    - Radogost, panie.
    - Tirfan, nie panie. Posłuchaj mnie dobrze, Radogoście. Potrzebuję pomocy, i to zbrojnej pomocy. W lesie na zachodzie jest ukryty obóz Ligi, w którym wśród jeńców jest Turek. Mam nadzieję, że nie muszę Ci dalej tłumaczyć co stanie się, jeżeli przekroczy on granicę, prawda?
    - Szczerze mówiąc, gdybyś zechciał jednak…
    Tirfan zerwał się gwałtownie, przewracając krzesło i oparł się na blacie biurka.
    - Ile ty do cholery masz lat, gówniarzu, i kto cię tu wsadził? Ja rozumiem, że to tylko stolica prowincji, tak biedna, że nie macie tu nawet drużyny... – z zadowoleniem zauważył, że Radogost nareszcie przestał się wstydzić, tylko mimowolnie zacisnął w gniewie usta. – … Ale kiedy całe istnienie Polanii jest zagrożone przez twoją niekompetencję i głupotę, to…
    I wtedy bóg nie wytrzymał. Gwałtowna manifestacja energii odrzuciłaby pewnie zwykłego człowieka na parę metrów, a budynek inny niż Przybytek rozniosła niczym domek z kart, ale Tirfan widział ( i co może nawet istotniejsze – przeżył) wiele groźniejsze wybuchy gniewu.
    - To nie moja wina, że mój ojciec był takim nieudacznikiem, że nie mógł znaleźć sobie bogini, tylko zrobił sobie gromadę półbogów, których potem z uporem godnym lepszej sprawy upychał na stanowiska lokalnych bóstw! Wolałbym nawet tak jak ty sprzedawać cuda…
    - Nie wolałbyś, zapewniam – sucho przerwał mu Tirfan. – W każdym razie, nie dasz rady znaleźć nawet dziesięciu ludzi, którzy posłuchają twojego rozkazu?
    Podszedł do wielkiego okna, przez które w wieczornym zmierzchu widział łunę ognisk rozpalonych na granicznym murze. Oparł dłonie na chłodnym granicie, czując mrowienie mocy pod palcami, szepty ludzkich dusz uwięzionych w kamieniu węgielnym Przybytku i postępującą bezsilność. Beznamiętnym głosem zaczął mówić:
    - Od kilku stuleci istnienie naszego kraju opiera się na chwiejnej równowadze sił między wschodem i zachodem, Zjednoczoną Teomonarchią i Wszechsułtanatem., papieżem i namiestnikiem Proroka na Ziemi, kalifem Ziemi Omanu, że pominę sto czternaście innych przydomków. Te dwie potęgi są w naturalny sposób swoimi przeciwieństwami, a jedynym, co pozwala im wspólnie trwać i powstrzymuje wybuch wielkiej wojny z muzułmanami, czy świętego dżihadu, jest… - zawahał się, starając się za wszelką cenę uniknąć niepotrzebnego patosu. – Chyba tylko niewiedza. A gwarantem tej niewiedzy jest to małe, pogańskie państewko, w którym naprawdę żyją bogowie…
    Potrząsnął głową, odpędzając niektóre myśli.
    - Wiesz, jak wyglądało zdobycie Grenady? Papież rozkazał obciąć krzyżowcom uszy, żeby nie słyszeli przekleństw diablich rycerzy, jak nazywano Maurów. Rozumiesz to? Sto tysięcy ludzi w pełnym rynsztunku bojowym, zupełnie głuchych, przeciwko ostatniemu bastionowi islamu, murom grubym na wiele łokci i gorącej smole… To nie była bitwa, to była rzeźnia, tak straszna, że nawet Watykan postanowił ją zatuszować. I zatuszował. A Polania wykorzystała to i niewiarygodnym sumptem sił i środków zajęła wybrzeże Afryki tworząc szczelną barierę między tymi dwoma potęgami. Po wielu latach odeszli ludzie pamiętający te czasy, tak, że teraz zostało jedynie trzech papieży utrzymywanych przy życiu przez cud oszukania śmierci, najsilniejsze zaklęcie, jakie nasi bogowie kiedykolwiek stworzyli, i zamieszkujący w Przedsionku Dżannah Alaye Sejlasye, Ten, Który Widział Boskie Oblicze.
    - No i ty – nieśmiało wtrącił Radogost.
    - No i sprzedawcy cudów – poprawił go Tirfan, zapatrzony nadal w ciemność, starając się wyczuć moc chrześcijańskich artefaktów czy muzułmańskich modlitw, ale Puszcza Wschodnia zazdrośnie broniła swoich sekretów i wątpił, czy nawet wysokiej klasy łamacz aur zdołałby cokolwiek w tej gęstwinie zobaczyć.
    _____Po chwili wrócił do przerwanego wątku.
    - Widzisz więc, Radogoście, dlaczego uznałem, że Turek na granicy z Ligą jest sprawą dość… Niebezpieczną? To chyba śmieszne, używać tego przymiotnika, kiedy zagrożona jest równowaga całego znanego nam świata. Cóż, skoro nie masz drużyny, nie pozostaje nam nic innego, jak zająć się tym osobiście. Za dwie godziny oczekuję cię przy południowej bramie Przybytku, gotowego do drogi. Teraz zaś przekaż mi klucze do piwnic, muszę dostać się do kamienia węgielnego.



