Mnie to rodzice wychowali na kulturalnego, stroniącego od przemocy dżentelmena, więc zawsze byłem tym najrozsądniejszym w grupie, który robił za dyplomatę i rozjemcę.
I niemal zawsze się udawało, tylko raz byłem zmuszony bić się poza matą, jakieś dwa lata temu, gdy wracaliśmy z ekipą 5 chłopaków i 1 dziewczyny z centrum nad ranem.
Podbiło do nas dwóch ostro nafuranych jegomości, a kolega zapomniał, że już nie jest w gimnazjum i postanowił podjąć wyzwanie i zaczął się z nimi wyzywać (później, jak już zaczęliśmy się prać, to był w takim szoku, że nie kiwnął palcem ofc ;p).
Z naszej czwórki na placu boju trenowałem coś tylko ja, jeden kumpel coś tam się klepał, a pozostali nic, także była to walka blisko 2 vs 2, gdzie my byliśmy po kilku browarach i zmęczeni, myślący tylko o jebnięciu się na łóżko, a tamtym załączyła się pierdolona nieśmiertelność.
Wchodziło wszystko, jak w worek, ale rezultatu żadnego.
My większych obrażeń nie odnieśliśmy, a tamci na drugi dzień musieli ładnie skomleć, bo jednemu ja kolanem otworzyłem łuk brwiowy tak szeroko i głęboko, że jak po przyjęciu opuścił głowę w dół, to polało się z niego jak z kranu.
Z drugiego typa kolega zrobił Jokera - przy szarpaninie jakoś zahaczył go palcem i rozpruł mu policzek aż do żuchwy.
Odchodząc po całej akcji bujali się jak ostatnie kozaki i śmiejąc się do siebie "ale im wpierdoliliśmy" xD
Sytuacja była przekomiczna, bo w międzyczasie działo się tyle pojebanych rzeczy, że opisywałbym to z godzinę. Prawie zajebałem dziewczynie jakiegoś randomowego dresa, który miał przy sobie broń i nie była to żadna gazówka ;d
Cała akcja nauczyła mnie, żeby jednak trochę ogarniać wracając do domu - nie byłem bardzo najebany, już trzezwialem, no ale zamiast podejść do tego z głową i jakoś trzymać dystans, kontrolować co się dzieje, to ja hurr durr leciałem na otwartą wymianę z typem na kodach.
A wystarczyłoby, żeby wyjął coś z kieszeni/podniósł z ziemi i nie byłoby torgowicza...
No ale wspomina się to genialnie :)
Zakładki