Gatunek - fantasy (magia i te sprawy), ale na razie bardziej obyczaj bo niewiele się dzieje. Napisałem sobie taki wstępniak, ogólnie dziewczyna odkrywa w sobie talent do magii i jakoś to się toczy. Chodzi o to, żeby sprawdzić czy nadaję się w ogóle do pisania czegokolwiek. Chciałbym żebyście ocenili głównie jak ciągnę fabułę do przodu, czy styl jest w porządku, zwrócili uwagę na błędy logiczne (które zdarzają mi się dość często - na początku posłałem bohaterkę w wakacje do szkoły).
Piszę tak z nudów, podoba mi się wizja kreowania własnego świata, bohaterów i wydarzeń. Zawsze lubiłem tworzyć. No ale to trzeba potrafić. Wiadomo - nie od początku człowiek staje się mistrzem, ale też ktoś komu kompletnie to nie wychodzi powinien dać sobie spokój i oszczędzić czas sobie oraz innym.
Daję wam do oceny, ponieważ jak wiadomo autor inaczej odbiera swoje dzieło niż inny czytelnik.
TL;DR - powinienem pisać dalej czy dać sobie spokój?
P.S. Nie wiem jak zrobić na torgu wcięcia przy akapitach (aka taby)
„Już czas”.
Denise spojrzała na leniwie poruszającą się wskazówkę budzika. Podniosła się powoli z łóżka i podeszła do okna. Słońce wdzierało się przez firankę tworząc na przeciwległych ścianach i podłodze cienie o rozmaitych wzorach. Widok z okna przedstawiał niewielkie osiedle domków jednorodzinnych – każdy wyglądający identycznie – biały, drewniany dom z niewielkim ogródkiem i małym płotem lub w niektórych przypadkach żywopłotem. Całość tworzyła alejkę, która oddzielona była drogą od rzędu domów, w których mieszkała między innymi Denise.
Przełykając ślinę uchyliła okno, wpuszczając trochę świeżego powietrza, które w mgnieniu oka wypełniło pokój zapachem wiosennych kwiatów. Była środa. Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi, rzucając przelotne spojrzenie na resztę pokoju – wszędzie porozrzucane były ubrania, większość z nich nadawała się tylko do prania. Oprócz tego przy jednej ze ścian stało biurko, na nim komputer, który od wielu tygodni jedynie się kurzy. Nad nim wisiał plakat ulubionego rockowego zespołu. Do dziś pamięta ich koncert w sąsiadującym mieście. Nigdy nie myślała, że będzie uczestniczyć w czymś tak widowiskowym.
Otwarła drzwi i wyszła na wąski korytarzyk. Minęła pokój rodziców i zeszła po schodach na parter. Skierowała się do kuchni, zerkając tylko w stronę salonu, gdzie oglądając telewizor siedział jej młodszy brat. Podniosła czajnik i lekko nim potrząsnęła, sprawdzając ile wody jest w środku.
-Będziesz coś pił? - zawołała.
-Nie! - usłyszała odpowiedź z salonu.
Postawiła czajnik na miejsce i wcisnęła przycisk. Kuchnię wypełnił szum. W międzyczasie otwarła chlebak i zaczęła kroić chleb. Nie pamięta jak dawno musiała sama robić sobie śniadanie. W tym momencie zatęskniła za rodzicami. Poprzedniego dnia wieczorem oboje wyjechali w służbowej sprawie. Pracują w jakimś biurze w centrum, Denise nie wiedziała gdzie dokładnie. W sumie to nigdy nie interesowały ją nudne sprawy związane z ich pracą. Oczywiście nie był to przejaw ignorancji, a sama dziewczyna nie była głupia. Bynajmniej, była jedną z tych osób, której udział w rozmowie podnosi jej poziom.
Po zjedzeniu śniadania spojrzała na zawieszony na ścianie zegar. Zbliżał się czas wyjścia do szkoły. Dzień jak co dzień, różnił się jedynie tym, że rodzice byli daleko. „W sumie to nawet nie wiem gdzie oni są”- pomyślała Denise. Wstała i włożyła naczynia do zlewu, a następnie skierowała się ku schodom. Zatrzymała się na chwilę, by popatrzeć na telewizor. Główny bohater odziany w zbroję uciekał w popłochu przed goniącym go smokiem. „Typowe jak na jego gusta.” - uśmiechnęła się w duchu.
