Moje pierwsze opowiadanie fantastyczne, osadzone w świecie Surtoan. Miłego czytania.
„Woda cmentarna”
Słońce dotykało horyzontu kiedy Samuel zbliżył się do zrujnowanych wrót cmentarza. Czuł swoim ciałem, że zbliża się do celu, wrażenie było prawie namacalne. Za plecami usłyszał rżenie konia. Odwrócił się i mrużąc oczy, spojrzał na zrujnowaną wioskę. Wokół centralnego placu, chyliły się ku ruinie domki wieśniaków, którzy kiedyś tu mieszkali. Ceglane mury poprzechylały się we wszystkie strony i wraz z resztkami strzech wyglądały jak śnieżne bałwany topniejące od upałów. Dlaczego opuszczono to miejsce i kiedy to nastąpiło pozostawało bez odpowiedzi, jednak Samuel czuł, że nie była to wioska jak inne. Miejsce oddalone od najbliższego traktu o pół drogi, otoczone przez lasy mogło kiedyś wydawać się rajem na ziemi. Znajdowała się tu kamienna wieża - konstrukcja niespotykana w innych wioskach. Chociaż przechyliła się odrobinę na północ, nie posiadała dachu, a na wysokości drugiego piętra ziała ogromna dziura, jednak wciąż robiła wrażenie solidnej, odpornej na czas. Spichlerzem nie była, z resztą te zwykle budowano z drewna, Samuel nie spotkał się też, aby wieśniacy budowali jakiekolwiek umocnienia. Drugim elementem, który nie pasował do wizerunku tradycyjnej wsi był sam cmentarz a dokładnie brama i resztki płotu. Chociaż lud z natury jest bogobojny, jednak nie przywiązywał aż tak dużej wagi do estetyki pochówku. Zwykle kończyło się na zakopywaniu zwłok w głębokim dole i postawieniu masywnego kamienia z wygrawerowanym imieniem zmarłego. Było to nietypowe dla ludzi, którzy lęk przed śmiercią i zmarłymi wysysali z mlekiem matki.
Najemnik nie zamierzał się rozwodzić nad tym miejscem zbyt długo, przynajmniej nie teraz. Potrzebował tego, po co tu przybył - wody cmentarnej. Różniła się tym od zwykłej, że przesiąknięta była magią śmierci. Dla większości jest to fakt nieznany. Mniejszość natomiast potrzebowała jej do magicznych eksperymentów. Samuel jednak nie zaliczał się ani do jednych ani do drugich. Woda cmentarna dla takich jak on była narkotykiem, lecz nie z tych, co zwyczajnie ogłupiają, zsyłają wizje czy podnoszą na duchu w ponure dni. W jego przypadku było wręcz odwrotnie - woda wyostrzała zmysły, zwiększała siłę i refleks. Jakkolwiek korzystne efekty wywoływała, Samuel nie mógł sobie pozwolić na dłuższą abstynencję. Dla takich jak on była niezbędna do funkcjonowania. Bez niej tracił siły, popadał w letarg, gdy przerwa była zbyt długa mógł zapaść w bardzo długi sen. Sam nie wybrał sobie takiego życia. Nienawidził się za to, że tak bardzo jej potrzebuje. Wciąż nie był pewien czy nienawidzić za swoją naturę stwórcy. Nieumarli nie mogli się obejść bez wody cmentarnej. Mijała już doba, kiedy zażył ostatnią dawkę i powoli zaczynał odczuwać jej niedobór. Jak na złość zapasy się skończyły i musiał szybko je uzupełnić, co w tej głuszy nie było proste. Na szczęście potrafił ją wyczuwać i tylko dzięki temu trafił do tego, zapomnianego przez ludzi i bogów, miejsca. Niezwykłość wody cmentarnej polegała jeszcze na tym, że dla niewtajemniczonych w arkana magii była to zwykła woda, w najgorszym razie śmierdząca stęchlizną. Nie wywoływała w żywych istotach prawie żadnego efektu, w większych ilościach mogła jedynie osłabić organizm. Ale kto by pił wodę z cmentarza?
