Wstałem powoli z ławki przed domem.
- Już czas – powiedziałem spokojnym tonem.
Stojący przed domem mężczyzna odwrócił się do mnie, ze smutnym uśmiechem na twarzy.
- Czas. Ale daj mi jeszcze chwilę posmakować życie – spojrzał ponownie na dom, w którym spędził całe życie. – Czym jest chwila przy wieczności? – zapytał retorycznie.
Jego córka siedziała na schodach domu ze zwieszoną głową. Nie było potrzeby by rozpaczała. Wyprostowała się, odgarnęła czarny kosmyk włosów z twarzy i spojrzała głęboko w moje oczy. Odwzajemniłem spojrzenie zielonych oczu. Wiedziała, że nie zobaczy tam nic, za to ja mogłem w niej czytać, jak w otwartej księdze.
Smutek, załamanie, rozpacz. Tak, to oczywiste, gdy traci się ostatnią osobę, która była dla Ciebie oparciem. Ale było tam coś jeszcze. Głęboko na dnie kryła się iskra wyzwania.
Założyłem ciemnie okulary udając, że razi mnie słońce. Spojrzałem w ich stronę i widziałem dokładnie to, co podczas polowania. A mianowicie widziałem tylko ją.
Zamiast mężczyzny było coś na kształt obłoku, usilnie starającego się tak załamywać światło, by ukryć się przed moim spojrzeniem. Na szczęście, dziewczyna była czysta.
Technika, co byśmy bez niej zrobili? – myślę. Gdyby nie ona, tacy jak on mogliby egzystować w spokoju obok nas. Paskudna wizja, prawda?
No nic, czekam spokojnie, poprawiając koszulę. Czuję w kieszeniach ciężar nieśmiertelnika. Podnoszę okulary na czoło i zaczynam pogwizdywać skoczną melodyjkę.
Tymczasem moja zdobycz staje przed domem, córką i rozpościera ramiona.
- Nawet o tym nie myśl – mówię spokojnym tonem, mierząc do niego z kuszy. – Zanim ją dotkniesz, trzy bełty przybiją cię do ściany.
- Czy naprawdę, ostatni raz w „życiu” nie mogę nacieszyć się zapachem kwiatów? – odpowiada.
Racja, nad schodkami na werandę wiszą doniczki z kwiatkami. Nie mam pojęcia jak się nazywają ale widać, że zadbane. Tak samo jak dom i otoczenie. Sielanka, psiakrew.
Zaczyna mnie nużyć ta cała zabawa.
- Pakuj się, mógłbyś mieć na to z 30 lat gdybyś tylko umiał wybierać w życiu. – poganiam go.
- Albo całą wieczność, gdyby nie tacy jak ty – w odpowiedzi wysuwa kły. Widzę jednak, że tylko się droczy.
- Żarty żartami, ale już naprawdę czas. – powtarzam słowa sprzed chwili.
Obserwuje jego postawę, jak z postawnego wysokiego mężczyzny staje się przygarbionym, zrezygnowanym ni to człowiekiem, ni to bestią.
- Żegnaj – słyszę ostatnie słowo jakie wypowiada do swojej córki. Ona nie pójdzie z nami. Niemal nigdy bliscy nie idą, by oglądać ceremonię oddania. I nic w tym dziwnego.
Odwieszam kuszę na plecy i wychodzimy furtką na ulicę. Do placu jest na tyle niedaleko, że idziemy pieszo. 2586 kroków. Kto by pomyślał, że pod naszym nosem trafi się taka zdobycz?
Jest ciepły, późnowiosenny dzień. Dobrze, że już zmierzcha, bo można oddychać pełną piersią.
- Warto było? – zagaduje znudzonym tonem. Dobry zwyczaj każe nam dać im możliwość wygadania się. Pomijając fakt, że często zdobywamy wtedy interesujące informacje.
- I tak i nie. Czujesz się jak król świata, nieśmiertelny. Możesz zrobić to, co zabiłoby zwykłego człowieka. Z drugiej strony – tracisz bliskich, wszystko na czym Ci zależy.
Coś za coś. Reguły nie pozwalają nam przeciągać naszych rodzin na drugą stronę. Gdyby jej matka nie zmarła, ja nigdy… - głos mu się łamie, płacze bezdźwięcznie.
Kto by pomyślał, że zostało w nim tyle z człowieka. Że pamięta, dlaczego to zrobił. Najwyraźniej miał wyjątkowo silną psychikę, tym bardziej niepokojące, że znalazł się na naszym celowniku. Może to zbieg okoliczności, a nie zdegenerowana osobowość sprawiły, że uganiałem się za nim z kuszą i osikowymi bełtami? Kto wie. Ale, czy to ważne?
Doszliśmy na miejsce, jak zwykle kręciło się tam wielu spacerowiczów, czekających tylko na okazję, by zobaczyć nas przy pracy. „Ołtarz” był już przygotowany. Kwadrat z kamiennych obelisków, z wyrysowanymi symbolami oczyszczenia. Pomiędzy nimi leżała kamienna płyta z wyrytymi głęboko runami, mającymi zapobiec ucieczce duszy. Na nasz widok runy te zaczęto wypełniać smołą. Ot tak, by zrobić propagandowe widowisko.
Postawiłem go przed schodkami prowadzącymi miedzy kolumny. Największym sukcesem jest, gdy ofiara sama wejdzie pomiędzy nie. Niekiedy trzeba siłą je wrzucać, ale nie przynosi to chluby łowcy i świadczy o braku doświadczenia i umiejętności. To nie tylko walka fizyczna, ale przede wszystkim psychiczna.
Wstąpił na środek, adepci podali mi pochodnię.
- Już czas – powiedziałem przykładając pochodnie do podłoża.
Podnosi na mnie spojrzenie i patrzymy sobie w oczy, dwie istoty otoczone kłębami czarnego dymu, odseparowane nim od świata. Myśliwy i ofiara. Inkwizytor i wampir.
Wytrzymuję jego spojrzenie, póki ogień nie obejmuje całego ciała. Stoi dumnie wyprostowany, nie wydając z siebie dźwięku. Gdy zamiast postaci widzę tylko płomień o wysokości równej jego wzrostowi pochylam głowę i wypowiadam kilka krótkich słów modlitwy.
Przyklękam i czekam, aż wszystko dogaśnie, modląc się bezdźwięcznie.
Gdy wstaję mam uczucie, że za każdym razem utwierdzam się w swoim przekonaniu. Przekonaniu, że jestem tam, gdzie być powinienem i robię to, co powinienem.
Zakładki