Obejrzalem debate i jestem pod wrazeniem. Mniej skandali, wiecej merytoryki (co nie znaczy, ze duzo).
Druga debate prowadzili mocno stronniczy dziennikarze, ktory skupiali sie na seks skandalach, podejsciu do kobiet w zyciu prywatnym i innymi nietypowi zagadnieniami jak na debate prezydencka. Tutaj mieslismy konkretna dyskusje na temat gospodarki, ISIS, emigracji, dostepie do broni, zyciowym dorobku nominowanych i wizji na sad najwyzszy.
Zaczelo sie mocno. Chris, prowadzacy debate z FoxTV nie oszczedzal Trumpa (wbrew moim oczekiwaniom) i pytal o zabezpieczenie poludniowej granicy. Clintonowa osmieszyla swojego przeciwnika wykazujac absurd pomyslu budowania muru, przypomniala fakt, ze Trump podczas wizyty u prezydenta meksyku "zapomnial" wspomniec o swoich radykalnych planach zabezpieczenia granicy z Meksykiem. Chwile pozniej przytoczyla obraz setek samochodow wywozacych imigrantow z USA, rozdzielajacych matki z dziecmi... byla to wyrazna, mocna wizja apokalipsy podczas prezydentury Trumpa. Duzy punkt dla Hillary. Trump ratowal sie przykladem hipokryzji w wykonaniu demokratow w ostatnich latach (oficjalnie mrugaja okiem do latino, nieoficjalnie wysylaja ich spowrotem do kraju)
Dyskusja o broni i drugiej poprawce - slaba. Nie zapamietalem zadnej dobrej wypowiedzi trumpa. Hillary twierdzi, ze jest "za a nawet przeciw dostepowi do broni" i zakonczyla propozycja wprowadzania testow psychologicznych. Brzmialo to calkiem rozsadnie. Na koniec wpadka - powiedziala, ze sprawca ostatniej masakry w klubie w USA urodzil sie w tej samej miejscowosci co Donald Trump. Bardzo slabe, zeby nie powiedziec - zenujace zagranie.
ISIS - moim zdaniem trump wypadl tutaj duzo bardziej przekonywujaco. Punktowal bledy demokratow i wsparcie dla Iranu. Clinton skompromitowala sie glosujac ZA wojna w iraku i tluamczac sie, ze w sumei to nie widziala o co chodzi podczas glosowania i dopiero pozniej zdala sobie sprawe z konsekwencji.
Dyskusja o Rosji i wspolpracy z Putinem byla jak dotad puszka pandory dla kandydata republikanow. Tym razem bylo inaczej. Trump tak pokierowal dyskusja, aby wyjsc na tego "racjonalnego" a Hillary na "rusofoba".
Trump wypomnial Hillary 6 miliardow dolarow, ktory "zniknely" z jakiegos panstwowego programu. Nie wiem o co chodzi i niestety Hillary nie ciagnela tego tematu. W kazdym razie - brzmialo to bardzo zle.
Trump stracil duzo stwierdzajac, ze nie jest pewny czy zaakceptuje wyniki demokratycznych wyborow jesli nie wygra i musi sie nad tym zastanowic. Clinton to wykorzystala i jej przeciwnik stracil przewage w dysksuji.
Wynik dyskusji o aborcji jest ciekawy. Oboje wyszli na radykalow. Trump - prohibicja aborcji (bez szczegolow) i Clinton, ktora chcialaby pozwolic na aborcje w 9 miesiacu(!).
I wtedy stalo sie cos, czego sie nie spodziewalem. Trump zagral swoja najmocniejsza karta, o ktorej milczal na poprzednich dwoch debatach. Wypozycjonowal sie na czlowieka, ktory jest specjalista od zarzadzania i przedstawil Clintonowa jako urzedasa, ktory nic nie potrafi, jest w polityce od 30 lat i wysmial opinie gloszaca, ze nagle po 30 latach sie obudzi, stanie sie skuteczna i innowacyjna. "You talk but you dont get anything done" w domysle "I am the successful executive manager, who get things done". Hillary nic potrafila powiedziec niz rownie mocnego.
Podsumowujac Trump zwrocil sie do latino i czarnych probujac pozyskac ich glosy.
Wygrana Trumpa, mimo iz Clinton tez miala swoje dobre momenty.
Zakładki