Odwrócił się z powrotem ku wejściu, gdy tylko usłyszał dźwięk przypominający skowyt. Koń znów zarżał. Jednego, czego Samuel się nauczył to ufać zwierzętom, gdyż w przeciwieństwie do ludzi potrafiły wyczuć zagrożenie. „Zachód słońca, opuszczony cmentarz, skowyt bestii”, sceneria przypominała jedną z wielu bajek, które czytał w dzieciństwie. Chociaż speszony tandetą sytuacji, spochmurniał gdyż w tym momencie zrozumiał, że całe zadanie się skomplikowało. Zrezygnowany poprawił broń na plecach, splunął z namaszczeniem na ziemię i wszedł na teren cmentarza. Minąwszy bramę, z których resztek zwisała miedziana tablica z opuszczoną w dół dłonią - symbolem ostatniego pożegnania Vaundrii - jego oczom ukazał się pokaźny plac pokryty głazami. Mimo wysokich traw i krzewów, Samuel mógł dostrzec regularne odstępy pomiędzy zrujnowanymi nagrobkami. Kolejny dowód na to, że wioska była inna od tych odwiedzonych do tej pory. Ruszył czymś, co kiedyś było pewnie ścieżką pomiędzy rzędami grobów, zmierzając do małej fontanny pośrodku. Kiedyś pewnie prezentowała się pięknie, jednak w tej chwili były to tylko strzępy kamieni, zwieńczonych posągiem Matki, której brakowało głowy i prawej ręki. Takie fontanny budowali ludzie zamożni, a nie wieśniacy, a to oznaczało, że musiał tutaj mieszkać ktoś ważny. To mogło tłumaczyć obecność wieży i znaczenie cmentarza. Mimo swojego stanu, podniosła Sama na duchu. Liczył, że znajdzie w niej wodę i może jednak cała wyprawa zakończy się szybciej niż myślał.
Przyśpieszył kroku, odpinając puste bukłaki od pasa. Gdy dotarł do celu, jego oczom ukazało się wyschnięte dno, zarośnięte trawami i chwastami jak reszta cmentarza. Zawiedziony oparł się o poszczerbione krawędzie. Gdy już miał zacząć przeklinać swoje szczęście, usłyszał za plecami warkot. Odwrócił się powoli w stronę dźwięku. Spomiędzy kamieni nagrobnych wyłoniło się przedziwne monstrum. Poruszało się na czworaka, jak zwierzę, kojarząc się najemnikowi z wilkiem. Jednak przednie kończyny drobniejsze od tylnych, przypominały ludzkie ręce. Wszystkie kończyny były zakończone długimi żółtymi pazurami. Chociaż nie wiedział cóż to jest za kreatura, był pewien, że jest nieumarła. Wskazywało nie tyle gnijące ciało, które odsłaniało zzieleniałe organy i pożółkłe kości, wystające w różnych miejscach, ale okropny fetor zgnilizny, który otaczał potwora jak niewidzialny całun. Wyglądu dopełniały oczy, czy raczej oczodoły wypełnione krwawym blaskiem. Stwór, wydając dźwięk, który najpewniej miał być warczeniem, zaczął krążyć wokół Sama, wyraźnie szukając dogodnego momentu do ataku. Ten rzucił bukłaki na ziemię i przyjął postawę bojową. Obaj zaczęli zbliżać się do siebie. Gdy stanęli na odległość kilkunastu kroków, stwór zerwał się i zaatakował Samuela. Biegł prosto na niego, żeby tuż przed starciem skoczyć do jego twarzy. Był piekielnie szybki, a Sam był wyczerpany. Wytężając mięśnie, pochylił się do przodu, jednocześnie wykręcając piruet, kończąc ruch pomiędzy dwoma zmurszałymi nagrobkami, twarzą do monstrum. Ten był również zwinny. Widząc, że atak się nie powiódł, jeszcze w powietrzu wygiął grzbiet, lądując na tylnych a nie na przednich kończynach. Znów patrzyli przez moment na siebie, w którym to stwór próbował warczeć, by znów rozpocząć krążenie. Samuel również nie pozostał w jednym miejscu, ruszając po okręgu w tym samym kierunku, co przeciwnik. Sięgnął po topór na plecach. Słońce powoli zachodziło, dając coraz mniej światła w tym i tak mocno już przysłoniętym miejscu. To oznaczało kłopoty, gdyż umarły na pewno widział w ciemnościach, najemnik tego nie potrafił. Dopiero poznawał sztukę rzucania czarów i jego zasób był naprawdę ubogi. Nie miał wyjścia jak przyśpieszyć pojedynek, zanim kompletnie się ściemni. Ruszył w kierunku potwora, wznosząc topór, tymczasem ten wciąż krążył, jakby nie dostrzegł jego zamiarów. Gdy był już kilka skoków od niego, Samuel poczuł jak mięśnie odmawiają mu posłuszeństwa, a przez jego kończyny przechodzą ciarki. Uczucie szybko dotarło do wnętrza, powodując ból w sercu i problemy z oddychaniem. Jego ruchy gwałtownie zwolniły, broń zaczęła mu ciążyć, ostrość widzenia stępiała. W ułamku sekundy poczuł jakby postarzał się o dwadzieścia lat. Ostatnią myślą było stwierdzenie, że to magia śmierci powoduje ten efekt. Wyczuł obcą, a zarazem dobrze znaną energię w sobie. To, co zwykle działało na jego korzyść tym razem chciało jedynie go zniszczyć. Potwór dostrzegł zmianę w przeciwniku, jakby oczekując, że to się stanie i bez zastanowienia rzucił się na niego. Jak poprzednio wyskoczył do przodu, jednak nie w kierunku głowy, ale nisko w nogi. Spowolniony i zmęczony, Sam nie miał czasu na przyjęcia postawy obronnej. To, co nastąpiło później mogłoby posłużyć, jako modelowy przykład „jak nie należy walczyć”. Najemnik zamachnął się na odlew, jednocześnie odsuwając nogę, w której stronę leciał potwór. Ten zamiast zacisnąć szczęki na jego lewej nodze, uderzył tylko w bok, przez co Samuel utracił równowagę. Nie wyprowadził celnego ciosu, zahaczając jedynie o tylną kończynę nieumarłego. Ku zdziwieniu tego pierwszego cios przyniósł rezultat i potwór zamiast kontratakować, uciekł między nagrobkami, znikając chwilę później w zaroślach.
Sam leżał na ziemi, ciężko oddychając. Magia śmierci wciąż działała, przeradzając się w paraliż. Skoncentrował się i wypowiedział zaklęcie leczące. Pierwsze, którego się w życiu nauczył, więc miał go już nieźle opanowane. Niestety wciąż nie potrafił czerpać magicznej energii jak potrafili to robić nawet nowicjusze sztuki magicznej, dlatego musiał użyć własnej energii do leczenia. Skoncentrował się i poczuł, jak trucizna zaczyna opuszczać jego ciało, oddając mu je z powrotem we władanie. Paraliż ustąpił, zmysły wróciły do równowagi, jednak wyczerpanie tylko się pogłębiło. Ledwo się podniósł, gdy poczuł zawroty głowy i chwilę później zwymiotował na Bartosza Siwego, zacnego i poważanego męża, który pozostawił po sobie dwanaścioro wnucząt, odchodząc w starym wieku na łono Matki. Samuel jednak nie przejął się tym faktem, tak jak nie przejął się, że wymiotuje na czyiś grób. Jego ciało zbliżało się do granic wytrzymałości. Bez odpoczynku i jedzenia, a przede wszystkim bez wody cmentarnej mógł wkrótce stracić swoje ciało.
Przetarł usta i usiadł, żeby zatrzymać zawroty głowy oraz resztki jedzenia w żołądku, kiedy usłyszał wołanie:
- Uciekaj stąd póki możesz! - Spojrzał w kierunku, z którego dobiegł go dźwięk. Koło fontanny stała półprzeźroczysta postać, otoczona zielonkawą poświatą, dobrze widoczną w półmroku, który zapanował na cmentarzu. Dusza młodego mężczyzny, o wzroście zbliżonym do Samuela, ale o wiele chudszy, patrzył błagalnym wzrokiem na drugiego. Jego krótkie włosy, wyglądały jakby uplecione z wikliny, nawet nie drgnęły, kiedy mężczyzna ruszał głową. Tak jakby znajdował się w zupełnie innym miejscu, a to, na co patrzył teraz, było jego manifestacją w tym świecie.- Uciekaj zanim bestia się zregeneruje i znów uderzy!- Tym razem nawet wyciągnął ręce w błagalnym geście.
Samuel nie wiedział czy to wyczerpanie osłabiło jego zmysły, czy ma do czynienia z jakimś zaklęciem, ale jego zdziwienie osiągnęło właśnie nowy poziom. Był pewien, że ma przed sobą duszę, ale nigdy wcześniej żadna do niego nie mówiła. Do tej pory obdarzany był jedynie martwym wzrokiem i niekończącym się towarzystwem ducha dopóki nie odprawił go na sąd ostateczny. Nietypowa sytuacja zmusiła go do zachowania czujności. Wypluł żółć i z wielkim wysiłkiem przeszedł z pozycji siedzącej do klęczącej. Powoli odpiął pochodnię, po czym systematycznymi ruchami zaczął ja rozpalać dwoma krzesiwami. Sprawiał wrażenie, jakby zdarzenie, którego był świadkiem nie miało miejsca. To najwyraźniej speszyło duszę, gdyż znów przemówiła:
- Po trzykroć mówię ci, odejdź stąd w tej…
- Usłyszałem cię za pierwszym razem. - Przerwał duchowi, tonem surowego nauczyciela, jakby miał do czynienia z niesfornym wychowankiem. Wiedział, że musi zachowywać się jak profesjonalista i nie zamierza okazać słabości przed byle duszą, nawet jeśli jest to pierwsza, jaka do niego przemawia. - A teraz spójrz na mnie, bardzo dokładnie.
Twarz zmarłego mężczyzny wyrażała niedowierzanie i kompletny brak zrozumienia. Po kilku chwilach zrobił jednak jeszcze większe oczy. Najwyraźniej jego umysł, o ile dusze mają coś takiego jak umysł, przeszyło olśnienie.
– Ty… ty nie jesteś taki jak inni. - Po tym zdaniu Sam zrozumiał, że za życia jegomość na pewno do bystrych się nie zaliczał. Jednak najemnik nie zamierzał tracić więcej czasu niż to konieczne.
- Skoro już wiesz, a przynajmniej się domyślasz czym jestem, wiedz, że mogę cię uwolnić z więzów, które cię trzymają w tym miejscu. Bądź więc dobrą duszą i powiedz mi gdzie jest twoje ciało, czy jakiekolwiek po nim pozostałości, tak żebym mógł przeprowadzić rytuał. - Duch spojrzał tępo na rozmówcę, po czym usiadł na nagrobku - przynajmniej udawał, że siada. Spuścił głowę i chyba zaczął trawić jakąś myśl, gdyż do uszu Sama dobiegł szept, jakby dusza rozmawiała sama ze sobą. W końcu jednak zdecydowała się mówić.
- Moje ciało pożarł potwór, z którym walczyłeś, wiele lat temu.
Samuel przysiadł na pobliskim kamieniu, który mógł być równie dobrze nagrobkiem. Próbował zebrać myśli gdyż na razie nic nie miało dla niego sensu. Monstrum zjadło ciało ducha, więc musiał być jedną z jego ofiar. Dlaczego jednak bestia była nieumarła? Czy to miejsce na nią wpłynęło? Czy może jednak działało tu jakieś zaklęcie, którego nie wyczuł?
- Jak masz na imię? - Zapytał.
- Skrall - Odpowiadając, wypiął pierś, jakby imię było tytułem nadawanym tylko najznamienitszym z pośród ludzi.
- Dziwne imię. Jesteś z gór?
- Urodziłem się w klanie Siwych Wilków, ale gdy osiągnąłem dojrzałość uciekłem z domu.
- Czy wiesz czym jest ten potwór, z którym walczyłem?
- To jest… to był wilkołak, kiedy jeszcze żył. - Samuelowi wydawało się, że przez moment na twarzy Skralla zagościł smutek, ale może to tylko poświata pochodni tworzyła cienie, które zasugerowały taką ekspresję.
- Skąd wiesz, że to wilkołak?
Skrall spojrzał w bok, jakby szukając jakieś podpowiedzi.
- Po śmierci widziałem jak przemieniał się w człowieka.
„Umarły wilkołak, gorzej już być nie mogło”. Pomyślał Sam i przetarł czoło, licząc, że w ten sposób wszystko stanie się proste i zrozumiałe. Wyglądało na to, że jakiś zmiennokształtny zamieszkał kiedyś w tej okolicy i polował na podróżnych. W końcu mu się zmarło, a że nie miał, kto odprawić pogrzebu, jego dusza pozostała w ciele. Ciekawiło Sama, dlaczego była to jednak postać wilkołaka, a nie człowieka. Jednak teraz musiał się skupić na rozwiązaniu sytuacji. Najwyraźniej, żeby odesłać Skralla na sąd musiał zabić bestię. Jednak w tym stanie zwycięstwo było niemal nieosiągalne. Z drugiej strony wciąż wyczuwał wodę cmentarną, której na gwałt potrzebował.
- Czy jest tu jakaś sadzawka, bajoro, albo jakieś zagłębienie wypełnione wodą?
Duch chwile myślał, po czym odrzekł:
- W kapliczce znajdują się urny, chyba są wypełnione wodą.
- Tutaj jest kapliczka? Gdzie?
- W drugiej części cmentarza, za tamtymi drzewami. - W tym miejscu wskazał na drugi koniec terenu, gdzie pomiędzy drzewami biegła ledwie widoczna ścieżka.
- Czy wiesz gdzie teraz znajduje się bestia?
- Raniłeś ją, więc myślę, że uciekła w las, żeby się pożywić na jakimś zwierzęciu i uleczyć ranę. - Samuel odniósł wrażenie, że Skrall powiedział to z wyrzutem, ale nie miał pewności.
- W takim razie prowadź mnie do tej kapliczki.
Duch wstał i ruszył w sobie znanym kierunku. Sam zrobił to samo, tylko przy ogromnym wysiłku, a następnie zaczął wlec się za nim. Gdy minęli drzewa, w świetle pochodni można było dostrzec, że druga część cmentarza bardzo przypomina pierwszą, z tą różnicą, że zamiast fontanny, stała tam kapliczka. Ku jego zdziwieniu, była ona w nadzwyczaj dobrym stanie, w porównaniu do chociażby fontanny. Brakowało dachu, a witraże w oknach dawno popękały, ale ściany i wrota były nienaruszone. Te ostatnie, żelazne, pokryte rudą sierścią rdzy, były zwieńczone znakiem ręki, skierowanej ku górze, z rozwartymi palcami. „Ta wieś miała własną kapliczkę całopalenia”, pomyślał Samuel, gdy zbliżyli się już do niej.
- Posłuchaj mnie teraz uważnie Skrallu. Zostań tutaj i czuwaj. Jeśli bestia wróci daj mi znać jak najszybciej. Zrozumiałeś? - Duch tylko kiwnął głową i oparł się o wrota kapliczki. Sam tymczasem wszedł do mrocznej pustki budynku.
Chociaż pochodnia już słabła, doskonale widział wnętrze. Okazało się, że kapliczka jest dużo mniejsza niż się wydawało na zewnątrz. Ciasnoty dopełniały zbutwiałe belki zadaszenia i … zwłoki. Wiele ciał, w różnym stanie rozkładu, najświeższe jednak sprzed przynajmniej kilku miesięcy. Walały się bez ładu, jedne na drugich, splątane miedzy sobą oraz w ubrania i bagaże, które pewnie były ich własnością. Kobiety, mężczyźni, rozpoznał nawet czaszki dwóch elfów, jednak nie sprawiali wrażenia, jakby należeli do jednej grupy. To oznaczało, że byli zwykłymi pechowcami, którzy zawędrowali w złą okolicę. Po chwili poczuł to samo wrażenie, co w walce z wilkołakiem. Jego ciało i tak już mocno osłabione, jeszcze szybciej zaczęło poddawać się mrocznej magii tego miejsca. Nie było czasu, Samuel musiał znaleźć wodę. Ruszył resztkami sił do końca kapliczki, gdzie znajdował się ołtarz z urnami. Tracąc czujność, myślał jedynie o wodzie i z niecierpliwością pochylił się nad pierwszym naczyniem. Momentalnie odczuł ulgę. Była wypełniona po brzegi i łapczywie zaczął pić zawartość. Woda wylewała mu się kącikami ust, ale nie zwracał na to uwagi. Stracił całkiem świadomość otoczenia. Liczyła się tylko woda i jej dar. Poczuł już z pierwszym łykiem jak jego ciało uzdrawia się i zwalcza obca magię w jego organizmie. Każdy łyk dodawał mu sił, wyostrzał na powrót zmysły, w końcu przynosił ulgę i radość. Gdy poczuł się pełny, z lekkim uśmiechem odstawił prawie puste naczynie na miejsce. Następnie wziął się za napełnianie bukłaków. Urn z wodą było więcej niż mogły pomieścić bukłaki, dlatego nie przejmował się, że rozlewa część cieczy. Między czasie, już mniej łapczywie, raczył się kolejnymi łykami wody. Kolejną zaletą wody był fakt, że nie można było z nią przedobrzyć. Jedynym ograniczeniem była pojemność żołądka. Zadowolony z siebie i ze znaleziska, przypiął bukłaki do pasa i jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Radość ustąpiła zaniepokojeniu. Teraz dopiero sobie uświadomił, że Skrall nic nie wspominał o innych ofiarach. Naliczył 12 czaszek, był pewien, że nie zostali pochowani należycie, a jednak nie widział innych dusz. Przypomniał sobie również zachowanie ducha, gdy opowiadał o całym zamieszaniu. Postanowił przeszukać kapliczkę przed jej opuszczeniem. Liczył, że może jakieś znalezisko rzuci trochę światła na całą sytuację. Po dłuższym czasie jedyne co znalazł to list, który należał do mężczyzny ubranego w skóry, z krótkim sztyletem przy pasie. Wyglądał na myśliwego. List, którego stan wskazywał na znaczący wiek, zawierał bardzo ciekawe informacje. Samuel zacisnął szczęki ze złości, zmiął kartkę i z wściekłością rzucił ją w kąt. Chwycił topór i zdecydowanym krokiem wyszedł z kapliczki.
Gdy kilka metrów przed nim stała bestia, nie był zdziwiony, a nawet poczuł pewna ulgę.
- To ty zabiłeś ich wszystkich, Skrallu. - Nie było to nawet pytanie, po prostu stwierdzenie faktu. Nagle z ciała wynurzył się sam zainteresowany. Wyglądał jakby właśnie wstawał z ziemi i już po chwili stał obok wilkołaka. Tym razem najemnik nie mógł ukryć szoku. Wiedział, że jeśli dusza nie zostanie należycie odprawiona na sąd, może wejść w dowolne, puste ciało i je kontrolować, był w końcu świetnym przykładem. Ale nigdy nie widział, a co gorsza nie słyszał, żeby dusza mogła opuścić ciało, a ono wciąż pozostawało „żywe”. Chociaż Skrall stał obok, uśmiechając się szyderczo, bestia wciąż się ruszała i gapiła na Samuela jak na posiłek.
- Zdziwiony? Miałem dużo czasu, żeby się tego nauczyć. - Ton ducha sprawiał wrażenie, jakby chwalił się przed publicznością, swoją najnowszą sztuczką. - Powiedz mi, jak się domyśliłeś, że to ja?
- Nie wspomniałeś ani słowem o tych wszystkich zabitych, bez najmniejszego oporu zaprowadziłeś mnie tutaj i jeszcze twoje wcześniejsze odpowiedzi sugerowały, że nie mówisz mi wszystkiego. - Odpowiedział jednym tchem duchowi.
- I tylko na podstawie tych domysłów odkryłeś prawdę?
- Tak. Acha i jeszcze list najemnika, którego ciało znalazłem w środku.
- Jaki list? - Skrall był szczerze zdziwiony.
- Pewien mag wysłał tu najemnika, żeby dokończył to, czego on nie mógł. Przy okazji wspomniał o niejakim mordercy, zwanym Skrallem, który posiada zdolność przemiany w wilkołaka. - Pierwszy szok ustąpił miejsca starej i sprawdzonej czujności. W końcu nie miał do czynienia ze zwykłym nieumarłym.
- Starego dziada w końcu ruszyło sumienie. Ale przynajmniej rozumiem, dlaczego tamten głupiec stawiał opór i nie chciał uciekać nawet jak miał okazję. W zasadzie odkąd stałem się tym, czym teraz jestem, z nikim nie miałem tyle zabawy co z nim. Dopóki nie zjawiłeś się ty. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, a bestia wydała dźwięk, który był czymś pomiędzy warknięciem i wyciem. Samuel postanowił zignorować ostatnie słowa.
- List jednak nie wiele wyjaśnia dlaczego zostałeś zabity i dlaczego błąkasz się po okolicy. Czy byłbyś tak uprzejmy i wyjaśnił mi to?
- Sarkazm nie jest potrzebny, z chęcią opowiem ci moją historię. Już tak dawno z nikim nie rozmawiałem oprócz siebie samego, że to będzie prawdziwa przyjemność. Historia jest jednak dosyć długa, może usiądziesz?
- Dziękuję postoję, a co do historii wystarczy mi skrócona wersja. - Sam ani myślał o siadaniu w pobliżu wilkołaka.
- Niech i tak będzie. Jak już wspominałem na początku naszej znajomości, pochodzę z klanu Siwych Wilków. Nie uciekłem jednak z domu tylko zostałem wypędzony. Idiotom przeszkadzała moja wilcza natura. Rozumiesz ironię? Byłem wilkołakiem tak jak wielu z nich, a mimo to uważali mnie za potwora, bo zabiłem kilku ludzi. Tak jakby oni byli bez winy.- Wyraźnie Skrall miał uraz do swoich pobratymców.- Skoro mnie jednak wypędzili, postanowiłem udać się w świat i tak trafiłem do pierwszej osady, która…
- Poprosiłem o skróconą wersję. - Przerwał mu, gdyż wyczuł, że ten zamierza podzielić się z nim każdym detalem swojego życia. Najwyraźniej Skrallowi bardzo się nie spodobała postawa słuchacza, ale postanowił dopasować się do niego.
- Niech i tak będzie. W końcu trafiłem do tej wsi. Jak ona się nazywała? Czerwone Łąki? Pamiętam, że miało to coś wspólnego z kwiatami, które rosły w okolicy. Nie ważne.- Dodał, widząc zniecierpliwienie Sama. - Ważne, że poznałem w tym miejscu miłość mojego życia, Enelię. Wyobraź sobie najpiękniejszą kobietę na całym świecie, a i tak pewnie nie dorównywałaby urodzie mojej ukochanej. Niestety nasza miłość była tragiczna. Głównie za sprawą jej ojca, owego maga, o którym wspominałeś, ale również dlatego, że nie rozumiała co do mnie czuje. Ja niestety zaślepiony uczuciem, nie miałem cierpliwości tłumaczyć jej, że mnie kocha równie mocno i czym prędzej przystąpiłem do konsumpcji naszych uczuć. Niestety, i w tym miejscu dodam, że winię trochę siebie, byłem zbyt podekscytowany naszym zbliżeniem, a ona za bardzo się szarpała. - Skrall zrobił skruszoną minę, jak dziecko, które stłukło talerz. - Skręciłem jej kark. Ojciec i cała wioska, nie potrafili zrozumieć, jak bardzo cierpię z powodu jej śmierci i zamiast dać mi czas na żałobę, postanowili mnie zabić. Wyobrażasz sobie jak okrutni ludzie tutaj żyli? Właśnie straciłem moją najdroższą Enelię, a oni mnie gonili jak jakieś zwierzę, potem złapali, bili i zamknęli w klatce. - Samuel już nie wiedział czy smutek na twarzy ducha jest prawdziwy, czy ten tylko świetnie udaje. - Jednak to im nie wystarczyło. Zamiast mnie zwyczajnie zlinczować, mag rzucił na mnie jakieś zaklęcie, które mnie, co prawda zabiło, ale nie pozwalało opuścić terenu cmentarza, tak mnie jak i mojemu ciału. Niestety po śmierci niedane było mi zaznać smaku zemsty. Zdążyłem zabić tylko kilku wieśniaków, zanim reszta, z magiem na czele, opuściła to miejsce. Potem mogłem już tylko krążyć po cmentarzu i mścić się na przybłędach, które w godzinie swojego nieszczęścia przybyli w te strony. Podobała ci się moja historia?
- Jesteś szalony. Ciekawi mnie tylko czy byłeś już taki za życia, czy dopiero nie-życie doprowadziło cię do tego stanu.
Skrallowi nie spodobała się odpowiedź. Wrzasnął z wściekłością w głosie, a za nim ryknęła bestia. Wyciągnął dłonie w kierunku Sama, jakby chciał go udusić, ale zamiast tego wilkołak skoczył w kierunku najemnika. Samuel był jednak przygotowany. Cała ta rozmowa była zbędna. Historię poznał z grubsza z listu, czego nie widział, uzupełnił domysłami. Potrzebował jedynie czasu, potrzebnego do przygotowania się do walki. Użył magii śmierci, którą zaczerpnął z wody cmentarnej. Wyostrzył zmysły, dzięki czemu widział teraz lepiej w mroku. Część magicznej energii posłał w nogi, stał się teraz szybszy. Wilkołak biegł prosto na niego, najwyraźniej nie wyciągając żadnych wniosków z poprzedniego starcia. Może był tak pewny siebie, a może tak głupi. Samuel postanowił zapytać później, jeśli będzie okazja. Tymczasem przyjął odpowiednią postawę. Pochylił się, jednocześnie lekko kucając. Gdy stwór skoczył, rzucił w niego pochodnią. Nie potrzebował jej w tej chwili, a chciał odwrócić jego uwagę od następnego kroku. Udało się- bestia przymrużyła oczy, tracąc na ułamek sekundy kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. Tyle wystarczyło żeby Sam podbiegł z boku. Dzięki magii, poruszał się teraz znacznie szybciej, a potrzebował tylko jednego uderzenia. Kątem oka dostrzegł przerażenie na twarzy Skralla, który najwyraźniej domyślił się dokąd zmierza pojedynek. Gdy nieumarły spojrzał w stronę przeciwnika, jego już tam nie było. Zdążył jedynie odwrócić kościany łeb, wypełniony krwawym blaskiem, w bok, by dostrzec jak najemnik uderza w niego toporem z całym impetem. Trwało to tylko chwilę, po której na ziemię upadły dwie części wilkołaka. Wciąż się ruszały. Jednak już nie stanowiły zagrożenia. Dolna część wierzgała, próbując biec, górna część czołgała się w stronę Samuela. Lecz ten spokojnie założył broń na plecy i sam podszedł do ruszającego się truchła. Gdy stanął nad czaszką, z całej siły uderzył w nią butem. Przy akompaniamencie szalonego wrzasku ducha, roztrzaskał ją na drobne kawałki. W tym momencie obie części potwora znieruchomiały. Jednak ku zdziwieniu zwycięscy, czerwony blask oczu nie zniknął. Gdy się pochylił zobaczył, że to nie były oczy, a dwa kamienie, otoczone poświatą. Wziął je do ręki i zaczął oglądać. Musiał jednak przerwać gdyż jakieś świetliki latały mu przed oczami. Tymi świetlikami okazały się dłonie duszy. W furii próbował chwycić Sama swoimi widmowymi kończynami. W jego twarzy była rządza mordu. Wykrzykiwał przekleństwa, groził śmiercią i wciąż wymachiwał rękami. Samuel tylko się uśmiechnął i ten uśmiech złamał wolę Skralla. Upadł na ziemię i zaczął szlochać. Zrozumiał swoja bezsilność. Wkrótce miał zrozumieć swoja bezradność, kiedy już nie będzie mógł zrobić czegokolwiek bez swojego ciała. Jednak bezradność szybko odejdzie i zastąpi ją przerażenie, kiedy Skrall odejdzie na sąd ostateczny przed oblicze Seffona. Samuel uśmiechał się do swoich myśli, kiedy na powrót przypomniał sobie o kamieniach. Lekceważąc szlochającego ducha, jeszcze raz spojrzał na nie. Ku swojemu zdziwieniu wyczuwał w nich jakąś energię, najpewniej magiczną, jednak nie magię śmierci, jaka płynęła teraz w ciele najemnika. Odczuwał pewną stałość i siłę w kamieniu. Mogła to być magia ziemi. Na chwilę jednak oderwał się od rozważań o naturze tej magii i dokładnie obejrzał kamienie. Miały niezwykle gładką powierzchnię i mimo blasku, pozostawały czarne jak bezgwiezdna noc. W wewnętrznej części dostrzegł rowki, które tworzyły jakieś symbole. Gdy popatrzył na oba, zrozumiał, że są to części całości. Bez wahania przyłożył obie połówki do siebie.
To, co nastąpiło później pamiętał jak przez mgłę. Wiedział, że poświata w jednej chwili zniknęła, a kamień stał się zimny jak lód. Jego uszy zatkało, jakby znalazł się głęboko pod wodą, po czym uderzyła w niego ściana powietrza. Pamiętał, że przekoziołkował kilka razy, zanim wylądował na ziemi i stracił przytomność. Gdy się przebudził, miał monstrualny ból głowy. Przy pierwszej próbie wstania, opuściły go siły. Z drugiej próby na razie zrezygnował. Podniósł tylko głowę i rozejrzał się. Wciąż miał wyostrzony wzrok, dzięki czemu mógł przekonać się, że Skrall zniknął. W jego miejscu natomiast pojawiło się tuzin innych dusz. Patrzyli na Samuela tym samym wzrokiem, jak wszystkie spotkane dusze wcześniej. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji, nie wykonywali żadnych ruchów, tylko stali nad nim i patrzyli. Jednak Samuel wiedział, czego od niego chcą. Musiał wykonać rytuał odprowadzający ich w zaświaty. Zamiast jednak działać, położył się i zamknął oczy, czekając aż zawroty i ból głowy miną. Lub przynajmniej zmaleją.
Pół nocy zajęło mu znoszenie suchych gałęzi do kapliczki. Gdy w końcu ułożył je w jakiś sensowny stos, podpalił całość i oddalił się na bezpieczną odległość. Wtedy klęknął i zaczął się modlić. Wielu zwykłych ludzi nie zdawało sobie sprawy jak ważny jest obrzęd pochówku. Wielu wciąż myśli, że poświęcenie ciała i odmówienie modlitwy są tylko tradycją. Jednak oni nie potrafili dostrzec dusz. Samuel potrafił i w swoim krótkim nie-życiu widział już zbyt wiele zjaw, błąkających się po świecie, ciągnąc za żywymi, w sobie tylko znanym celu. Tym razem jednak najemnikowi się poszczęściło. Ciała były w pobliżu, nic też nie mogło przerwać pochówku. W miarę jak ogień rósł, a wiatr niósł słowa modlitwy, kolejne dusze znikały. Rozwiewały się jak dym wydobywający się z ogniska, wciąż jednak patrząc beznamiętnie na swojego zbawcę. Gdy skończył się modlić, nie było już żadnej duszy w pobliżu. Spuścił głowę, odetchnął głęboko, by po chwili wstać z lekkim trudem. Magia już się wyczerpała, powodując teraz zmęczenie nóg i suchość w gardle. Poczuł również ogromny głód i uświadomił sobie jak dawno się pożywiał. W świetle dogorywającego ognia, odszukał pochodnię, sprawdził czy zabrał wszystko, szczególnie gorliwie obmacał bukłaki i ruszył w stronę zrujnowanej wioski.
Odjechał o świcie. Chociaż zdobył to, po co przybył i przy okazji pomógł kilku duszom, nie dawało mu spokoju całe to spotkanie ze Skrallem. Dlaczego potrafił z nim rozmawiać, kiedy z innymi ta sztuka nie wychodziła? Jak nauczył się kontrolować ciało, nie przebywając w nim jednocześnie? Zniechęcony brakiem odpowiedzi pocieszył się tym jakie szczęście miał, że wyszedł z walki bez szwanku i zaopatrzył się w wodę cmentarną, która starczy mu przynajmniej na tydzień. Oczywiście, jeśli nie spotka więcej nieumarłych wilkołaków. Nie wiedział tylko, że to nie szczęście, ale potężna istota zadbała o to, by znalazł wodę. Jednak to już zupełnie inna historia.
Więcej na skullwiel.e-blogi.pl
Zakładki