    _____W powietrzu czuć było magię. Nie proste sztuczki ze zwojów z cudami, które wieśniacy kupowali na zimę, ale przedwieczną siłę czerpiącą z ludzkiej wiary,
    I ludzkiego strachu.
    _____Chrześcijanie wraz ze swoją wiarą zwabili do Polanii także swoje diabły. W ogromnej większości były to istoty słabe, które nie mogły znaleźć sobie miejsca w Teomonarchii, ale nieraz również potężne siły z samego dna piekieł decydowały się przybyć na pogańskie ziemie. Była to najczęściej podróż w jedną tylko stronę, walczono bowiem z nimi z wielką zajadłością. Te złapane kończyły najczęściej zamknięte w opieczętowanych silnymi urokami katakumbach pod Przybytkami.
    _____Tirfan nie bał się ich w takim sensie, w jakim one strach chciały wzbudzać. Polania pełna była prastarych i rodzimych sił nieczystych, od południc porywających dzieci w chwili, gdy wędrujące po nieboskłonie słońce było najwyżej i oślepiało nieostrożne matki, aż do bydlników, które zatruwały mleko i truły kury. Sprzedawcy cudów mniej lub bardziej oficjalnie wręcz z nimi współpracowali, sprzedając znękanym ludziom mało skuteczne remedia, tak, aby odstraszyć upiory... na pewien czas. Prędzej czy później każdy musiał osobiście spotkać się z pomurnicą czy wodnikiem, kotołakiem czy nawet wyjcem mogilnym, który swoim wrzaskiem nie pozwalał spokojnie spocząć umarłym. Diabły chrześcijańskie były jednak trudniejsze do okiełznania.
    _____Tirfan ostrożnie uchylił odrzwia i wymamrotał parę prostych zaklęć. Mrok zakłębił się.
    - Nie przybyłem tutaj, by z wami walczyć - wyszeptał sprzedawca cudów, siląc się na spokój. - Chcę zaproponować jednemu z was wolność i trochę dobrej zabawy...
    IV. Czarna carrera
    _____Wbiłem wzrok w ziemię i rozpaczliwie próbowałem przekonać samego siebie, że ten samochód wcale mi się nie podoba i zupełnie go nie potrzebuję. Właściciel, dzieciak jeszcze młodszy ode mnie, bezbłędnie odczytał błądzące zapewnie po mojej twarzy zamyślenie i dorzucił zaczepnym tonem:
    - Co jest, stary? Żona cię wyrzuci z domu, jak przyjedziesz carrerą?
    - Gdybym miał żonę – odparłem ponuro – kupowałbym teraz jakieś pieprzone rodzinne kombi, w sam raz na trójkę bachorów i psa.
    Stuknął w czułością czubkiem buta w koło i raz jeszcze powtórzył:
    - Chłopie, to jest okazja, naprawdę. Widziałeś ceny, osiem – dziewięć kawałków, u mnie masz jak spod igły, mały przebieg, fajny silnik… Wszystko to za sześć, jak za darmo.
    _____Wiedziałem to wszystko doskonale. Wiedziałem też równie dobrze, że nie stać mnie na serwisowanie porsche, na części, Boże, chyba nawet na benzynę! Desperacko uczepiłem się ostatniego argumentu.
    - Tylko wiesz, ten kolor… Wolałbym czerwony…
    - Czerwony samochód, chłopie? Jesteś tęczowym chłopakiem, czy jak? Czarna carrera to jest to, mówię ci, każda na to poleci. Słuchaj, dobrze wiemy, że chcesz kupić to autko jak jasna cholera, więc wyjmuj portfel i przestań już sobie wmawiać, że jest inaczej!
    _____Gość brzmiał, jakby skończył korespondencyjny kurs marketingu, ale był skuteczny jak diabli. Pół godziny później pożegnaliśmy się i wyruszyłem w pierwszą podróż samochodem, o którym marzyłem od dzieciaka, i na który mniej więcej od wtedy zbierałem pieniądze.

    _____Dzień był wprost idealny na testowanie nowej szybkiej zabawki. Droga, jak pamiętałem jeszcze z okien autobusu, była prosta i szeroka, wiał lekki wiatr, ale nadal było ciepło i sucho, zaskakująco pięknie jak na pierwsze dni kwietnia. Delikatnie opuściłem dach i ćwiczyłem do lusterka wstecznego obojętną minę kierowcy porsche. Szybko wyprzedziłem rozklekotaną ciężarówkę i delikatnie docisnąłem pedał gazu. Silnik zamruczał, jakby złośliwie powtarzał: niskie obroty, oszczędzaj benzynę, niskie obroty…
    _____Do diabła, nie codziennie masz okazję po raz pierwszy przejechać się czarną jak smoła carrerą, tak?
    _____Ścisnąłem kierownicę, zredukowałem bieg i przyspieszyłem. Mruczenie przeszło w warkot, a później w wycie… Dopiero, kiedy włączyła się turbosprężarka, rzuciłem okiem na licznik. Sto czterdzieści, dwa razy więcej, niż przewidują przepisy, dwa razy mniej, niż da się z tego czarnego potwora wycisnąć…
    these are the voyages of the starship Enterprise. Its five-year mission: to explore strange new worlds, to seek out new life and new civilizations...
    to boldly go where no man has gone before

    Retired till further notice.

  2. #2
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Pierwsze i ostatnie kojarze, więc pewnie kiedyś myślalam, że są pozytywne
    narracja nawet na starodarkanowską/mędrcową wygląda ;d
    drugie zwłaszcza takie spokojne, bezemocjonalne, ale o czyms
    a trzecie za długie, na tym tle się cięzko czyta :D
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  3. Reklama
Reklama

Informacje o temacie

Użytkownicy przeglądający temat

Aktualnie 1 użytkowników przegląda ten temat. (0 użytkowników i 1 gości)

Podobne tematy

  1. Odpowiedzi: 3
    Ostatni post: 26-10-2011, 16:15

Zakładki

Zakładki

Zasady postowania

  • Nie możesz pisać nowych tematów
  • Nie możesz pisać postów
  • Nie możesz używać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •