Poncjusz_Piłat napisał
v2 xDDDD
Zaczynamy od samego początku żeby nie było pytań dlaczego w ogóle tam poszedłem skoro coś mi nie pasowało od dnia pierwszego.
Parę miesięcy temu przeprowadziłem się do Wrocławia w celu ułożenia sobie życia na nowo bliżej miejsca zamieszkania mojej dziewczyny. Jak to w takich sytuacjach bywa pierwsze co się robi to poszukiwanie pracy, ja już pracę miałem ustawioną tu wcześniej więc w wolnym czasie szukałem czegoś innego, bardziej obiecującego bo wiedziałem, że w obecnej za długo nie wytrzymam. Porozsyłałem więc dziesiątki cv w różne miejsca i czekałem spokojnie na jakiś odzew. Telefonów było sporo, ale w większości przypadków warunki mi nie odpowiadały co zmuszało mnie do dalszych poszukiwań. Któregoś dnia zauważyłem, że jednego z tych telefonów zwyczajnie nie odebrałem, dzwonię więc. Telefon odebrała kobieta o miłym przyjaznym głosie, tłumaczę, że wczoraj ok godziny 14:20 ktoś do mnie dzwonił z tego numeru i nie wiem czy to pomyłka czy chodziło o ofertę pracy. Sara (bo tak przedstawiła mi się owa pani) szybko coś poklikała i mówi mi z zadowoleniem w głosie, że ma dla mnie dobre wieści i czy jestem zainteresowany (i tu się zaczyna mój zachwyt) praca w międzynarodowej firmie jako menager bądź team lider bo u nich ludzie otrzymali awanse i powyjeżdżali za granicę otwierać swoje biura (sic!). Odpowiadam miłej pani z uśmiechem na ustach, że tak jasne mogę wpaść na rozmowę i wszystko bedziemy ustalać tylko niech mi powie jaka to firma i gdzie mam przyjechać. Sara podała mi jedynie adres Ofiar Oświęcimskich 19 i wytłumaczyła jak tam dotrzeć przez patio (los chciał, że wiedziałem dokładnie gdzie to jest bo byłem tam ostatnio z koleżanką na obiedzie w bistro obok). Umówiła mnie na godzinę 12 : 00 następnego dnia i się pożegnaliśmy.
Po tej rozmowie zacząłem szukać firm zarejestrowanych na ten adres, ale znalazłem tylko jakieś szkoły językowe, szkoły tańca, wcześniej wspomniana jadłodajnię i nic związanego z tym co usłyszałem przez telefon. Nic to myślę, nie wszystko musi być takie proste, a rano wszystkiego się dowiem. Zaciekawiony i delikatnie podekscytowany udałem się na spoczynek aby rano się przygotować do rozmowy.
Następnego dnia 20 min wcześniej byłem na wskazanym miejscu i nie mogłem za cholerę znaleźć jakiegokolwiek szyldu czy też informacji gdzie ta firma się znajduje, zagadałem więc do ochroniarza i on mi szybciutko wytlumaczył, że ludzie już tu przychodzą od godziny i pytają więc skierował mnie w odpowiednie drzwi i kazał wjechać na 1 piętro (z dodaniem nie 1 piętro A) i iść prosto do końca korytarzem do recepcji. Tak też zrobiłem.
Po przejściu paru kroków ukazała mi się kobieta za biurkiem, która pierwsza do mnie zwróciła się słowami ''dzień dobry pan na rozmowę o pracę ?'' (nie kuźwa na mszę dać przyszedłem se myślę), tak tylko nie wiem czy dobrze trafiłem odpowiadam. Podałem nazwisko i chwile potem zostałem skierowany do pokoju na końcu korytarza za recepcją. Po wejściu do pokoju zauważyłem już parę oczekujących osób wypełniających jakieś formularze, który i mi zaraz wręczono przy następnym biurku u kolejnej ślicznej pani. Usiadłem, wypełniłem standardowy zestaw pytań przed rozmową o pracę, oddałem formularz i czekam. Siedzieliśmy tak ok 30min słuchając zapętlonej płyty z przebojami z zeszłego roku, a ja starałem się odszukać jakiegokolwiek napisu z informacją gdzie ja w ogóle kurwa jestem. Na ścianach zdjęcia ludzi odwalonych w piękne garnitury, żakiety itp, loga firm międzynarodowych typu GreenPeace, Vodafone, AmnestyInternational, Unicef, CityBank, Samsung i parę innych, których już nie pamiętam. Pomyślałem no ok to pewnie firmy z którymi oni współpracują i robią dla nich jakiegoś typu zlecenia marketingowe bądź reklamowe (nie wiele się pomyliłem). Moje poszukiwania przerwały otwierające się drzwi do pokoju w którym czekaliśmy i naszym oczom ukazała się śliczna, wysoka, ruda, odpieprzona jak modelka i koleś w nienagannie skrojonym garniaku, modną fryzurką i opalenizną lipcową.
Zaczęli nas kolejno zapraszać do pokoju w którym jakoby urzędują aby rozpocząć jak się okazało wstępną rozmowę. Minęło może 40-50 min i przyszedł czas na mnie, wyżej wspomniany pan z opalenizną rodem z miami beach zaprosił mnie do pokoju. Pytał mnie co robiłem wcześniej, jakie mam zainteresowania itd itp, pogadałem z 10min o tym wszystkim i czekałęm na jego dalszy krok. W końcu wydusił po co tu dziś jesteśmy i zaczął rozrysowywać mi na kartce to co oni mają zamiar zrobić, mianowicie zatrudnić z obecnych rekrutów 15 osób i od podstaw ich przeszkolić w kierunku menagerskim, marketingowym aby móc zarządzać swoimi własnymi projektami i zleceniami od firm z którymi współpracują. Rozrysował mi jakieś pierdoły identycznie jak to robią w salonach z telefonami komórkowymi przedstawiając mi jakich ludzi oni poszukują. Najbardziej interesowała go moja komunikatywność i mobilizacja do pracy (se myślę no jak chuj call centrer :D ) pomijając moje nabyte umiejętności zawodowe czy wykształcenie zapewniając iż przeszkolą nas od podstaw więc musimy po prostu przeznaczyć sobie 6-7 miesięcy na naukę odpowiednich zagadnień. Na koniec zapytał mnie czy jego zdaniem spełniam takie kryteria. Nie bardzo wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi, ale z uśmiechem na ryju i kiwnięciem głową niczym sąsiad kłaniający się sąsiadce rzekłem ''jasne''. Poinformował mnie, że zadzwoni tylko do 15 osób po godzinie 19:00 aby umówić się już na konkretny termin, w którym spędzę z nimi dzień w pracy, a na koniec podpiszemy dokumenty.
Wracając do domu dalej nie wiedziałem gdzie ja w ogóle byłem i co to za firma, ale pomyślałem, że na bank dowiem się wszystkiego jeżeli oddzwonią. Po paru nerwowych godzinach przed komputerem dzwoni telefon, patrzę no ten sam nr więc zadowolony odbieram. Ta sama pani Sara mówi mi śpiewająco, że gratuluje mi przejścia 1 etapu i zaprasza mnie na 9:00 rano jutro w to samo miejsce tylko żebym zabrał coś do pisania (ooo szkolenie pewnie cool).
Stawiłem się w to samo miejsce na podaną godzinę, odziany w koszulę, krawat, najlepsze spodnie co bym wyglądał jak te wrony. Przyszedł po mnie ten sam koleś, jak się okazało Paweł i zaprowadził mnie i jeszcze jednego kolegę do jakiegoś pokoju (i tu się zaczyna). Nie zdążyłem przekroczyć dobrze progu a już witał mnie z szerokim uśmiechem pan Patryk (Patryk odjebany był jak na zlot hipsterów, szalików ze 3, broda w której można założyć bazę, okulary chyba nie muszę mówić jakie, i płaszczyk do kolan co by było widać jego urokliwe czerwone rurki i buty za pińcet tysięcy cebulionów). Patryk kazał nam zabrać kurtki bo wychodzimy. Zeszliśmy na dół i wyszliśmy na Ofiar Oświęcimskich aby spotkać się jeszcze z dwoma typami (ich imion nie będe podawał bo byli ofiarami tak samo jak ja tyle, że dłużej zajęło im obczajenie co tu się odpierdala). Więc w 5 osób ruszyliśmy przed siebie za Patrykiem, który od 1 podania ręki nie przestawał mówić, mówił dosłownie cały czas, ale tak naprawdę o niczym. W końcu wydukał, że on pracuje dla wcześniej wam opisanego Pawła a jego firma to NC Consulting i oni zajmują się marketingiem bezpośrednim na całym świecie, organizują eventy, imprezy na których dla danej firmy robią reklamę i przyjmują nowe zlecenia. Zaprowadził nas na przystanek i udaliśmy się w stronę Aleji Generała Józefa Hallera. W trakcie jazdy opowiadał nam jak to oni postawili na nogi drużynę Yankesów z amerykańskiego baseballu, tłumaczył nam na czym się najwięcej zarabia pod czas takich meczy i zapewniał, że są to upominki, koszulki inne pierdoły czyli detal, a bilety i marketing pośredni zajmują odległe 5-6 miejsce. W tym momencie już wiedziałem, że koleś pierdoli od rzeczy, ale skoro tu jestem to zobaczę do czego to zmierza. Kazal nam wyjąć kalkulator i pytał nas ile osób wg nas chodzi dziennie do takiego pasażu na Grunwaldzie czy innych galerii w celu kupienia krawatu i po 10min jakiegoś bełkotu mającego na celu zawrócić nam w głowie stwierdzić iż w takim dajmy na to Reporterze sprzeda się 1 krawat, a realizując należycie formy marketingu bezpośredniego on sprzeda ich 30. Następnie pytał mnie jak mi się wydaje ile taki statystyczny polak jest w stanie wydać miesięcznie na fundacje charytatywne, i podawał jakieś cyfry i kazał je mnożyć, (mianowicie ilość ludzi którzy płaca x 20zl x 364 dni w roku itd) a na koniec podać wynik. W tym miejscy wszystko co podał pomnożyłem wszystko co wszyło x 150 aby zobaczyć jego reakcję i tak jak myślałem utwierdzał się, że tyle miało własnie wyjść. Dobra w końcu dotarliśmy do celu, wyjął jakąś mapkę z zaznaczonym obszarem i udaliśmy się w stronę blokowiska (co tu się odpierdala). Tłumaczył , że dzień w dzień mają inny obszar do przejścia z każdą drużyną, jego team to Head Hunters i jest pod nim 10 osób i właśnie mamy my być takimi osobami jak on za 6-7 miesięcy, aby szkolić nowych bezpośrednich marketingowców. Robił nam ogólnie siekę z mózgu jakie mają premie ile to kasy nie zarabiają (podobnie jak z tymi lamusami Lmn ? czy jakoś tak). Zaczęło się wchodzimy na klatkę, koledze karze zostać na dole i pilnować (poziom wkurwu sięga zenitu). Wjeżdżamy na górę windą i on sprawdza czy jest tam przejście na inne klatki gorą bez konieczności wychodzenia z bloku, jest więc ok.
Dzwonek do drzwi DRRRRRRRR, otwiera starsza kobieta i padają magiczne słowa z ust Patryka ''dzień dooobryy serdecznej pani, terroryzujemy pani osiedle ale proszę się nie bać hihihi jesteśmy z AmnestyInternational ( co kurwa ? ) słyszała może o nas pani ?'' Kobieta odpowiada, że tak. ''No właśnie zajmujemy się ochroną praw człowieka (macha jakąś lewą legitymacją na smyczy) i wdrażamy nowy projekt w Polsce, aby więcej pani powiedzieć musiałą by nam pani poświęcic 5min w środku'' Kobieta przestraszona mówi, że jest sama w domu i nikogo nie wpuści i zamyka drzwi. I tak od drzwi, do drzwi. Wszystko polega na tym aby zmusić ludzi do płacenia miesięcznej darowizny niby na ochronę praw człowieka w Polsce ile kto może, nawet 5zl będzie ok, mieli ze sobą plik jakichś umów do podpisania z nr konta id.
Kiedy Patryk poszedł na fajkę ja wyszedłem inną klatką i udałem się do domu zszokowany tym co właśnie przeżyłem i rozmyślając nad tym jak można być takim skurwysynem.
Koleś na dole pilnował bo nie raz wzywali na nich policję, szczuli psami, dawali po ryju więc chodzą teraz po 3-4 osoby.
KONIEC
Zakładki