Wychodząc z domu ukradkiem zerknęła jeszcze w stronę brata. Zazdrościła mu tej swobody – zawsze zaczynał lekcje później niż ona, a zamiast spać dłużej, poświęcał ten czas na oglądanie ulubionych filmów. Zamknęła drzwi na klucz, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wschodzącego słońca, niczym gwiazda filmowa.
Minęła parę domów i skręciła w alejkę prowadzącą do parku. Tym skrótem zawsze posługiwała się, jeżeli zależało jej na szybkim dotarciu do szkoły, lub z braku powodów dla których miałaby iść okrężną drogą. Zazwyczaj zatrzymywała się przy okazji pod domem koleżanki z klasy, Ann, jednak ostatnio pokłóciły się ze sobą. Chodziło o przysłowiowe 'obrabianie dupy' za plecami.
Nagle – czy to przez zamyślenie, czy może przez brak uwagi – Denise uderzyła głową w coś twardego. Uderzenie było na tyle mocne, że odrzucona zrobiła dwa kroki do tyłu. Chwyciła ręką za czoło, wciąż patrząc w ziemię i otrząsając się z bólu.
-Nic pani nie jest?
Podniosła wzrok szukając źródła głosu. Przed nią schylony mężczyzna w czarnym płaszczu i kapeluszu zbierał z ziemi porozrzucane kartki papieru, starając się skompletować je zanim wiatr mu to udaremni. Denise rzuciła się do pomocy. Zdziwiła się, gdyż sądząc po intonacji głosu, ale również samego pytania, spodziewała się zobaczyć przystojnego młodzieńca stojącego nad nią z wyciągniętą dłonią. Jej oprawca wydawał się być jednak mniej zainteresowany losem poszkodowanej.
-Wszystko w porządku.
Mimo że nie została potraktowana w odpowiedni sposób, postanowiła przynajmniej odpowiedzieć na postawione jej pytanie. Podała zebrane kartki mężczyźnie, a ten wyprostował się i zbadał ją wzrokiem. Teraz dopiero ujrzała jego twarz – cała w zmarszczkach, oczy zmrużone, dawno nie widziały należytego wypoczynku, wysuszone i poniszczone usta. Dziewczyna nie poczuła jednak odrazy do starszego pana. Zdawać by się mogło, że coś ją ku niemu nawet przyciągało. Mężczyzna szybkim ruchem zdjął kapelusz i wyciągnął przed siebie rękę.
-Proszę mi wybaczyć brak manier. Nazywam się Philip. - usta przybrały grymas przypominający uśmiech. Rozbawiło to Denise, która odwzajemniła gest.
-Nazywam się Denise. - podała rękę Philipowi. -Przepraszam, ale śpieszę się do szkoły. Proszę mi wybaczyć, już i tak jestem spóźniona. - zrobiła lekki ukłon i zaczęła powoli omijać mężczyznę. Ten wciąż nie spuszczał jej z oka, ciągle uśmiechając się pod nosem. Przez chwilę wydawać by się mogło, że ten uśmiech nie miał służyć wzbudzaniu pozytywnych uczuć, a wręcz przeciwnie. Zmieszana opuściła głowę i podążyła w swoim kierunku, czując na sobie spojrzenie starca.
-Do zobaczenia. - powiedział głośno. Serce zabiło jej mocniej. „Do zobaczenia? Czy on mnie zna?” pomyślała. Spojrzała na zegarek w telefonie. Ikona baterii migała, sygnalizując jej niski stan załadowania. Lekcje się już zaczęły. Przyśpieszyła modląc się, żeby nie miała dużych problemów.
Na pierwszej przerwie Denise siedziała na jednej z ławek rozmieszczonych wzdłuż długiego korytarza. Z klas wychodzili jeszcze uczniowie i zmierzali w swoim kierunku. Szkołę wypełnił szum rozmów. Nagle do dziewczyny przysiadła się Ann.
-Hej. - powiedziała niezbyt przekonana co do tego, czy w ogóle chce zaczynać rozmowę.
-Cześć.
-No bo wiesz... Przyznaję się – obgadywałam cię z resztą dziewczyn.
-Coś nowego.
-Ale to nie tak jak myślisz! -Ann przestała wpatrywać się w ziemię i patrzyła teraz Denise prosto w oczy. Czując jej przenikliwe spojrzenie, zdała sobie sprawę, że żałuje.
-Bo widzisz... - ciągnęła dalej – ostatnio zachowujesz się dziwnie... Robisz dziwne rzeczy. To dlatego tyle o tobie rozmawiałyśmy.
-Dziwne?
-No tak... Myślałyśmy, że umyślnie to robisz, że szukasz tylko uwagi. Byłam głupia. To przecież do ciebie nie podobne.
-Jak dziwne?
-Co?
-Jak dziwne rzeczy robiłam?
-Co ty... nie pamiętasz?
-A powinnam?
Rozmowę przerwał dzwonek ogłaszający koniec przerwy. Ann zmieszana szybko wstała z ławki i ruszyła w kierunku klasy. „O co jej chodziło? Dziwne rzeczy?”.
Po lekcji Denise nigdzie nie umiała znaleźć Ann. Rozglądając się po korytarzach doszła do wniosku, że pewnie jest w toalecie, gdzie jak zwykle plotkuje z innymi dziewczynami. Po wejściu do niej zobaczyła jednak tylko rząd otwartych drzwi do kabin, a naprzeciwko nich umywalki, nad którymi zawieszone były lustra. Podeszła do jednego z nich. Spojrzała przed siebie i ujrzała młodą kobietę, z łagodnymi rysami twarzy, jasnymi włosami, opadającymi swobodnie na ramiona. Lekko się kręciły, jednak zawsze lubiła je takie, jakimi są. Czoło zakrywała zaczesana na bok grzywka. Zielone, duże oczy sprawiały wrażenie mogących zahipnotyzować nieuważnego chłopaka. Policzki pokrywał niewidoczny prawie rumieniec. Wpatrywała się tak przez dłuższą chwilę we własne odbicie. Nagle kątem oka dostrzegła w rogu lustra jakiś ruch. Szybkim ruchem odwróciła się za siebie, jednak toaleta wciąż była pusta. Niepokój jednak wciąż ją trapił. Udała się w kierunku drzwi. Gdy do nich podchodziła, usłyszała chrzęst zamka, a następnie oddalające się kroki. Pociągnęła za klamkę już wiedząc, że nie będzie mogła odepchnąć drzwi. Zastanawiało ją, kto wpadł na tak głupi pomysł, a przede wszystkim, jak ten ktoś zdobył klucz. Postanowiła, że poczeka chwilę – na pewno oprawca zaraz ją wypuści. Oparła się o umywalkę, wciąż wlepiając wzrok w lustro. Przypomniała sobie cel jej wizyty tutaj – szukała Ann. Jej umysł pogrążył się w rozmyślaniach na temat dziwnych zjawisk które rzekomo otaczały ją ostatnio. Nie potrafiła jednak sobie przypomnieć niczego, co byłoby warte jej uwagi. Nagle usłyszała stłumiony odgłos dzwonka. Pomyślała, że za moment zostanie wypuszczona. Odczekała chwilę, jednak drzwi nadal były zamknięte. Wyciągnęła telefon, gotowa zadzwonić do Ann i wygarnąć jej, co myśli o tym. Przecież to tylko ona mogła to zrobić – była z nią pokłócona.
Spojrzała na ciemny wyświetlacz – bateria padła. „No jasne, akurat teraz.”-pomyślała.
Nie zostało jej nic innego jak czekać, aż ktoś jej otworzy. Usiadła na jednej z toalet i zmrużyła oczy, wymyślając scenariusze, jakie mogą się zdarzyć oprawcy, po uwolnieniu jej gniewu zza drzwi.
-Mamy tu rannego!
Krzyk dochodził zza wzniesienia. Nick skrzywił się, że musiał wyjść z cienia otaczających go drzew tylko po to, żeby narazić się na rzecz rannego. Rozejrzał się. Otaczający go koledzy w szarych szatach, z kapturami na głowie. Już dość miał ich towarzystwa. To była okazja, by wyrwać się z szeregu. Niebezpieczna, aczkolwiek korzystna. Otaczała ich cisza. On wiedział, że ta cisza to jedynie złudzenie. Za wzniesieniem przeciwnik tylko czeka, aż ktoś z jego towarzyszy popełni błąd, za bardzo wychylając się nad wysoką trawę.
Polanę otaczał z wszystkich stron las. Po jednej z nich znajdował się Nick, a po drugiej wróg. Była miejscem, gdzie obie armie staczały ze sobą bój, chowając się w gąszczu po każdym uderzeniu.
