Elite Box napisał
48. Pierwsze starcie
Pierwszy pobiegłem do najwyższego punktu w wiosce, na dach akademii, gdzie wisiała flaga i stacjonował specjalny oddział łuczników(int.) wspierający strażnika kładki. Tak jak myślałem, strzały były już w użyciu(styl.), a w zasięgu wzroku znajdowało się około setki minotaurów(int.) uzbrojonych we włócznie i topory. Pomyślałem, że szybko się z nimi rozprawimy, a pozyskane uzbrojenie posłuży do późniejszej walki. Po chwili dołączył do mnie mnich, który był zaskoczony ilością najeźdźców. Grupa nadciągająca ze wschodu najwyraźniej nie spodziewała się kontrataku łuczników, bo spora jej część poległa w pierwszych minutach starcia. Cipfred pobiegł do świątyni i z tylko sobie znanych powodów ogłosił stan najwyższej gotowości. Przecież to było tylko kilkadziesiąt minotaurów, z którymi radzą sobie zwykli rekruci. Chwilę później zauważyłem, jak ze wschodu nadciąga kolejna potężna dywizja, uzbrojona w sierpy i kosy. Słaby punkt! Wschodniej cześci(lit.) wioski nikt nie bronił, gdyż całe wojsko wysłaliśmy na przeciwną stronę. Spojrzałem porozumiewawczo na Gell, która skinieniem głowy dała mi do zrozumienia, że jest gotowa na atak. Następnie wodziłem wzrokiem za biegającym po uliczkach mnichem, który wykrzykiwał hasła alarmowe. Zeszliśmy na dół i ruszyliśmy na kładkę.
- Biegnij prosto, aż do mostu - poinstruowałem Gell. - Stamtąd przeprowadzisz ofensywę i nie zapomnij o strzałach!
- Dobrze.
Sam postanowiłem przedrzeć się przez rzekę podziemnym korytarzem, do którego wejście znajdowało się na farmie Al Dee. Do dziury w ziemi dosłownie wpadłem, a zapach, który poczułem, nie należał do najprzyjemniejszych. Woń rozkładających się szczątków różnorakich zwierząt wdzierała mi się w nozdrza. Zbierało mi się na wymioty, a zza rogu momentalnie wyskoczył olbrzymi jadowity pająk. Zwinnym ruchem ręki wyciągnąłem katanę z pochwy i odciąłem insektowi odnóża, następnie zdeptałem tułów do tego stopnia, że zostawiałem za sobą krwawe odciski podeszw(j.) butów. Pomimo odrażającego odoru szedłem przed siebie, próbując zignorować wgryzające się w buty szczury, które wolałem zostawić przy życiu. Chwile(ę) później zaatakował mnie troll. Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z przedstawicielem tego beznadziejnego gatunku(płytko), pozbawionego jakichkolwiek oznak inteligencji, który w głowie ma tylko chęć zabijania i jedzenia. Rozprawiłbym się z nim z palcem w dupie, jednak wolałem się chwilę pobawić, aby minotaury na powierzchni rozproszyły się i odeszły od wyjścia z tunelu. Wbiłem ostrze w udo potwora, następnie dźgnąłem go w pierś. Nieprzyjemnie ciepła krew trysnęła na moją twarz, a nie miałem czym się wytrzeć, dlatego kolejny cios zadałem bardzo niecelny. Przewróciłem się, a troll z wrażenia zaśmiał się grubym głosem i, o dziwo, przemówił:
- Marny człowieczek...
- Stul pysk - odpowiedziałem podnosząc się z chłodnej ziemi. Uniosłem katanę i potężnym cięciem pozbawiłem przeciwnika ręki.
- Ty... Ty...!
- Tak, ja.
Troll upadł, a po jasniki(lit.) rozległ się donośny huk. Wyruszyłem w dalszą wędrówkę korytarzem, widziałem już snop światła(j.) wpadającego przez dziurę w ziemi służącą do wchodzenia, a raczej wychodzenia z tunelu. Do otworu dobiegłem, nie zwracając uwagi na otoczenie. Pył i drobne kamyczki sypały mi się na głowę, a to był znak, że po powierzchni galopuje stado minotaurów, które dążą do zniszczenia wioski. Wyszedłem. Odwróciłem się w stronę rzeki i ujrzałem kilkunastu wojowników(int.) rozprawiających się z najeźdźcami.
- Feniks! - krzyknął jeden z nich. - Nie stój jak drąg Cipfreda na widok Miecza Furii, tylko rusz swój szanowny zad i nam pomóż!
- Już, już - odparłem niechętnie i ruszyłem w szranki pomiędzy kilku minotaurów.
Od frontu biegły na mnie dwie rogate bestie, z lewej strony nacierał jeden przeciwnik, z prawej już trzech. Łącznie miałem rozprawić się z sześcioma pieprzonymi minotaurami na raz, ale nie przeraziło mnie to w żaden sposób. Odważnie rzuciłem się na dwóch z przodu, przecinając ich wirującym ostrzem, po czym odwróciłem się i wbiłem jedną ze swoich katan w brzuch wroga z lewej(styl.). Formacja nacierająca na mnie z naprzeciwka była chyba mniej doświadczona niż pozostałe minotaury, gdyż się rozdzielili i mnie otoczyli. Ich błąd polegał na tym, iż wrogów, którzy znajdą się wokół mnie, rozcinam swoim tańcem katan.(mi się to nie podoba) Po zabiciu napastników pobiegłem na most, aby wspomóc swoją ukochaną. Ku mojemu zdziwieniu na moście nikogo nie było. Żadnej żywej istoty, żadnego martwego ciała! Pomyślałem, że minotaury się wycofały,(int.) lub przeniosły się w inne miejsce, dlatego szybko pospieszyłem do wioski. Udałem się ponownie na dach akademii, gdzie przeprowadziłem rozmowę z łucznikami.
- Co tu się stało? - zapytałem.
- Kurwa, człowieku... - odpowiedział zdyszany wojownik. - Trzepaliśmy tymi strzałami jak niewolnicy, aż nagle wszystko zniknęło!
- Zniknęło?! - wykrzyczałem ze zdziwienia.
- No... Wyparowało. Zdziwiłeś się, że pole walki jest czyste, no nie?
- Tak - przyznałem. - Byłem zawiedziony, że sobie nie powojuje z tymi parszywymi bestiami. Jak to się stało?
- W pewnej chwili przyszedł do nas Cipfred i wymamrotał coś pod nosem.
To było do przewidzenia, że zakonnik pomoże wiosce i użyje jednego ze swoich silniejszych zaklęć. Przeniesienie tak rozległego terenu w inne miejsce jest trudne i wymaga sporego wkładu energii mentalnej. Zastanawiałem się, gdzie to wszystko mogło się pojawić i czy będę musiał odbyć kolejną nieprzyjemną podróż przez podziemne, śmierdzące korytarze.
- Dzięki - rzuciłem i odbiegłem.
Przechadzając się po wiosce zauważyłem niespotykane dotąd pustki. Najwidoczniej wszyscy zostali przeniesieni, a pole rażenia czaru ominęło wschodnią część wioski. To oznaczało, że wojownicy walczący z minotaurami powinni tam jeszcze być i dobijać pozostałości niezbyt wielkiej armii. Udałem się więc przez kładkę i most, a później nie wierzyłem własnym oczom. Zwłoki rekrutów zostały ułożone w wysoki stos, wokół którego biegało pięciu wielkich minotaurów podśpiewujących jakieś wojenne piosnki. Kult ognia i rozdzielności jego natury dało się zauważyć już za pierwszym spojrzeniem. Palące się różnymi kolorami ciała wydawały różne dźwięki i równie odmiennie każde z nich się zachowywało pod wpływem płomieni. Minotaury były okrutne. Zawróciłem. Zszedłem z mostu po naszej stronie wyspy, a przede mną stali pozostali członkowie Oddziału Eksterminatorów.
- Feniksie - rozpoczęła Gell. - Musisz wiedzieć, że...
- Ostateczna bitwa jest blisko - dokończył po niej mnich.
Zdumiony tymi słowami ponownie obróciłem się, tym razem twarzą ku wschodowi, a po drugiej stronie rzeki stał duży minotaur, odziany w pozłacane szaty. Trzymał w ręce wielkie(int.) złote berło, chociaż równie dobrze mogła być to magiczna laska. Uniósł głowę, posłał mi przeszywające spojrzenie i wymamrotał:
- W końcu się spotykamy...