Reklama
Strona 1 z 2 12 OstatniaOstatnia
Pokazuje wyniki od 1 do 15 z 25

Temat: Dziedzictwo rodu Shettleton

  1. #1
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny Dziedzictwo rodu Shettleton [fantasy]


    Słowem wstępu:
    Witam wszystkich czytelników działu Opowiadania. Pragnę przedstawić Wam mój najnowszy tekst, pt. Dziedzictwo rodu Shettleton. Po długiej przerwie w pisaniu powracam, aby podzielić się z Wami swoją wyobraźnią. Zapraszam do czytania rozdziałów, które będą pojawiać się co 3 do 5 dni. Proszę o komentarze, gdyż one najbardziej motywują do dalszego pisania. Także te najgorsze ;)

    ANTI-PLAGIAT NOTE
    Opowiadanie opublikowane jest także:
    - na moim blogu http://sciencefantasia.blogspot.com pod nickiem Box
    - w mojej gazetce erepublik http://www.erepublik.com/en/newspape...tasia-278262/1 pod nickiem Arry Stark

    Jeśli znajdziecie opowiadanie w innych miejscach - proszę o kontakt :)

    Rozdział I

          Gdy James Shettleton przemierzał bezkresne polne drogi Amyville w poszukiwaniu czegoś ciekawego, co mogło oderwać go od monotonnej codzienności wakacji na wsi z rodzicami, w promieniu kilkunastu kilometrów dało się słyszeć potężny wybuch. Z pobliskich krzaków gwałtownie wyleciała rodzinka kuropatw, gdzieś w oddali przez drogę przebiegała gromada bażantów, a psy ujadały, jakby ktoś stał nieopodal granic ich terytoriów. Czas się zatrzymał dla młodego Jamesa. Łapał tę chwilę pełną garścią, jakby nigdy nie miała się już powtórzyć. Gdy chłopcu wydawało się, że wszystko trwa tak długo, obserwacja uciekającego ptactwa, czy drżenie powierzchni wody, w rzeczywistości minął ułamek sekundy i fala uderzeniowa, utraciwszy już swoją olbrzymią moc, rozwiała jego długie, złociste włosy i niemal go przewróciła.
          James Shettleton jak gdyby nigdy nic przetarł swoje niebieskie, jak tafla oceanu, oczy i ruszył dalej przed siebie, nie zbaczając z obranej wcześniej ścieżki. Uznał, że wybuch gdzieś w oddali go nie dotyczy, że nie jest czymś, co jest warte uwagi. Dalej szukał czegoś, co wyrwie go z szarej rzeczywistości.

          W otoczeniu dziesięcioletniego Jamesa prawie nikt nie zna o nim prawdy. Jedynie rodzice, Sarah i Ronald, wiedzieli, co ich syn potrafi. A potrafił wiele.

          Pewnego dnia, do malutkiego domku na skraju Amyville podszedł listonosz, który nie bardzo wiedział, gdzie ma szukać rodziny Stewartów. Sarah Shettleton wyjaśniła, że nie ma pojęcia, jednak urzędnik był bardzo natarczywy. Po kilku minutach szarpaniny, zdołał obezwładnić drobną kobietę i skrępował jej ręce.
          – A masz, suko, za te wszystkie lata, które przez ciebie musiałem cierpieć w pierdlu – wysyczał przez zęby, uderzając ją pięścią w brzuch wraz z każdą wypowiedzianą sylabą. – Teraz ty posmakujesz, co to jest cierpienie. Patrz, jak twój mały, bezbronny synek zostanie zabity.
          Sarah zmusiła się do płaczu.
          James, widząc łzy płynące z wielkich z przerażenia, piwnych oczu matki, zaczął błądzić w myślach po tych samych ścieżkach, które przemierzał kilka dni wcześniej.
          – To ty spowodowałeś wybuch w Eastwood City? – zapytał poważnym tonem.
          – O czym ty mówisz, dzieciaku?
          – Pytam, czy to ty spowodowałeś wybuch w Eastwood City? – Ponowił pytanie, tak samo monotonnie jak poprzednio.
          – Nie wiem co ci strzeliło do łba, chodź ze mną, ona musi cię widzieć.
          – PYTAM, CZY TO TY SPOWODOWAŁEŚ WYBUCH W EASTWOOD CITY?! – wykrzyczał z całej siły chłopiec, aż w oknach zadrżały szyby, a oprawca w mundurze listonosza poczerwieniał na twarzy.
          – Dziecko… Kim ty, do kurwy nędzy, jesteś? – zapytał cicho.
          James odpowiedział natomiast, tak samo jak dotychczas, bardzo spokojnie:
          – Nie zadziera się z czystej krwi dziedzicem mocy Shettleton.
          Po wypowiedzeniu ostatniego słowa podniósł matkę z ziemi, oswobodził ręce i nakazał zadzwonić na policję. W tym samym czasie z oprawcą zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Każdy włos wychodzący z jego głowy powodował okropny ból. Listonosz zwijał się, jak palony plastik, na podłodze, a gdy wydawało mu się, że wraz z ostatnim włosem wszystko się skończy, z jego palców zaczęły strzelać paznokcie, zostawiając po sobie krwawe odpryski na szybach i ścianach chatki. Bandzior krzyczał tak głośno, że zaczął pluć krwią, bo zdarł sobie gardło i nadwyrężył struny głosowe. Chociaż to mogła być kolejna technika tortur Jamesa. Chłopiec zaprowadził matkę do sąsiedniej izby, po czym wrócił i zamknął za sobą drzwi.
          – Teraz się z tobą rozprawię, Madeleine.

