Nie wiem czy to pasuje do tematu, ale opowiem Wam moją sytuację. Najwyżej się pośmiejecie.
Na studniówce spotkałem dziewczynę, która mi się spodobała. Przyszła z kolegą z klasy, ale tak na prawdę prawie się nie znali. O późniejszej godzinie, jako, że ten ją nieco olał i się nudziła to zaprosiłem ją do tańca.
Potańczyliśmy, pogadaliśmy było fajnie. Dwa dni później do niej napisałem, było miło, o dziwo bez problemu dała się zaprosić na lody następnego dnia, a to jak na mnie był już sukces (spierdolina).
I tak sobie spędzaliśmy czas, wychodziliśmy, bo akurat ferie. Myślałem, że coś jest na rzeczy, bo jednak całkiem sporo czasu mi poświęcała.
Problem w tym, że jest, a raczej była dosyć specyficzną osobą. Okropnie nieśmiałą, cichą i zamkniętą. Z reguły lubię to, ale z czasem dowiadywałem się kolejnych "ciekawych" cech. Ciągle próbowała mi wmawiać, że nie jest osobą uczuciową, że nie lubi pomocy, nie umie okazywać uczuć. Wyglądało to trochę, jakby chciała mnie od siebie odsunąć.
Z drugiej jednak strony, jeśli tylko ją trochę olałem, to zaraz przypominała mi o sobie, jakby jej zależało. Po jakimś czasie już po części wiedziała, czego chcę lecz wciąż nie potrafiła się określić. Były różne sytuacje, rozmowy, w końcu stwierdziła, że potrzebujemy czasu. Okej, przystałem na to, po prostu sobie byliśmy. Było fajnie, aż do felernej soboty.
Była umówiona na jakąś domówkę u koleżanki, a jako, że nie mieliśmy okazji dobrych kilka dni się widzieć to przed domówką spędziliśmy trochę czasu. No i nic szczególnego się nie zapowiadało. Nieoficjalnie mieliśmy się spotkać w niedzielę. Ale coś się stało. Zaczęła do mnie z tej domówki pisać (jak to miała w zwyczaju), początkowo normalnie co robi, potem zaczęło się robić dziwnie. Zaczęła twierdzić, że mam z nią ciężko, że jej mnie szkoda, że rozmyśla nad tym. Mówiła, że nie chce mnie ranić, ani trzymać w niepewności. Zacząłem mieć obawy, że zrobiłem coś nie tak. Gadaliśmy w podobnym tonie, a że była noc i przez jakiś czas nie pisała to usnąłem.
Rano koło 10 dostałem wiadomość, że przemyślała wszystko, że nie chce mi robić nadziei. Stwierdziła, że się zakochałem (prawda), a skoro ona do tego czasu się nie zakochała (1,5 miesiąca) to już tak się nie stanie i to nie ma sensu. Mówi, że nie nadaje się na związek.
Wszystko rozumiem i nie chowam urazy. Nic na siłę. Dziwi mnie tylko jedno, czemu tak nagle. Czemu zmieniła pogląd na nas o 180 stopni? Najpierw upiera się, że potrzebuje czasu, po chwili twierdzi, że czas nic nie da.
Mam wadę, bardzo szybko się przywiązuję. Przyznam, zdążyłem się zakochać. Jest mi w cholernie ciężko. Mało jem, mało śpię. Jak się czymś nie zajmę to wariuję, bo zaczynam za dużo myśleć i się przejmować.
Ciągle odnoszę wrażenie, że na tej imprezie stało się coś, co wpłynęło na jej decyzję. Obawiam się najgorszego. Nic mi nie chciała powiedzieć. Niby po prostu to przemyślała.
Możecie wytykać mi błędy, pouczać, moralizować. Wiem co mówi rozsądek, wiem, że to się zdarza i tak dalej.
Problem w tym, że ostatnio często o tym rozsądku zapominam.
Chciałbym tylko spytać o radę, jak ten okres możliwie najmniej boleśnie przeżyć? Matura za pasem i nie chcę, żeby to się odbiło na tym. Wiem, że niedługo wyjeżdżam, że ten związek i tak nie miałby sensu. Bądź, co bądź to nadal boli. Staram się zapychać czas jak tylko mogę, byleby tylko nie myśleć o tym co się stało. Czym mniej mam do roboty tym bardziej wariuję.
Może ktoś ma w tym większe doświadczenie niż ja (raczej na pewno).
Zakładki