Star Wars VII-IX i Rey Skywalker
Może nie na czasie, ale to chyba tym lepiej, po co hajpować żydowi szekle.
Co myślicie panowie o ostatniej trylogii star łorsów? W skrócie powiem że imo myszka miki mocno spierdoliła filmy, ale w zarysie fabularnym nie ma tragedii i jakiegoś nieodwracalnego zniszczenia uniwersum. Po prostu sceny i akcja leżą i kwiczą wg mnie, przez zbyt szybki rozwój wydarzeń, film nie potrafi nigdy zwolnić, sposób w jaki wprowadzono Hana Solo i Czujego na plan to jest jakieś nieporozumienie pokroju wyniku wyborczego KWW Stonogi. Podobnie jakieś sceny humoru rodem z disnejowskich seriali dla nastolatków to kupa, te ujęcia jak jedna postać 2 planowa gada przez telefon udziela jakichś unikalnych wskazówek nt o których tylko ona miałą jakieś pojęcie, a jednocześnie nonszalancko se szczela i walczy przez cały ten czas, przecież to jest kurwa kicz najwyższego poziomu.
Ale wracając do tego że główny zarys fabularny jest wg mnie całkiem spoko, mimo że ten cały Snoke to jest postać bardziej tragikomiczna niż złodupiec (no złodupiec jak z disnejowskich seriali xD), to wskrzeszanie Imperatora wyszło nawet nieźle.. Choć to pewnie temu że po prostu zerżnęli motywy z niekanonicznych powieści.
Ale po co ten tamat robie, to temu że nie rozumiem tej całej fali nienawiści która spotkała Rey. Jak dla mnie to jest najlepsza kobieca postać w filmach w tym tysiącleciu, bo jest przede wszystkim ludzka, a nie jakaś odczłowieczona chorobliwie ambitna feminaziska udawająca faceta, ani tez nie jest jakąś przewrażliwioną szlachetnie egocentryczną księżniczką. No po prostu podoba mi sie ta postać i mam wrażenie że ludzie po prostu nie potrafią jej odczytać z ekranu. Rey szuka swoich korzeni, w przeciwieństwie do większości bohaterek które szukają tylko jak najwyższego miejsca żeby usadzić tam swoją cipe, albo księcia na jak najbielszym koniu. Rey boi sie samej siebie, tego co ciągłą ją na złą strone, w przeciwieństwie do większości pewnych siebie chorobliwie ambitnych idiotek które wszystkiego muszą spróbować. No i wreszcie Rey nie polega na samej sobie, szuka pomocy u Luka mimo że ten okazuje sie troche pajacem (choć mi sie finalnie powrót Luke całościowo bardzo podoba), scena w której zwycięża z Imperatorem jest wg mnie świetna, ta ulga która sie na niej rysuje po tym gdy "duchy" Jedi przychodzą jej z pomocą. Przy tym jest to wszystko całkiem fajnie wykonane, postać składa sie do kupy.
No i zasłyżyła sobie na nazwisko Skywalker, co też ma taki morał że więzy ducha są ważniejsze niż więzy krwi. Cieszy mnie że to zrozumiała.
Rey jest dla mnie najlepsza i jest zaprzeczeniem wszystkich karykatur kobiecości które zatruwają ten obrzydliwy świat. A ta aktorka też ją bardzo dobrze zagrała.
Może problem jest taki że ludzie tak przywykli do ekstrawertycznych bohaterów że nie potrafią odczytać innych postaci? Bo Rey zbyt wylewna na pewno nie jest.
Powtórze jeszcze raz że całości trylogii nie oceniam zbyt dobrze, filmy są ogólnie raczej słabe. To głównie Rey i pare wątków bronią film.
Zapraszam do dyskusji.