Autobiografia Mietka Flachy.-Przygody z Inferny
EDIT! Mini opowiadanie (kolejna część!!!) tutaj:
Pojedynczy post:
http://forum.tibia.org.pl/showpost.p...4&postcount=23
Strona:
http://forum.tibia.org.pl/showthread...=314365&page=3
Swojego czasu i Mietek Flacha miał swoje dni chwały...
Wszystko wydarzyło się na małym, skromnym serverze inferna. Była to tibia, chyba 7.9...(bez lvlowego ograniczenia na broń jeszcze. Z resztą świetne czasy... Sd od 15 mlvla, który zadawał obrażenia fizyczne no i Mana fluidy! :D)
Od razu chcę zaznaczyć, że ta autobiografia, jest pisana przeze mnie dlatego, że TO była dla mnie prawdziwa tibia, poznawanie jej. Nie marzenie o lvlach, dragonach, demonach, paccu czy coś. Przyjaźń i walka...
Do tego proszę o nie pisanie głupich komentarzy. Mietek był moją 1 postacią, nie umiałem grać, ale za to miałem wielkie serce. Teraz sytuacja się zmieniła... Nie umiem już grać jak kiedyś. Za duża wiedza o tibii nie pozwala mi się tak dobrze bawić. Bycie laikiem było fajne. Szkoda, że to się skończyło :(
Rozdział 1: Wielkie wejście.
Po bardzo długim pobycie na rookgardzie, w końcu dotrłem na Main. Lvlowanie szło wolno, bardzo wolno... Wbijałem lvl, a później go traciłem. Nauczyłem się podstaw, unikania PK, przemieszczania się po Thais niezauważonym oraz zacieśniłem więzy z moim (wtedy kumplem, dziś przyjacielem) towarzyszem Rorim.
Gdy wbiłem 9 lvl, zdażyło się coś, czego nie zapomnę do końca życia... Ubicie pierwszego cyklopa. Mój kumpel z rl'a zaprowadził mnie na cyce obok whiteflower temple. Byli tam jego znajomi. Wszyscy powitali mnie gorąco (nie raz później ratowali moją różdżkę, gdy padałem na cycach:P). Zakumplowałem się z nimi całkiem mocno :D
Po wbiciu 14 lvl'a zacząłem chadzać na expienie do zamku w Ab'dendriel. Tam też zdobyłem wymarzony lvl 16 i 15 mlvl! :D Kilka dni później kumpel Roriego kupił nam domek na Fibuli. Byłem z tego bardzo zadowolony. W sporym pośpiechu przerzuciliśmy tam zapasy run i Mf'ów. A propos fluidów... Mietek nigdy nie chodził z fluidami, do lvlu 35 :D
Expiliśmy tam od czasu do czasu.
Expiłem bez mana fluidów, bo wypraw do thais się bałem :( (złe wspomnienia). Dlatego 5 bp manasów wystarczało na bardzo długo... Mf'y schodziły tylko gdy szliśmy na beholdery i ds'a :D
No ale dzień kiedy trzeba było dokupić run/fluidów musiał w końcu nastać. Poszliśmy do Dp (Rori robił to często, ale ja bardzo się bałem, bo w sumie to zanim nabiłem coś koło 20 lvl'a padałem mnóstwo razy z 15 na pewno :D)
Rozdział 2: Rozłąka
Dzień w Thais zaczynał się spokojnie, jak na infernę rzecz jasna XD (nooby leją się pod dp, wyższe lvle spokojnie wybierają się na expienie).
Ale ja byłem zestresowany.
"No to lecim?" wpisałem z lekkim ziewem na twarzy.
Odpowiedź była jasna... Rozkazy XD "Jedziemy po mana fluidy, byle szybko"...
No to myśle sobie-"oby nikt nas nie zaciukał po drodze".
Popędziliśmy do npc w północno-wschodnim rogu Thais, bo ten na wschód od dp, był zwykle obserwowany przez PK.
Wszystko miało iść świetnie...
Fluidy zakupione, 2 backpacki miałem ja, 1 On.
Nagle, zauważyłem 3 gości idących w naszą stronę... Pierwsza myśl-log off. Tak też zrobiłem.
NIGDY nie wybaczę sobie tego co zrobiłem. Zostawiłem przyjaciela w potrzebie. Myślałem, że lepiej ratować manasy...
Gdy się zalogowałem, On już nie żył. Pekerzy znikneli. Rori nie miał do mnie wyrzutów. Całą złość wpompował w chęć dorwania tych 3 gości.
Kupiliśmy beholder shield (wtedy był to dla nas ogromny wydatek), który odtąd dzierżył Rori.
Zaczęła się batalia przeciw PK...
Undead katynski i Lomp... 2 nicki jakie dziś pamiętam z tamtych czasów. Ostro expiliśmy z rorim, żeby ich dopaść...
W końcu nastał dzień w którym katynski był online... Pamiętam, że pomagał nam ktoś jeszcze... I że 1 sd którego miałem wystrzeliłem w tego pomocnika zamiast w Katynskiego...
Uciekł...
Pare dni później został zbanowany za destructive statement czy coś w tym rodzaju. Byliśmy zadowoleni. Kolejny chyba został zrookowany.
Został Lomp.
Niestety, nadeszły wakacje. Rori wyjeżdżał. Ja zostawałem.
"weź tą tarczę, runy w szafce są twoje. Rób Uh'y i z nich korzystaj. Wbij ile się da. Jak wrócę to dorwiemy tego lumpa"
To były jego ostatnie słowa.
Rozdział 3: Ciężki kawałek chleba.
Wakacje... Ogniska w nocy, expienie o świcie.
Bp uh'ów i bp Mf w plecaku. Expiłem długo i mozolnie na fibuli, nie używając manasów, na full respie. Druidzi nie mieli wtedy żadnych wave ani nic.
Została rózga. Wybraźcie sobie expienie od 20 do 33 lvla tylko z rózgą na rotach, czekając na full manę... Byłem newbie... Przynajmniej się nie poniżałem
Jeżeli ktoś potrzebował klucza do fibuli, to mu go pożyczałem, jak ktoś chciał expić to wychodziłem, żeby miał łatwiej.
Wtedy zaczęło sie dla mnie życie wyższo-lvlowego gracza. Kupiłem sobie Knight set (dla druida lol :D), Tempest rod...
Wakacje dobiegały końca. Rori wrócił. Nastał czas zemsty...
Lomp bił sobie mino guarda obok whiteflower (btw. whiteflower dla mnie i kumpli była symbolem bezpieczeństwa i bazą anty pk. W whiteflower się zaczęło życie mietka, kiedy poznałem tych wspaniałych ludzi i tam się skończyło)
Byłem gotowy. Rori dał mi 5 sd. Zamiast ustawić je na hotkeye, strzelałem na batlle... Niestety zapomniałem go zaznaczyć. Nie uderzałem z różdżki... Dostał 5 sd, jeden po drugim. Rori prał go z rózgi... Był już blisko whiteflower...
UCIEKŁ. Byliśmy rozżaleni. No ale może kiedyś znajdzie się jeszcze okazja...
Później zginąłem od kolesia o nicku Random xei. Random to rzeczywiście z niego był, bo zginąłem za nic.
Nie wiedziałem, że ten xei dopiero rósł w siłę...
Rozdział 4: Upadek Mietka Flachy
Obudziłem się rano. Loguję się i widzę msg "okradli nam domek!"... Nasz przyjaciel zaprosił tam ludzi ze swojej gildii... Straciliśmy wtedy jakieś 15k. Na szczęście grubsza kasa leżała w dp (Jakieś 50K!!! Zarobione na fibuli... :D)
Byłem zrozpaczony.
"Trzeba dalej grać" powiedział Rori...
No i nabiłem 35 lvl.
...
Do 36 lvla brakowało mi 1k expa. Byłem zadowolony :D. I nagle dostaję msg "Mietek please help me, pk is trying to kill me. Her name's Lazeyh"
Napisał to mój kolega ze Szwecjii. Sprawdziłem tego (raczej tą) Lazeyh. Lvl 30, eee to się przestraszy. Napisałem "please leave alone my friend, his lvl is like half of yours..."
Podziałało.
Ruszyłem do domku. Czułem, że coś jest nie tak. Już dobiegłem do drzwi wyjściowych z rotów, aż tu z nikąd ktoś zablokował mi drogę... Lazeyh...
"Utevo res "demon skeleton" brzmiały jej ostatnie słowa... Uhy się kończyły...
Poległem.
Miałem dość tibii. Bardzo dość. No ale "dalej trzeba grać"...
Byłem zły. Kupiłem boh'y za kasę w dp, spełniając tym samym marzenie o byciu szybkim :D
Rozdział 5: Tam gdzie się zaczęło, niechaj się skończy.
Kupiłem bp sd, który schowałem w dp. "Niech ktoś mnie teraz chce załatwić"...
Poleciałem na Fibulę. Chciałem odrobić straty. Po drodze zauważyłem kolesia o znanym mi nicku... Random Xei. Zanim zdążyłem wcisnąć control+q, dostałem już 1szego hita.
Ale coś się nie zgadzało... Atakował mnie ktoś jeszcze... Lazeyh...
Miałem bp manasów... Schodziły jeden po drugim. Zastawiali mi drogę pot'em. Byłem już 2 sqm od whiteflower temple...
***
Pijąc ostatnią wywar z fioletowych ziół, porastających zbocza pięknych gór centralnej Tibii, poczułem przeszywający ból i wielkie uczucie bezradności...
Poległem przed White Flower Temple. Miejscem w którym przez pół roku spotykałem się z przyjaciółmi, które dawało mi ratunek przed atakiem wrogów i schronienie dla moich nieprzyjaciół, miejscem które było dla mnie symbolem spokoju, symbolem dobrej zabawy i wielkich planów na przyszłość. Zawsze chciałem leczyć innych, ratować ich życie...
"You are dead."
Łzy powoli spływały po moich zarumienionych, młodzieńczych policzkach. Zginąłem, bo ratowałem przyjaciela.
Rozdział 6: Ostatnia nadzieja i koniec wojny.
Miałem wtedy chyba z 32-33 lvl i dość grania. Bohy dostał Rori. Był wrzesień. Szkoła złagodziła mój ból.
Kumple zapalili we mnie jeszcze ostatni płomyk nadzieji.
Siedziałem sobie pod szkołą. Zadzwonił telefon.
-co tam?
-Krzysiek. Zabili mnie Pk, zalogowałem na Mietka. Postawiłem 2 berserkery, ale coś popieprzyłem z hotkeyami i sd strzelałem ręcznie. Ubiłem swoje zerki, ale kolesia nie.
Padłem... Przepraszam...
To był Rori. Zginał z rąk kogoś, kogo nicka nie pamiętam. Wiedziałem już jedno-mietek zdechł. Znowu.
Rori obiecał odrobić lvl. Ale mnie już zmęczyło granie.
Minęło troszkę czasu. Dorosłem jako tibijczyk. Stare czasy odeszły w niepamięć.
Kolejne dni dla mietka były ciężkie. Demonic Devil of inferna czy jakoś tak chciał ubić roriego. Pozwoliłem mu zalogować na mietka. Ja wziąłem palka mojego przyjaciela, który był retired.
Koleś się złożył na sd od Miecia :D Napisał "my friend lvl 30 is coming for you".
Nas to strasznie rozbawiło ;) Do momentu gdy zobaczyliśmy że był to lazeyh... Rori zalogowany na Mietka padł 1szy. Powiedziałem mu na skype, żeby logował i wracał do boju... Padł w sumie 3 razy...
Ja walczyłem długo. (24 palek też potrafi :D) Lazeyh miał już red hp. Uciekał. Czułem tryumf. Uciekł do sklepu magicznego...
"hi, buy 20 manafluid, buy sudden death rune, BYE"
...
Poległem.
Mietka lvl strasznie spadł.
Później ja logowałem się na tego pala, Rori na Mietka.
Walczyliśmy z jakimś 40 pallem przez kilka dni. Cały czas na niego trafialiśmy :D
Niestety to my byliśmy tymi, którzy odwiedzali świątynię.
Mietka lvl spadł w sumie, po długich bojach z różnymi ludźmi do 19. Tego palla do 14. Palla passy teraz leżą gdzieś w stercie śmieci w kącie pokoju...
Zmieniłem server. Wbiłem 35 lvl sorcem. Inferna dała mi szkołę życia...
Kupiłem pacc. Postanowiłem wbić mietkiem troszkę lvli... Skończyło się tak, że ma teraz lvl 16...
Sorcem na innym serverze wbiłem 42 lvl. Kicki mnie wykańczały...
Dlatego postanowiłem grać Knightem.
