*******
Na dźwięk otwieranych drzwi Sophie błyskawicznie wrzuca tajny flakon do torebki i wstaje, by powitać gościa. Mina jej nieco rzednie, gdy widzi Hamiltona.
- Jak idzie śledztwo? - pyta zasłaniając żaluzje, a Sophie dyskretnie upija łyk kawy, by zneutralizować nieprzyjemny zapach z ust.
- Czekam na raport – odpowiada niechętnie chcąc, by szef już sobie poszedł. Ten jednak wyciąga z aktówki kilka czasopism i rzuca je na biurko.
- Myślałem, że się dogadaliśmy i mogę ci ufać, a tymczasem ty... - urwał powstrzymując się od wybuchu. Sophie sięga po gazety i przegląda nagłówki.
„Awans przez łóżko w CSI”, „Szef jej już nie zaspokaja? Baddit romansuje z byłym mężem!”, „Ojciec dwójki dzieci zabity w parku przez śledczą”, „Szanowany dziennikarz brutalnie pobity przez funkcjonariuszkę”
- To oszczerstwa, zaprzeczałam tym bzdurom – broni się.
- Bardzo skutecznie – syczy z sarkazmem wskazując na czasopisma. - Przez ciebie góra dobiera mi się do dupy. Nie wiedzieli o żadnym pieprzonym gwałcicielu, twoi koledzy stanęli na głowach, żeby to jakoś zatuszować!
- Nie krzycz na mnie – zagroziła palcem. - Ja nikomu o nim nie mówiłam!
- To skąd te hieny o tym wiedzą?! - wydarł się jeszcze głośniej nie mogąc już utrzymać nerwów na wodzy. Sophie w odpowiedzi pokazała środkowy palec. Rozgniewany uderzył pięścią w blat. - Masz iść do tego dziennikarzyny i błagać na kolanach, by nie składał pozwu. Jeśli cię oskarży będziesz skończona w tej robocie.
*******
*******
W przestronnej sali konferencyjnej Luis przygląda się w skupieniu rozłożonym na ogromnym, szklanym stole materiałom. Sophie otwiera swój gruby notes zapisany analizami i wnioskami.
- Za godzinę muszę być u jednego frajerskiego paparazzi, więc dobrze by było, jakbyśmy do czegoś doszli.
- Żałuję, że to nie ja mu przywaliłem – odpiera z żalem drapiąc się po głowie.
- To też by wykorzystali – kwituje krótko wzruszając ramionami i daje znak, by Luis zaczął.
- Wszystkie ofiary mają pod paznokciami czarny żwir kruszony, kruszywo drogowe. Możliwe, że były trzymane więc w jednym miejscu. To znaczy te pierwsze, a potem te drugie..w... w... w... tym samym miejscu – zająkuje się widząc minę zmarszczone brwi Sophie.
- Wiesz, ile w tym mieście mamy żwirowanych uliczek i innych dróżek? - pyta go słodkim tonem.
- Wiem, ale żwir dzielimy na trzy frakcje. Nasze ofiary mają od dwóch do ośmiu milimetrów. To zawęża pole poszukiwań.
- Luis, to nic nie zawęża. Wszędzie mamy żwir, rozumiesz? Laboratorium prześwietliło go od a do z i zgodnie z innymi śledczymi twierdzili, że żwir nam nic nie daje.
- Ale jest też opcja, że ofiary były porywane z tego samego miejsca, więc gdybyśmy trochę lepiej sprawdzili ten żwir, to może byśmy doszli...
- Luis, czy ty masz jakiś fetysz z tym żwirem? Chcesz, to sobie z nim dochodź, ale w domu. Zapominamy o żwirze, kapujesz?
- Ok – parska urażony, a wszystkie dotyczące żwiru dokumenty składa i wrzuca do teczki. Sophie wzdycha z ulgą cierpliwie czekając na dalszy ciąg pomysłów młodego partnera. - Ciała były wyrzucane na parkingu za jadłodajnią dla bezdomnych. Można tam łatwo wjechać z lasu – informuje takim tonem, jakby Sophie jeszcze o tym nie wiedziała.
- Mnie też to dziwi. - przykłada palec do ust i wlepia zastanawiający wzrok w nieokreślony punkt na stole. Luis mruga lekko strapiony.
- Co dokładnie?
- To, że nie zamontowali tam kamery i bramy po pierwszych mordach. Ktoś uznał, że drugi raz w tym miejscu nikt nie wyrzuci ciał, bo to zbyt głupie. Potem, że trzeci raz już na pewno się to nie powtórzy, a jadłodajnię nie stać na takie wydatki. Cóż, do trzech razy sztuka – faluje brwiami i ściska usta w dzióbek.
- Mam tu informację, że miasto zobowiązało się pokryć koszta – odrzeka jej i podaje kartkę, lecz Sophie macha ręką dając znak, że już to widziała.
- Mówili, że zajmą się tym po Halloween. Nikt nie przypuszczał, że w ciągu miesiąca pojawią się kolejne ofiary.
- Na tym parkingu nie ma żwiru. Potencjalne miejsca, z których były porywane też nie mają z nim nic wspólnego – Luis kuje żelazo póki gorące i sięga do teczki, by z powrotem wyjąć papiery.
- Przejrzyj wstępne zeznania tych, którzy przedwczoraj byli w tej jadłodajni. Potem ich gruntownie przepytaj – zmienia temat ignorując słowa młodego partnera.
- Ale... - zaczyna butnym tonem.
- Luis! Odżwiruj się już i do roboty, ja idę pogadać z tym napastliwym cymbałem – zarządza i posuwistym krokiem wychodzi z sali nie widząc pokazanego języka.
*******
*******
Zeno Plesiowski, amerykanin polskiego pochodzenia, ostentacyjnie łapie się za kołnierz ortopedyczny sugerując, że stała mu się wielka krzywda, przez którą omal nie stracił życia i duka przez złamany, zagipsowany nos:
- Nie zgodzę się na żadne ustępstwo. Spotkamy się w sądzie – grozi i klika guziczek na pilocie, by jakaś pielęgniarka przybyła mu na ratunek, aby wyrzucić Sophie za drzwi. Śledcza wzdycha i posyła mu niechętne spojrzenie.
- Bardzo, ale to bardzo przepraszam – odrzeka nieszczerze nawet się z tym nie kryjąc. - Gdyby jednak pan nie truł mi dupy, to nie byłoby nas tutaj.
- Po tych słowach jeszcze bardziej chcę procesu – syczy i coraz mocniej naciska przycisk. Sophie wstaje z plastikowego krzesełka i sięga za pazuchę, a na twarzy Zeno pojawia się przerażenie, które równie szybko znika na widok wręczanej koperty. - Łapówka nic nie da – stwierdza uznając w duchu, że pod białym papierem nie odznacza się zbyt duża suma, a czeki nie wchodzą w grę.
- To nie łapówka – odpiera Sophie wesołym tonem i rozsiada się z powrotem na niewygodnym krześle. Plesiowski szybko wyjmuje zawartość i gniewnie marszczy brwi.
- Co to, kurwa, ma być? Mało ci kłopotów, pieprzona suko? - rzuca w nią zdjęciami, na których uwieczniono jak dziennikarz uprawia seks z kochanką.
- Lepiej uważaj na słowa – odpiera spokojnie. - Twoja żona, córka twojego wpływowego szefa, matka trójki twoich dzieci, właścicielka twojego domu może być bardzo niezadowolona. - Uśmiecha się lekko i pochyla w kierunku leżącego Zeno. - Może się mylę? - pyta patrząc mu głęboko w oczy, a on odwraca wzrok i zaciska usta w milczeniu. Sophie zadowolona rusza do drzwi, gdzie mija naburmuszoną pielęgniarkę.
*******
*******
Zawiadomiony przez telefon Hamilton wzdycha z ulgą na wieść o załatwieniu sprawy z Plesiowskim, nie zdając sobie sprawy z ukrytych szczegółów. Po rozłączeniu się Sophie wraca do sali konferencyjnej, by sprawdzić postępy Luisa. Czyta pozostawione przez niego wnioski i wysyła mu wiadomość sms'em, że niedługo do niego podjedzie, aby pomóc w przesłuchaniach. Zanim jednak do tego dojdzie, sięga po akta zawierające dane pracowników i „klientów” jadłodajni z całego miesiąca i sprawdza czy poprzedni śledczy nie pominęli czegoś znaczącego. Po półgodzinie przeciera oczy i wstaje znudzona, przelotnie omiatając wzrokiem zasypaną prawą stronę blatu. Żadnego przebłysku, przeczucia, znaku. Upija łyk strzeżonego trunku i wychodzi z budynku. Gdy dochodzi do swojego fioletowego chryslera jej komórka zaczyna wibrować, a na wyświetlaczu pojawia się jakiś obcy numer.
- Słucham? - odbiera siadając za kierownicę.
- Odczep się od Cristophera! Dlaczego ciągle wpieprzasz się w nasze małżeństwo?! Czy ty nigdy nie znikniesz z naszego życia?!
- Jesteś nienormalna. Nie spotykam się z nim, wariatko – odpowiada z trudem hamując gniew i przerywa rozmowę. Wzdycha ciężko, masuje przez chwilę kark i odpala silnik. Po przejechaniu kilku metrów telefon znów dzwoni, a numer tym razem jest zastrzeżony.
- Odpierdol się ode mnie! - krzyczy odbierając, a po chwili ciszy odzywa się jakiś obcy głos.
- Witam. Z tej strony Camille Toy-Machine. Jestem adwokatem. Chciałabym się z panią spotkać.
- Ale o co chodzi? - pyta zdziwiona i zawstydzona Sophie przeglądając się w lusterku i poprawiając grzywkę, nie przeczuwając, że za chwilę usłyszy coś, co wprawi ją w osłupienie i odruchowo, gwałtownie zahamuje.
- Zostanie pani oskarżona o zabójstwo nienarodzonego dziecka Emily Lawrence.
*******
Zakładki