Praca 1 (Drużyna Pierścienia)
Ruszyli wędrowcy z przedgórza Lindonu,
Przez Jelenisko, bród na Brandywinie,
Ostatnie spojrzenie ku pięknej dziewczynie,
"Będziemy szli, choć widzimy widmo zgonu"
Przez krainę Bree, gdzie mali z wielkimi
pospołu mieszkają, i dalej przez Bruinen
wody porywiste, do kraju gdzie bujne
lasy rosną przed murami Rivendell złotymi
Gdy Góry Mgliste nie dały im przejścia,
Poszli na południe, szlakiem Eregionu,
Choć słońce już schodzi na dół z nieboskłonu,
To bieży gromada żwawo jak szczenięta
Przeprawa tragiczna pod ziemią głęboko,
Gdzie krzatów pałace srebrną grozą biją,
Tam gorsze niż trolle poczwary wciąż żyją,
A ród ich krewniaczy z prastarą epoką
Przeszli, choć ubożsi o jednego wędrowca,
Do lasów Lóthlorien wiecznie kwitnących,
Towarzyszów swych opuścił łzami gorejących,
Mithrandir, w krainie srebrnego surowca
W Lórien gościli u Pani Świetlistej,
Stamtąd popłynęli hen w dół Anduiny,
Niegotowi znów płacić losowi daniny,
Gdy zginął Boromir, śród pogody dżdżystej
Tam też się rozpadło Bractwo Pierścienia,
Gdzie Amon Henu wzgórze pnie się złowrogie,
Nie zagrzmi Kapitan już swym białym rogiem,
We dwóch poszli niziołki w paszczę zatracenia
I do Barad-Dur dotarli o znoju i głodzie,
Gdzie wypełnili swoje przeznaczenie,
Teraz zostało im tylko wspomnienie,
Gdy znów z przyjaciółmi są w Białym Grodzie
Przez Jelenisko, bród na Brandywinie,
Ostatnie spojrzenie ku pięknej dziewczynie,
"Będziemy szli, choć widzimy widmo zgonu"
Przez krainę Bree, gdzie mali z wielkimi
pospołu mieszkają, i dalej przez Bruinen
wody porywiste, do kraju gdzie bujne
lasy rosną przed murami Rivendell złotymi
Gdy Góry Mgliste nie dały im przejścia,
Poszli na południe, szlakiem Eregionu,
Choć słońce już schodzi na dół z nieboskłonu,
To bieży gromada żwawo jak szczenięta
Przeprawa tragiczna pod ziemią głęboko,
Gdzie krzatów pałace srebrną grozą biją,
Tam gorsze niż trolle poczwary wciąż żyją,
A ród ich krewniaczy z prastarą epoką
Przeszli, choć ubożsi o jednego wędrowca,
Do lasów Lóthlorien wiecznie kwitnących,
Towarzyszów swych opuścił łzami gorejących,
Mithrandir, w krainie srebrnego surowca
W Lórien gościli u Pani Świetlistej,
Stamtąd popłynęli hen w dół Anduiny,
Niegotowi znów płacić losowi daniny,
Gdy zginął Boromir, śród pogody dżdżystej
Tam też się rozpadło Bractwo Pierścienia,
Gdzie Amon Henu wzgórze pnie się złowrogie,
Nie zagrzmi Kapitan już swym białym rogiem,
We dwóch poszli niziołki w paszczę zatracenia
I do Barad-Dur dotarli o znoju i głodzie,
Gdzie wypełnili swoje przeznaczenie,
Teraz zostało im tylko wspomnienie,
Gdy znów z przyjaciółmi są w Białym Grodzie
Praca 2
Znów cofam się, myśląc, że idę do przodu
Znów myślę, że kłamiesz, choć nie mam powodu
Znów tracę nadzieję i leżę z łzą w oku
Tak bardzo bym chciała odlecieć jak sokół
Być wolna i żyć z dala od wszelkich
Zmartwień i trosk - tych małych, tych wielkich
Czasem, gdy szukam, znajduję tę drogę
Widzę ją, jednak podążyć nie mogę
Przegrywam jak zawsze przez lęk i trwogę
Wspominam, co było, choć wspomnienia bolą
Znów płaczę nad sobą, nad swoją niewolą
Nad tym jak szansa kolejna znika
Nad tym jak sens mi ciągle umyka
Znów widzę jak płaczesz, znów moja to wina
Błąkam się w deszczu po ulicach Lublina
Tak szarych i brudnych jak moje sumienie
Proszę cię, wybacz mi łez twoich strumienie
Wiem, nie ma dla takich jak ja miejsca w niebie
Lecz nie dbam już o to, wciąż idę przed siebie
Lecz mimo to kończę znów tam, gdzie zaczynam
Znów płaczę i wrzeszczę, o pomoc zaklinam
I niebo, i piekło, anioła, demona
Byle ta męka już była skończona
Byleby uciec z błędnego koła
Byle rozpocząć żywot sokoła
Byle zasklepić każdą swą ranę
Odejść, odjechać, odlecieć w nieznane
Znów myślę, że kłamiesz, choć nie mam powodu
Znów tracę nadzieję i leżę z łzą w oku
Tak bardzo bym chciała odlecieć jak sokół
Być wolna i żyć z dala od wszelkich
Zmartwień i trosk - tych małych, tych wielkich
Czasem, gdy szukam, znajduję tę drogę
Widzę ją, jednak podążyć nie mogę
Przegrywam jak zawsze przez lęk i trwogę
Wspominam, co było, choć wspomnienia bolą
Znów płaczę nad sobą, nad swoją niewolą
Nad tym jak szansa kolejna znika
Nad tym jak sens mi ciągle umyka
Znów widzę jak płaczesz, znów moja to wina
Błąkam się w deszczu po ulicach Lublina
Tak szarych i brudnych jak moje sumienie
Proszę cię, wybacz mi łez twoich strumienie
Wiem, nie ma dla takich jak ja miejsca w niebie
Lecz nie dbam już o to, wciąż idę przed siebie
Lecz mimo to kończę znów tam, gdzie zaczynam
Znów płaczę i wrzeszczę, o pomoc zaklinam
I niebo, i piekło, anioła, demona
Byle ta męka już była skończona
Byleby uciec z błędnego koła
Byle rozpocząć żywot sokoła
Byle zasklepić każdą swą ranę
Odejść, odjechać, odlecieć w nieznane
Kolejność zamieszczania prac jest losowa.
Głosować mogą osoby z datą rejestracji przed 01.06.2012
Walczący nie mają prawa głosować w swoich walkach.
Ankieta kończy się za 48h.
Zakładki