Teraz bardzo cieszę się z mojej postaci. Cały czas rosnę w siłę. Ale inferny nigdy nie zapomnę. Btw. rori gra teraz ze mną na tym innym servie :D
Rozdział 7: Zapalcie znicz
Inferna gnije, niskolvlowe polaczki rządzą miastami w pk teamach. Każdy zabija każdego.
A Lazeyh... Pewnie gra na innej postaci...
Dziś już nikt nie pamięta, że ten noobek Mietek miał 35 lvl i był dobrym producentem uhów :>
Zawsze kiedy przechodzicie obok Whiteflower Temple pamietajcie o Mietku Flaszce. Zapalcie za mnie znicz.
Łezka mi się zakręciła pisząc to... Stare, dobre czasy, kiedy razem z kumplami chodziło się na beho na fibuli. Ehhh ;*
Chciałbym też pozdrowić wszystkich którzy pomagali mi grać na infernie :D A wszystko zaczęło się w maju roku 2007...
Pozdro dla:
-Wojtka "Roriego" za bycie dobrym kumplem i wspieranie mnie cały czas
-Al'a Sanctus'a za kupno domku i długie rozmowy o dziewczynach :D
-Lorda de mefisto za wspólne wyprawy
-Salceson pall'a za dialog o hamburgerach, salcesonie i flaszce :D
-Cyrek'a Jeth'a za wykład nt. bohów :D
Oraz wszystkich znajomych roriego i lorda de mefisto, których nicków pozapominałem... Farphy, Nenoril i reszta.
Stare życie się skończyło. Teraz "dalej trzeba grać". 3 cią postacią...
Nigdy nie zapomnę Mietka Flachy i starych przygód...
Nie opisałem tutaj wieeelu akcjii, może doczekacie się ich w postaci bardzo ładnie napisanych opowiastek :]
Jeżeli dopatrzycie się błędów itd. to piszcie !
Mietek flacha-Szybkie Nogi.
Tak jak obiecywałem :D
Z serii: nieznane opowieści Mietka Flachy:
Mietek flacha-Szybkie Nogi.
Czyli pojedyncza bitwa z Pk imieniem fast legs... Ofc, takich mini opowieści będzie więcej, bo w autobiografii nie zapisałem wszystkich :D W kwestii przypomnienia- Ja zalogowany na pallka (ok 20lvl; Imię tutaj-"święty" tak na prawdę to imię zupełnie nie bliskie prawdziwemu, ale niech ten pall będzie jedyną postacią tutaj, której nicka nie wymienię. I tak już przysporzył dosyć bólu uczciwym ludziom) Rori na Mietku Flasze. A btw. Wtedy już byłem na poziomie totalnego obeznania z Tibią facc, i systemem pvp, więc byłem pełnoprawnym graczem, nie newbie :D
Jedna adnotacja- nie ma u mnie zasady wiek=lvl, więc wiek bohaterów opowiadania ma tylko udramatyzować niektóre sceny :D
"Szybkie nogi"-wyszeptał Mietek do Świętego, stojąc podparty nogą o zimną ścianę Świątyni Białych Kwiatów.
To było jedno z trzech imion, które w owych czasach przysparzało ludzi o drgawki, ataki panicznego szału a nawet i psychozę. Pozostałe dwa imiona to Lazeyh i Random Xei. Ci dwaj jednak ostatnimi czasy osłabli i pochowali się po swoich norach. Jak się później okazało, Lazeyh zaginął na wieki a Random... Urósł w siłę tak wielką, że ludzie uciekali pierwszym lepszym statkiem z Tibii.
Szybkie nogi był słabszy od Random'a i Lazeyh'a. Jednak potrafił zasiać postrach w sercach, młodych i niedoświadczonych wojowników.
"Zginie jeszcze tej nocy" Odpowiedział Święty.
Wyruszyli...
"Jaka jest jego wina?" Spytał Święty
"To jeden z nich... Tych, którzy nie szanują nawet swoich "przyjaciół", sługusów. Pogardza życiem. Swoim i innych. Splamił piękne białe kwiaty krwią niewinnych" Z wielkim zaangażowaniem i pogardą odpowiedział Mietek.
Gdy dotarli do miasta, zobaczyli szybkiego. Znęcał się nad jakimś dzieciakiem... Miał może z 16 lat, albo i mniej. Nie był w stanie się obronić.
"Kolejny, zabity jak pies" Przez zęby krzyknął Mietek.
"Uspokój się! Nie teraz...Przygotujmy się, nim zaatakujemy" