43. Rycerz
Blask pochodni odbijał się od katany Zibbana, który zamachnął się potężnie i próbował trafić mnie swoim śmiercionośnym orężem. Potrafiłem jednak wykonać dobry unik, a zaraz po tym wyprowadzić skuteczny atak, co jednak nie sprawdzało się w tej walce. Byłem zaskoczony, z jaką łatwością przeciwnik uniknął silnego ciosu. Zdałem sobie sprawę, że on wcale nie jest rekrutem i został sprowadzony tu z Kontynentu.
- Jesteś rycerzem z Kontynentu, czyż nie? - zapytałem.
- Jeśli nawet, to co?
Nie odpowiedziałem. Wykorzystałem jednak chwilę nieuwagi Zibbana i rzuciłem w niego sztyletem, który zawsze nosiłem przy sobie w plecaku. Później poleciał w jego stronę drugi i trzeci. Wszystkie... trafiły! Rycerz jednak nie
okazał bólu(j.), podniósł z ziemi kamień i cisnął we mnie z całej siły. Uniknąłem pocisku.
- Kim ty jesteś? - zapytałem, gdyż
dobrze posługiwał się mieczem
niczym rycerz(j.). Świetnie rzucał amunicją, co należy do cech paladynów. Czekałem tylko na to, aż zacznie czarować...
- Powiedzmy, że nie jestem kimś zwykłym. Ja pierdole, czy ty wszystko musisz wiedzieć?
- Słuchaj. Wiesz, że taka broń jak zatruty sztylet nie istnieje na Rookgaardzie? Nie da się go zdobyć!
- Da się! - bronił się Zibban
. - Słyszałem, że minotaury wykorzystywały pewną medyczkę, która potrafiła zatruwać bronie...
- Potrafiła... A więc wiesz o jej śmierci? - zapytałem ubawiony, gdyż mój przeciwnik dał się zrobić zwyczajnie w trąbę.
- Śmierci? To ona... nie żyje?! - zapytał z niedowierzaniem.
- Dokładnie. I to ile czasu!
Widziałem złość na jego twarzy. Przymknął oczy, wymamrotał coś pod nosem i... oczom nie wierzyłem! Dwie ściany wyrosły ni stąd(int.) ni zowąd... Zablokował jedyną drogę ucieczki, był... Druidem!
- Najpierw zabiję ciebie, a potem te fałszywe bestie! - wykrzyknął Zibban, po czym próbował
wtopić w mojej(fleksja.) klatce piersiowej ostrze swojej katany. Mało brakowało, a bym został poważnie ranny. Ledwo co się przeturlałem, chwyciłem jeden z kamieni i próbowałem wcelować w swojego oponenta. Trafiłem. Znów jednak nic sobie nie zrobił z ciosu i, jak gdyby nigdy nic, przystąpił do kolejnego ataku. Już miałem się odsunąć do tyłu, kiedy Zibban wyskoczył wysoko w górę, po czym upadł za mną.
Nie było czasu na reakcję(j.). Dostałem ciężką maczugą w głowę.
T
en blask... Pochodzi od niego? Co tam się świeci w oddali? Jakiś metalowy przedmiot... Odbija obraz ogniska. Kto tam jest? Halo! O nie!(styl.; zbuduj dialogi) Zza skały wyłoniły się dwa olbrzymie rogi(int.) osadzone na ogromnej głowie ze szpetną mordą. Ślepia wielkości pomarańczy patrzyły na mnie jak na najgorsze zło, kiedy to one należały do tego złego... Morgana.
- Dawaj! - powiedział. - Oddaj mi ten miecz!
- Jaki miecz? - zapytałem. - Nie wiem, o czym mówisz!
- Daj mi go! NATYCHMIAST!
- Przybądź Mieczu Furii. Wzywa cię twój pan, Feniks. Jestem w niebezpieczeństwie.
Nic się nie działo. Legendarne Ostrze odmówiło posłuszeństwa. Zaraz... leci! Ale, co się dzieje?!
Dla... dlaczego... MORGAN!(styl.) Dlaczego miecz przybył do niego?! Co... się... dzieje...
- Dlaczego nie walczysz? - usłyszałem.(lit.)
- Dlaczego nie walczysz? - usłyszałem głos Zibbana. Zdałem sobie sprawę, że na moment wyłączyłem się z rzeczywistości. Dotknąłem czubka głowy, krwawiłem. Nie mogłem jednak nic na to teraz poradzić. Chwyciłem rękojeść swojego miecza i zadałem nim kilka potężnych ciosów sprzymierzeńcowi minotaurów. Zibban
osunał(lit.) się po ścianie, a następnie jego ciało ułożyło się bezwiednie na boku. Zabiłem go? Nie
...(po co to) Żył. Naliczyłem cztery rany, które mocno krwawiły. Nie wyglądało to zbyt ciekawie, dlatego odsunąłem się na bezpieczną odległość. Ku mojemu zdziwieniu, na ścianie komnaty wisiały cztery potężne łuki. Sprawdziłem zawartość plecaka, na szczęście posiadałem trzy kołczany pełne strzał ze stalowymi grotami. Zibban, jasnowłosy młodzieniec niskiego wzrostu(int.) oddychał ciężko. Postanowiłem zaczaić się na niego za jednym z głazów, trzymając w ręku broń dystansową. Byłem dobrym łucznikiem, szkoliła mnie Gell, abym mógł ją czasami zastąpić na kładce.
Zibban podniósł się z ziemi, rozejrzał się po komnacie i powiedział:
- No i mnie dupoliz załatwił...
Nie chciałem się ujawniać. Miałem ochotę zobaczyć, co głupiego uczyni teraz, będąc pod wpływem szoku po przegranej walce. Nie musiałem czekać długo. Podniósł z ziemi duży kamień i rzucił nim o stertę głazów tuż obok mnie. Na pewno mnie nie widział, ale kiedy spadające skały ujawniły moją kryjówkę, odskoczyłem jak oparzony. Wyciągnąłem łuk przed siebie i oddałem cztery strzały. Wszystkie chybione, ale tylko przez to, że posiadał niezwykłe zdolności do robienia uników(kto? łuk?). Długo się męczyłem, zanim w końcu trafiłem go w łydkę. Krew spłynęła mu po kostce, a po chwili powiedział:
- Nie będzie tak łatwo, Feniksie!
- Jesteś pewien? - zapytałem, po czym rzuciłem w niego sztyletem. Po chwili wystrzeliłem kilka razy z łuku, a następnie znów rzuciłem w niego ostrzem. Kombinacja, której się uczyłem kilka tygodni(int.) była jednak nieskuteczna. Musiałem wykorzystać plan awaryjny, który przygotowałem na wypadek ataku na wioskę.
- Przygotuj się – powiedziałem i wyciągnąłem z plecaka podłużny przedmiot. Była to druga katana, owinięta po prostu w kawałek sukna. Odwinąłem materiał, chwyciłem oba miecze w ręce i wykonałem cios(int.) zwany przez mnicha wirującym ostrzem.
Kiedy Zibban wykonywał serie uników przed moim atakiem, ja obmyślałem kolejny ruch. Wpadłem na wspaniały pomysł, aby wyjść z tej przeklętej komnaty... Miałem dość wspomnień, jakie mnie tu nachodziły. Podrzuciłem miecze w górę, aby wbiły się w strop. Chwyciłem łuk i wycelowałem w swojego przeciwnika. Uciekał. Nie był w stanie mnie zaatakować, był zbyt zmęczony ciągłym unikaniem wirującego ostrza. O to mi właśnie chodziło. Chwyciłem katany, a łuk porzuciłem na ziemię, bo w końcu nie należał do mnie. Zacząłem gonić Zibbana.
Kiedy znaleźliśmy się przed mostem, gdzie kiedyś zabrano mi pierwszą broń, powiedziałem:
- To tu się wszystko zaczęło. Zostałem pierwszy raz w życiu oszukany. Od tamtej pory nie ufam nikomu nieznajomemu. Myślałeś, że nie wiem, że jesteś agentem Morgana? Od samego początku coś podejrzewałem! - zauważyłem, że zbiegło się sporo ludzi, aby przysłuchiwać się temu, co mówię
. - Sądziłeś, że będziesz w stanie zabić mnie, Feniksa z Rookgaardu? Naprawdę łudziłeś się, że minotaury ci to wynagrodzą?! Oni wypowiedzieli bezwzględną wojnę nam, ludziom. Czy ty nie jesteś człowiekiem?
- Ale – zaczął Zibban
. - Morgan chce się pozbyć wszystkich mieszkańców Rookgaardu i zawładnąć nim!
- NIE! - krzyknąłem. - On chce władzy nad całym światem! W końcu dotarłby do twojej żony, matki i córki...
- Nie mam matki! Zginęła podczas ataku orków na Thais! Nie mam żony! Ona zginęła w wyniku trzęsienia ziemi, jakie wywołały demony na Edron... Córki też nie mam! Zginęła... razem z żoną. Nawet się nie urodziła – był bliski płaczu
. - Teraz mi wszystko jedno. Pokażę ci, co znaczy prawdziwa moc.
Zakładki