          Stary listonosz nagle przeistoczył się w wysoką, jak na dziesięciolatkę, niebieskooką łysą dziewczynę, która z trudem stała na nogach. Zdołała o własnych siłach podejść do krzesła, ale gdy próbowała na nim usiąść, zniknęło. Upadła na podłogę z taką siłą, że w całkowitej panującej tam ciszy dało się usłyszeć dźwięk pękających kości. Była to następna technika tortur Jamesa Shettletona. Dziewczynka, leżąc na zimnych, spróchniałych dechach, nawiązała rozmowę ze swoim katem:
          – Po co to robisz, co?
          – A po co ty nachodzisz moją rodzinę?
          – Twoja matka…
          – No co moja matka?! – Zdenerwował się James.
          – Spędziłam wiele lat w więzieniu, przez tą małą jędzę…
          James patrzył na Madeleine pytającym wzrokiem. Wcale nie udawał, że nie miał pojęcia, co uczyniła jego matka. Nie miał jednak ochoty dowiedzieć się tego akurat teraz. Dziewczyna jednak pierwsza się odezwała:
          – Masz niezwykły dar… Dar Shettletonów… Ale czy musisz marnotrawić to w taki sam plugawy sposób, jak twoi rodzice?
          – Co to za szczególny dar, o którym wszyscy w koło tak trąbią? Ja tylko potrafię komuś wyrządzać krzywdę, sprawiać ból tak niesamowity, że człowiek błaga o śmierć po kilku sekundach… I co to za dar?
          – Twoją moc można wykorzystać na wiele sposobów, nie tylko te okrutne. Domyślam się, że nie wiesz nic o dziedzictwie Shettleton?
          Chłopak pomyślał chwilę nad konsekwencjami tego, co chciał powiedzieć, ale uznał, że gorzej być nie może, a sam na pewno nie zginie, bo Madelein była wystarczająco osłabiona. Kontynuował więc konwersację:
          – Wiem. Wiem, że jestem kolejnym dziedzicem mocy, która służy do wypełniania jakiejś tam misji…
          Madelein przetarła twarz chustą. Zobaczyła swoją świecącą, łysą głowę w lustrze, ale ignorując fakt oszpecenia, wyjaśniła Jamesowi, z jakiego powodu zaatakowała dziś ich domek wypoczynkowy:
          – Dawno temu prababcia twojej prababci zapoczątkowała, całkiem przez przypadek, łańcuch niefortunnych, jak się później okazało, wydarzeń. Przez zebranie złego ziela na polu zatruła swojego męża. Jej córka, która pobierała nauki u swojej matki, ugotowała kilkanaście lat później zupę z tego samego ziela, jednak nie zdołało ono już zabić nikogo więcej. Rodzina, poprzez śmierć męża lady Elisabeth Shettleton, zyskała odporność na wszelkiego rodzaju trucizny. Córka lady Liz popełniła jednak inny poważny błąd, wysyłając jednego ze swoich synów na polowanie z ojcem. Stary wówczas Mark pomylił wypróżniającego się w krzakach syna z łanią i odstrzelił mu łeb. Domyślasz się, co wtedy zyskała rodzina Shettletonów?
          – Odporność na ból? – zapytał nieśmiało James, zaciekawiony opowieścią.
          – Prawie. Była to odporność na pociski broni palnej. Chociaż nie jestem pewna, czy współczesna broń wam nie grozi… Ale kontynuując opowieść, drugi syn Marka spłodził dwoje niesamowitych dzieci. Córkę Kate i syna Arnolda. Choć nigdy nie miał ojcu za złe, że zabił jego brata, matce nie potrafił wybaczyć, że puściła Carola na polowanie. Nie chciał popełnić tego samego błędu, dlatego zrezygnował całkowicie z polowań, a zwierzynę kupował tylko na podmiejskim targu…
          – Dobra, dobra – przerwał James. – Nie chcę już tego słuchać. Jaki to ma związek ze mną i moją matką?
          – Chciałam do tego dojść krok po kroku, ale skoro nie chcesz, zmuszona jestem opowiedzieć ci wydarzenia tylko z ostatnich kilkunastu lat… Twoja matka jest dziedziczką mocy Shettleton, jedyną kobietą, która przedłużyła istnienie nazwiska w świecie. Od wielu pokoleń, ród twoich dziadków toczył wojnę z rodem Greenhold dosłownie o wszystko. Spory o ziemię, o przebieg granicy terytoriów… Greenholdowie wytyczyli nawet godziny, w których mógł szczekać pies. Chodzi o to, że ta wojna trwa do dziś. We współczesnych czasach trudno jest rozpoznać rodowitego Shettletona czy Greenholda, dlatego nie prowadzą oni jawnych walk zbrojnych. Nawet przez lata nabywania przez Shettletonów kolejnych mocy i kolejnych odporności, rywale nie rezygnowali.
          James, nie wiedząc zupełnie, o czym bredzi Madeleine, ponowił pytanie o to, jaki związek ma z tym jego matka i on sam. Dziewczyna w końcu zaczęła mówić:
          – Sarah Shettleton jest jedyną osobą, która może raz na zawsze zakończyć wojnę z rodem Greenhold. Posiada jednak jedną, bardzo poważną wadę. Nie potrafi znieść okrucieństwa, nie potrafi patrzeć na cierpienie innych.
          Młody chłopak w końcu pojął, o co chodzi w dziedziczeniu mocy jego rodziny. Szybko wyciągnął słuszne wnioski, o czym poinformował rozmówczynię:
          – Z pokolenia na pokolenie poprzez serię nieszczęść, mój ród nabywa kolejnych odporności.
          – Zgadza się – przytaknęla Madeleine.
          – Z tego wynika, że moja matka musi doświadczyć cierpienia i bólu, aby się na nie uodpornić?
          – Tak, Jamesie Shettleton. Tak jak Sarah zamordowała mojego syna, ja muszę zamordować ciebie. I to na jej oczach!
    Ostatnio zmieniony przez Elite Box : 17-07-2012, 00:15
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  2. #2
    Avatar Cainsw
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    Stalowa Wola
    Posty
    148
    Siła reputacji
    18

    Domyślny

    Bardzo fajne. Błędów nie zauważyłem. Czekam na drugą część : )

    Down@
    Dzięki

  3. Reklama
  4. #3
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Oto drugi rozdział opowiadania. Powoli wchodzimy do głównego wątku i tajemnicy... Sami zobaczycie.

    Rozdział II
          Nad Amyville zebrały się ciemne, jak owoc granatu, chmury, z których zaczął siąpić drobniutki deszczyk. Kałuże na pobliskiej wiejskiej drodze wolno powiększały się w zagłębieniach po kołach traktorów, które codziennie nią przejeżdżały. Po kilku minutach opady wezbrały na sile i rozpętała się prawdziwa ulewa, jakby ktoś wysoko na niebie umieścił słuchawkę prysznica lub, co gorsza, miliony wielkich wiader z wodą. Zapach wilgoci rozprzestrzeniał się po całej wiosce, a ostatni promyk słońca został zgaszony przez napływającą coraz większą ilość ciemnych chmur. James wyjrzał przez okno, aby sprawdzić, czy woda nie wdziera się na ich podwórko. W tej samej chwili z nieba strzeliła grubą wstęgą błyskawica. Nie trzeba było długo czekać, aby usłyszeć potężny grzmot gdzieś w pobliżu Amyville. Młody chłopiec przypomniał sobie nagle o leżącej na podłodze dziewczynie, z której wciąż musiał wyciągnąć informacje o jego rodzinie i, co najważniejsze, pochodzeniu odziedziczonej przez niego mocy.
          – Madeleine – rozpoczął rozmowę. – Dlaczego moja matka zamordowała twojego syna? Ona nigdy nie dopuściłaby się tak haniebnego czynu!
          – Oj, głupiś ty, Jamesie. Jakież byłoby twoje zdziwienie, gdybym opowiedziała ci do końca historię dziedziczności mocy Shettletonów.
          – Nic mnie już nie zdziwi po tym, jak się tu pojawiłaś… – wymamrotał zrezygnowany chłopak. – Mów, byle szybko, bo chcę mieć już to z głowy.
          – Kiedy Greenholdowie zabili twojego dziadka, a ojca twojej matki, była ona strasznie zrozpaczona. Sama, bez absolutnie niczyjej pomocy, wymordowała niemal połowę żyjących wówczas członków wrogiego rodu. Jednym srebrnym nożem do listów. Ale nie udałoby się jej to bez posiadanej mocy… Mocy tak przeraźliwie potężnej, że sama boję się o tym mówić.
          James patrzył na podnoszącą się z ziemi Madeleine, ponownie spojrzał w okno. Po zewnętrznej stronie po szybie wspinał się mały pajączek, który chciał skryć się w ciepłej chacie przed deszczem. Chłopiec patrzył na niego przez dłuższą chwilę, po czym przypomniał sobie o niewielkiej pajęczynie za drzwiami do izby. Wymamrotał coś pod nosem i pajączek niemal natychmiast zaczął dyndać pod sufitem. Zachwyt stworzeniem przerwała mu dziewczynka:
          – Zdolność teleportacji, co? Twoja matka też to odziedziczyła po zamordowanym ojcu.
          – Czemu akurat to?
          – Twój dziadek był zafascynowany telekinezą i teleportacją jak nikt inny w wiosce. Czytał sporo ksiąg na ten temat i pobierał nauki przenoszenia przedmiotów u nadwornych magów. Nie było mu dane jednak dokończyć kursu, ale bogowie nagrodzili go pośmiertnie, zsyłając dar teleportacji na jego jedyną córkę. To pozwoliło jej zabić kilkunastu ludzi w mgnieniu oka.
          James słuchał z zaciekawieniem, jednak coś nagle go tknęło. Ponownie spoglądając ukradkiem na cieszącego się ciepłem pajączka, pomyślał o morderstwie.
          – Czemu siedziałaś w więzieniu, skoro to moja matka zabiła twojego syna?
          – Nie mów, że nie pojąłeś?!
          Shettleton pokręcił przecząco głową.
          – Twoja matka natychmiast uciekła z miejsca zbrodni. Wiesz… teleportowała się, a ja pozostałam, opłakując śmierć jedynego potomka. Nie domyślasz się nawet, jaki ból w sercu odczuwa człowiek, który stracił rodzinę, a zwłaszcza własne dziecko. Roniłam łzy przez kilka miesięcy, a do dzisiaj mam ochotę się zemścić.
          – Ostatnie pytanie, zanim cię zabiję. Skąd o tym wszystkim wiesz?
          – O nie… Nie zabijesz mnie. Nie jesteś do tego zdolny. Ale i tak ci powiem. Jestem potomkinią Greenholdów, a dokładnie nazywam się Madeleine Beatrice Greenhold.

          James, analizując po kolei wszystko, czego się dowiedział, postanowił jak najszybciej zabić Madeleine. W jej żyłach płynęła przecież krew odwiecznych wrogów jego rodu, który przez pokolenia gromadził różnorakie moce, aby tylko zgładzić Greenholdów co do jednego. Obmyślał w głowie dziesiątki posunięć na wypadek ewentualnej walki. Chociaż co do walki był pewien, że będzie miała miejsce.

          – Rozumiem, że nie masz dziesięciu lat, Madeleine.
          – A jak miałabym w tym wieku urodzić dziecko?
          Dziewczynka ponownie się przeistoczyła, tym razem w dorosłą już kobietę o wyraźnych rysach twarzy, zdradzających jej podeszły wiek. Zmarszczki odchodzące od kącików ust i oczu, słabo widoczne odbarwienia w okolicach nosa. Miała z siedemdziesiąt – nie – osiemdziesiąt lat. Jej syn mógłby mieć teraz własne dorastające dzieci.
          – Zdolność transmutacji… Zapowiada się ciekawa walka – powiedział zachwycony faktem James.
          – Jaka walka? – zdziwiła się Madeleine.
          – Zabiję cię, córko Greenholdów! Zginiesz jak zwyczajna dziewka ze wsi, w małej drewnianej chacie, na spróchniałej podłodze. Nie zostaniesz pochowana zgodnie z tradycjami rodu i zeżrą cię robale. Zero litości i szacunku dla takich jak ty! Wypełnię wolę Shettleton i pozbędę się wroga raz na zawsze!

          Po kilkunastu minutach zawziętej dyskusji na temat, czy James może zabić Madeleine, czy nie, doszło do decydującego o dalszych losach obu rodów starcia. Oponenci stanęli naprzeciw siebie, przygotowując w tym czasie strategie. James postawił na szybkość i dokładność ciosów. Zaatakował Madeleine pewnie i bez większej trudności wbił miedziany sztylet między żebra. Miał nadzieję, że przebił jej płuco, lecz widząc kobietę z werwą rzucającą się na niego, zapomniał o płucu i zmusił ciało do przeniesienia w drugi kąt sali. Teleportacja nie była prostą techniką, ale opanował ją w dostatecznym stopniu.
          Kobieta uderzyła chłopca pięścią w twarz, po czym szybko oddaliła się pod okno. James nie pozostawał jej jednak dłużny i szybko oddał cios ze zdwojoną siłą, a Madeleine niemal nie wypchnęła z okna szyby. Pod jej ciężarem złamał się jednak blat stołu i gruchnęła pośladkami o starą podłogę. Shettleton wykorzystał moment słabości wroga i zaczął wymachiwać na oślep sztyletem przed oczami Greenholdowej, mamrocząc w tym samym momencie słowa w obcym języku. Widząc, że James nie trafił ani razu, zmęczona już starowinka chciała szybko zerwać się z desek i uderzyć przeciwnika pełną siłą. Zdziwiła się, gdy nie mogła się podnieść.
          – Ha! Mam cię, starucho! – Szyderczo zaśmiał się James.
          – Co… Co się dzieje?
          – Unieruchomiłem twoje ciało na kilka minut. Teraz mogę zadać ci ostateczny cios. Wybierz, proszę, gdzie uderzyć najpierw? Płuca, żołądek, wątroba? A może od razu serce, żebyś długo nie cierpiała?
          – Oszczędź mnie, błagam… Mam męża.
          – Wiesz co? Zastanawiające jest to, jak bardzo przypominasz moją matkę. – Zignorował poprzednią wypowiedź Madeleine James. – Nie przyjęłaś nazwiska po mężu, aby przedłużyć swoje rodowe, więc nie masz brata. Miałaś jednego syna, a twój mąż jest absolutnym nieudacznikiem. Jako mała dziewczynka byłaś łudząco podobna do mojej matki, którą oglądałem na zdjęciach z jej pierwszego dnia w szkole. Mogłybyście być bliźniaczkami, ale ona ma dwadzieścia dziewięć lat, a ty osiemdziesiąt. Zbyt wiele was łączy, to jest dziwne.
          – Za dużo filozofujesz, mały. Zaraz twoja klątwa zniknie i będę mogła cię wykończyć jak należy.
          – Zabawne.

          Po niecałej minucie, widząc, że klątwa unieruchomienia ciała nie odpuszcza, Madeleine postanowiła wykorzystać ostatni raz dzisiejszego dnia swoją moc. Głęboko myślami powędrowała do najszczęśliwszego dnia w jej życiu. Był to dzień narodzin jej synka. Przypominając sobie spacery z wózkiem pośród wysokich sosen, zdumiona własną głupotą odkryła w końcu, jak może się oswobodzić. Przeniosła swoją duszę do ciała małego pajączka, którego James wcześniej sprowadził do izby. Widząc to, Shettleton niemal natychmiast próbował przeteleportować Madeleine do stojącego na półce słoika po musztardzie. Nie udawało mu się to niestety, gdyż potomkini Greenholdów zbyt szybko się poruszała. W końcu jednak trafił w moment i przeniósł stawonoga.
          – Teraz to już po tobie, suko – wypowiedziawszy te słowa, wziął słój do ręki i wrzucił do rozpalonego kominka.

          Chwilę później do izby wbiegła Sarah Shettleton ze łzami w oczach.
          – Nie! Nie rób jej tego! – krzyczała.

    _______________________
    Proszę o komentarze! Jestem ciekaw, czy wam się podoba, jakie są wasze przemyślenia itp.
    Ostatnio zmieniony przez Elite Box : 26-07-2013, 22:31
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  5. #4
    DeadlyJake

    Domyślny

    Podoba mi się. :) Czekam na dalszy ciąg. Tak samo jak moje opowiadanie, urwane w strasznie niewygodnym momencie - ale to przynajmniej przyciąga do czytania następnej części. :D

  6. #5
    Avatar Waromir
    Data rejestracji
    2008
    Posty
    112
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Opowiadanie daje do myślenia, jest bardzo ciekawe : ) Szczególnie, jeśli czyta się je o tej porze. Czekam na kontynuacje.

  7. #6
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Rety, trzeba mieć niezłą banie do wymyślenia czegoś takiego. To brzmi jak jakaś saga. Tak swobodnie opisujesz te sceny walk, umiejętności, żadnych zgrzytów w składni dla mnie nie ma. Czapki z głów i też czekam na kolejna część.

  8. #7
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    @up
    Dziękuję i cieszę się, że się spodobało! Sceny walk uwielbiam opisywać. Prawdę mówiąc, chcę ich opisywać jak najwięcej, gdyż niegdyś zarzucono mi, że są za mało dynamiczne. Im więcej jednak piszę, tym lepiej mi to idzie. Przynajmniej tak mi się wydaje ;)

    Kolejny rozdział.

    Rozdział III
          Sarah podskoczyła do rozpalonego kominka i wyjęła słój z małym pajączkiem, w którego ciele spoczywała Madeleine. Parząc przy tym ręce, otworzyła zakrętkę i wypuściła insekta na wolność. Stawonóg wszedł na swoje stare miejsce za drzwiami, po czym staruszka przeniosła się do starego ciała, które wciąż tkwiło nieruchome na podłodze.
          – Synu – zaczęła Shettleton. – Madeleine Beatrice Greenhold jest moją starszą przyrodnią siostrą.
          James otworzył oczy tak szeroko, że o mały włos nie wypadły z oczodołów. Wytarł rękawem starej, podartej już szaty spocone czoło. Pocił się z przerażenia. Nie spodziewał się, że jego domysły mogą pokrywać się z rzeczywistością.

          Ulewa ustała. Zza rozrzedzających się chmur wychodził oślepiający blaskiem księżyc. Ogień w kominku powoli dogasał, jednak nikt o to nie dbał. Pajączek zamieszkujący przestrzeń między ścianą a drzwiami utkał sobie słusznej wielkości pajęczynę, w którą zdążyło złapać się już kilka much. Ucztując, nie miał nawet chwili na podpatrzenie emocjonujących wydarzeń w izbie. Madeleine w końcu podniosła się z zawilgotniałej podłogi. Jako pierwsza odważyła się poruszyć. James ruszył na nią uzbrojony w sztylet, jednak matka powstrzymała go przed zadaniem ciosu.
          – Musisz coś zrozumieć, Jamesie – powiedziała. – Madeleine jest jedyną osobą, która może ocalić mi życie przed gniewem Greenholdów. Chociaż sama pochodzi ze zwaśnionego z nami rodu, próbuje mi pomóc, gdyż jestem córką jej matki.
          – Miałabyś na nazwisko Greenhold, albo ona Shettleton! – krzyknął obezwładniony James.
          – To nie jest takie proste… Romans naszej matki z moim ojcem musiał zostać zatuszowany. Gdyby rodziny się dowiedziały, wszyscy mielibyśmy poważny kłopot. Szubienica to najlepsze, co mogłoby nas wtedy spotkać…
          – Czyli nie jestem czystej krwi Shettletonem?
          – Niestety, Jamesie, nie jesteś. Ale nie odziedziczyłeś po Greenholdach niczego, a w twoich żyłach płynie wola Shettleton.
          – Dlatego muszę jej dopełnić! – wykrzyczał James.
          – Nie możesz! – odezwała się Madeleine. – Kiedy ja zginę, twoją matkę zabiją Czarne Demony.
          – Czarne Demony? – zdziwił się młody chłopak.
          – Madeleine – przerwała staruszce siostra. – On nie musi o tym wiedzieć. Nie mieszaj w to mojego syna, jest jeszcze zbyt młody, by poznać tak straszną prawdę o istniejącym świecie.

          James zastanawiał się, czym były wspomniane Czarne Demony. Nie to jednak było największym problemem. Stanął przed poważnym dylematem – zabić Madeleine, by zemścić się na rodzie Greenhold, czy ocalić ją, by chroniła jego matkę. Po dłuższej chwili zastanowienia postanowił jednak pozostawić staruszkę przy życiu. Pomyślał, że i tak niedługo umrze ze starości.

          Shettleton podszedł do Madeleine i pchnął ją nożem do krojenia chleba w brzuch. Po trzech ciosach odszedł od półprzytomnej kobiety. Nakazał jej pozostać w Amyville, przy jego matce, by wspomniane Czarne Demony nie mogły się do niej dostać.
          – Jamesie – wspomniała. – Oddaję ci swoją moc transmutacji. Niech to będzie jedyne, co otrzymasz dobrego po rodzinie Greenhold.
          – Jestem zdumiony, jak spokojnie o tym mówisz, Madeleine – odpowiedział młodzieniec.
          – Tylko tak mogę ci się odwdzięczyć. Poza ochroną twojej matki, oczywiście.
          – Jeszcze tylko jedno pytanie… Nie musisz mnie już zabijać?
          – Dopóki tu jestem – nie.

          Chłopak nie był zadowolony uzyskaną odpowiedział. Wiedział bowiem, że Sarah musi zyskać odporność na ból i cierpienie, by przeżyć atak Czarnych Demonów. Ale co było dla niego ważniejsze? Własne życie, czy jego matki? Z pewnością nie chciał, by którekolwiek z nich ginęło. Postanowił odłożyć tę kwestię na dalszy plan. Jego celem było odnaleźć Greenholdów, chociaż sam nie wiedział po co. Czuł wewnętrzną potrzebę porozmawiania z kimkolwiek z owego rodu. Chciał dowiedzieć się czegoś o swojej babci. Przeczekawszy noc, ubrał się o świcie i niepostrzeżenie wymknął się z chaty. Dzień zapowiadał się pogodny i ciepły, bez zbędnych burz, czy ulew. Świetnie nadawał się na daleką wędrówkę.

          James, korzystając z dopiero co nabytej mocy, transmutował się w średniego wieku mężczyznę. Lat dodawały mu krótkie wąsy i trzydniowy zarost. Mierzył niewiele ponad metr i siedemdziesiąt centymetrów i był przy tym szczupły. Tak wyglądając, mógł zamieszkać w każdym hotelu, pić każdy trunek i, co podobało się chłopakowi, zabawiać się z każdą nierządnicą. Fizycznie dorosły chłopak wyruszył w samotną wędrówkę po świecie, w celu rozwiązania nurtujących go problemów: czym są Czarne Demony oraz dlaczego jego babcia puściła się z Greenholdem. To, dlaczego Madeleine pozostała przy nazwisku ojca, nie zastanawiało go w ogóle. Była dla niego nieistotnym robaczkiem, jak tamten pajączek, zwisający z sufitu przy kominku.

          Poranek faktycznie był pogodny. Na niebie mozolnie przesuwało się jedynie kilka białych obłoczków, przypominających owce przed strzyżeniem. Promienie słoneczne wspaniale odbijały się od licznych okien w domostwach Amyville. W takim blasku młody potomek Shettletonów przemierzał wiejskie dróżki, by w końcu dojść do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. Ustronna ścieżka, na której usłyszał wybuch.
          – W końcu dzieje się coś ciekawego – powiedział sam do siebie, po czym ruszył przed siebie, nie myśląc o wydarzeniach z ubiegłej nocy. Próbował delektować się ciszą i spokojem, co mogła zapewnić mu okolica. Czas znów się dla niego zatrzymał. Na chwilę zapomniał o niebezpieczeństwie czyhającym na jego matkę. Zapomniał o zemście. O zdradzie krwi. Chciał pobyć sam pośród natury. To uwielbiał najbardziej. Błogą ciszę, ku zmartwieniu Jamesa, przerwał nadjeżdżający wóz. Rolnik, zdziwiony widokiem dorosłego mężczyzny pośród polnych dróg, wciągnął go w miłą pogawędkę.
          – A co pan tu robisz, sam, o tej porze dnia? Hm? – zapytał.
          – Oczyszczam umysł z niemiłych wspomnień, panie – odpowiedział grzecznie James.
          – Dajcie spokój, żaden ja tam pan. Ot, rolnik zwykły. Jakież to wspomnienia, hm?
          – Pozwólcie, że nie będę się dzielił. Mam jednak pewną prośbę.
          – Słucham ja was! – Ochoczo oznajmił farmer.
          – Czy moglibyście mi wskazać drogę do najbliższej gospody? Żołądek przysycha mi do kręgosłupa, a w gardle sucho, jakby kto pieprzem sypał.
          – Jasne. Idźcie dalej tą samą drogą. Przy wielkim posągu boga Fidiusa skręćcie w lewo.
          James podziękował rolnikowi uściskiem dłoni i głębokim ukłonem. Na odchodne zapytał tylko, jak długo będzie musiał iść. Dowiedziawszy się, że podróż zajmie mu nie więcej niż godzinę, ruszył wolnym tempem, próbując z powrotem zatracić się w głuchej ciszy.

          Rzeczywiście, po godzinie powolnego marszu, chłopak zauważył wielką tablicę, zapraszającą do odwiedzenia gospody „u Klemensa”. Bez chwili wahania wszedł do środka i zajął miejsce przy barze.
          – Kufel zimnego piwa poproszę – oznajmił.
          Właściciel, pytając o godność przybysza, podał słusznej wielkości szklanicę z lodowatym browarem.
          – Nazywam się James Shettleton. Pochodzę z Amyville. Chciałbym również coś zjeść i przenocować.

          James po wypiciu trzeciego kufla i zjedzeniu dwóch misek żuru, postanowił zapytać gospodarza o ród Greenholdów. Ten, usłyszawszy nazwisko, wzdrygnął się, ale poinformował chłopaka, że nic nie wie. Młodzieniec przez chwilę próbował wyciągnąć ze staruszka informacje, ale na próżno. Klemens Vicket był niskiego wzrostu dziadkiem, który swoją gospodą zajmował się, jak sam mówił, od dwudziestu kilku wiosen. Każdego roku obsługiwał tysiące gości i podawał setki litrów wina i browaru. Nie ryzykowałby życia okłamując Jamesa. Nawet, jeśli nie słyszał o morderczych mocach Shettleton, nie w głowie było mu zatajanie informacji o Greenholdach – postrachu New Viseberg. Za głowę choć jednego członka tego rodu oferowana była nagroda dwustu tysięcy złotych monet. Przynajmniej tak napisane było na ogłoszeniu, które bardzo zainteresowało młodzieńca.
          – Panie, długo to wisi tutaj? – zapytał.
          – To? – zamyślił się Klemens. – A będzie tak ze trzy noce już. Przyszedł taki wysoki obdarciuch i zaoferował dwieście sakiew temu, który przyniesie mu głowę tych morderców… Straszny to był typ, ale wiedział czego chciał. Ja pomogę każdemu, kto pomoże wyplenić tych brudasów z mojej wioski.
          – Cóż ci złego uczynili, panie? Mówiłeś, że nic nie wiesz.
          – Proszę mi wybaczyć. Myślałem, że jesteś jednym z nich.
          – Nie ufałeś mojemu nazwisku? – zapytał groźnym tonem James.
          – Bardzo przepraszam, panie. Mogę tylko powiedzieć, że Arthur Greenhold pracował u Draxonów na dworze. Straszni ludzie… Nie mniej straszni od niego. Ale ich zabił. Wyrżnął co do jednego. – Starzec był wyraźnie zdenerwowany samym faktem, że opowiada taką historię. James nawet nie myślał, by mu przerywać. – On miał tylko poić konie i sprzątać stajnię. Z przymusu wynająłem mu izbę, dosłownie za bezcen. Lord Draxon lubił jednak upokarzać swoich służących, a stary Greenhold nie wytrzymał. Nie pozwolił, by pluto na jego nazwisko. Wszystkich ich wybił… Żadnego nie zostawił przy życiu.
          Wysłuchawszy ciekawej historii, Shettleton postanowił poprosić o klucz do swojego pokoju. W głowie zbierał do kupy uzyskane przed chwilą informacje, gdy do gospody wszedł zakapturzony mężczyzna, podobny do tego z opisów gospodarza.
          – Jam jest Patrick Shettleton. Szukam wnuka mojego – Jamesa.
    _________
    Jak zwykle, proszę o komentarze! Są one bardzo motywujące ;) Lepiej sie pisze wiedząc, że ktoś to przeczyta :D Pozdrawiam i zapraszam na kolejną część, już niedługo.
    Ostatnio zmieniony przez Elite Box : 26-07-2013, 22:31
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  9. #8
    Avatar ProEda
    Data rejestracji
    2008
    Położenie
    Z bidy z nendzo
    Wiek
    24
    Posty
    2,040
    Siła reputacji
    17

    Domyślny

    Ta część najmniej ciekawa ale też fajna. Niby motyw zwaśnionych rodów już sie przejada w literaturze ale wystarczy dobry pomysł, jak tutaj. Bardzo mi sie podoba możliwość transmutacji, zazdroszczę Jamesowi

  10. #9

    Data rejestracji
    2008
    Wiek
    30
    Posty
    9
    Siła reputacji
    0

    Domyślny

    Zapowiada się niesamowicie. Jeśli chodzi o błędy, to znalazłem jeden, który rzucił mi się w oczy (ę zamiast e):
    Cytuj Elite Box napisał
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Bardzo przepraszam, panie. Mogę tylko powiedzieć, że Arthur Greenhold pracował u Draxonów na dworze. Straszni ludzie… Nie mniej straszni od niego. Ale ich zabił. Wyrżnął co do jednego. – Starzec był wyraźnie zdenerwowany samym faktem, że opowiada taką historię. James nawet nie myślał, by mu przerywać. – On miał tylko poić konie i sprzątać stajnię.
    Przyznam się szczerze, że bardziej byłem pochłonięty tym co się zaraz stanie, aniżeli szukaniem błędów :).
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    Pozdrawiam, Friicht_.
    "Osoby używające więcej niż 3 wykrzykników
    lub pytajników to osoby z zaburzeniami własnej
    osobowości
    " - Terry Pratchett .

    `Ortografia <3
    .

  11. #10
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    Niestety, nie zgodzę się z błędem. Chodzi o jedną stajnię, a nie o kilka. Np.:
    - jedną stajnię <- o to chodzi
    - dwie stajnie

    Cieszę się, że przypadło Wam do gustu. Chociaż komentarzy jest strasznie mało... Zabieram się za pisanie kolejnego rozdziału (musiałem opuścić mieszkanie na kilka dni i nie miałem dostępu do swoich zapisek, wybaczcie).
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  12. #11

    Data rejestracji
    2008
    Wiek
    30
    Posty
    9
    Siła reputacji
    0

    Domyślny

    A to mój błąd, zwracam honor :).

    Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się już niedługo, bo dosłownie CIEKAWOŚĆ mnie zżera :D.
    Ja jeszcze nie odważyłem się, żeby wstawić tu swoje opowiadanie ;p. Może, gdy będę mieć tego więcej to ujrzy ono światło dzienne :).

    Pozdrawiam, Friicht_.
    "Osoby używające więcej niż 3 wykrzykników
    lub pytajników to osoby z zaburzeniami własnej
    osobowości
    " - Terry Pratchett .

    `Ortografia <3
    .

  13. #12
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    @up
    Cieszę się, że akcja zaciekawiła Cię aż do tego stopnia. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz się, czytając następne rozdziały.

    A oto rozdział nr 4!:

    Rozdział IV
          Patrick Shettleton rozejrzał się uważnie po gospodzie pomimo tego, iż wiedział, że ma marne szanse na spotkanie tu swojego wnuka. Przecież była to pijacka knajpa, w której biesiadnicy wlewali w siebie zimne piwo, aż nie zwrócą. Co mógł tam robić James? Nie rozpoznając go w żadnym z gości, przysiadł się do wąsatego, nieogolonego mężczyzny, nie wiedząc, że to właśnie ta osoba, której szuka.
          – Podajże dwa wielkie kufle lodowatego browaru! – zawołał do Klemensa, po czym zagadał do młodego Shettletona:
          – Waszmość tutaj pierwszy raz?
          – Tak, zaszedłem tu, by przenocować kilka dób. Ot, zbrakło mi sił do dalszej wędrówki – odpowiedział James.
          – Ładną mamy pogodę, czyż nie?
          – Prawda, ładną, ale królewscy kapłani przewidują, że potężne coroczne ulewy nawiedzą nas kilka dni wcześniej, niż zwykle.
          – To komplikuje twoje plany wędrówki, dobrze rozumiem? – ciągnął rozmowę Patrick.
          – Niezbyt.
          James przyglądał się człowiekowi, który podawał się za jego dziadka. Zmierzył go dokładnie wzrokiem od stóp aż po głowę i ocenił, że nie ma więcej, niż sześćdziesiąt lat. Kilkudniowy zarost wskazywał, że również zawitał tu z powodu zmęczenia długą wędrówką. Starzec wciąż uparcie próbował rozmawiać:
          – Słyszałem, że jeden z tych psich synów, Greenholdów, tutaj pracował… Prawda to?
           – Też żem tak słyszał – odpowiedział chłopak z niezbyt dobrze udawanym wiejskim akcentem.
          – Suczy syn wymordował całą rodzinę i nikt nie wie dlaczego… Co to też się porobiło na tym zawszonym świecie…
          – Straszna opowieść…

          Po kilku minutach niezręcznej rozmowy gospodarz w końcu podał dwa kufle trunku.

          Patrick Shettleton nie wyglądał na tyle, ile miał. W rzeczywistości liczył sobie osiemdziesiąt trzy lata, ale dzięki licznym miksturom i wywarom zachował urodę sześćdziesięciolatka. Włosy miał smolisto czarne, uczesane w równy przedziałek po środku głowy. Nie zapuszczał brody ani wąsów, nie nosił też okularów. Po prostu nie wyglądał jak sędziwy staruszek. Mimo młodego wyglądu, kondycja nie pozwalała mu na tak długie wyprawy, jak dwadzieścia czy trzydzieści lat wcześniej. O ile skórę potrafił wygładzić z najmniejszej zmarszczki, nie był jednak w stanie wpłynąć magią na swoje narządy wewnętrzne. Serce coraz częściej odmawiało mu posłuszeństwa. Szybkie tętno i zadyszka oznaczały, że czas zawinąć do jakiejś przydrożnej gospody i odpocząć trzy lub cztery doby. Tak było i tym razem. Dodatkowo obrał sobie nowy cel podróży – odnalezienie wnuka.
          – Postawiłem ci browar, a nie znam jeszcze twego imienia – powiedział delikatnie.
          – Christopher Filling – odpowiedział, wymyślonym na poczekaniu nazwiskiem, James. Popatrzył przy tym ostrzegawczo na gospodarza, który już otwierał usta, aby zaprotestować.
          – Tak więc, Chris, muszę komuś się zwierzyć… Szukam wnuka, który uciekł z domu.
          – To straszne – zaironizował młody Shettleton.
          – To naprawdę jest straszne! Nikt nie wie dlaczego, ale nagle opuścił rodzinną posiadłość w Amyville. Co gorsza, Czeluść Panów Zagłady znów się otworzyła i Czarne Demony wychodzą na nasz świat.

          James znów zastanawiał się, czym są wspomniane Czarne Demony. Nie miał jednak odwagi zapytać. Bał się, że ciekawość zdradzi jego prawdziwą tożsamość, bowiem to jemu najbardziej zagrażały te nieznane stworzenia. Chłopak postanowił słuchać uważnie dalszej opowieści dziadka:
          – Niegdyś po Ziemi chodziły potwory tak straszne, że jeden z Panów Pokoju – Pan Bezpieczeństwa – zwabił je wszystkie nad Wielki Kanion Siress, po czym zrzucił je w dół przepaści i zamknął ją za nimi. Tak powstała Czeluść Panów Zagłady, w której strącone potwory przybierały na sile i okrzyknęły się śmiertelnymi wrogami Panów Pokoju. Do walki z dobrem służą im właśnie Czarne Demony, których zadaniem jest…
    Patrick Shettleton zaniemówił z wrażenia, gdy w drzwiach gospody zobaczył Arthura Greenholda. Ten sam, który wymordował rodzinę Draxonów.
          – Patricku – powiedział. – Mogę prosić cię o rozmowę w cztery oczy? Chyba mamy sobie coś do wyjaśnienia.
          – Nie będę z tobą rozmawiał, sukinsynu!
          – Oj nie rób scen, staruchu – wysyczał przybysz. – Nie będzie bolało, obiecuję… He, he, he.

          Gdy starsi mężczyźni wyszli na zewnątrz gospody, James zaczął wypytywać Klemensa o jego dziadka. Dowiedział się, że był on kiedyś kupcem, ale Panowie Zagłady sprowadzili go na złą drogę. Podobno krążyły pogłoski, że Patrick Shettleton sam stał się jednym z Panów Zagłady, a domniemana ochrona jego wnuka to tylko przykrywka dla prawdziwych zamiarów. Chłopak nie chciał jednak w to wierzyć. Po dopiciu piwa do samego dna odszedł z kluczem w ręku i zmierzał ku swojej izbie sypialnej. Na schodach jednak przez małe okienko przyuważył, jak mężczyźni, którzy dopiero co opuścili lokal, burzliwie o czymś dyskutowali. James wyszedł z gospody i zaczaił się w krzakach. Starał się podsłuchać możliwie jak najwięcej słów z rozmowy.

          – Nie dam ci chłopaka! – krzyczał Patrick.
          – Naprawdę? Co ci zależy… Patricku?
          – To jest mój wnuk. Jedyny, jakiego mam. Nie pozwolę, by spotkał go los taki jak mój, mojego ojca czy dziada. Po prostu.
          – Oj Patricku, Patricku… Jakiś ty głupi. Pan Virtho cię sowicie wynagrodzi – mówił spokojnym tonem Arthur Greenhold. – Taka moc nie jest często spotykana w świecie Panów Zagłady.
          – Arthurze, James nie wstąpi do Czeluści.
          – A jego matka? Pomyślałeś o niej? Sarah będzie musiała zginąć. Co wolisz… Śmierć córki, czy wnuka?
          Chłopak zastanawiał się, co odpowie jego dziadek. Choć tak naprawdę chciał żyć i dokonać zemsty na Greenholdach, chciał też by żyła jego matka. Patrick odpowiedział:
          – Zapewniam cię, że żadne z nich nie zginie.

          Po kilkunastu minutach jałowej dyskusji, mężczyźni przeszli do rękoczynów. Greenhold przyłożył przeciwnikowi pięścią w twarz i uniknął dość silnej prostej kontry. Patrick Shettleton był jednak mistrzem walki wręcz i z łatwością sprowadził oponenta do parteru, gdzie skutecznie go obezwładnił. Niestety, Arthur okazał się być silniejszym i szybko oswobodził się, wstał i skopał staruszka.
          – Nie dostaniesz Jamesa… Uciekł z domu, nikt nie wie gdzie jest – mówił Patrick. – Ja również go szukam.
          – O czym ty mówisz?
          – Ślad po nim zaginął. Ale mam przeczucie, że jestem blisko. Bardzo blisko. To uczucie każe mi iść, chociaż podróżować dalej nie chcę. Znajdę go i obronię przed złem tego świata.
          – O nie! Będę pierwszy. Sprowadzę go do Czeluści Panów Zagłady, zanim zdążysz się z nim pożegnać.
          – PO MOIM TRUPIE! – wykrzyczał rozwścieczony Shettleton.
          – A to da się załatwić. I to już teraz! – To powiedziawszy, Greenhold wyszeptał formułkę zaklęcia i z jego palców wystrzeliły długie złociste promienie światła. Oplątały Shettletona, obezwładniając go przy tym. Kolejne magiczne pociski uderzały w staruszka jeden obok drugiego, powodując przeszywający ból całego ciała.
          – Diamon blarn uwoease! – krzyknął nagle napastnik. Z powstałej w powietrzu bramy, która wydawała się być zrobiona z czarnego dymu, wybiegły trzykrotnie większe niż ludzie potwory. Były podobnej intensywnej barwy, co wrota, w których się pojawiły.
          – Attuj thisgo huka. Immeast!
          – Yek Sinie.

          James nie rozumiał języka, w którym porozumiewał się Arthur Greenhold z bestiami. Przeczuwał jednak, że był to rozkaz zabicia jego dziadka. Po paru chwilach okazało się, że chłopak miał rację.
          – Teraz, Patricku, zginiesz z rąk tych, przed którymi bronisz wnuka swojego. Czarne Demony w swej pięknej, doskonale wykształconej postaci. Silniejszych w całej Czeluści nie znajdziesz.
          Napastnik popatrzył swojej ofierze prosto w oczy. Po czym wydał ostateczny rozkaz podwładnym:
          – Kilic immeast!
          Potwory poszłusznie rzuciły się na obezwładnionego Patricka Shettletona. James nie wytrzymał i nagle wyskoczył z krzaków, krzycząc głośno słowa zaklęcia zatrzymania czasu.
    ____________


    Ten nowy edytor jest TAK WKURWIAJĄCY, że to poezja ;/
    No nic, mam nadzieję, że rozdział spodoba się, pomimo małej ilości akcji. Strasznie przegadany wyszedł :D
    Ostatnio zmieniony przez Elite Box : 16-09-2011, 17:14
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  14. #13

    Data rejestracji
    2011
    Położenie
    Wałcz
    Posty
    21
    Siła reputacji
    0

    Domyślny

    Widzę, że w tym dziale brak oficjalnego, mieszającego z błotem krytyka, więc postanowiłem sobie przywłaszczyć to jakże zaszczytne miano forumowej łajzy.

    Na razie pozwolę sobie poprawić tylko pierwszy rozdział, bo w tekście jest za duża ilość błędów, żebym miał obskoczyć wszystkie cztery części naraz.

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Rozdział I

          Gdy James Shettleton przemierzał bezkresne polne drogi Amyville w poszukiwaniu czegoś ciekawego, co mogło oderwać go od monotonnej codzienności wakacji na wsi z rodzicami, w promieniu kilkunastu kilometrów dało się słyszeć potężny wybuch. Z pobliskich krzaków gwałtownie wyleciała rodzinka kuropatw, gdzieś w oddali przez drogę przebiegała gromada bażantów, a psy ujadały, jakby ktoś stał nieopodal granic ich terytoriów. Czas się zatrzymał dla młodego Jamesa. Łapał tę chwilę pełną garścią, jakby nigdy nie miała się już powtórzyć. Gdy chłopcu wydawało się, że wszystko trwa tak długo, obserwacja uciekającego ptactwa, (przecinek do usunięcia) czy drżenie powierzchni wody, w rzeczywistości minął ułamek sekundy i fala uderzeniowa, utraciwszy już swoją olbrzymią moc, rozwiała jego długie, złociste włosy i niemal go przewróciła.
          James Shettleton jak gdyby nigdy nic przetarł swoje niebieskie, jak tafla oceanu, (to jest porównanie, a nie wtrącenie, więc przecinki są tutaj niechciane) oczy i ruszył dalej przed siebie, nie zbaczając z obranej wcześniej ścieżki. Uznał, że wybuch gdzieś w oddali go nie dotyczy, że nie jest czymś, co jest warte uwagi. Dalej szukał czegoś, co (Nie mogłeś tego inaczej zredagować? Może i nie jest to do końca powtórzenie, bo mamy do czynienia z fleksją, ale i tak wybija czytelnika z rytmu) wyrwie go z szarej rzeczywistości.

          W otoczeniu dziesięcioletniego Jamesa prawie nikt nie zna o nim prawdy. Jedynie rodzice, Sarah i Ronald, wiedzieli, co ich syn potrafi. A potrafił wiele.

          Pewnego dnia, (kolejny przecinek do usunięcia) do malutkiego domku na skraju Amyville podszedł listonosz, który nie bardzo wiedział, gdzie ma szukać rodziny Stewartów. Sarah Shettleton wyjaśniła, że nie ma pojęcia, jednak urzędnik był bardzo natarczywy. Po kilku minutach szarpaniny, zdołał obezwładnić drobną kobietę i skrępował jej ręce.
          – A masz, suko, za te wszystkie lata, które przez ciebie musiałem cierpieć w pierdlu – wysyczał przez zęby, uderzając ją pięścią w brzuch wraz z każdą wypowiedzianą sylabą. – Teraz ty posmakujesz, co to jest cierpienie. Patrz, jak twój mały, bezbronny synek zostanie zabity.
          Sarah zmusiła się do płaczu. (o k***a, twarda z niej zawodniczka, jeśli w takiej sytuacji do płaczu musiała się wręcz zmusić)
          James, (kolejny przecinek do odstrzału) widząc łzy płynące z wielkich z przerażenia, piwnych oczu matki, zaczął błądzić w myślach po tych samych ścieżkach, które przemierzał kilka dni wcześniej.
          – To ty spowodowałeś wybuch w Eastwood City? – zapytał poważnym tonem.
          – O czym ty mówisz, dzieciaku?
          – Pytam, czy to ty spowodowałeś wybuch w Eastwood City? (KROPKA! Albo zamień przecinek po 'pytam' na dwukropek, bo aktualnie to jest pytanie o to, czy pyta) – Ponowił pytanie, tak samo monotonnie jak poprzednio. (jak dla mnie, ponowienie pytania jest czynnością odnoszącą się do mowy, więc chyba małą literą)
          – Nie wiem (przecinek) co ci strzeliło do łba, chodź ze mną, ona musi cię widzieć.
          – PYTAM, CZY TO TY SPOWODOWAŁEŚ WYBUCH W EASTWOOD CITY?! (Ponownie, w***b pytajnik, albo zamień przecinek na dwukropek) – wykrzyczał z całej siły chłopiec, aż w oknach zadrżały szyby, a oprawca w mundurze listonosza poczerwieniał na twarzy.
          – Dziecko… Kim ty, do kurwy nędzy, jesteś? – zapytał cicho.
          James odpowiedział natomiast, tak samo jak dotychczas, bardzo spokojnie: (Nie podoba mi się szyk zdania)
          – Nie zadziera się z czystej krwi dziedzicem mocy Shettleton.
          Po wypowiedzeniu ostatniego słowa podniósł matkę z ziemi, oswobodził ręce i nakazał zadzwonić na policję. W tym samym czasie z oprawcą zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Każdy włos wychodzący z jego głowy powodował okropny ból. Listonosz zwijał się, jak palony plastik, na podłodze (zwijał się na podłodze jak palony plastik – szyk), a gdy wydawało mu się, że wraz z ostatnim włosem wszystko się skończy, z jego palców zaczęły strzelać paznokcie, zostawiając po sobie krwawe odpryski na szybach i ścianach chatki. Bandzior krzyczał tak głośno, że zaczął pluć krwią, bo zdarł sobie gardło i nadwyrężył struny głosowe. Chociaż to mogła być kolejna technika tortur Jamesa. Chłopiec zaprowadził matkę do sąsiedniej izby, po czym wrócił i zamknął za sobą drzwi.
          – Teraz się z tobą rozprawię, Madeleine.

          Stary listonosz nagle przeistoczył się w wysoką, jak na dziesięciolatkę, niebieskooką (przecinek) łysą dziewczynę, która z trudem stała na nogach. Zdołała o własnych siłach podejść do krzesła, ale gdy próbowała na nim usiąść, zniknęło. Upadła na podłogę z taką siłą, że w całkowitej panującej tam ciszy dało się usłyszeć dźwięk pękających kości. Była to następna technika tortur Jamesa Shettletona. Dziewczynka, leżąc na zimnych, spróchniałych dechach, nawiązała rozmowę ze swoim katem:
          – Po co to robisz, co?
          – A po co ty nachodzisz moją rodzinę?
          – Twoja matka…
          – No co moja matka?! – Zdenerwował się James.
          – Spędziłam wiele lat w więzieniu, przez tą (tę) małą jędzę…
          James patrzył na Madeleine pytającym wzrokiem. Wcale nie udawał, że nie miał pojęcia, co uczyniła jego matka. Nie miał jednak ochoty dowiedzieć się tego akurat teraz. Dziewczyna jednak pierwsza się odezwała:
          – Masz niezwykły dar… Dar Shettletonów… Ale czy musisz marnotrawić to w taki sam plugawy sposób, (przecinek do usunięcia) jak twoi rodzice?
          – Co to za szczególny dar, o którym wszyscy w koło tak trąbią? Ja tylko potrafię komuś wyrządzać krzywdę, sprawiać ból tak niesamowity, że człowiek błaga o śmierć po kilku sekundach… I co to za dar?
          – Twoją moc można wykorzystać na wiele sposobów, nie tylko te okrutne. Domyślam się, że nie wiesz nic o dziedzictwie Shettleton? (Kropka...)
          Chłopak pomyślał chwilę nad konsekwencjami tego, co chciał powiedzieć, ale uznał, że gorzej być nie może, a sam na pewno nie zginie, bo Madelein była wystarczająco osłabiona. Kontynuował więc konwersację:
          – Wiem. Wiem, że jestem kolejnym dziedzicem mocy, która służy do wypełniania jakiejś tam misji…
          Madelein przetarła twarz chustą. Zobaczyła swoją świecącą, łysą głowę w lustrze, ale ignorując fakt oszpecenia, wyjaśniła Jamesowi, z jakiego powodu zaatakowała dziś ich domek wypoczynkowy:
          – Dawno temu prababcia twojej prababci zapoczątkowała, całkiem przez przypadek, (tu wstawiłeś podwójną spację) łańcuch niefortunnych, jak się później okazało, wydarzeń. Przez zebranie złego ziela na polu zatruła swojego męża. Jej córka, która pobierała nauki u swojej matki, ugotowała kilkanaście lat później zupę z tego samego ziela, jednak nie zdołało ono już zabić nikogo więcej. Rodzina, poprzez śmierć męża lady Elisabeth Shettleton, zyskała odporność na wszelkiego rodzaju trucizny (Co ty żeś się uwziął na ten dziwny szyk zdań? Zapewniam, że o wiele lepiej wygląda normalnie napisane 'Poprzez śmierć męża lady Elisabeth Shettleton rodzina zyskała odporność na wszelkiego rodzaju trucizny). Córka lady Liz popełniła jednak inny poważny błąd, wysyłając jednego ze swoich synów na polowanie z ojcem. Stary wówczas Mark pomylił wypróżniającego się w krzakach syna z łanią i odstrzelił mu łeb [color](głowę)[/color]. Domyślasz się, co wtedy zyskała rodzina Shettletonów?
          – Odporność na ból? – zapytał nieśmiało James, (ten przecinek mi tu nie pasuje) zaciekawiony opowieścią.
          – Prawie. Była to odporność na pociski broni palnej (a nie lepiej 'z broni palnej'?). Chociaż nie jestem pewna, czy współczesna broń wam nie grozi… Ale kontynuując opowieść, drugi syn Marka spłodził dwoje niesamowitych dzieci. Córkę Kate i syna Arnolda. Choć nigdy nie miał ojcu za złe, że zabił jego brata, matce nie potrafił wybaczyć, że puściła Carola na polowanie. Nie chciał popełnić tego samego błędu, dlatego zrezygnował całkowicie z polowań, a zwierzynę kupował tylko na podmiejskim targu…
          – Dobra, dobra – przerwał James. – Nie chcę już tego słuchać. Jaki to ma związek ze mną i moją matką?
          – Chciałam do tego dojść krok po kroku, ale skoro nie chcesz, zmuszona jestem opowiedzieć ci wydarzenia tylko z ostatnich kilkunastu lat… Twoja matka jest dziedziczką mocy Shettleton, jedyną kobietą, która przedłużyła istnienie nazwiska w świecie. Od wielu pokoleń, (zbędny przecinek) ród twoich dziadków toczył wojnę z rodem Greenhold dosłownie o wszystko. Spory o ziemię, o przebieg granicy terytoriów… Greenholdowie wytyczyli nawet godziny, w których mógł szczekać pies. Chodzi o to, że ta wojna trwa do dziś. We współczesnych czasach trudno jest rozpoznać rodowitego Shettletona czy Greenholda, dlatego nie prowadzą oni jawnych walk zbrojnych. Nawet przez lata nabywania przez Shettletonów kolejnych mocy i kolejnych odporności, (zbędny przecinek) rywale nie rezygnowali.
          James, nie wiedząc zupełnie, o czym bredzi Madeleine, ponowił pytanie o to, jaki związek ma z tym jego matka i on sam. Dziewczyna w końcu zaczęła mówić:
          – Sarah Shettleton jest jedyną osobą, która może raz na zawsze zakończyć wojnę z rodem Greenhold. Posiada jednak jedną, bardzo poważną wadę. Nie potrafi znieść okrucieństwa, nie potrafi patrzeć na cierpienie innych.
          Młody chłopak w końcu pojął, o co chodzi w dziedziczeniu mocy jego rodziny. Szybko wyciągnął słuszne wnioski, o czym poinformował rozmówczynię:
          – Z pokolenia na pokolenie poprzez serię nieszczęść, mój ród nabywa kolejnych odporności.
          – Zgadza się – przytaknęla Madeleine.
          – Z tego wynika, że moja matka musi doświadczyć cierpienia i bólu, aby się na nie uodpornić?
          – Tak, Jamesie Shettleton. Tak jak Sarah zamordowała mojego syna, ja muszę zamordować ciebie. I to na jej oczach!
    Okeej, były shizy, były wybuchy, ale cała ta rozmowa była w hooy naciągana. Dziewczyna przyszła zabić go na oczach jego matki, on ją torturował, a potem gadają ze sobą o historii rodziny Shettletonów, jakby pili jakąś pie****oną herbatkę...
    Przeważają błędy interpunkcyjne. Polecam się zapoznać z tematem: http://forum.tibia.org.pl/showthread...k-Interpunkcja , dodać go do zakładek czy gdzieś tam i korzystać podczas pisania tekstu. Drugą wadą jest ten wymuszony, dziwaczny szyk zdania. Zmiana kolejności odpowiednich słów nie sprawia, że twój tekst stanie się nagle bardzo wyrafinowany czy godny zachwytu, a jedynie może utrudniać potencjalnemu czytelnikowi śledzenie wydarzeń i w ekstremalnych wypadkach – zdenerwować.

    To na razie tyle o pierwszym rozdziale. Fabuła ujdzie, ale jak wspomniałem, ta rozmowa mnie nie przekonuje. Technicznie słabiej z winy tych źle używanych przecinków i pytajników. Hmm... Jako, że mam dzisiaj dobry dzień, moja ogólna ocena to:

    Załącznik 266402
    Ostatnio zmieniony przez NidPO : 23-08-2011, 14:41

  15. #14
    Avatar Elite Box
    Data rejestracji
    2006
    Położenie
    ________________ Piszę: Życie na Rookgaardzie!
    Wiek
    32
    Posty
    289
    Siła reputacji
    19

    Domyślny

    (o k***a, twarda z niej zawodniczka, jeśli w takiej sytuacji do płaczu musiała się wręcz zmusić)
    Tak, musiała się zmusić ;) Nie chcę zdradzać szczegółów dalszej fabuły, ale akurat musiała.

    (Ponownie, w***b pytajnik, albo zamień przecinek na dwukropek)
    Tak, wiem :P Dokształcałem się długo po napisaniu tego opowiadania, a po prostu zapomniałem je przejrzeć. Przyznaję się bez bicia.

    (tu wstawiłeś podwójną spację)
    A być może. W wordzie tą czcioneczką domyślną czasem nie widać czy między wyrazami jest odstęp czy nie ma... Ale forum powinno usuwać wielokrotne spacje :o

    (Co ty żeś się uwziął na ten dziwny szyk zdań? Zapewniam, że o wiele lepiej wygląda normalnie napisane 'Poprzez śmierć męża lady Elisabeth Shettleton rodzina zyskała odporność na wszelkiego rodzaju trucizny)
    Nie bardzo rozumiem, co jest złego w tamtym zdaniu. O ile poprzednie faktycznie brzmiały troszkę nienaturalnie, w tym nie widzę nic złego.

    Była to odporność na pociski broni palnej (a nie lepiej 'z broni palnej'?)
    Być może. Ale to chyba nie jest błędem? Rozważę poprawę owego zdania.

    Okeej, były shizy, były wybuchy, ale cała ta rozmowa była w hooy naciągana. Dziewczyna przyszła zabić go na oczach jego matki, on ją torturował, a potem gadają ze sobą o historii rodziny Shettletonów, jakby pili jakąś pie****oną herbatkę...
    Jakieś wprowadzenie musiało być. Z kolei James jak i Madeleine nie są jakoś specjalnie pierdolnięci, żeby od razu skakać sobie do gardeł ;) Rozmowa miała jedynie na celu wprowadzenie czytelnika po krótce w fabułę. Sama postać Madeleine jest epizodyczna i nie planuję użycia jej w dalszych perypetiach. Faktycznie, troche to brzmi jak rozmowa przy herbatce i chyba faktycznie dodam jakąś scenkę przed tym, że usiedli do stolika :D

    No niestety interpunkcja jest moją słabą stroną. Próbuję czytać, wkurwać zasady, ale nic nie daje rezultatu. Jedyne co mogę robić to właśnie sprawdzanie błędów podczas pisania. Postaram się zredukować liczbę nadmiernych/brakujących przecinków w przyszłosci.

    Dzięki za ocenę, która i tak jest w miarę wysoka. Nie wstawiam tekstów po to, aby zaszpanować, że umiem pisać, tylko właśnie po to by ktoś to przejrzał i zaznaczył błędy :P Wiem, że je popełniam.

    Dzięki raz jeszcze, zachęcam do dalszego przeczytania/zaznaczania!! :D

    PS.
    Widzę, że w tym dziale brak oficjalnego, mieszającego z błotem krytyka, więc postanowiłem sobie przywłaszczyć to jakże zaszczytne miano forumowej łajzy.
    Kiedyś był Yami, ale odszedł na emeryturę. Ale wcale nie musisz być zgryźliwy i nie wiadomo jak wkurwiający, żeby dotrzeć do ludzi ;) Z doświadczenia wiem (zarówno jako krytyk jak i pisarz), że ludzie chętniej poprawiają błędy i piszą dalej, gdy nie zostaną zmieszani z błotem xD Ale ja przyjmę wszystko na klatę, ja nie powinienem popełniać błędów. W końcu kiedyś byłem panem i władcą działu "Opowiadania Tibijskie" (który de facto już nie istnieje) xD
    Opowiadania SF i Fantasy
    Zapraszam na bloga, aktualnie wydaję opowiadanie SF pt. Cztery godziny NOWE!
    http://sciencefantasia.blogspot.com
    ***
    Facebookowa grupa dla twórców blogów literackich - https://www.facebook.com/groups/literaccy/ ;)

  16. #15

    Data rejestracji
    2011
    Położenie
    Wałcz
    Posty
    21
    Siła reputacji
    0

    Domyślny

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    A być może. W wordzie tą czcioneczką domyślną czasem nie widać czy między wyrazami jest odstęp czy nie ma... Ale forum powinno usuwać wielokrotne spacje :o
    Nie wiem, po prostu czytałem tekst cytowany, więc możliwe, że na forum tego nie widać ^^

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Nie bardzo rozumiem, co jest złego w tamtym zdaniu. O ile poprzednie faktycznie brzmiały troszkę nienaturalnie, w tym nie widzę nic złego.
    Po prostu wtedy wstawiałeś jakieś wtrącenia, że już w końcu sam nie byłem pewien, czy przecinki w tym zdaniu były dobrze użyte, więc zwróciło to moją uwagę.

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Być może. Ale to chyba nie jest błędem? Rozważę poprawę owego zdania.
    Chyba nie jest. To była raczej sugestia w stylu 'tak to wygląda lepiej'.

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    No niestety interpunkcja jest moją słabą stroną. Próbuję czytać, wkurwać zasady, ale nic nie daje rezultatu. Jedyne co mogę robić to właśnie sprawdzanie błędów podczas pisania. Postaram się zredukować liczbę nadmiernych/brakujących przecinków w przyszłosci.
    Spoko, ważne, że nie masz na to wyjebane, jak co poniektórzy.

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Kiedyś był Yami, ale odszedł na emeryturę.
    Wiem, pytałem go nawet o pozwolenie na przejęcie tej funkcji :D

    Cytuj Elite Box napisał Pokaż post
    Cytat został ukryty, ponieważ ignorujesz tego użytkownika. Pokaż cytat.
    Ale wcale nie musisz być zgryźliwy i nie wiadomo jak wkurwiający, żeby dotrzeć do ludzi ;) Z doświadczenia wiem (zarówno jako krytyk jak i pisarz), że ludzie chętniej poprawiają błędy i piszą dalej, gdy nie zostaną zmieszani z błotem xD
    To już będzie zależeć od dnia i mojego nastroju xD

Reklama

Informacje o temacie

Użytkownicy przeglądający temat

Aktualnie 1 użytkowników przegląda ten temat. (0 użytkowników i 1 gości)

Podobne tematy

  1. Historia rodu Cropwellów
    Przez Edep w dziale Tibia
    Odpowiedzi: 11
    Ostatni post: 30-04-2009, 10:45

Zakładki

Zakładki

Zasady postowania

  • Nie możesz pisać nowych tematów
  • Nie możesz pisać postów
  • Nie możesz używać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •