Moje pierwsze opowiadanie, a właściwie jego początek. Wrzucam, żeby mieć motywację, aby pisać dalej. Konstruktywna krytyka bardzo mile widziana.
Pokuta. Nikt nie pytał dlaczego, po co, w jakim celu. W tym świecie każdy, pokornie lub nie, pokutował. Nikt nie wiedział skąd przychodzili. Nikt nie wiedział, co ich czekało po śmierci. Każdy z nich po prostu pokutował. Nie wiedząc za co – cierpiał.
Jezusek siedział przy pociętym nożami blacie baru. Wokół niego wszystko wyglądało obskurnie, on jednak skupiał swoją uwagę tylko na złocistym piwie, które barman przed nim postawił. Upił łyk, uważając, by nie urazić ran szpecących jego dłonie. Ciekawe, jak wygląda piekło – pomyślał.
Jezusek nie był w żadnym wypadku pośmiertnym wcieleniem Nazarejskiego Mistrza. Nadano mu ten pseudonim na podstawie czegoś, co my nazwalibyśmy stygmatami. Rany po gwoździach na jego dłoniach i stopach bolały niemiłosiernie i to właśnie była jezuskowa pokuta. Tutaj każdy jakoś cierpiał. Jedni chodzili z wisielczymi sznurami, których uścisk na szyi nigdy nie słabł. Inni musieli się poruszać na nieopatrzonych kikutach nóg lub bez kończyn w ogóle. Barman, polerujący właśnie brudną szmatą wyszczerbiony kufel, miał gigantyczne gwoździe wbite w oczy. Pokuta w żadnym wypadku nie była współmierna z grzechami popełnionymi w życiach poprzednich. Ich przydział sprawiał wrażenie całkowicie losowego. Jezusek, skończywszy pić, omiótł wzrokiem wnętrze. Nie było tu nikogo, poza jedzącym w kącie jajecznicę oskalpowanym jegomościem. Jezusek wstał i ruszył do wyjścia. Glany donośnymi stuknięciami świadczyły o tempie jego kroków. Wyszedł przed bar i zaczerpnął powietrza, którego nikt nie nazwałby świerzym. Delikatny wiatr poruszył jego płaszczem i zaigrał w długich włosach. Mimo upału włożył skórzane rękawice, które nosił, by unikać zakażenia ran. Skrzywił się, gdy szorstki materiał dotknął znamion.
Zabudowa dookoła nie była zbyt bogata. Wokół baru stało tylko kilka domów, skleconych byle jak z desek. Wyglądały tak biednie, że na sam widok robiło się przykro, ale spełniały swoje zadanie, czyli chroniły przed wiatrem i słońcem. Jezusek przeszedł kilka kroków, czując ból w prowizorycznie opatrzonych ranach na nogach. Do tego nigdy się nie przyzwyczai. Po kilku krokach Jezusek poczuł na plecach wzrok. Odwrócił się powoli, łapiąc za wiszącą na ramieniu maczetę. W drzwiach baru stał ów oskalpowany człowiek. Krew ze zmasakrowanej głowy spływała mu po twarzy. Jezusek dostrzegł kątem oka jak zza drewnianych bud wychodzą inni pokutujący.
- Czego?! – warknął, jednocześnie starając się nie stracić z oczu żadnego z napastników.
Jegomość uśmiechnął się pod nosem, wyciągnął z kieszeni niezwykle brudną chusteczkę i przetarł krew, która z całą pewnością musiała utrudniać widzenie.
- Nie udawaj idioty, zdajesz sobie sprawę, ile jest warta twoja głowa.
- Nie mam pojęcia.
- Trzysta lat! Trzysta zasranych lat mniej w tej cholernej dziurze!
- Jak rozumiem zamierzasz mnie teraz zabrać i oddać w ich ręce, nieprawdaż?
- Nie inaczej. Poddasz się sam, czy mamy cię nieco oszpecić? – Oskalpowany wyjął zza pleców długi, zakrzywiony łom. W rękach jego dwóch towarzyszy stojących nadal za plecami Jezuska pojawiły się długie noże. – Wiesz, że tutaj rany łatwo się nie goją…
- Jakże przykro więc będzie ci pokutować, z odciętymi kończynami – rzucił Jezusek wyciągając maczetę z pochwy na plecach. W przeciwieństwie do broni napastników maczeta była niezwykle zadbana. Nie było na niej ani plamki rdzy, ani jednego wyszczerbienia. Na sam widok ostrza można się było pokaleczyć. Oskalpowany obrzucił maczetę przelotnym, lecz uważnym spojrzeniem. Znowu jednak skupił wzrok na pokrytej bujną brodą twarzy Jezuska. Jakie to zabawne, pomyślał długowłosy, jak bardzo chęć ucieczki z tego przeklętego miejsca odbiera ludziom rozum. Obserwując, jak napastnicy rzucają się na niego z krzykiem, zgrabnie wywinął się z kotła i ciął maczetą niemal na oślep. Poczuł, jak broń przechodzi przez tkanki, rozrywając ciało. Ramię jednego z przeciwników, którzy dotąd ukrywali się za plecami zdobiła długa, krwawiąca rana. Jezusek zauważył, że jego nagie stopy są pokryte rozległymi oparzeniami. Postanowił to wykorzystać. Machnął maczetą w powietrzu, skupiając na niej uwagę napastników, po czym z całej siły nadepnął na poparzoną stopę. Krzyk przeszył pustynną wioskę i spłoszył siedzące na krawędzi dachu sępy. Wszystkie bez wyjątku miały wypalone oczy.
Jezusek tymczasem nadal machał maczetą. Nie walczył z gracją i wdziękiem, wolał skuteczność. Nie uchroniło go to jednak przed obrażeniami. Dostał łomem w żebra, jednak zaraz dokonał krwawego odwetu na twarzy poszkodowanego, pozostawiając szeroką ranę, z której natychmiast obfitym strumieniem pociekła krew. Całe zajście trwało ledwie kilka sekund. Jezusek stał nad trzema ciałami ciężko dysząc. Wszyscy trzej oczywiście żyli. Śmierć tutaj to przywilej i marzenie. Zrzucił wszystkie ciała na niewielki stos, podszedł do najbliższej budy i wyrwał ze ściany kilka suchych desek. Obłożył nimi trupy i podpalił, używając wyciągniętej z kieszeni płaszcza zapalniczki zippo. Zajęli się ogniem momentalnie. Tutaj wszystko, co prowadzi do cierpienia dzieje się wyjątkowo łatwo.
Odwrócił się od nich i rozpoczął wędrówkę prosto przed siebie. Niech płoną.
Dlaczego w tym cholernym świecie nie ma żadnych pożądnych środków transportu – pomyślał Jezusek po raz miliardowy tego dnia. Dziury w nogach paliły żywym ogniem, sprawiając, że żmudna wędrówka stawała się jeszcze trudniejsza. Glany, choć stanowiły niezawodna broń, nie były specjalnie wygodne w marszu. Ale zawsze lepsze to niż krwawiące kikuty. Niektórzy to mają pecha…
Mimo widoków panujących wokół, Jezusek wiedział, że znajduje się już na skraju pustyni. Wkrótce zaczęły pojawiać się kępki traw, niskie rośliny też były częstsze. Dziwną cechą tego świata były niezwykle nagłe zmiany w krajobrazie. Pustynia przylegała bezpośrednio do oceanu. Mężczyzna wiedział, dokąd się kierować. Szlak, którym podążał został przez niego pokonany zbyt wiele razy. Wkrótce jego oczom ukazały się dachy portowego miasta. Miejsce nie miało nazwy. Tu nic nie miało nazwy, wyjątkiem były ponure pseudonimy przyjmowane przez pokutników. Jezusek na widok osady przyspieszył. Maczeta bujała mu się na ramieniu przy każdym kroku.
Zakładki