Wziął głęboki oddech i ruszył biegiem w stronę głosu. Zachodzące słońce oślepiało go, dlatego też biegnąc musiał zasłonić oczy ręką. Oddech stawał się coraz szybszy, powoli dopadało go zmęczenie. Nigdy nie był dobrym atletą – w końcu nie do tego został przyjęty. Dobiegające go wołanie stawało się coraz wyraźniejsze. Dotychczas nie usłyszał żadnego świstu świadczącego o próbie ataku na wystawionego maga. Pewny był, że w razie zamachu, jego przyjaciele są gotowi rzucić się na agresora. Zdawać by się mogło, że dobiegnie do rannego i znajdującej się przy nim kobiety bez problemu, gdy nagle usłyszał donośny trzask, który rozległ się echem po całej polanie. Spojrzał za siebie i zobaczył płomienie otaczające miejsce, które przed chwilą minął. „Było blisko.” pomyślał ocierając pot z czoła. W odwecie usłyszał kolejną serię trzasków, tym razem jednak wiedział, że są to jego towarzysze.
Upadł przy rannym i sięgnął do torby zawieszonej na swoim ramieniu. Wyciągnął małą fiolkę z przezroczystym płynem i jednym ruchem wlał zawartość do ust. Zawsze wiedział, że bez tego nie jest w stanie pomóc chorym pod presją, która na niego działa. Nie był na tyle utalentowany.
Kobieta patrzyła na niego z zainteresowaniem, gdy przyłożył obie ręce do zaczerwienionego od krwi miejsca na szacie rannego. Spod rąk zaczęło wydobywać się blade, żółte światło. Ofiara zaczęła krzyczeć, wijąc się z bólu. Kobieta przytrzymała go, by miejsce zranienia nie odsunęło się od światła. Po chwili mężczyzna się uspokoił, a pod rękami Nicka znowu pojawił się cień.
-To chyba na tyle, jednak radzę mu się wycofać, jego ciało musi wypocząć, by w pełni się zregenerować. - powiedział Nick, po czym wciąż starając się być schylonym jak najbliżej ziemi, wstał i ruszył z powrotem w kierunku lasu. Nie zauważył kiedy polanę znowu zewsząd zaczęły ogarniać huki, wybuchy i świsty. Kątem oka dostrzegał wędrujące w powietrzu pociski. W pewnym momencie musiał odskoczyć na bok, widząc lecącą w jego stronę kulę ognia. Ta minęła go i roztrzaskała się w głębi lasu, tworząc stłumiony huk i rozbłysk światła. Po dotarciu na swoje pierwotne miejsce poczuł ulgę – tutaj jest bezpieczny. Patrzył tylko na rozbijające się o magiczną barierę pociski. „To będzie ciężki dzień.” pomyślał, gdy jego usta przybrały grymas, złudnie przypominający uśmiech. Rozejrzał się po twarzach otaczających go magów – za chwilę kolejna grupa miała wyruszyć na polanę. Pojawią się kolejni ranni, a może nawet zabici. „W imię czego?” zastanowił się. Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie, choć nie raz już próbował. Słyszał najróżniejsze wytłumaczenia, jednak żadne z nich nie wydawało mu się na tyle rozsądne, by go przekonać. Westchnął tylko i sięgnął po następną fiolkę z przezroczystym płynem.
Denise powoli otwarła oczy. Przetarła je rękoma, gdyż obraz, który widziała był ciemny i rozmazany. Zdała sobie sprawę, że zasnęła i po chwili uzmysłowiła sobie gdzie jest i dlaczego. W ścianie na samym końcu rzędu umywalek i kabin, przy suficie znajdowało się małe okienko (za małe by przez nie przejść i zbyt wysoko umieszczone, by je otworzyć i wezwać pomoc). Był wieczór. Późny wieczór. Serce dziewczyny ogarnął nie pokój. Podeszła do drzwi i spróbowała je otworzyć. Zamknięte. „Zapomnieli o mnie?” zadała sobie pytanie, w głębi duszy łudząc się, że za moment ktoś ją uwolni śmiejąc się z żartu, który jej załatwił. Zastanowiła się przez chwilę. Nikt nie próbował wejść do toalety przez cały dzień? Może wszyscy pomyśleli, że skoro drzwi są zamknięte na klucz, ubikacja jest nieczynna? A co z nauczycielami? Przecież ktoś musiał zauważyć, że zniknęła już po drugiej lekcji. A może uznali to za wagary? Zdarzało jej się już uciekać z lekcji.
