Opowiadanie zostało także opublikowane na forum podziemieopowiadan.pl a także na moim blogu - ScienceFantasia.
Linia strzału jest opowiadaniem sf osadzonym w bliskiej przyszłości. Ziemianie zdążyli opanować podróże międzyplanetarne do perfekcji, jednak w historii ludzkości nie nastąpiło żadne przełomowe odkrycie, czy wynalezienie czegoś. Akcja toczy się w fikcyjnym układzie Aspoxar, który zawiera siedem planet. Trzy najbliższe gwieździe centralnej - Rhodos - zawiązały sojusz, zwany Wewnętrznym i prowadzą ostrą politykę wobec pozostałych planet, dążąc do wojny i zapanowania nad całym układem. Niestety, Ziemia została włączona w tę grę. Zadaniem pułkownika Cartera jest chronienie tajnych dokumentów sojuszu, co niestety nie idzie mu zbyt dobrze - dokumenty zostały skradzione dwadzieścia lat przed wydarzeniami z opowiadania. Gdy w końcu nadarzyła się okazja, by je odzyskać, Carter zostaje skazany na śmierć za zabójstwo szpiega...
Rozdział pierwszy
Wąska szczelina między dwoma najwyższymi budynkami w Ak–Astam wyglądała dokładnie tak, jak kilkanaście innych jej podobnych w całym mieście. Długa, ciasna i makabrycznie ciemna do tego stopnia, że wzrok odmawiał współpracy przy obserwacji obiektów oddalonych dalej, niż czubek nosa. Była również cicha i nie rzucała się w oczy.– Wymarzone miejsce – mruknął przenikliwym basem mężczyzna w rosyjskim mundurze.
– Ciszej, bo nas zdradzisz – odparł opryskliwie inny.
Główną arterią stolicy codziennie przechodziło niemal pół miliona osób, a cztery razy więcej pokonywało Berlins Straße pojazdami mechanicznymi. Tego dnia, pułkownika Cartera nie obchodził nikt, oprócz tajemniczego figuranta, który miał się zjawić w Ak–Astam.
Po obu stronach dwujezdniowej ulicy znajdowało się dużo starych, drewnianych ławeczek, które specjalne uznanie zdobyły wśród okolicznej młodzieży. Spośród niezliczonej ich ilości, Carter wypatrzył jedyną, która odstawała od reszty. Umówione miejsce. Figurant siedział na niej, jak gdyby nigdy nic, nie podejrzewając, że za kilka minut poczuje smak swojego mózgu, a być może nawet zdąży go zobaczyć.
Z okien zwisały flagi Ziemi, a gdy jedna z nich niespokojnie załopotała, przenikliwy bas rozbrzmiał ponownie:
– Wiatr zachodni, umiarkowany. Podkręć maszynę. Melduję gotowość.
– Zrozumiano – odpowiedział pułkownik.
W ciemnym zaułku rozległ się metaliczny dźwięk obijających się o siebie puszek z sarinem.
– Ostrożnie, Jewgienij...
Rosjanin wyjął starą radziecką maskę przeciwgazową i dokręcił dwa nowiutkie filtry, pożyczone z pobliskiej bazy wojskowej. Jego towarzysz uczynił to samo i obaj, choć wyglądający prześmiesznie, byli gotowi do wykonania piekielnie trudnego zadania.
Figurant siedział na inkrustowanej złotymi liśćmi hebanowej ławce, jedynej takiej w całym mieście. Z odległości dwudziestu metrów pułkownik Carter zdołał potwierdzić, że cel jego misji jest w zasięgu wzroku. Szybkie spojrzenie w drugą stronę – niedobrze – od strony Washington Avenue nadciągała wycieczka szkolna.
– Szlag by to… Nie chcę mieć na sumieniu dzieciaków.
– Daj spokój, Bill. Zobacz, że to astamskie bachory, ziarna oddzielone od plew…
– Jewgienij, Astam jest ważnym strategicznie sojusznikiem, którego władze z ogromnym oporem zgodziły się na naszą akcję.
– Przerywamy?
Pułkownik zmarszczył brwi, po krótkim namyśle odpowiedział ze stoickim spokojem:
– Czekamy.
Stado dzieciaków przelewało się przez Berlins Straße, czyniąc tym samym niesłychany hałas. W pewnym momencie Carterowi wydawało się, że jedno z nich spogląda swoimi słodkimi oczkami wprost w jego zabójcze ślepia.
