Dziś rozstałem się z dziewczyną po 2 latach związku. Historia dość długa, jak komuś chce się czytać to proszę bardzo.
Poznałem ją na 1 roku studiów (2012), ale miałem wtedy inną dziewczynę, więc po prostu się znaliśmy, wychodziliśmy grupką osób na piwo itp itd, jak to na studiach. W kwietniu (2013) zerwałem z poprzednią dziewczyną, bo od dłuższego czasu nam się nie układało, więc ogólnie było to tylko takie ciągnięcie związku na siłę, mimo, że już jej nie kochałem. Po rozstaniu wiadomo był okres, w którym się piło, chodziło po klubach ze znajomymi no i tak jakoś wtedy zacząłem więcej rozmawiać z Z. (Z. na potrzeby historii).
No i tak jakoś dobrze nam się gadało i było okej. Wiedziałem, że wcześniej "podkochiwała" się we wspólnym kumplu X., ale on nie był nią zainteresowany bo miał inną w tym czasie i w ogóle traktował ją jak przyjaciółkę. Zaczynaliśmy się lepiej poznawać. W wakacje (2013) pojechała do Anglii (do brata) pracować, więc gadaliśmy na skype, czasem całymi wieczorami, wszystko szło w dobrym kierunku. No i jak wróciła we wrześniu to się parę razy spotkaliśmy, później w październiku, w akademiku częściej i zostaliśmy parą. Wszystko było okej do kolejnych wakacji. Znowu pojechała do anglii, zabierając kumpla X. ze sobą. Chcieliśmy na nowy rok w akademiku wziąć wspólny pokój. Na początku wszystko okej, skype i te sprawy. Była tam jakoś ponad 5 miesięcy, od kwietnia 2014 do sierpnia. No i tak pod koniec trochę się pogorszyło, mniej się do siebie odzywaliśmy, jak wróciła powiedziała, że obecność tego kolegi X. i fakt, że podkochiwała się w nim w ciągu takiego czasu sprawił, że znowu jakby część uczucia wróciła. No i w sumie to był początek września więc jakby się rozeszliśmy, żeby mogła sobie uporządkować sprawy, wzięliśmy osobne pokoje i w ogóle. Mimo "zerwania" dalej pisaliśmy ze sobą, sprawy zaczynały się znowu dobrze układać i wyglądało na to, że znowu się zejdziemy. No i tak było w połowie października, w końcu wzięliśmy wspólny pokój i tak sobie żyliśmy do czerwca. Muszę wspomnieć, że po tym zerwaniu byłem trochę uprzedzony i zazdrosny, bo jednak wywarła na mnie jakiś wpływ. Później byliśmy na wspólnych wakacjach i jakoś to było w sumie do poprzedniego tygodnia. Ogólnie chcieliśmy od lutego/marca zmienić studia, zmienić miasto, zamieszkać na wynajętym mieszkaniu na nowy rok akademicki. Tydzień temu powiedziała, że coś nie gra, że to, że byłem zazdrosny spowodował, że nie wie czy chce dalej kontynuować związek, że ja się nie zmienię i zawsze będę taki i w ogóle. No to walczyłem o to by jej pokazać, że tak nie będzie, że to było spowodowane tamtą sytuacją. Dziś do niej pojechałem, próbując przekonać ją, że to można naprawić, że musimy więcej rozmawiać itp itd. Na początku wydawało mi się, że myśli o tym, bo się przytulała, nie chciała podejmować decyzji. Mimo wszystko ciągle mówiła, że to może nie mieć sensu, że prędzej czy później się rozpadnie, że boi się tego. Chciałem, żeby decyzja została podjęta, bo od tygodnia byłem nerwowy i strasznie mnie to męczyło. No i w pewnym momencie patrzyłem jej w oczy, myślałem nad tym co powiedzieć, żeby spróbować ją nakłonić i usłyszałem póki co najgorsze słowa: "Myślę nad tym jak bardzo jesteś nieświadomy.". Na początku myślałem, że jeszcze niby coś gorszego zrobiłem. Przez 20 minut próbowałem naciskać ją by mi powiedziała, chciałem wiedzieć co mogłem takiego zrobić, że wywołałem taką sytuację. W końcu się udało i co się okazało? Rok temu, w Anglii przespała się z tym kumplem X... Nie chciała mnie ranić więc powiedziała, tylko, że uczucie wróciło, kochała mnie i nie chciała stracić, a wiedziała, że dla mnie to ewidentny koniec. A ja głupi wierzyłem, przez rok, że nic się nie wydarzyło, a do tego martwiłem się, że to ja zrobiłem coś źle.
Chciałem się tylko wyżalić, więc kto przeczytał temu gratuluję.
Zakładki