Pewnie było to już poruszane milion razy, ale nie mam czasu na czytanie całego tematu.
Otóż, poznałem dziewczynę jakoś niecałe pół roku temu. Historia niby jak setki innych, od początku żelazna zasada że związki w tym wieku to nie związki, że ona nie chce nikogo. W jej wypadku to akurat chyba nie było dyplomatyczne zlanie mnie, bo jest naprawdę atrakcyjna, faceci ślinią się na nią potężnie, a ona od 2,5 roku jest sama.
No i wszystko pięknie, jestem z nią jak dwie krople wody, czasem wkurwia jak to kobieta, ale ogólnie jest zajebiście, mogę z nią o wszystkim pogadać, ufa mi, ja jej też, ale ni to przyjaźń, ni to coś więcej, no sam nie wiem.
Jakiś czas temu coś tam jej zacząłem gadać, że ja już w zrozumiałem, że ona nic nie chce i już nie próbuję kierować naszej znajomości w stronę związku. Na to ona, że w sumie to dobrze i źle, bo ona wbrew swoim gównianym zasadom zaczynała myśleć o związku i gdybym był cały czas taki sam, to by się zakochała.
Ja jestem dureń, czy z nią coś nie halo?
Zakładki