– Idź sobie, dziewczynko. No proszę, idź sobie – przemawiał do niej w myślach. – No wypierdalaj stąd! – syknął w nadziei, że usłyszy i odejdzie.
Wycieczka oddalała się od zaułka. Nie było szans, by ktokolwiek zauważył kogokolwiek pomiędzy dwoma budynkami nawet za dnia, tym bardziej dziwne wydawało się zachowanie dziecka, które odłączyło się od grupy. Nie płakała. Stała i gapiła się na Cartera tak, jakby dokładnie wiedziała, w którym miejscu stoi i co trzyma w łapskach. Serce zabiło mu szybciej na myśl, że przez tą małą francę cała akcja może spalić na panewce.
– Zmiataj łachudro – mówił coraz głośniej. – Zejdź z linii strzału…
Trzy. Dwa. Jeden. Ttszzzzzz… Dokładnie tak, jak zakładał plan. W samo południe puszki ze śmiercionośnym gazem eksplodowały, narażając na rychły koniec jakieś sto tysięcy ludzkich istnień. W tym tę małą kobietkę.
Przechodnie zaczęli kasłać i łapać się za klatki piersiowe. Pułkownik rzucił badawcze spojrzenie na figuranta, który siedział niewzruszony ciągle w tym samym miejscu. Cel był nadal w zasięgu wzroku. Tym razem to jego towarzysz miał się wykazać.
– Jewgienij, działaj zgodnie z planem.
Rosjanin wybiegł z zaułka, wpadając na zdziwionych widokiem człowieka w masce przeciwgazowej ludzi. W końcu tłum zrozumiał, co się dzieje. Rozpętało się piekło, które jednak niewiele mogło już przeszkodzić. Gaz rozpylony, ludzie zatruci, za chwilę się posrają i umrą tak, jak stoją. Niewzruszony tym widokiem mężczyzna podbiegł do figuranta i z niedowierzaniem w głosie wymamrotał:
– Bill… Uciekaj. Uciekaj jak najszybciej.
– Co się stało, Jewgienij? – dopytywał pułkownik.
– Albo nie. Strzelaj. STRZELAJ NATYCHMIAST!
Carter nie miał jednak zamiaru przerywać doskonałego planu pozyskania tego, na co poluje od kilku miesięcy. Zbyt cenną rzecz zawierała przykuta do mosiężnego stelaża ławki walizka, a strzał miał paść dopiero po potwierdzeniu jej zawartości.
Nie minęło jednak dziesięć sekund, a niebo nad Ak–Astam przesłoniła czarna jak otchłań studzienki kanalizacyjnej chmura spłoszonych kruków. Strzał. I nie padł on z broni pułkownika Cartera. Szybkie rozeznanie w sytuacji, spojrzenie na towarzysza, figurant siedzi niewzruszony, ponownie zawieszenie wzroku na Rosjaninie. Trup. Stojący sztywno na nogach trup. Dopiero teraz pułkownik zdał sobie sprawę, że człowiek dzierżący jego upragniony cel, również jest sztywnym trupem.
Jak to możliwe?
Czy to w ogóle możliwe?
– Spójrz na mnie. – Usłyszał nagle. – Teraz moja kolej, by ci coś powiedzieć.
Dziewczynka wyrosła jak spod ziemi, owinięta w zakrwawioną niebiesko–czarną flagę. Patrzyła swoimi słodkimi oczami w przestraszone ślepia pułkownika.
– Jeszcze się spotkamy, Billu Carterze – wyszeptała.
Plan nie wypalił. Wydawać by się mogło, że wszystko było zaplanowane w najmniejszym szczególe, a jednak mała astamska dziewczynka była odpowiedzialna za fiasko wielkiej, międzynarodowej operacji. Zerwał się nagle z miejsca i trzymając w ręku pilnik laserowy, w trzech susach znalazł się przy inkrustowanej ławce. Oswobodził walizkę i począł sprawdzać jej zawartość.
– Zgadza się – mruknął i potykając się o własne nogi pobiegł w górę Berlins Straße, do ambasady, gdzie, jak przypuszczał, czekał na niego szef z gratulacjami. Zastał tam jednak nie ambasadora Pecka, a generała Willhema wraz z całą swoją świtą. Najwyższy rangą, zaraz po Willhemie, zakomunikował niemal uroczyście:
– Pułkowniku Billu Carterze, aresztuję pana pod zarzutem zdrady Sojuszu Wewnętrznego.
____________
Drugi rozdział znajduje się już na moim blogu, którego adres możecie znaleźć w mojej sygnaturze :)
Zakładki