Reklama
Pokazuje wyniki od 1 do 15 z 15

Temat: [opowiadanie] "Woda cmentarna"

  1. #1
    konto usunięte

    Domyślny [opowiadanie] "Woda cmentarna"

    Moje pierwsze opowiadanie fantastyczne, osadzone w świecie Surtoan. Miłego czytania.

    „Woda cmentarna”

          Słońce dotykało horyzontu kiedy Samuel zbliżył się do zrujnowanych wrót cmentarza. Czuł swoim ciałem, że zbliża się do celu, wrażenie było prawie namacalne. Za plecami usłyszał rżenie konia. Odwrócił się i mrużąc oczy, spojrzał na zrujnowaną wioskę. Wokół centralnego placu, chyliły się ku ruinie domki wieśniaków, którzy kiedyś tu mieszkali. Ceglane mury poprzechylały się we wszystkie strony i wraz z resztkami strzech wyglądały jak śnieżne bałwany topniejące od upałów. Dlaczego opuszczono to miejsce i kiedy to nastąpiło pozostawało bez odpowiedzi, jednak Samuel czuł, że nie była to wioska jak inne. Miejsce oddalone od najbliższego traktu o pół drogi, otoczone przez lasy mogło kiedyś wydawać się rajem na ziemi. Znajdowała się tu kamienna wieża - konstrukcja niespotykana w innych wioskach. Chociaż przechyliła się odrobinę na północ, nie posiadała dachu, a na wysokości drugiego piętra ziała ogromna dziura, jednak wciąż robiła wrażenie solidnej, odpornej na czas. Spichlerzem nie była, z resztą te zwykle budowano z drewna, Samuel nie spotkał się też, aby wieśniacy budowali jakiekolwiek umocnienia. Drugim elementem, który nie pasował do wizerunku tradycyjnej wsi był sam cmentarz a dokładnie brama i resztki płotu. Chociaż lud z natury jest bogobojny, jednak nie przywiązywał aż tak dużej wagi do estetyki pochówku. Zwykle kończyło się na zakopywaniu zwłok w głębokim dole i postawieniu masywnego kamienia z wygrawerowanym imieniem zmarłego. Było to nietypowe dla ludzi, którzy lęk przed śmiercią i zmarłymi wysysali z mlekiem matki.

          Najemnik nie zamierzał się rozwodzić nad tym miejscem zbyt długo, przynajmniej nie teraz. Potrzebował tego, po co tu przybył - wody cmentarnej. Różniła się tym od zwykłej, że przesiąknięta była magią śmierci. Dla większości jest to fakt nieznany. Mniejszość natomiast potrzebowała jej do magicznych eksperymentów. Samuel jednak nie zaliczał się ani do jednych ani do drugich. Woda cmentarna dla takich jak on była narkotykiem, lecz nie z tych, co zwyczajnie ogłupiają, zsyłają wizje czy podnoszą na duchu w ponure dni. W jego przypadku było wręcz odwrotnie - woda wyostrzała zmysły, zwiększała siłę i refleks. Jakkolwiek korzystne efekty wywoływała, Samuel nie mógł sobie pozwolić na dłuższą abstynencję. Dla takich jak on była niezbędna do funkcjonowania. Bez niej tracił siły, popadał w letarg, gdy przerwa była zbyt długa mógł zapaść w bardzo długi sen. Sam nie wybrał sobie takiego życia. Nienawidził się za to, że tak bardzo jej potrzebuje. Wciąż nie był pewien czy nienawidzić za swoją naturę stwórcy. Nieumarli nie mogli się obejść bez wody cmentarnej. Mijała już doba, kiedy zażył ostatnią dawkę i powoli zaczynał odczuwać jej niedobór. Jak na złość zapasy się skończyły i musiał szybko je uzupełnić, co w tej głuszy nie było proste. Na szczęście potrafił ją wyczuwać i tylko dzięki temu trafił do tego, zapomnianego przez ludzi i bogów, miejsca. Niezwykłość wody cmentarnej polegała jeszcze na tym, że dla niewtajemniczonych w arkana magii była to zwykła woda, w najgorszym razie śmierdząca stęchlizną. Nie wywoływała w żywych istotach prawie żadnego efektu, w większych ilościach mogła jedynie osłabić organizm. Ale kto by pił wodę z cmentarza?

          Odwrócił się z powrotem ku wejściu, gdy tylko usłyszał dźwięk przypominający skowyt. Koń znów zarżał. Jednego, czego Samuel się nauczył to ufać zwierzętom, gdyż w przeciwieństwie do ludzi potrafiły wyczuć zagrożenie. „Zachód słońca, opuszczony cmentarz, skowyt bestii”, sceneria przypominała jedną z wielu bajek, które czytał w dzieciństwie. Chociaż speszony tandetą sytuacji, spochmurniał gdyż w tym momencie zrozumiał, że całe zadanie się skomplikowało. Zrezygnowany poprawił broń na plecach, splunął z namaszczeniem na ziemię i wszedł na teren cmentarza. Minąwszy bramę, z których resztek zwisała miedziana tablica z opuszczoną w dół dłonią - symbolem ostatniego pożegnania Vaundrii - jego oczom ukazał się pokaźny plac pokryty głazami. Mimo wysokich traw i krzewów, Samuel mógł dostrzec regularne odstępy pomiędzy zrujnowanymi nagrobkami. Kolejny dowód na to, że wioska była inna od tych odwiedzonych do tej pory. Ruszył czymś, co kiedyś było pewnie ścieżką pomiędzy rzędami grobów, zmierzając do małej fontanny pośrodku. Kiedyś pewnie prezentowała się pięknie, jednak w tej chwili były to tylko strzępy kamieni, zwieńczonych posągiem Matki, której brakowało głowy i prawej ręki. Takie fontanny budowali ludzie zamożni, a nie wieśniacy, a to oznaczało, że musiał tutaj mieszkać ktoś ważny. To mogło tłumaczyć obecność wieży i znaczenie cmentarza. Mimo swojego stanu, podniosła Sama na duchu. Liczył, że znajdzie w niej wodę i może jednak cała wyprawa zakończy się szybciej niż myślał.

          Przyśpieszył kroku, odpinając puste bukłaki od pasa. Gdy dotarł do celu, jego oczom ukazało się wyschnięte dno, zarośnięte trawami i chwastami jak reszta cmentarza. Zawiedziony oparł się o poszczerbione krawędzie. Gdy już miał zacząć przeklinać swoje szczęście, usłyszał za plecami warkot. Odwrócił się powoli w stronę dźwięku. Spomiędzy kamieni nagrobnych wyłoniło się przedziwne monstrum. Poruszało się na czworaka, jak zwierzę, kojarząc się najemnikowi z wilkiem. Jednak przednie kończyny drobniejsze od tylnych, przypominały ludzkie ręce. Wszystkie kończyny były zakończone długimi żółtymi pazurami. Chociaż nie wiedział cóż to jest za kreatura, był pewien, że jest nieumarła. Wskazywało nie tyle gnijące ciało, które odsłaniało zzieleniałe organy i pożółkłe kości, wystające w różnych miejscach, ale okropny fetor zgnilizny, który otaczał potwora jak niewidzialny całun. Wyglądu dopełniały oczy, czy raczej oczodoły wypełnione krwawym blaskiem. Stwór, wydając dźwięk, który najpewniej miał być warczeniem, zaczął krążyć wokół Sama, wyraźnie szukając dogodnego momentu do ataku. Ten rzucił bukłaki na ziemię i przyjął postawę bojową. Obaj zaczęli zbliżać się do siebie. Gdy stanęli na odległość kilkunastu kroków, stwór zerwał się i zaatakował Samuela. Biegł prosto na niego, żeby tuż przed starciem skoczyć do jego twarzy. Był piekielnie szybki, a Sam był wyczerpany. Wytężając mięśnie, pochylił się do przodu, jednocześnie wykręcając piruet, kończąc ruch pomiędzy dwoma zmurszałymi nagrobkami, twarzą do monstrum. Ten był również zwinny. Widząc, że atak się nie powiódł, jeszcze w powietrzu wygiął grzbiet, lądując na tylnych a nie na przednich kończynach. Znów patrzyli przez moment na siebie, w którym to stwór próbował warczeć, by znów rozpocząć krążenie. Samuel również nie pozostał w jednym miejscu, ruszając po okręgu w tym samym kierunku, co przeciwnik. Sięgnął po topór na plecach. Słońce powoli zachodziło, dając coraz mniej światła w tym i tak mocno już przysłoniętym miejscu. To oznaczało kłopoty, gdyż umarły na pewno widział w ciemnościach, najemnik tego nie potrafił. Dopiero poznawał sztukę rzucania czarów i jego zasób był naprawdę ubogi. Nie miał wyjścia jak przyśpieszyć pojedynek, zanim kompletnie się ściemni. Ruszył w kierunku potwora, wznosząc topór, tymczasem ten wciąż krążył, jakby nie dostrzegł jego zamiarów. Gdy był już kilka skoków od niego, Samuel poczuł jak mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, a przez jego kończyny przechodzą ciarki. Uczucie szybko dotarło do wnętrza, powodując ból w sercu i problemy z oddychaniem. Jego ruchy gwałtownie zwolniły, broń zaczęła mu ciążyć, ostrość widzenia stępiała. W ułamku sekundy poczuł jakby postarzał się o dwadzieścia lat. Ostatnią myślą było stwierdzenie, że to magia śmierci powoduje ten efekt. Wyczuł obcą, a zarazem dobrze znaną energię w sobie. To, co zwykle działało na jego korzyść tym razem chciało jedynie go zniszczyć. Potwór dostrzegł zmianę w przeciwniku, jakby oczekując, że to się stanie i bez zastanowienia rzucił się na niego. Jak poprzednio wyskoczył do przodu, jednak nie w kierunku głowy, ale nisko w nogi. Spowolniony i zmęczony, Sam nie miał czasu na przyjęcia postawy obronnej. To, co nastąpiło później mogłoby posłużyć, jako modelowy przykład „jak nie należy walczyć”. Najemnik zamachnął się na odlew, jednocześnie odsuwając nogę, w której stronę leciał potwór. Ten zamiast zacisnąć szczęki na jego lewej nodze, uderzył tylko w bok, przez co Samuel utracił równowagę. Nie wyprowadził celnego ciosu, zahaczając jedynie o tylną kończynę nieumarłego. Ku zdziwieniu tego pierwszego cios przyniósł rezultat i potwór zamiast kontratakować, uciekł między nagrobkami, znikając chwilę później w zaroślach.

          Sam leżał na ziemi, ciężko oddychając. Magia śmierci wciąż działała, przeradzając się w paraliż. Skoncentrował się i wypowiedział zaklęcie leczące. Pierwsze, którego się w życiu nauczył, więc miał go już nieźle opanowane. Niestety wciąż nie potrafił czerpać magicznej energii jak potrafili to robić nawet nowicjusze sztuki magicznej, dlatego musiał użyć własnej energii do leczenia. Skoncentrował się i poczuł, jak trucizna zaczyna opuszczać jego ciało, oddając mu je z powrotem we władanie. Paraliż ustąpił, zmysły wróciły do równowagi, jednak wyczerpanie tylko się pogłębiło. Ledwo się podniósł, gdy poczuł zawroty głowy i chwilę później zwymiotował na Bartosza Siwego, zacnego i poważanego męża, który pozostawił po sobie dwanaścioro wnucząt, odchodząc w starym wieku na łono Matki. Samuel jednak nie przejął się tym faktem, tak jak nie przejął się, że wymiotuje na czyiś grób. Jego ciało zbliżało się do granic wytrzymałości. Bez odpoczynku i jedzenia, a przede wszystkim bez wody cmentarnej mógł wkrótce stracić swoje ciało.

