Uwaga, uwaga. Na prośbę użytkownika oraz przez moje głupie przekonanie, że kogoś może to jeszcze zainteresować xD
Radzę czytać od początku raczej (od pierwszej części od pierwszego rozdziału!), spis treści w pierwszym poscie jest. Polecam zapoznać się z całą lekturą, gdyż nie będziecie wiedzieć kto jest kim i dlaczego tak. Tym razem na pewno ta część zostanie dokończona. Wiem, że już dwa razy tak mówiłem, ale tym razem na pewno skończę pisać ŻnR III. I NIE będzie to ostateczne zakończenie. Chcę mieć pewne pole manewru na przyszłość.
Rozdziały utrzymają podobną długość co wcześniej - około 1,5-2 strony w wordzie.
49. Niebieskie nici
Obejrzałem się za siebie, wszyscy stali z szeroko otwartymi ustami, jakby chcieli coś wykrzyczeć. Następnie ponownie spojrzałem na ogromnego minotaura, który niespodziewanie uniósł się w powietrze, a wokół niego pojawiły się ledwo widoczne niebieskie wstęgi światła. Potwór przechylił głowę do tyłu, a ręce rozłożył tworząc lewitujący nad ziemią krzyż, który w dodatku świecił. Oczom nie wierzyłem, męczyło mnie jednak przeczucie, że to, co widzę, jest prawdziwe.
– Kurwa mać! – Usłyszałem za sobą zdenerwowanego rekruta. Odwróciłem się i zauważyłem ranę na jego klatce piersiowej.
– Co ci się stało? – zapytałem, a po chwili ponownie usłyszałem krzyk i wulgarne zdania.
Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Zewsząd dobiegały przeraźliwe jęki, ludzie padali na ziemię jak muchy, a wszyscy mieli ze sobą jedną wspólną rzecz. Niebieska poświata. Zrozumiałem wtedy, co zaszło. To Morgan, a nie Sheng, jest napastnikiem. To Morgan zabija ludzi na Rookgaardzie. To Morgan wisi w powietrzu i śmieje się nam w oczy.
– Złaź na dół, pieprzony zdrajco! – krzyczałem. – No złaź!
– Ha, ha, ha – zaśmiał się agresor. – Myślisz, że tak łatwo mnie pokonasz, Feniksie? Nie tym razem, dzieciaczku... Ha, ha, ha!
W mojej głowie narodził się sprytny plan, który miał doprowadzić do śmierci tego przeraźliwego potwora. Rozkazałem moim ludziom zająć ustalone wcześniej pozycje, a zwiadowcom zrobić rozeznanie w terenie. Miało to przygotować mnie do niezwykle trudnego manewru, który wymagał... dyskrecji. Byłem przecież obserwowany z góry i wszystkie poczynania każdej żywej istoty, każdej pierdolonej mrówki, były śledzone przez oczy Morgana. Nagle koło ucha świsnęła mi strzała. Po chwili druga, trzecia i czwarta. Spojrzałem w górę, jednak minotaur wisiał bez ruchu. Kto więc do mnie strzelał? Podbiegłem do jednego z pocisków i zrozumiałem, że strzelca nie było. A przynajmniej był niematerialny. Sama dusza. Dusza Morgana. Zorientowałem się szybko, że groty nie miały wbić się w moje ciało, lecz w ściśle określone wokół mnie miejsca. Udało się to bezbłędnie. Natychmiast podskoczyłem, jednak wtedy było już za późno, gdyż cienkie niebieskie nitki naprężyły się i boleśnie wbiły w moje nogi, rzucając o ziemię. Upadek był niemal bezbolesny, a problemem były moje dolne kończyny. Na nic nie zdały się próby oswobodzenia się z tych wstęg, ale miałem jeszcze do dyspozycji ręce, którymi dobyłem katany i próbowałem przeciąć liny. Nic się nie stało. Kolejne strzały upadały w pobliskie krzaki, a ja czułem się coraz bardziej unieruchomiony. Podniosłem się z ziemi, spojrzałem na Morgana i próbowałem rzucić się do ucieczki. Bez skutku. Silne szarpnięcie ręką zabolało tak, że aż wydałem z siebie okrzyk.
Ból przeszywał mnie na wskroś. Od oczu, przez kręgosłup aż po stopy. Nie mogłem nawet lekko drgnąć, choć ciało próbowało samo oswobodzić się z pułapki. Przyznam szczerze, że sprytne to było ze strony Morgana i prawie mnie miał, gdyby nie pewien fakt. Zwiadowcy wrócili z pola walki i otoczyli mnie szczelną barierą, przez którą nikt i nic nie miało prawa się prześlizgnąć. Jeden z nich po cichu zrelacjonował całą sytuację dokoła nas i mogłem w końcu wykonać mój tajemniczy manewr, który trzymałem właśnie na takie okazje, jak ta. Nie przeciągając dłużej, wypowiedziałem krótkie zaklęcie uwalniające i…
– Znik… – próbował krzyknąć jeden z moich strażników, lecz przymknąłem mu usta szybkim ruchem.
– Cicho siedź, baranie. Jestem niewidzialny, Morgan mnie nie zauważy. Nie wie, że zniknąłem – szeptałem. – Udawajcie, że tu cały czas jestem. Niech jeden wydaje jakieś jęki, jakby się ruchał. Wróg pomyśli, że to z bólu.
– A ty co chcesz niby sam zrobić? W ogóle… – zdziwił się zwiadowca. – Nikt nie może używać magii na wyspie oprócz Cipfreda!
– Oj tam, oj tam… Dogadam się z mnichem. A teraz, do dzieła. Idę sobie od was brzydale.
Próbowałem załagodzić sytuację tak beznadziejną, że nikt nie zaśmiał się z ani jednego mojego żartu. Przecież były śmieszne.
Pobiegłem w stronę wejścia do wioski, wszedłem na kładkę i dobyłem łuku. Parę razy strzeliłem w powietrze, później jednak celowałem prosto w wielkiego minotaura wiszącego nad polem bitwy. Każda strzała trafiła go w klatkę piersiową, jednak Morgan ani drgnął. Nie czuł bólu i to było przerażające. Jak pokonać kogoś, kto nie odczuwa bólu? Wtedy przyszedł mi do głowy kolejny genialny, moim zdaniem, pomysł.
– Ej! – krzyknąłem. – Jeśli chcesz mnie dopaść, to lepiej się rozejrzyj!
– Tyyyyy! – krzyczał rozwścieczony Morgan. – Jak… Jak mi uciekłeś?!
Nie miałem zamiaru zdradzić mu moich umiejętności, musiałem jednak go jakoś zabić. Przypomniawszy sobie, jak straciłem moją pierwszą broń, próbowałem zrobić to samo teraz. Wyciągnąłem katanę z pochwy i z całej siły cisnąłem w olbrzymiego minotaura. Ostrze wbiło się aż po samą rękojeść w sam środek serca Morgana.
==========
Powrót do Spisu Treści
___
Piszcie co o tym sądzicie. KAŻDY komentarz mile widziany... Abym tylko widział zainteresowanie tym opowiadaniem jakieś... Pozdrawiam.
Zakładki