Penthagram napisał
Może i tak, ale korelacji nie ma, a więc pomoc w ramach planu Marshalla (albo jej brak) nie tłumaczy dzisiejszego dobrobytu (albo biedy) współczesnych społeczeństw. Plan Marshalla mógł mieć pewien wpływ na rozwój gospodarek (również, ale niekoniecznie, negatywny - gwarantowana pomoc zagraniczna powoduje, że rządy odczuwają mniejszą konieczność przeprowadzania reform), ale nie był czynnikiem decydującym. Co było tym czynnikiem mówi nie historia, a teoria ekonomii.
Jedno nie wynika z drugiego. Najpierw piszesz, że Korea zbudowała swój dobrobyt na inwestycjach zagranicznych, a potem, że Polska tak nie zrobi, bo nie jest innowacyjna. Korea też nie była. To inwestycje zagraniczne i współpraca biznesu z sektorem nauki czynią kraj innowacyjnym. To da się zrobić: niższe podatki przyciągną inwestorow, a komercjalizacja uniwersytetów i politechnik zmusi je do znalezienia innych źródeł finansowania: właśnie wśród inwestorów, którzy będą płacic za badania nad nowymi technologiami. Takimi, które mają praktyczne zastosowanie, bo tylko takie inwestorów interesują. Po drugie, wiadomo, że w Polsce płace są wyższe niż wtedy w Korei, bo w Polsce jest więcej kapitału na głowę pracownika niż wtedy było w Korei. To też normalne. Płace wynikają właśnie z tego. A więc skoro w innych państwach płace są wyższe, to znaczy, że mają tam więcej kapitału, a skoro tak, to i w Polsce można mieć go więcej. I znowu wracamy do sedna: do tego potrzeba (między innymi) niskich podatków.
Oczywiście, że ma, choćby dlatego, że może wetować projekty ustaw podnoszące podatki i zgłaszać projekty je obniżające. Ma też ogromne możliwości propagandowe.
Bezpieczeństwo finansowe ma większe znaczenie niż hipotetyczna groźba braku reform. Z kolei inwestycje zagraniczne to najłatwiejsza z form pozyskania nowych technologii w kraju. Współpraca biznesu z sektorem nauki działa, ale w przypadku Polski tylko i wyłącznie na papierze - w książkach, ponieważ nawet jeśli podwoilibyśmy nasze wydatki na B+R z śmiesznego 0,9% PKB to i tak byłaby to dosłownie kropla w morzu pieniędzy wylewanych na technologie na całym świecie. Ale być może zwiódł cie mój skrót myślowy, że Polacy nie są innowacyjni, ponieważ są, tylko nie potrafią tego wykorzystać. Nasi naukowcy nie są biznesmenami, nawet nie mają podstawowej żyłki w tym temacie - z technologią nie jest tak jak w świecie teorii - mam najlepszą technologię bierzcie mnie i kupujcie wszyscy. Polacy wiedzą jak coś wynaleźć, ale nie mają bladego pojęcia co z tym fantem potem zrobić. Najlepszym sposobem jest nie wlanie pieniędzy w uniwersytety czy politechniki, ponieważ to będą stracone pieniądze, a zainwestowanie pieniędzy w wchłanialność technologii. No i drugie rozczarowanie sektor prywatny w Polsce nie chce inwestować w B+R. Z całości B+R w Polsce zaledwie 30% pochodzi z sektora prywatnego, 70% z funduszy publicznych. Natomiast co do komercjalizacji, nie wiem w jakim stopniu i w jakim celu, ale jeżeli na takiej zasadzie jak Stany Zjednoczone to raczej byłbym przeciwko. W jednym zdaniu powiedziałbym, że raczej korzystniejsze byłoby pójście, w zakresie szkolnictwa i szkolnictwa wyższego, drogą Finlandii, ale edukacja to temat na zupełnie inny, cóż temat, więc pozostawię go.
Wracając do Korei - płace wynikają z ilości kapitału, czyli wynikałoby że płace są wysokie, ponieważ jest kapitał i jest kapitał, ponieważ płace są wysokie - kojarzy mi się nieco z dylematem jaja i kury. Co było pierwsze kapitał czy płace? Ja bym stawiał, że kapitał. Polska ścieżka relatywnie taniego rozwoju już się skończyła. Jak już wspomniałem sama obniżka podatków nic ci nie pomoże bez reformy systemowej - a w takim przypadku ma się dużo więcej problemów niż sama wysokość podatków, pomijając fakt, że nasze podatki i tak są relatywnie niskie. Abstrahując, nie widzę znacznej korelacji pomiędzy naszym wzrostem gospodarczym a podatkami. Nasze podatki pozostały na takim samym poziomie względem PKB od 2000 roku, a wzrost gospodarczy jest ogromny - to po co je obniżać. Ja jestem na racjonalizacją systemu podatkowego, na razie to co proponujesz to zmianę kilku liczb w źle działającym systemie.
To nt. podatków. A wracając do prezydenta.
Weto ustawodawcze to instytucja należąca w gestii prezydenta za pomocą której może
oddać (nie odrzucić, co ważne) do ponownego głosowania do Sejmu (Senat pomijany). Jeżeli Sejm ponownie przegłosuje prezydent ma
obowiązek podpisać ustawę. To druga z trzech możliwości. Trzecia to oddanie do kontroli do TK. Jeżeli TK uzna, że ustawa jest zgodna z prawem, prezydent ma
obowiązek ją podpisać. Niezbyt dużo miejsca aby obalać system. Inicjatywa ustawodawcza? Jasne posiada ją, posiada ją także naród, a co z inicjatywą obywatelską robi się w Sejmie to już zdążyliśmy zobaczyć i to całkiem niedawno - jakoś system nie upadł i przypomnę, że 90% projektów ustaw pochodzi od Rady Ministrów, pozostałe 10% to Sejmowe Komisje, a marginalne osoby inicjatywę jak Senat, Prezydent czy obywatele to tak marginalna pozycja, że ciężko nawet mówić o jakiejkolwiek inicjatywie, dochodząc do sedna sprawy, ponieważ ani Parlament, ani Prezydent ani obywatele nie rządzą w kraju, a rząd, a konkretniej premier. To że Polski system jest z każdej strony obwarowany ryglem bezpieczeństwa to nie jest po to, aby Prezydent miał władzę, ale żeby ograniczyć premiera. Taka demokracja w iście polskim stylu - wszyscy mogą głosować, ale i tak znaczenie ma zdanie tylko jednej osoby - do utraty władzy, co w doświadczeniu Polski, zazwyczaj odbywa się w spektakularnych okolicznościach.
To na tyle co do "realnej" władzy prezydenta. Co do możliwości propagandowych - tutaj się zgodzę jakieś tam są, w końcu ma osobną legitymację wyborczą. Zazwyczaj jest wykorzystywana jako mediator, zresztą dokładnie po to ten urząd został skonstruowany. Tyle, że z poważniejszych rzeczy na możliwościach propagandowych tutaj się kończy.
Jeżeli chcesz poznać realny katalog prezydenckich możliwości to polecam art. 144 ust. 3 Konstytucji - przy czym należy pamiętać, że większość z tych (aż 30 czynności) wykonywanych samodzielnie jest ceremonialna i cała robota jest wykonywana za niego przez odpowiedni organ.
Tak jak już wspomniałem, w praktyce w Polsce znaczenie ma rząd. Sejm, Senat, Prezydent właściwie nic nie robią - w tych instytucjach należy prosto siedzieć, ładnie wyglądać i opcjonalnie ładnie się wysławiać (preferowanie po polsku) no i ewentualnie działanie w formie rygla bezpieczeństwa raz na jakiś czas. (Oczywiście nie mówię tutaj o skrajnych przypadkach jak np. rządy mniejszościowe itd.)
Prezydent nic nie znaczy (niemniej jednak nie chciałbym mieć JKM na prezydenta). Większe znaczenie mają nawet wybory samorządowe niż prezydenckie. Prezydent może najwyższej rzucać kłody pod nogi realnej władzy, w praktyce ma to zazwyczaj znaczenie polityczne nie społeczno-ekonomiczne. Dlatego najlepszy jest prezydent, które się nie angażuje i nie sprawia problemów, czyli taki, który sobie jest, a jak jakaś katastrofa to jedzie, potrzyma za rączkę i uświadomi, że cała Polska łączy się z nimi w 'bulu i nadzieji'.
A z historycznej perspektywy słabość prezydenta RP możecie obwiniać Lecha Wałęsę. Parlamentarzyści tak bardzo się go bali, że zakładali iż wygra następne wybory, dlatego lewica przy przygotowaniu projektu konstytucji celowo osłabiła urząd prezydenta. Może kiedyś miał realne znaczenie jak istniały tzw. resorty prezydenckie (które były bagatela znaczące). Ale jak wygrał Kwaśniewski to raz było za późno aby odwracać zmiany, a dwa nawet woleli tak to zostawić aby prezydent był tylko mediatorem politycznym (mniejsze szansa na odwrócenie się od partii).
Dużo pisania zaczyna być, więc uprzedzam, że mogę nie odpowiedzieć następnym razem :(.
Zakładki