Zrozpaczona usiadła z powrotem zastanawiając się co dalej. Poczuła głód – od rana nic nie jadła. Zaczął zbierać się w niej gniew. Zwykle nie denerwowała się – była nadto spokojną dziewczyną. Zawsze uważali, że jest zbyt spokojna i miła. Czasem niektórych to odrzucało. Ona jednak czuła się z tym dobrze. Bezinteresownie pomagała, wybaczała widząc skruchę, zawsze starała się być dobra dla innych. Ale teraz... teraz się to zmieniło. W zamian za to całe dobro została na cały dzień zamknięta w damskiej toalecie. Nic nie wskazywało na to, że ktoś miał przyjść jej pomóc. Gniew narastał z każdą minutą. W pewnym momencie zdziwiła się, że jest w stanie tak się zdenerwować. Nie myślała o niczym innym jak otwierające się drzwi i jej pięść lądująca na twarzy tego, kto to zrobił. Nigdy nikogo nie uderzyła. „Zawsze musi być ten pierwszy raz” - pomyślała uśmiechając się lekko pod nosem. Nie było jej jednak do śmiechu.
Toaletę wypełniała coraz większa ciemność. Coś pchnęło Denise, żeby podejść do drzwi i znowu spróbować je otworzyć. Nacisnęła klamkę i jak zwykle nic się nie stało. Gniew wezbrał w niej już w takiej ilości, że poczuła się niczym czara, której zawartość rozlewa się na boki z przepełnienia. Spojrzała na drzwi wzrokiem, który odstraszyłby niejedną osobę. Wtedy to się stało – pomieszczenie wypełnił huk, drzwi dosłownie oderwały się stroną, gdzie znajdowała się klamka, od framugi i otwarły się z taką siłą, że zatrzymały się na ścianie, do których były przymocowane zawiasy, tworząc jeszcze większy hałas. Korytarz wypełniło echo uderzenia. Denise stała wpatrzona z niedowierzaniem i strachem w rozsypany na podłodze tynk. Podeszła do framugi – zamek był rozerwany, jego części porozrzucane były po posadzce. Dotarło do niej, że jeżeli ktoś ją teraz zobaczy to będzie miała nie lada kłopoty. Rzuciła się biegiem do szklanych drzwi wejściowych. Nagle zobaczyła w nich odbicie, przypominające postać. Nie była to jednak ona, odbicie znajdowało się za nią. Przestraszona złapała za klamkę i uciekła ze szkoły, nie oglądając się za siebie. Jedyne o czym teraz myślała to jej przytulny, bezpieczny dom.
Las ogarniała ciemność. Między koronami drzew dostrzec można było gwiazdy.
Mężczyzna w kapeluszu przedzierał się przez krzaki, próbując dotrzeć do Nicka, który po chwili go zauważył.
-Philip! - zawołał ucieszony.
-Witaj, Nick. Jak stoimy z walką?
-Nasi dostają nieźle po dupie, rannych przybywa w zastraszającym tempie. Nie wiem jak długo to jeszcze potrwa. To przypomina bardziej rzeźnię, niż walkę. Wciąż jednak nie otrzymaliśmy rozkazu wycofania się. Dobrze, że przybyłeś. Może uda ci się poprawić sytuację. Tak w ogóle, to czemu się spóźniłeś? Los ludzi cię nie obchodzi?
-Nie odbieraj tego tak. Musiałem załatwić coś bardzo pilnego. Nie miałem tego w planach. Powiedzmy, że po drodze coś odkryłem.
-Ma to związek z wojną?
-I tak i nie.
-Co przez to rozumiesz? -Nick nie krył już zniecierpliwienia. Chciał dowiedzieć się, co zmusiło Philipa do zostania w mieście.
-Kiedy indziej ci powiem, teraz mamy robotę. - Philip krzywo się uśmiechnął, po czym zwrócił wzrok w kierunku polany.
-Faktycznie nie za ciekawie to wygląda.
Pole walki ogarniał ogień, pociski latały we wszystkich kierunkach, co chwile uderzając w barierę, lub okoliczne drzewa. Czasem dał się słyszeć krzyk ugodzonego maga. Cała scena wydawała się bardziej widoczna niż podczas zachodu słońca. Oboje wiedzieli, że za niedługo wszystko się skończy, a oni będą musieli uciekać. Dowództwo czekało tylko z rozkazem, aby przed porażką zadać jak największe straty wrogowi.
Zakładki