          Przetarł usta i usiadł, żeby zatrzymać zawroty głowy oraz resztki jedzenia w żołądku, kiedy usłyszał wołanie:
    - Uciekaj stąd póki możesz! - Spojrzał w kierunku, z którego dobiegł go dźwięk. Koło fontanny stała półprzeźroczysta postać, otoczona zielonkawą poświatą, dobrze widoczną w półmroku, który zapanował na cmentarzu. Dusza młodego mężczyzny, o wzroście zbliżonym do Samuela, ale o wiele chudszy, patrzył błagalnym wzrokiem na drugiego. Jego krótkie włosy, wyglądały jakby uplecione z wikliny, nawet nie drgnęły, kiedy mężczyzna ruszał głową. Tak jakby znajdował się w zupełnie innym miejscu, a to, na co patrzył teraz, było jego manifestacją w tym świecie.- Uciekaj zanim bestia się zregeneruje i znów uderzy!- Tym razem nawet wyciągnął ręce w błagalnym geście.

          Samuel nie wiedział czy to wyczerpanie osłabiło jego zmysły, czy ma do czynienia z jakimś zaklęciem, ale jego zdziwienie osiągnęło właśnie nowy poziom. Był pewien, że ma przed sobą duszę, ale nigdy wcześniej żadna do niego nie mówiła. Do tej pory obdarzany był jedynie martwym wzrokiem i niekończącym się towarzystwem ducha dopóki nie odprawił go na sąd ostateczny. Nietypowa sytuacja zmusiła go do zachowania czujności. Wypluł żółć i z wielkim wysiłkiem przeszedł z pozycji siedzącej do klęczącej. Powoli odpiął pochodnię, po czym systematycznymi ruchami zaczął ja rozpalać dwoma krzesiwami. Sprawiał wrażenie, jakby zdarzenie, którego był świadkiem nie miało miejsca. To najwyraźniej speszyło duszę, gdyż znów przemówiła:
    - Po trzykroć mówię ci, odejdź stąd w tej…
    - Usłyszałem cię za pierwszym razem. - Przerwał duchowi, tonem surowego nauczyciela, jakby miał do czynienia z niesfornym wychowankiem. Wiedział, że musi zachowywać się jak profesjonalista i nie zamierza okazać słabości przed byle duszą, nawet jeśli jest to pierwsza, jaka do niego przemawia. - A teraz spójrz na mnie, bardzo dokładnie.

          Twarz zmarłego mężczyzny wyrażała niedowierzanie i kompletny brak zrozumienia. Po kilku chwilach zrobił jednak jeszcze większe oczy. Najwyraźniej jego umysł, o ile dusze mają coś takiego jak umysł, przeszyło olśnienie.
    – Ty… ty nie jesteś taki jak inni. - Po tym zdaniu Sam zrozumiał, że za życia jegomość na pewno do bystrych się nie zaliczał. Jednak najemnik nie zamierzał tracić więcej czasu niż to konieczne.
    - Skoro już wiesz, a przynajmniej się domyślasz czym jestem, wiedz, że mogę cię uwolnić z więzów, które cię trzymają w tym miejscu. Bądź więc dobrą duszą i powiedz mi gdzie jest twoje ciało, czy jakiekolwiek po nim pozostałości, tak żebym mógł przeprowadzić rytuał. - Duch spojrzał tępo na rozmówcę, po czym usiadł na nagrobku - przynajmniej udawał, że siada. Spuścił głowę i chyba zaczął trawić jakąś myśl, gdyż do uszu Sama dobiegł szept, jakby dusza rozmawiała sama ze sobą. W końcu jednak zdecydowała się mówić.
    - Moje ciało pożarł potwór, z którym walczyłeś, wiele lat temu.

          Samuel przysiadł na pobliskim kamieniu, który mógł być równie dobrze nagrobkiem. Próbował zebrać myśli gdyż na razie nic nie miało dla niego sensu. Monstrum zjadło ciało ducha, więc musiał być jedną z jego ofiar. Dlaczego jednak bestia była nieumarła? Czy to miejsce na nią wpłynęło? Czy może jednak działało tu jakieś zaklęcie, którego nie wyczuł?
    - Jak masz na imię? - Zapytał.
    - Skrall - Odpowiadając, wypiął pierś, jakby imię było tytułem nadawanym tylko najznamienitszym z pośród ludzi.
    - Dziwne imię. Jesteś z gór?
    - Urodziłem się w klanie Siwych Wilków, ale gdy osiągnąłem dojrzałość uciekłem z domu.
    - Czy wiesz czym jest ten potwór, z którym walczyłem?
    - To jest… to był wilkołak, kiedy jeszcze żył. - Samuelowi wydawało się, że przez moment na twarzy Skralla zagościł smutek, ale może to tylko poświata pochodni tworzyła cienie, które zasugerowały taką ekspresję.
    - Skąd wiesz, że to wilkołak?
    Skrall spojrzał w bok, jakby szukając jakieś podpowiedzi.
    - Po śmierci widziałem jak przemieniał się w człowieka.

          „Umarły wilkołak, gorzej już być nie mogło”. Pomyślał Sam i przetarł czoło, licząc, że w ten sposób wszystko stanie się proste i zrozumiałe. Wyglądało na to, że jakiś zmiennokształtny zamieszkał kiedyś w tej okolicy i polował na podróżnych. W końcu mu się zmarło, a że nie miał, kto odprawić pogrzebu, jego dusza pozostała w ciele. Ciekawiło Sama, dlaczego była to jednak postać wilkołaka, a nie człowieka. Jednak teraz musiał się skupić na rozwiązaniu sytuacji. Najwyraźniej, żeby odesłać Skralla na sąd musiał zabić bestię. Jednak w tym stanie zwycięstwo było niemal nieosiągalne. Z drugiej strony wciąż wyczuwał wodę cmentarną, której na gwałt potrzebował.
    - Czy jest tu jakaś sadzawka, bajoro, albo jakieś zagłębienie wypełnione wodą?
    Duch chwile myślał, po czym odrzekł:
    - W kapliczce znajdują się urny, chyba są wypełnione wodą.
    - Tutaj jest kapliczka? Gdzie?
    - W drugiej części cmentarza, za tamtymi drzewami. - W tym miejscu wskazał na drugi koniec terenu, gdzie pomiędzy drzewami biegła ledwie widoczna ścieżka.
    - Czy wiesz gdzie teraz znajduje się bestia?
    - Raniłeś ją, więc myślę, że uciekła w las, żeby się pożywić na jakimś zwierzęciu i uleczyć ranę. - Samuel odniósł wrażenie, że Skrall powiedział to z wyrzutem, ale nie miał pewności.
    - W takim razie prowadź mnie do tej kapliczki.

          Duch wstał i ruszył w sobie znanym kierunku. Sam zrobił to samo, tylko przy ogromnym wysiłku, a następnie zaczął wlec się za nim. Gdy minęli drzewa, w świetle pochodni można było dostrzec, że druga część cmentarza bardzo przypomina pierwszą, z tą różnicą, że zamiast fontanny, stała tam kapliczka. Ku jego zdziwieniu, była ona w nadzwyczaj dobrym stanie, w porównaniu do chociażby fontanny. Brakowało dachu, a witraże w oknach dawno popękały, ale ściany i wrota były nienaruszone. Te ostatnie, żelazne, pokryte rudą sierścią rdzy, były zwieńczone znakiem ręki, skierowanej ku górze, z rozwartymi palcami. „Ta wieś miała własną kapliczkę całopalenia”, pomyślał Samuel, gdy zbliżyli się już do niej.
    - Posłuchaj mnie teraz uważnie Skrallu. Zostań tutaj i czuwaj. Jeśli bestia wróci daj mi znać jak najszybciej. Zrozumiałeś? - Duch tylko kiwnął głową i oparł się o wrota kapliczki. Sam tymczasem wszedł do mrocznej pustki budynku.

          Chociaż pochodnia już słabła, doskonale widział wnętrze. Okazało się, że kapliczka jest dużo mniejsza niż się wydawało na zewnątrz. Ciasnoty dopełniały zbutwiałe belki zadaszenia i … zwłoki. Wiele ciał, w różnym stanie rozkładu, najświeższe jednak sprzed przynajmniej kilku miesięcy. Walały się bez ładu, jedne na drugich, splątane miedzy sobą oraz w ubrania i bagaże, które pewnie były ich własnością. Kobiety, mężczyźni, rozpoznał nawet czaszki dwóch elfów, jednak nie sprawiali wrażenia, jakby należeli do jednej grupy. To oznaczało, że byli zwykłymi pechowcami, którzy zawędrowali w złą okolicę. Po chwili poczuł to samo wrażenie, co w walce z wilkołakiem. Jego ciało i tak już mocno osłabione, jeszcze szybciej zaczęło poddawać się mrocznej magii tego miejsca. Nie było czasu, Samuel musiał znaleźć wodę. Ruszył resztkami sił do końca kapliczki, gdzie znajdował się ołtarz z urnami. Tracąc czujność, myślał jedynie o wodzie i z niecierpliwością pochylił się nad pierwszym naczyniem. Momentalnie odczuł ulgę. Była wypełniona po brzegi i łapczywie zaczął pić zawartość. Woda wylewała mu się kącikami ust, ale nie zwracał na to uwagi. Stracił całkiem świadomość otoczenia. Liczyła się tylko woda i jej dar. Poczuł już z pierwszym łykiem jak jego ciało uzdrawia się i zwalcza obca magię w jego organizmie. Każdy łyk dodawał mu sił, wyostrzał na powrót zmysły, w końcu przynosił ulgę i radość. Gdy poczuł się pełny, z lekkim uśmiechem odstawił prawie puste naczynie na miejsce. Następnie wziął się za napełnianie bukłaków. Urn z wodą było więcej niż mogły pomieścić bukłaki, dlatego nie przejmował się, że rozlewa część cieczy. Między czasie, już mniej łapczywie, raczył się kolejnymi łykami wody. Kolejną zaletą wody był fakt, że nie można było z nią przedobrzyć. Jedynym ograniczeniem była pojemność żołądka. Zadowolony z siebie i ze znaleziska, przypiął bukłaki do pasa i jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Radość ustąpiła zaniepokojeniu. Teraz dopiero sobie uświadomił, że Skrall nic nie wspominał o innych ofiarach. Naliczył 12 czaszek, był pewien, że nie zostali pochowani należycie, a jednak nie widział innych dusz. Przypomniał sobie również zachowanie ducha, gdy opowiadał o całym zamieszaniu. Postanowił przeszukać kapliczkę przed jej opuszczeniem. Liczył, że może jakieś znalezisko rzuci trochę światła na całą sytuację. Po dłuższym czasie jedyne co znalazł to list, który należał do mężczyzny ubranego w skóry, z krótkim sztyletem przy pasie. Wyglądał na myśliwego. List, którego stan wskazywał na znaczący wiek, zawierał bardzo ciekawe informacje. Samuel zacisnął szczęki ze złości, zmiął kartkę i z wściekłością rzucił ją w kąt. Chwycił topór i zdecydowanym krokiem wyszedł z kapliczki.

          Gdy kilka metrów przed nim stała bestia, nie był zdziwiony, a nawet poczuł pewna ulgę.
    - To ty zabiłeś ich wszystkich, Skrallu. - Nie było to nawet pytanie, po prostu stwierdzenie faktu. Nagle z ciała wynurzył się sam zainteresowany. Wyglądał jakby właśnie wstawał z ziemi i już po chwili stał obok wilkołaka. Tym razem najemnik nie mógł ukryć szoku. Wiedział, że jeśli dusza nie zostanie należycie odprawiona na sąd, może wejść w dowolne, puste ciało i je kontrolować, był w końcu świetnym przykładem. Ale nigdy nie widział, a co gorsza nie słyszał, żeby dusza mogła opuścić ciało, a ono wciąż pozostawało „żywe”. Chociaż Skrall stał obok, uśmiechając się szyderczo, bestia wciąż się ruszała i gapiła na Samuela jak na posiłek.
    - Zdziwiony? Miałem dużo czasu, żeby się tego nauczyć. - Ton ducha sprawiał wrażenie, jakby chwalił się przed publicznością, swoją najnowszą sztuczką. - Powiedz mi, jak się domyśliłeś, że to ja?
    - Nie wspomniałeś ani słowem o tych wszystkich zabitych, bez najmniejszego oporu zaprowadziłeś mnie tutaj i jeszcze twoje wcześniejsze odpowiedzi sugerowały, że nie mówisz mi wszystkiego. - Odpowiedział jednym tchem duchowi.
    - I tylko na podstawie tych domysłów odkryłeś prawdę?
    - Tak. Acha i jeszcze list najemnika, którego ciało znalazłem w środku.
    - Jaki list? - Skrall był szczerze zdziwiony.
    - Pewien mag wysłał tu najemnika, żeby dokończył to, czego on nie mógł. Przy okazji wspomniał o niejakim mordercy, zwanym Skrallem, który posiada zdolność przemiany w wilkołaka. - Pierwszy szok ustąpił miejsca starej i sprawdzonej czujności. W końcu nie miał do czynienia ze zwykłym nieumarłym.
    - Starego dziada w końcu ruszyło sumienie. Ale przynajmniej rozumiem, dlaczego tamten głupiec stawiał opór i nie chciał uciekać nawet jak miał okazję. W zasadzie odkąd stałem się tym, czym teraz jestem, z nikim nie miałem tyle zabawy co z nim. Dopóki nie zjawiłeś się ty. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a bestia wydała dźwięk, który był czymś pomiędzy warknięciem i wyciem. Samuel postanowił zignorować ostatnie słowa.
    - List jednak nie wiele wyjaśnia dlaczego zostałeś zabity i dlaczego błąkasz się po okolicy. Czy byłbyś tak uprzejmy i wyjaśnił mi to?
    - Sarkazm nie jest potrzebny, z chęcią opowiem ci moją historię. Już tak dawno z nikim nie rozmawiałem oprócz siebie samego, że to będzie prawdziwa przyjemność. Historia jest jednak dosyć długa, może usiądziesz?
    - Dziękuję postoję, a co do historii wystarczy mi skrócona wersja. - Sam ani myślał o siadaniu w pobliżu wilkołaka.
    - Niech i tak będzie. Jak już wspominałem na początku naszej znajomości, pochodzę z klanu Siwych Wilków. Nie uciekłem jednak z domu tylko zostałem wypędzony. Idiotom przeszkadzała moja wilcza natura. Rozumiesz ironię? Byłem wilkołakiem tak jak wielu z nich, a mimo to uważali mnie za potwora, bo zabiłem kilku ludzi. Tak jakby oni byli bez winy.- Wyraźnie Skrall miał uraz do swoich pobratymców.- Skoro mnie jednak wypędzili, postanowiłem udać się w świat i tak trafiłem do pierwszej osady, która…
    - Poprosiłem o skróconą wersję. - Przerwał mu, gdyż wyczuł, że ten zamierza podzielić się z nim każdym detalem swojego życia. Najwyraźniej Skrallowi bardzo się nie spodobała postawa słuchacza, ale postanowił dopasować się do niego.
    - Niech i tak będzie. W końcu trafiłem do tej wsi. Jak ona się nazywała? Czerwone Łąki? Pamiętam, że miało to coś wspólnego z kwiatami, które rosły w okolicy. Nie ważne.- Dodał, widząc zniecierpliwienie Sama. - Ważne, że poznałem w tym miejscu miłość mojego życia, Enelię. Wyobraź sobie najpiękniejszą kobietę na całym świecie, a i tak pewnie nie dorównywałaby urodzie mojej ukochanej. Niestety nasza miłość była tragiczna. Głównie za sprawą jej ojca, owego maga, o którym wspominałeś, ale również dlatego, że nie rozumiała co do mnie czuje. Ja niestety zaślepiony uczuciem, nie miałem cierpliwości tłumaczyć jej, że mnie kocha równie mocno i czym prędzej przystąpiłem do konsumpcji naszych uczuć. Niestety, i w tym miejscu dodam, że winię trochę siebie, byłem zbyt podekscytowany naszym zbliżeniem, a ona za bardzo się szarpała. - Skrall zrobił skruszoną minę, jak dziecko, które stłukło talerz. - Skręciłem jej kark. Ojciec i cała wioska, nie potrafili zrozumieć, jak bardzo cierpię z powodu jej śmierci i zamiast dać mi czas na żałobę, postanowili mnie zabić. Wyobrażasz sobie jak okrutni ludzie tutaj żyli? Właśnie straciłem moją najdroższą Enelię, a oni mnie gonili jak jakieś zwierzę, potem złapali, bili i zamknęli w klatce. - Samuel już nie wiedział czy smutek na twarzy ducha jest prawdziwy, czy ten tylko świetnie udaje. - Jednak to im nie wystarczyło. Zamiast mnie zwyczajnie zlinczować, mag rzucił na mnie jakieś zaklęcie, które mnie, co prawda zabiło, ale nie pozwalało opuścić terenu cmentarza, tak mnie jak i mojemu ciału. Niestety po śmierci niedane było mi zaznać smaku zemsty. Zdążyłem zabić tylko kilku wieśniaków, zanim reszta, z magiem na czele, opuściła to miejsce. Potem mogłem już tylko krążyć po cmentarzu i mścić się na przybłędach, które w godzinie swojego nieszczęścia przybyli w te strony. Podobała ci się moja historia?
    - Jesteś szalony. Ciekawi mnie tylko czy byłeś już taki za życia, czy dopiero nie-życie doprowadziło cię do tego stanu.

          Skrallowi nie spodobała się odpowiedź. Wrzasnął z wściekłością w głosie, a za nim ryknęła bestia. Wyciągnął dłonie w kierunku Sama, jakby chciał go udusić, ale zamiast tego wilkołak skoczył w kierunku najemnika. Samuel był jednak przygotowany. Cała ta rozmowa była zbędna. Historię poznał z grubsza z listu, czego nie widział, uzupełnił domysłami. Potrzebował jedynie czasu, potrzebnego do przygotowania się do walki. Użył magii śmierci, którą zaczerpnął z wody cmentarnej. Wyostrzył zmysły, dzięki czemu widział teraz lepiej w mroku. Część magicznej energii posłał w nogi, stał się teraz szybszy. Wilkołak biegł prosto na niego, najwyraźniej nie wyciągając żadnych wniosków z poprzedniego starcia. Może był tak pewny siebie, a może tak głupi. Samuel postanowił zapytać później, jeśli będzie okazja. Tymczasem przyjął odpowiednią postawę. Pochylił się, jednocześnie lekko kucając. Gdy stwór skoczył, rzucił w niego pochodnią. Nie potrzebował jej w tej chwili, a chciał odwrócić jego uwagę od następnego kroku. Udało się- bestia przymrużyła oczy, tracąc na ułamek sekundy kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. Tyle wystarczyło żeby Sam podbiegł z boku. Dzięki magii, poruszał się teraz znacznie szybciej, a potrzebował tylko jednego uderzenia. Kątem oka dostrzegł przerażenie na twarzy Skralla, który najwyraźniej domyślił się dokąd zmierza pojedynek. Gdy nieumarły spojrzał w stronę przeciwnika, jego już tam nie było. Zdążył jedynie odwrócić kościany łeb, wypełniony krwawym blaskiem, w bok, by dostrzec jak najemnik uderza w niego toporem z całym impetem. Trwało to tylko chwilę, po której na ziemię upadły dwie części wilkołaka. Wciąż się ruszały. Jednak już nie stanowiły zagrożenia. Dolna część wierzgała, próbując biec, górna część czołgała się w stronę Samuela. Lecz ten spokojnie założył broń na plecy i sam podszedł do ruszającego się truchła. Gdy stanął nad czaszką, z całej siły uderzył w nią butem. Przy akompaniamencie szalonego wrzasku ducha, roztrzaskał ją na drobne kawałki. W tym momencie obie części potwora znieruchomiały. Jednak ku zdziwieniu zwycięscy, czerwony blask oczu nie zniknął. Gdy się pochylił zobaczył, że to nie były oczy, a dwa kamienie, otoczone poświatą. Wziął je do ręki i zaczął oglądać. Musiał jednak przerwać gdyż jakieś świetliki latały mu przed oczami. Tymi świetlikami okazały się dłonie duszy. W furii próbował chwycić Sama swoimi widmowymi kończynami. W jego twarzy była rządza mordu. Wykrzykiwał przekleństwa, groził śmiercią i wciąż wymachiwał rękami. Samuel tylko się uśmiechnął i ten uśmiech złamał wolę Skralla. Upadł na ziemię i zaczął szlochać. Zrozumiał swoja bezsilność. Wkrótce miał zrozumieć swoja bezradność, kiedy już nie będzie mógł zrobić czegokolwiek bez swojego ciała. Jednak bezradność szybko odejdzie i zastąpi ją przerażenie, kiedy Skrall odejdzie na sąd ostateczny przed oblicze Seffona. Samuel uśmiechał się do swoich myśli, kiedy na powrót przypomniał sobie o kamieniach. Lekceważąc szlochającego ducha, jeszcze raz spojrzał na nie. Ku swojemu zdziwieniu wyczuwał w nich jakąś energię, najpewniej magiczną, jednak nie magię śmierci, jaka płynęła teraz w ciele najemnika. Odczuwał pewną stałość i siłę w kamieniu. Mogła to być magia ziemi. Na chwilę jednak oderwał się od rozważań o naturze tej magii i dokładnie obejrzał kamienie. Miały niezwykle gładką powierzchnię i mimo blasku, pozostawały czarne jak bezgwiezdna noc. W wewnętrznej części dostrzegł rowki, które tworzyły jakieś symbole. Gdy popatrzył na oba, zrozumiał, że są to części całości. Bez wahania przyłożył obie połówki do siebie.

          To, co nastąpiło później pamiętał jak przez mgłę. Wiedział, że poświata w jednej chwili zniknęła, a kamień stał się zimny jak lód. Jego uszy zatkało, jakby znalazł się głęboko pod wodą, po czym uderzyła w niego ściana powietrza. Pamiętał, że przekoziołkował kilka razy, zanim wylądował na ziemi i stracił przytomność. Gdy się przebudził, miał monstrualny ból głowy. Przy pierwszej próbie wstania, opuściły go siły. Z drugiej próby na razie zrezygnował. Podniósł tylko głowę i rozejrzał się. Wciąż miał wyostrzony wzrok, dzięki czemu mógł przekonać się, że Skrall zniknął. W jego miejscu natomiast pojawiło się tuzin innych dusz. Patrzyli na Samuela tym samym wzrokiem, jak wszystkie spotkane dusze wcześniej. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji, nie wykonywali żadnych ruchów, tylko stali nad nim i patrzyli. Jednak Samuel wiedział, czego od niego chcą. Musiał wykonać rytuał odprowadzający ich w zaświaty. Zamiast jednak działać, położył się i zamknął oczy, czekając aż zawroty i ból głowy miną. Lub przynajmniej zmaleją.

          Pół nocy zajęło mu znoszenie suchych gałęzi do kapliczki. Gdy w końcu ułożył je w jakiś sensowny stos, podpalił całość i oddalił się na bezpieczną odległość. Wtedy klęknął i zaczął się modlić. Wielu zwykłych ludzi nie zdawało sobie sprawy jak ważny jest obrzęd pochówku. Wielu wciąż myśli, że poświęcenie ciała i odmówienie modlitwy są tylko tradycją. Jednak oni nie potrafili dostrzec dusz. Samuel potrafił i w swoim krótkim nie-życiu widział już zbyt wiele zjaw, błąkających się po świecie, ciągnąc za żywymi, w sobie tylko znanym celu. Tym razem jednak najemnikowi się poszczęściło. Ciała były w pobliżu, nic też nie mogło przerwać pochówku. W miarę jak ogień rósł, a wiatr niósł słowa modlitwy, kolejne dusze znikały. Rozwiewały się jak dym wydobywający się z ogniska, wciąż jednak patrząc beznamiętnie na swojego zbawcę. Gdy skończył się modlić, nie było już żadnej duszy w pobliżu. Spuścił głowę, odetchnął głęboko, by po chwili wstać z lekkim trudem. Magia już się wyczerpała, powodując teraz zmęczenie nóg i suchość w gardle. Poczuł również ogromny głód i uświadomił sobie jak dawno się pożywiał. W świetle dogorywającego ognia, odszukał pochodnię, sprawdził czy zabrał wszystko, szczególnie gorliwie obmacał bukłaki i ruszył w stronę zrujnowanej wioski.

          Odjechał o świcie. Chociaż zdobył to, po co przybył i przy okazji pomógł kilku duszom, nie dawało mu spokoju całe to spotkanie ze Skrallem. Dlaczego potrafił z nim rozmawiać, kiedy z innymi ta sztuka nie wychodziła? Jak nauczył się kontrolować ciało, nie przebywając w nim jednocześnie? Zniechęcony brakiem odpowiedzi pocieszył się tym jakie szczęście miał, że wyszedł z walki bez szwanku i zaopatrzył się w wodę cmentarną, która starczy mu przynajmniej na tydzień. Oczywiście, jeśli nie spotka więcej nieumarłych wilkołaków. Nie wiedział tylko, że to nie szczęście, ale potężna istota zadbała o to, by znalazł wodę. Jednak to już zupełnie inna historia.

    Więcej na skullwiel.e-blogi.pl
    Ostatnio zmieniony przez Skullwiel : 20-11-2012, 23:19 Powód: komentarze

  2. #2
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    zasada nr 1 - przed i po myślniku zawsze spacja

    W ułamku sekundy poczuł jakby postarzał się o 20 lat.
    Ledwo się podniósł, gdy poczuł zawroty głowy i chwilę później zwymiotował na Bartosza Siwego, zacnego i poważanego męża, który pozostawił po sobie 12 wnucząt, odchodząc w starym wieku na łono Matki.
    liczby piszemy słownie w opowiadaniach

    Tak jakby znajdował się w zupełnie innym miejscu, a to, na co patrzył teraz, było jego manifestacją w tym świecie.enter- Uciekaj zanim bestia się zregeneruje i znów uderzy!spacja- Tym razem nawet wyciągnął ręce w błagalnym geście.

    No to podsumuję: strasznie ciężko się czyta, jeśli ma się przed oczami taki zlep tekstu, pooddzielaj enterami akapity lub w regulaminie z tego co pamiętam jest chyba kod na akapit prawdziwy. Jest kilka błędów interpunkcyjnych, nie licząc tych ze spacją, które są notoryczne. Technika w tym tekście idealna nie jest, czyta się ciut sztywno, ale to być może z braku doświadczenia.

    Ogólnie jest to jedno z lepszych tu ostatnio opowiadań, ciekawa fabuła, choć ja osobiście fantasy nie lubię, widać, że wiesz o czym piszesz, dość umiejętnie tworzysz zwroty i ja widzę spoty potencjał, bardzo przyzwoity tekst i ciekawy motyw z tą wodą.
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  3. Reklama
  4. #3
    Avatar EliteSonGGo
    Data rejestracji
    2012
    Położenie
    Tomaszów Maz
    Posty
    572
    Siła reputacji
    13

    Domyślny

    Sorry man ale się dość ciężko czyta, takie jest jak by nie estetyczne. Popraw to :)

  5. #4
    Avatar Blus
    Data rejestracji
    2008
    Posty
    1,775
    Siła reputacji
    18

    Domyślny

    Sformatuj ten tekst. Podziel go na części.
    Akapity tworzymy tagiem [P]tu treść zdania w akapicie[/P].

    Strasznie trudno przebrnąć wzrokiem przez taką falę zbitych słów.

    Jak to zrobisz to przeczytam i ocenię.

  6. #5
    konto usunięte

    Domyślny

    Dziękuję za komentarze, zmiany wprowadziłem. Mam nadzieję, że teraz czytanie będzie wygodniejsze.

  7. #6
    konto usunięte

    Domyślny

    Mam małe pytanie. Czy nowe opowiadania powinienem umieszczać w tym temacie czy zakładać oddzielne?

  8. #7
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    To zależy czy to kolejne części czy zupełnie nowy temat, jeśli nowy temat to śmiało oddzielnie możesz ;)
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  9. #8
    konto usunięte

    Domyślny

    Rzecz w tym, że chociaż historie są różne, dotyczą jednego bohatera. Opowiadania traktuję jako poligon doświadczalny przed czymś większym. Chcę się poprawić w pisaniu i chcę stworzyć ciekawego bohatera, którego wykorzystałbym przy pisaniu książki... jeśli do tego dojdzie.

  10. #9
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Aha, sam zadecyduj w takim razie jaka forme wolisz. Osobiscie, jesli chodzi o tego samego bohatera, radzilabym wkleic tutaj i w pierwszym poscie na koncu wkleic link do nowej czesci ladnie zakodowany, jakbys nie umial to jakis moderator pewnie by pomogl, ale jesli wolisz miec jednoczesciowe opowiadania to zaloz nowy temat, Twoj wybor hehe :) btw Panie Modku, nie karaj nas za offtopic, usun nas jak autor podejmie decyzje ;d
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  11. #10
    konto usunięte

    Domyślny

    Postanowiłem na razie nie tworzyć nowego tematu. Chociaż następne opowiadanie to inna historia, dotyczy tego samego świata i poniekąd tego samego bohatera. Przyjemnego czytania.

    „Topór” cz. 1/2

          Plask - pudło. Plask - pudło. Plask - trafiona. Muchy tego popołudnia były wyjątkowo dokuczliwe. Próbowały się wcisnąć wszędzie- pod ubrania, do nosa, do uszu. Przy tym jeszcze niemożliwie kąsały. Niestety była to cena oczekiwania na podróżnych. Siltio zwany często Świerszczem nie miał wyjścia jak tylko czekać. Pieniądze już się prawie skończyły, a chciał dzisiejszego wieczoru odwiedzić Biancę, z Rajskiego Pałacu. Z pośród kurew, które miał, ją obdarzył uczuciem, mogącym od biedy uchodzić za miłość, nawet jeśli musiał za nią płacić. Jednakże w tej chwili mógł jedynie czekać, myśląc intensywnie o ukochanej. Coraz mniej karawan i podróżnych przybywało do Ral Batan, w ciągu ostatnich tygodni. Jak na złość, w pobliżu czaiła się jego konkurencja- Mrówka, Sowa, a nawet Lis, który, tak mu się zdawało, powinien siedzieć w więzieniu. Z drugiej strony ich widok trochę pokrzepiał, gdyż oznaczał, że nie tylko jemu słabo szło ostatnimi czasy. Poukrywali się w różnych częściach placu wjazdowego, otoczonego z trzech stron zajazdami. Były to obskurne lokale, które za nocleg, najpodlejsze piwo i obrzydliwą strawę liczyły sobie prawie tyle samo, co w lepszych dzielnicach. W oczach Siltia byli zwykłymi złodziejami, którzy w przeciwieństwie do niego, kradli zgodnie z prawem. Sam plac był duży, mógł pomieścić z czterdzieści wozów pustynnych, jeśli tylko znalazłby się ktoś wystarczająco szalony do stawiania jednego wozu obok następnego. Jego powierzchnia była przysypana drobnym piaskiem, przez co najsłabszy wiatr wzniecał kurz, wciskający się w każdy zakamarek ciała. Lecz nie dzisiaj. Powietrze drżało od gorąca, powodując, że wszystko drgało jak uplecione z dymu, który zaraz się rozwieje.

          Plask - pudło. Plask - pudło. Plask - trafiona. Nudy. Gdy Siltio chciał już zrezygnować, w bramie wjazdowej zamajaczyły trzy postacie. Dostrzegł jedynie rozmowę jednego z podróżnych ze strażnikiem, pełną wymachiwania rękami. Skończyło się zrezygnowanym gestem strażnika, po którym obcy wjechali do miasta. Świerszcz skoncentrował wzrok, żeby lepiej ocenić gości. Na jego szczęście zdecydowali się zatrzymać przed karczmą, w cieniu, której stał. Przyjął pozę, która dawała pozór drzemki, jednak naprawdę pozwalała swobodnie obserwować okolicę bez wzbudzania podejrzenia.

          Pierwszym jeżdźcą okazał się krasnolud. W skórzanym kubraku, w obdartych spodniach, wyglądał jak zbójnik. Siltio dostrzegł u niego tylko proste, złote pierścienie, po jednym na dłoń. „Słabiutko jak na karzełka”, pomyślał i przerzucił wzrok na drugiego mężczyznę. Ten był ubrany zdecydowanie gorzej, jak na podróż przez pustynię. Czarne, skórzane spodnie, a na korpusie kolczuga, przykryta wytartą i lekko wyblakłą błękitną peleryną, ze znakiem przekreślonych dwóch kropel. Nie rozpoznał symbolu, ale nie miało to znaczenia, gdyż oprócz stalowego miecza, podróżny nie miał na sobie nic cennego. Siltio żachnął się, gdyż jegomość wydawał się łatwym celem, patrząc na jego zmęczoną twarz i przygarbioną posturę. Sprawiał wrażenie nieobecnego, który odpłynął do dalekich lądów, pewnie dużo chłodniejszych od tego. W końcu zlustrował ostatniego jeźdźca. Był z nich najwyższy, nawet mimo podobnej, przygarbionej postawy co mężczyzna przed nim. Nosił czerwone spodnie z nieznanego materiału, białą koszulę i brązową kamizelkę, z kapturem narzuconym na głowę. Siltio zaczął już planować jak dostanie się do bagaży przytroczonych do koni, gdy dostrzegł broń na plecach trzeciego mężczyzny. Nie był żelazny, nie był nawet stalowy. Calutki wykonany był z brylonitu. Co do tego nie miał wątpliwości. Już nie raz kradł broń, a nawet kruszec, dlatego bez problemu rozpoznawał tak cenny jak ten przedmiot. Widok był takim zaskoczeniem, że przez chwilę stracił czujność i zaczął gapić się na topór jak początkujący złodziej. Podróżni jednak nie zwrócili najmniejszej uwagi na wytrzeszczającego oczy chudego chłopaka, tylko czym prędzej weszli do gospody. Siltio opamiętał się i rozejrzał w poszukiwaniu rywali. Nikogo nie dostrzegł, co znaczyło, że musieli zrezygnować już wcześniej. Usatysfakcjonowany swoją cierpliwością, która dała mu niezwykłą przewagę nad konkurencją, wszedł za podróżnymi do środka. Tamci stali przy barze, więc udając, że podchodzi do znajomego, przeszedł obok nich i stanął przy podchmielonym kliencie. Doskonale słyszał rozmowę właściciela z mężczyznami, gdyż nie kryli się ze swoimi zamiarami, a z powodu niewielu bywalców było względnie cicho. Mówił krasnolud, co wyglądało komicznie biorąc pod uwagę wzrost tego pierwszego. Właściciel musiał się mocno pochylać przez ladę. Dosłyszał jak uzgadniają cenę za nocleg i pytał o najbliższą łaźnię. Umysł złodzieja zaczął tworzyć plan. Skoro udają się do łaźni, to jest szansa, że zostawią broń w pokojach, w najgorszym razie z jednym z nich na straży. Wejście na górę od wewnątrz może być podejrzane, ale przez okno na piętrze, z sąsiedniego budynku zagwarantuje dyskrecję. Nie bez powodu zwali go Świerszczem.

          Nieznajomi udali się na piętro. Siltio tymczasem opuścił lokal i przystanął w tym samym miejscu gdzie wcześniej. Pozostało tylko czekać, aż tamci wyjdą. W oczekiwaniu, rozmarzył się, wyobrażając sobie co zrobi z pieniędzmi. Fantazjowanie przerwało mu dwóch podróżnych, w tym właściciel topora. Niestety nie zostawił go w pokoju. Obaj kierowali się ulicą północną. Domyślał się, że idą do łaźni Pulchnego Atmana, jednej z najgorszych i najdroższych w tej dzielnicy. Wszyscy „uczciwi” przedsiębiorcy zmawiali się w podobny sposób i podsyłali sobie klientów, żeby wydoić ich z ostatniego grosza. Jednak dla złodzieja, takiego jak Świerszcz pojawiła się kolejna okazja. Łaźnia miała tylko jednego strażnika, do tego niezbyt bystrego, który zwykle stał przed wejściem. Dostanie się do środka nie powinno stanowić większego problemu. Do tego czasu dyskretnie śledził krasnoluda i człowieka. Dolatywały go strzępy rozmów, to znaczy krasnolud mówił, a człowiek tylko przytakiwał głową. Uśmiechnął się na widok ich obu idących obok siebie. Człowiek szedł swobodnym krokiem, ale krasnolud dużo niższy, musiał cały czas truchtać i dobiegać do towarzysza. W tej chwili ulice były wypełnione morzem ludzi. Liczni kupcy próbowali na gwałt sprzedać swoje towary, których jakość, a często źródło pochodzenia pozostawały wiele do życzenia. W drodze do łaźni, jak mrówki, obsiedli podróżnych, licząc na łatwy zarobek. Jednak ci, widocznie mieli już styczność z handlarzami, gdyż skutecznie ignorowali lub odtrącali co bardziej agresywnych. Złodziej nie mylił się i obaj podróżni udali się do łaźni, o której myślał. Mężczyźni jednak zaczęli sprawiać problemy. W mieście panowały zasady, że do łaźni nie wchodzi się z bronią, tą należało zostawić w koszach przed wejściem. Tym razem mówił człowiek, jednak Siltio stał za daleko żeby usłyszeć co mówi. Zobaczył tylko, że strażnik miał coraz bardziej zbolałą minę, w końcu, zrezygnowany przyjął pieniądze i wpuścił ich do środka. Taki obrót spraw był nie na rękę złodziejowi, ale biorąc pod uwagę wartość topora, nie dziwił się, że właściciel zabrał go ze sobą.

          Wejście do łaźni znajdowało się na środku skrzyżowania, które kształtem przypominało literę „T” . sam budynek był jednym z nielicznych murowanych budynków w dzielnicy. Ten fakt jednak nie przemawiał na korzyść obiektu. Tynk w wielu miejscach dawno już odpadł, a tam gdzie się utrzymał wyglądał jak plamy wymiocin. Okiennice ledwo się trzymały na śrubach, miały kolor pleśni i ptasich odchodów. Trzy piętra górowały nad okolicą, co nie było trudne gdyż drewniane konstrukcje zwykle kończyły się na drugim piętrze. Budynki idealnie odzwierciedlały sławę dzielnicy. Gdy podróżni w końcu zniknęli we wnętrzu łaźni, Siltio zastanawiał się jak wejść do środka. Mógł oczywiście zapłacić, ale nie bez powodu uważał się za najlepszego złodzieja w okolicy, żeby marnować teraz pieniądze. Wolał też uniknąć kontaktu ze strażnikiem gdyż mógłby go później nie wypuścić z toporem. Zamiast tego zawołał grupę urwisów, która biegała pomiędzy straganami, denerwując tym kupców. Gdy się zbliżyli, każdemu wręczył brązową monetę. Powiedział im coś szeptem i oparł się o ścianę gdy dzieciaki pobiegły w swoją stronę. Nie minęła minuta jak spod łaźni rozległ się wrzask strażnika. Chwytając się za głowę, przeklinał dziecko, które najwyraźniej czymś w niego rzuciło. Musiały go naprawdę zezłościć, gdyż bez zastanowienia rzucił się za jednym w pościg. To był znak dla Siltia. Czym prędzej podszedł do wejścia, rozejrzał się jeszcze za strażnikiem i zniknął w środku. Rozejrzał się po pierwszym pomieszczeniu. Jedynym światłem było tutaj słońce wpadające przez drzwi, jednak wystarczyło żeby ocenić wygląd. Prezentowało się prawie tak źle jak fasada budynku. Podłoga była wyłożona popękanymi kafelkami z piaskowca, układającymi się w różne wzory. Jednak samo pomieszczenie było prawie puste, nie licząc kilku półek, pokrytych ręcznikami oraz dzbankami wypełnionymi olejkami zapachowymi. Kolejny pokój był już ciekawszy, gdyż to tutaj zostawiano ubrania. Siltio stwierdził, że w tej chwili jest przynajmniej pięciu klientów, niestety wśród rzeczy nie było topora. Kolejny problem, teraz musiał znaleźć pomieszczenie, gdzie udał się jego cel. Postanowił jednak skorzystać z okazji i przeszukał wszystkie rzeczy. Znalazł kilka srebrnych i miedzianych monet, więc gdyby akcja nie wypaliła, nie będzie głodował. Gdy schował monety wszedł do kolejnej części. wkroczył na dziedziniec, na którego środku znajdował się basen z zimną wodą. Siedziało w nim dwóch klientów, którzy ze sobą rozmawiali- nie byli jednak tymi, których szukał złodziej. Złodziej poczuł niesamowity chłód jaki tutaj panował. Przyniosło mu to niesłychana ulgę. Spojrzał na siebie i uzmysłowił sobie, że wkrótce sam powinien skorzystać z takiej łaźni. Dziedziniec był otoczony licznymi drzwiami, które prowadziły do saun. Złodziej stanął w kącie i czekał na chłopców, którzy usługiwali klientom. W końcu zobaczył ich jak wchodzą na chwilę do dwóch pomieszczeń i szybko wracają, znikając gdzieś na zapleczu. Postanowił sprawdzić miejsca, które odwiedzili. Na jego szczęście już w pierwszym znalazł tych, których śledził. Poznał ich po głosie gdyż właśnie rozmawiali. Teraz czekało go najtrudniejsze zadanie. Musiał zabrać topór tak, aby właściciel się nie zorientował. W środku panował półmrok, rozjaśniany jedynie przez rozżarzone węgle piecyka, który produkował parę, wypełniającą ciasną przestrzeń. Zajrzał ukradkiem żeby zlokalizować broń. Właściciel oparł ją, wraz z pasem o piecyk. Siltio się uśmiechnął gdyż najwyraźniej fortuna mu dzisiaj sprzyjała. Broń była na wyciągnięcie ręki, jednak nie mógł od tak jej porwać gdyż za wszelką cenę chciał uniknąć pościgu. Oparł się o ścianę i zaczął myśleć. Odpowiedź dostał obserwując jak chłopak wbiegł do innego pomieszczenia z dzbankiem, aby zaraz wrócić w kłębach pary. Złodziej podniósł naczynie, które leżało przy basenie, nabrał wody i wrócił pod saunę. Teraz musiał się skoncentrować. Przypomniał sobie gdzie siedzą mężczyźni, a gdzie leży broń, w końcu ruszył. Wszedł do środka jak gdyby nigdy nic i chlusnął wodą na piecyk. Momentalnie pojawiły się gęste kłęby pary, którym towarzyszył głośny syk.
    - Czy potrzebują panowie jeszcze czegoś? - Zapytał niewinnym głosem.
    - Nie, wystarczy, możesz odejść. - Odpowiedzią zaszczycił go krasnolud.

          Będąc pewnym, że go nie widzą, z największą ostrożnością sięgnął po topór. Musiał być szybki i zwinny, żeby nie wydać żadnego dźwięku. Udało się i chwilę później trzymał przedmiot w rękach. Szybkim ruchem znalazł się znów na zewnątrz. Wypuścił powietrze i poczuł ogromną ulgę. Topór był niezwykle lekki jak na swój rozmiar i ku ogromnemu zdziwieniu Siltia, lodowaty. Nie miał jednak czasu roztrząsać tego stanu rzeczy, gdyż musiał teraz jak najszybciej się oddalić. Prawie biegnąc, udał się do wyjścia. Gdy zbliżył się do frontowych drzwi, zwolnił. Wychylił się i dostrzegł, że strażnika wciąż nie ma. „Ktoś dzisiaj straci pracę”, uśmiechając się do siebie, wybiegł na zewnątrz, starając zachowywać się naturalnie. Nie puścił się biegiem nawet kiedy po kilkunastu krokach dobiegł go wrzask, należący najprawdopodobniej do właściciela broni. Nie miał pewności, ale nauczony doświadczeniem, użył całej siły woli by się nie obrócić. Ta jednak prysła kiedy usłyszał „stój!”. Słowo sprawiało wrażenie magicznego, gdyż Siltio nie wytrzymał i przystanął by spojrzeć na krzyczącego. Ku jego przerażeniu był to strażnik, który właśnie wracał na stanowisko i zobaczył złodzieja z bronią. Nie było już odwrotu. złodziej wystrzelił jak z procy w najbliższą uliczkę i gnał na złamanie karku. Kluczył między drewnianymi domami, przeskakiwał karykatury płotów, z każdą chwilą czując jak wzmaga w nim euforia. Nawet niesamowity chłód topora nie dręczył go. Krzyki strażnika i właściciela szybko umilkły, co nie dziwiło złodzieja, gdyż nie była to jego pierwsza ucieczka w karierze, a miasto znał jak własną kieszeń. Dumny ze swojego dokonania zwolnił kroku by przyjrzeć się zdobyczy. Topór był sporych rozmiarów, stylisko długie jak jego ręka, ostrze szerokie na dwie dłonie. Nie posiadał żadnych ozdób, żadnych rycin. Nie było nawet skórzanych obić, które pozwalały pewniej trzymać broń. Wyglądała jak odlana w całości, bez najmniejszych śladów łączeń. Ta niezwykła prostota nadawała jej niesamowity urok. Z podziwu wyrwał go trzask łamanych desek. Gdy się odwrócił, dostrzegł mężczyznę. Wysoki i szczupły, o blond czuprynie, stał kompletnie nagi, a jego ciało było poranione od zderzenia z płotem. Najwyraźniej jednak drzazgi powbijane w ciało, nie zrobiły żadnego wrażenia na nim, gdyż patrzył wściekły na Siltia. mina ścigającego zmusiła go do ucieczki. Pognał przed siebie, ale teraz już nie uciekał przed więzieniem. Gdy zobaczył szalony wzrok blondyna, poczuł, że ten nie zadowoli się skopaniem go za kradzież. Siltio zaczął uciekać przed śmiercią. Przeskakiwał kolejne płoty skrzynie i beczki. Rozrzucał za sobą przedmioty żeby spowolnić ścigającego. Skręcał w uliczki, cały czas próbując zniknąć mu z oczu. Jednak nic nie przynosiło efektu. Obcy wciąż gnał za nim i nawet zaczął doganiać. Siltio musiał zmienić taktykę. Po kolejnym skręcie, znalazł się na jednej z głównych ulic miasta. O tej porze roiło się od ludzi, więc liczył, że schowa się w tłumie. Zręcznym ruchem porwał szmatę z pobliskiego straganu i narzucił ją na topór. Zwolnił kroku, lekko się przygarbił i ruszył z falą ludzi. Chwilę później dobiegł go śmiech tłumu. Domyślił się, że źródłem ubawy jest golas. Jednak nie obracał się żeby sprawdzić. Gdy oddalał się coraz bardziej doleciał go wrzask pełen nienawiści: - Stój kurwi synu!

          Był pewien, że chodzi o niego. Nie wiedział jak ten mógł go dostrzec, ale nie było teraz czasu na rozmyślanie o tym. Przepchnął się przez ścianę ludzi i wbiegł w kolejną uliczkę. Gdy zbliżał się do wylotu, zerknął do tyłu, żeby zobaczyć, że mężczyzna podążał za nim. Stał na wylocie i obserwował złodzieja. Ten skręcił w kolejną uliczkę. Zaczęła ogarniać go panika. Chociaż nazywano go świerszczem, powoli tracił oddech, a z nim pewność siebie. Nawet niezwykle lekki topór zaczął mu ciążyć, wciąż kąsając jego dłonie mrozem, mimo narzuconej szmaty. Światło stało się jakieś mętne, czuł również ucisk w głowie, ale zrzucił to na garb zmęczenia i nie zatrzymywał się, gnany lękiem o własne życie. Wolną ręką ścierał pot z twarzy, wciąż klucząc wąskimi uliczkami. Chociaż od dłuższej chwili nie słyszał pościgu, wiedział, że to nie koniec. Ktoś kto przebija nagim ciałem przeszkody nie poddaje się tak łatwo. Wkrótce jego przypuszczenia się potwierdziły gdy usłyszał kolejne trzaski łamanych desek. Siltio przestał już myśleć, po prostu gnał przed siebie. Nie wiedział nawet kiedy wbiegł na teren świątyni Vaundrii, nie kojarzył, kiedy mijał puste nawy kościoła. Oprzytomniał dopiero gdy schował się za posągiem w jakieś krypcie. Zdziwiony nie potrafił przywołać w pamięci momentu, kiedy wbiegł na cmentarz i schował się w tym miejscu. Dyszał ciężko, ubranie kleiło się do jego ciała, serce waliło jak dzwon. Gdy próbował uspokoić oddech, usłyszał plask bosych stóp po kamiennej ścieżce. Siltio nie mógł pojąć jak mężczyźnie udało się ścigać go tak długo. Czyżby znał miasto tak dobrze jak on? Najwyraźniej jednak ścigający natrafił na problem, gdyż miotał się pomiędzy nagrobkami, krzycząc i wygrażając złodziejowi. W pewnym momencie nawet wszedł do mauzoleum, w którym schował się złodziej. Ten mimo ogromnego zmęczenia, wstrzymał powietrze i zamarł w bezruchu. Obcy wszedł trochę głębiej, ale zatrzymał się, przeklął i wyszedł. Kręcił się jeszcze kilka minut po cmentarzu, żeby w końcu go opuścić. Gdy jego kroki zamilkły, Siltio wypuścił topór z rąk i pozwolił fali zmęczenia ogarnąć jego ciało. Bolał go każdy mięsień. Miał trudności z oddychaniem, serce wciąż waliło w piersi. Gdy próbował wstać, przeszyło go uczucie, jakby ktoś wbijał mu długie igły w nogi. Zrezygnowany położył się na posadzce i zasnął, nie bacząc na miejsce, w którym się znajdował.
    Ostatnio zmieniony przez Skullwiel : 28-11-2012, 16:56

  12. #11
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    pomyślał i przeżucił wzrok na drugiego mężczyznę.
    Siltio rzachnął się
    że mężczyzna podąrzał za nim
    au ;d

    W końcu zlustrował wzrokiem ostatniego jeźdźca
    Siltio opamiętał się i rozejrzał w poszukiwaniu konkurentów. Nikogo nie dostrzegł, co znaczyło, że musieli zrezygnować już wcześniej. Usatysfakcjonowany swoją cierpliwością, która dała mu niezwykłą przewagę nad konkurencją, wszedł za podróżnymi do środka.
    Powtórzenie, na szczęście mamy już w google masę słowników z synonimami i na szczęście można napisać rywali czy coś w ten deseń ;)

    obaj kierowali się ulicą północną
    Wolał tez uniknąć kontaktu
    Dla mnie ta część nawet lepsza od pierwszej, fajnie obrazujesz sceny, była akcja, nie masz ograniczonego języka. Technika jednak czyni mistrza - przed myślnikami spację stawiamy, przed znakami zapytania nie stawiamy. Interpunkcja trochę leży, ale tu już nie ma co wymieniać gdzie - radzę poradniki poczytać na necie, jeśli chcesz się doszkolić, a jeśli nie - pisarze mają swoich korektorów, więc generalnie zła interpunkcja to nie aż taki wielki grzech.
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  13. #12
    konto usunięte

    Domyślny

    Błędy poprawione, aczkolwiek nie wiem skąd niektóre się wzięły. Tekst skopiowałem z worda, już po sprawdzeniu.

  14. #13
    konto usunięte

    Domyślny

    "Topór" cz. 2/2

          Wybudził go koszmar. Jak przez mgłę pamiętał jakieś monstra i krew, dużo krwi. Przyłapał się na tym, że kurczowo zaciska dłonie na trzonie topora, wciąż zimnego, jakby dosłownie przed chwilą wyciągnął go z rzeki. Czuł się fatalnie. Bolały go wszystkie mięśnie, nawet te, o których istnieniu nie wiedział. Gardło miał wyschnięte, do tego był cały zmarznięty. Wygramolił się z krypty, co było trudne, zważywszy na brak światła w pobliżu. Dopiero na zewnątrz można było dostrzec cokolwiek dzięki łunie światła, dochodzącego z otaczającego świątynię miasta. Chwiejnym krokiem opuścił teren kościoła, nikogo nie spotykając. Dopiero na ulicy uderzyła go ściana ludzi, którzy zamienili robienie zakupów na rozrywkę. Kupców zastąpili kuglarze i grajcy. Siltio oparł się o mur i myślał nad kolejnym krokiem. Właściciel topora na pewno łatwo nie odpuści, mógł też w każdej chwili wrócić, próbując zacząć w miejscu gdzie stracił trop. Chociaż była noc, złodziej nie wątpił, że tamten na pewno nie śpi. Pierwszy raz pożałował, że ukradł broń. Powinien już dawno się nauczyć, że im większy łup, tym większe problemy może sprawić. Nie raz groziła mu śmierć, ale dopiero obcy wzbudził w nim tak silny lęk. W pewnym momencie skarcił się za to myślenie. W końcu był królem złodziei, a broń pozwoli mu porzucić niebezpieczny proceder. Podniosło go na duchu myślenie o tym, co zrobi z pieniędzmi. Tymczasem potrzebował odpoczynku. Udał się do swojej ukochanej.

          Powoli odzyskiwał pewność siebie i mimo przeciwności, czuł satysfakcję z łupu. Jednak mimo poprawy humoru, czuł jakąś drzazgę w sercu. Gdy patrzył na trefnisiów, na rozbawionych ludzi, nie widział w nich szczęścia i radości. Miał wrażenie, że nawet lampy, liczne na ulicy, którą szedł, są przyciemnione, wbrew swej roli, zaciemniając okolicę. Obraz stawał się coraz bardziej zamglony, a gdy dotarł do celu, chwiał się już jak pijany marynarz, w dniu zejścia na ląd. Budynek był starą kamienicą, w tym samym stanie jak łaźnia. Chociaż ktoś próbował dbać o budynek, o czym świadczyły białe plamy gipsu, nałożone tu i tam, efekt wciąż był żałosny. Wyglądu dopełniały różnokolorowe okiennice, w większości pootwierane, przez które wychylały się damy nocy. Siltio jednak nie zaszczycił żadnej z nich nawet uśmiechem. Od razu skierował się do lady, by zapytać o Biancę. Na jego nieszczęście tym razem obsługiwała burdel-mama, która nie przepadała za nim.
    - Czego chcesz szczurku? – Poziom pogardy w jej głosie był dzisiaj wyjątkowo niski, może za sprawą dużej liczby klientów.
    - Jedzenia, picia i towarzystwa. - Próbował wyglądać przy tych słowach, jak panicz, co było niezwykle trudne przy jego kondycji.
    - Tu jest porządny burdel, a nie jakiś dom zapomogi. Śmierdzisz, ale na pewno nie pieniędzmi, więc wynoś się zanim zawołam chłopców. - Pociągnęła nosem, krzywiąc twarz, jakby jakiś smród dotarł do jej nozdrzy.
    - Uspokój się kobieto, mam pieniądze. - Wyciągnął monety, które wcześniej zrabował i rzucił je ostentacyjnie na ladę. Kobieta spojrzała podejrzliwie na nie, obejrzała kilka w słońcu, przygryzła, w końcu zgarnęła wszystkie.
    - Właśnie uregulowałeś swój dług. Jeśli chcesz czegoś, musisz rzucić więcej tych świecidełek.
    - Spokojna głowa. Jeszcze jutro spłacę cię z nawiązką, a teraz powiedz mi, gdzie jest Bianca.
    Burdel mama wyraźnie się wahała. Jednak wbrew rozsądkowi, może za sprawą zwykłej chciwości, nie wyrzuciła go, tylko wskazała na piętro.
    - Dziękuję, a teraz podaj mi coś do jedzenia i jakieś piwo. Tylko żadnych sików, dzisiaj świętuję.
    - A co takiego świętujesz? W końcu jaja ci wyrosły?
    - Żartuj sobie, lecz wiedz, że wkrótce będziesz mi się kłaniać jak swoim najlepszym klientom.

          Kobieta tylko prychnęła i podała miskę z parującym gulaszem oraz kufel piwa. Siltio nie zważając na żadne zasady dobrego wychowania, zaczął łapczywie jeść. Z przykrością stwierdził, że nie podała mu najlepszego piwa, wręcz odwrotnie. Jednak obecnie nie wybrzydzał, gdyż potrzebował strawy. Jadł łapczywie, od czasu do czasu rozglądając się po lokalu lub zerkając na topór, który oparł o ladę. Wciąż owinięty w szmaty, nie wzbudził niczyjej ciekawości. To dobrze, gdyż nie miał siły wymyślać teraz dobrych kłamstw. Wraz z zakończeniem konsumpcji coraz częściej zerkał na broń. Znów zaczął odczuwać zmęczenie i zniechęcenie. Wzrok zachodził lekka mgiełką, świece straciły swój blask. Nie mógł się nadziwić, że ta gonitwa tak go wykończyła. Gdy był już pełny, udał się po schodach na górę.

          Biancę znalazł w jej pokoju. Jednak, gdy wszedł, jego ekscytacja prysnęła. Przed oczami miał kobietę o licznych zmarszczkach i bliznach, sugerujących przebycie jakieś ciężkiej choroby. Brakowało jej kilku zębów te, które się ostały, wyglądały źle. To była jego ukochana? Co się stało z tą pulchną i cudowną dziewczyną, o której często myślał. Gdzie jej bujne, czarne włosy, gładka, blada skóra? Uśmiechała się do niego w lubieżny sposób, ale zamiast podniecenia odczuwał obrzydzenie.
    - Mój ukochany! Gdzie byłeś tak długo, myślałam, że już o mnie zapomniałeś. - Zrobiła przy tym obrażoną minę.
    Jej głos, jak za sprawą zaklęcia, obudził Siltia i znów widział przed sobą ideał piękna, który tak pożądał. Spojrzał z rozmarzeniem w jej zielone oczy i przemówił:
    - Wybacz mi najdroższa. Interesy mnie wstrzymywały, ale przychodzę ze wspaniałymi wieściami! - Bianca spojrzała z nieskrywaną ciekawością, tymczasem podniecony Siltio kontynuował. - Wyobraź sobie, mój biały tygrysku, murowany domek z ogródkiem. Taki jakie stoją w dzielnicy rzemieślników, albo nie lepiej - w dzielnicy handlowej. W domku meble od najlepszych stolarzy ze szlachetnego drewna, pokryte gustowną zastawą. Twoja szafa wypełniona najlepszymi kreacjami, każdą inną na wszystkie dni roku. Do twojej dyspozycji służba, spełniająca każdy twój kaprys. Zaś przy twoim boku, stałby poważany kupiec, którego byłoby stać na to wszystko - ja.
    - Ale jak to możliwe? - Podniecenie udzieliło się prostytutce, co wzbudziło radość złodzieja.
    - Dzięki temu. - Odwinął materiał i zaprezentował okazały topór. Mina Bianki zrzedła, na widok broni. Pewnie spodziewała się złota, kamieni szlachetnych, a nie jakiegoś prostego topora, który nie miał nawet zdobień.
    - Ale on nie jest nawet ze srebra. Chyba nie planujesz kogoś nim zabić? - Wystraszyła się na myśl, że jej mężczyzna od teraz miałby dorabiać zabijaniem. Nie lubiła zabójców.
    - Nie, nie najdroższa. To nie jest zwykły topór. Jest wykonany z brylonitu, jednej z najrzadszych i najdroższych rud na Surtoan. Ta broń, choć wygląda niepozornie, zapewni nam dostatnie życie. Wyobraź sobie, że nie musielibyśmy już robić tego, co robimy. Ludzie by nas szanowali i liczyli się z naszym zdaniem. To wszystko będzie w naszym zasięgu, jeśli tylko sprzedam topór.
    - Jeśli?
    - Miałem na myśli kiedy, ukochana. - Oderwał wzrok od topora, by spojrzeć na Biancę. - Jutro zamierzam udać się do Dilla. To krasnolud, z którym prowadziłem… biznesy w przeszłości. Na pewno odkupi ode mnie broń i jeszcze po południu będziemy mogli rozejrzeć się za naszym domkiem.
    Prostytutka wyglądała na nieprzekonaną, ale Siltio się tym nie przejął. Kiedy zobaczy pieniądze uwierzy. Tym czasem potrzebował się zrelaksować. Następną godzinę zajęło im to, na czym dwoje pożądających się ludzi, spędza czas.

          Gdy już oboje zasnęli, złodzieja zaczęły niepokoić koszmary. Pojawiały się w nich postacie i kreatury, jakich nigdy wcześniej nie widział. Brały one udział w wydarzeniach, na które śniący patrzył z boku. Nie uczestniczył w nich, mógł tylko obserwować. Chociaż działy się w nich rzeczy nieprawdopodobne i zarazem okropne, czuł, że zdarzyły się naprawdę. To czyniło je jeszcze bardziej przerażającymi. Otaczały go rozpacz i bezsilność, śmierć i zniszczenie. Próbował uciekać, próbował walczyć, ale wszystko, co mógł robić to stać i obserwować ponurą karawanę piekielnych obrazów. Na początku był ignorowany, ale z każdym kolejnym snem, zaczął intensywniej uczestniczyć w wydarzeniach. W końcu zbudził się, gdy jakiś szaleniec próbował go udusić gołymi rękami. Wraz z przebudzeniem, usłyszał krzyk. Nie wiedział czy to on krzyczał czy Bianca. Nie spała, tylko stała obok drzwi z toporem w rękach. Stała przerażona w miejscu gdzie zastał ją krzyk, skąpaną w porannym słońcu. Patrzyła tępo na broń leżącą pod jej stopami. Znów wyglądała jak w tamtym krótkim momencie, kiedy wkroczył do pokoju. Zaczął budzić się w nim gniew zmieszany z obrzydzeniem. Po jego głowie tłukła się myśl, że jego najdroższa próbowała go okraść. Na początku nie dopuszczał tej myśli, próbując przywołać wspomnienie wyglądu ukochanej, który tak go urzekł. Jednak nie ona stała przed nim, tylko jakaś stara baba, warta wyłącznie splunięcia. Ktoś taki mógł spróbować okraść Świerszcza. Ktoś taki nie zasługiwał na szacunek i na litość…

          Wstał powoli z łóżka, obserwując uważnie kobietę. Zapytał stłumionym głosem:
    - Co robisz z moim toporem? - Na dźwięk pytania, Bianca ocknęła się i z zakłopotaniem patrzyła na niego.
    - Chciałam go przenieść. Nie lubię broni i niepokoił mnie jej widok. Zamierzałam go tylko odłożyć trochę dalej. - Próbowała nadać szczerości swoim słowom, przyjmując postawę niewiniątka.
    - Jak mógł ci przeszkadzać jego widok, skoro leżał pod łóżkiem, owinięty w szmaty? - Siltio nie przejmował się faktem, że stoi kompletnie nagi przed Biancą. Czuł tylko jak rosną fale furii, uderzające o kruchą tamę jego umysłu. Kobieta dostrzegła, co się dzieje i zaczęła błagalnym głosem:
    - Mój kochany, wybacz mi. Nie chciałam cię skrzywdzić. Pomyślałam tylko, że jak oddam topór Mamie, to zapomni o twoich długach, może nawet coś odpali, gdy już go sprzeda. Chciałam cię uszczęśliwić. - Podbiegła do niego wystraszona, próbując się do niego przytulić. On jednak wciąż miął przed oczami jej okropny wizerunek, więc brutalnie ją odtrącił.
    - Ty stara kurwo! Chciałem odmienić twoje i moje życie. Oferowałem ci dostatek i poważanie, a ty chciałaś mnie okraść?! Za jakiego idiotę mnie masz? - Nie zważał, że krzyczy na całe gardło. Nie pamiętał nawet, kiedy podszedł do topora i ujął go w dłonie. Jego chłód, zdjął kajdany z jego gniewu. Myśli się wykrystalizowały, wściekłość uderzyła z całą mocą. Broń leżała idealnie w uchwycie, sprawiała wrażenie wykutej specjalnie dla niego. Ruszył na Biancę.
    - Nikt, ale to absolutnie nikt, nie będzie mnie okradał!

          Z niezwykłą lekkością zamachnął się w jej kierunku, ucinając momentalnie jej piskliwy krzyk. Dopiero, gdy ciało zwaliło się na ziemię, Siltio się uspokoił. Ujrzał ciało Bianci, w halce, zlanej jej krwią. Obok leżało odcięte ramię, trochę dalej poturlała się głowa. Na jej twarzy zastygło przerażenie. Nie przypominała tej staruchy, która próbowała go okraść. Była znów tą słodką i piękną istotą, którą złodziej pokochał. Teraz leżała martwa w kącie obskurnego pokoju. Gapił się tak na nią, nie zauważając, że kałuża krwi rośnie, opływając jego stopy. Jego zmysły się zamykały. Opuścił powieki, dźwięki stłumiły, zapachy zniknęły. Jedyną wyraźną rzeczą, jaką czuł w tej chwili, był przeszywający chłód topora. Próbował zrozumieć, co się właściwie stało. Próbował zebrać myśli, ale ostatnie wydarzenia pędziły po jego głowie, powodując zamęt. Zaczął drżeć, osłabł gwałtownie i chciał po prostu zwalić się na ziemię i tak pozostać na wieczność. Oprzytomniał dopiero, gdy usłyszał stukot butów na korytarzu. Jedyną drogą ucieczki było okno, wychodzące na sąsiedni budynek. Ten stał wystarczająco blisko by spróbować przeskoczyć. Podszedł do drzwi i runął w stronę okna. Nie oceniał odległości, nie zastanawiał się nad tym, co chwyci, gdy przeskoczy. Właśnie wybił się od framugi, gdy do pokoju wbiegli ochroniarze. Dla niego świat na chwilę znieruchomiał. Przez tą chwilę obserwował jak otoczenie przesuwa się pod jego nogami. Czy zdąży przysunąć dach, zanim czas na powrót ruszy? Udało się. Dach nie był spadzisty, więc utrzymał równowagę. Odwrócił się tylko na chwilę by spojrzeć w twarze mężczyzn. Część wygrażało, część pognało do wyjścia by kontynuować pościg. Siltio nie przejął się tym, po prostu biegł dalej. Nie czuł strachu ani gniewu, po prostu biegł przed siebie. Zeskakiwał coraz niżej, aż znalazł się na ziemi, w jednej z wąskich uliczek. Nie przejmując się pościgiem, usiadł na ziemi i włożył głowę pomiędzy kolana. Próbował płakać, ale brak jakichkolwiek uczuć uniemożliwiał to. Poddawszy się bezsilności, zamyślił się nad toporem. Odkąd go pochwycił mnóstwo rzeczy poszło nie po jego myśli. Jego życie było zagrożone, był wciąż zmęczony, śnił bez przerwy koszmary i widział coś, czego nie powinien widzieć. Do tego zabił swoją ukochaną. Może topór był przeklęty. Ale czy wtedy właściciel goniłby kogoś, kto pozbył go takiego ciężaru? Nie było wyjścia. Musiał pozbyć się broni za wszelką cenę, a za zarobione pieniądze uciekać z miasta. Zacznie życie gdzieś indziej i nigdy tu nie wróci.

          Wstał z trudem. Dzień był pochmurny, może zanosiło się na deszcz. Opuszczając uliczkę, usłyszał za sobą jakieś szepty. Odwrócił się gwałtownie, ale nikogo nie dostrzegł. Oczy znów zachodziły mgłą. Musiał udać się jak najszybciej do Dilla. Unikając głównych ulic, przemykał zaułkami dzielnicy biedoty. Chociaż nie napotykał tam żadnych ludzi, wciąż dochodziły go czyjeś szepty. Słyszał je dobrze, a mimo to nie potrafił rozróżnić ani jednego słowa. Napięty do granic, starał się zachować spokój i dostać na miejsce jak najszybciej. Przystanął, gdy zbliżył się do ulicy południowej. To tutaj miał sklep i warsztat krasnolud, który miał ozłocić złodzieja. Niestety nie brakowało ludzi, strażnicy też już mogli zostać zawiadomieni. Nie miał wyjścia, musiał zaryzykować. Podkradł się do jednego ze straganów i zwinął najbliższy płaszcz. Okrył się nim i topór, tak by nikt go nie widział. Lekko zgrabiony wszedł w tłum ze spuszczoną głową. Gdy podniósł wzrok, po plecach przeszły mu ciarki, a nogi zesztywniały. Wszyscy ci ludzie wyglądali okropnie. Chorzy, zmęczeni, okaleczeni. Wyglądali jakby setki nieszczęść dotykało ich codziennie. Wszyscy wyglądali staro, nawet dzieci, które teraz przypominały wyschnięte karły. Patrzyli obojętnie na otoczenie i na Siltia. Nawet ich ubrania wyglądały jakby przeleżały w ziemi całe lata. Pomiędzy nimi dostrzegł jakieś postacie. Trwało to może ułamek chwili, ale byli biali lub zieloni i … przeźroczyści. W końcu niektórzy z tej karawany upiorów zaczęli przystawać i patrzeć z ciekawością na Siltia. Zadawali mu jakieś pytania, jednak on stał przerażony i tylko patrzył na te dziwy. Gdy któryś z nich spróbował go dotknąć, wpadł w panikę.
    - Zostawcie mnie! Nie podchodźcie, bo zabiję!

          Dopiero, gdy wykrzyczał ostrzeżenie, zrozumiał jak głupie ono było. Ma zabić trupy? Najwyraźniej jakieś przekleństwo lub mroczne zaklęcie opadło na nich, zmieniając w chodzące zwłoki. Mimo to ostrzeżenie poskutkowało i ci najbliżsi się odsunęli. Drżał cały i próbował się wycofać. Jednak, gdy zobaczył kogoś, kto za życia mógł być strażnikiem miejskim, spanikował i po prostu runął przed siebie. Wbiegł z powrotem do uliczki, z której wyszedł i kluczył pomiędzy beczkami i płotkami. Biegł przestraszony, a za nim podążały szepty. Cały czas się odwracał, ale nikogo nie widział. Rozpłakał się, ale nie przystanął nawet na chwilę. Dopiero, gdy jego płuca paliły żywym ogniem, zatrzymał się. Znów czuł się wyzuty z wszystkich sił, wydawało się, że minęły wieki odkąd ostatni raz odpoczywał. Oparł się o ścianę i zsunął na ziemię. Próbował zebrać myśli, gdy kilka metrów od niego rozległ się dźwięk łamanych desek. Jednak za dźwiękiem nie podążał nagi mężczyzna. W jego stronę szedł szkielet. Śmierć. Chociaż ubrany w skórzane spodnie i kubrak, nie mógł zostać pomylony. Jego dłonie przypominały wyrzeźbione z marmuru, kolumienki połączone w całość niewidzialnymi wiązaniami. Zamiast głowy czaszka, wypełniona żarzącymi się na czerwono oczodołami. Maszerował pewnym krokiem, patrząc na Siltia bez wyrazu. Ten próbował uciekać, ale gdy tylko się odwrócił zrozumiał, że wbiegł do ślepej uliczki. Ściany były za wysokie by mógł na nie wskoczyć. Jedyna droga ucieczki znajdowała się za kroczącą Śmiercią. Jak można z Nią walczyć?

          Przerażony, zacisnął dłonie na stylisku topora i z wrzaskiem ruszył na przeciwnika. Wzniósł topór i tuż przed szkieletem zamachnął się, ale jedyne, co osiągnął to krótki lot na stertę desek, już bez broni. Gdy się podniósł, dostrzegł, że przed nim nie stoi już szkielet, ale mężczyzna, któremu ukradł topór. Ten patrzył uważnie na niego, po czym skierował wzrok na złodzieja. Na jego twarzy nie było gniewu, nie było drwiny. Była tam determinacja. Obcy wyciągnął z pasa sztylet, jak topór wykonany z brylonitu. Siltio zastanowił się, dlaczego wcześniej go nie zauważył. Na chwilę natura złodzieja wzięła górę i skarcił się za spartaczenie roboty. Gdy mężczyzna zbliżył się na wyciągnięcie ręki, przerażenie powróciło.
    - Przepraszam! Proszę, daruj mi życie, proszę…

          To były jego ostatnie słowa. Mężczyzna bez zastanowienia pochylił się nad nim i pchnął sztylet w jego serce. Z każdym jego uderzeniem, przeraźliwe zimno rozchodziło się po ciele. Z trzecim biciem, zmarł.
    - Och, Sami, nie wiedziałem, że masz duszę aktora. Całe to wejście przez płot… nieźle go musiałeś nastraszyć. Tylko po co go zabiłeś? Pewnie i tak by kiepsko skończył za kradzież, ale mimo wszystko nie musiałeś wyręczać sprawiedliwości. - Słowa padły z ust krasnoluda, tego samego, który towarzyszył właścicielowi odkąd wjechali do Ral Batan.
    - Skróciłem jego męki. - Odparł Samuel, wycierając sztylet z krwi o ubranie trupa.
    - Męki? Był zwyczajnie spietrany. Też bym był, jakbyś na mnie wyskoczył w taki sposób.
    - Kiedy postanowił ukraść topór, sam wydał na siebie wyrok. Nie był wstanie Go ponieść.
    - Przecież brylonitowy topór jest lekki jak piórko. Nawet Kiel dałby sobie radę. - W tym miejscu wskazał na trzeciego towarzysza, ubranego w płaszcz z przekreślonymi kroplami. Ten tylko prychnął i pokazał gest, jasno przekazujący, że ofiara żartu nie uznaje go za śmieszny.
    - Nie chodzi o jego wagę, tylko o to, co w nim jest. Pamiętaj, że ja go noszę.
    - To dzięki jego właściwościom znalazłeś złodzieja? - Trzeci mężczyzna w końcu zabrał głos.
    - Tak. Co do złodzieja to i tak był już martwy. Za morderstwo, skazują na śmierć, o ile mnie pamięć nie myli.
    - Skąd wiesz, że kogoś zabił?

          Samuel tylko kiwnął w stronę topora, przewieszonego przez plecy. Mężczyźni nie rozumieli wszystkiego, ale też nie zadawali więcej pytań. Wiedzieli, że jeśli Samuel nie będzie chciał powiedzieć nic więcej, nie zmuszą go do tego. Samuel zmówił modlitwę, po czym cała trójka wróciła ta samą drogą, skąd przybyła i zniknęła w tłumie ludzi. Tymczasem muchy już zaczęły opadać na jeszcze ciepłe zwłoki króla złodzieja.
    Ostatnio zmieniony przez Skullwiel : 01-12-2012, 09:37

  15. #14
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Cytuj Skullwiel napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    [SIZE=4]"Topór" cz. 2/2
          Biancę znalazł w jej pokoju. Jednak, gdy wszedł, jego ekscytacja prysnęła. Przed oczami miał kobietę o licznych zmarszczkach i bliznach, sugerujących przebycie jakieś ciężkiej choroby. Brakowało jej kilku zębów te, które się ostały, wyglądały źle. To była jego ukochana? Co się stało z tą pulchną i cudowną dziewczyną, o której często myślał?. Gdzie jej bujne, czarne włosy, gładka, blada skóra? Co się z nią stało?(powtórzenie, niepotrzebne to zdanie)
    Prostytutka wyglądała na nieprzekonaną, ale Siltio się tym nie przejął. Kiedy zobaczy pieniądze uwierzy. Tym czasem potrzebował się zrelaksować. Następną godzinę spędzili na tym, na czym dwoje pożądających się ludzi, spędza(powtorzenie) czas.

          Z niezwykłą lekkością zamachnął się w jej kierunku, ucinając momentalnie jej piskliwy krzyk. Dopiero, gdy ciało zwaliło się na ziemię, Siltio się uspokoił. Ujrzał Biancę(Miał przed sobą ciało Bianci), w końcu nie mógł 2 raz ujrzeć xd), w halce, zlanej jej krwią. O
    Nie wiem w jakim odstępie pisane były te teksty i czy w takiej kolejności, ale w ostatniej części widać ogromną zmianę w stylu i technice w porównaniu do pierwszych, może to kwestia lepszej fabuły. Dobry tekst, gratuluję.
    WHO?!
    WHO WHO WHO?!

  16. #15
    konto usunięte

    Domyślny

    Dziękuję za spostrzeżenia. Co do zmiany stylu to ciężko mi się odnieść. Opowiadania były na początku pisane w zeszycie. Jedne zajęły mi dwa dni, inne pisałem dłużej, z różnym natężeniem. Było to kilka miesięcy temu, więc nie pamiętam jak to wyglądało z "Toporem". Może wynika to z tego, że w drugiej części starałem się opisać wpływ topora na dzierżącego, może stąd różnica.

Reklama

Informacje o temacie

Użytkownicy przeglądający temat

Aktualnie 1 użytkowników przegląda ten temat. (0 użytkowników i 1 gości)

Podobne tematy

  1. Koprofagia cmentarna
    Przez Rudnaliav w dziale O wszystkim i o niczym
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post: 27-06-2022, 23:57
  2. Dzielnica cmentarna
    Przez Pankar w dziale Tibia
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post: 11-08-2014, 23:45
  3. [Opowiadanie] "Zabić Jezusa"
    Przez Elite Box w dziale Artyści
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post: 17-02-2012, 13:59
  4. Odpowiedzi: 2
    Ostatni post: 21-01-2012, 15:12
  5. Kolejne opowiadanie z serii "Moja Kariera"
    Przez Bartek111 w dziale Tibia
    Odpowiedzi: 18
    Ostatni post: 13-07-2009, 12:49

Zakładki

Zakładki

Zasady postowania

  • Nie możesz pisać nowych tematów
  • Nie możesz pisać postów
  • Nie możesz używać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •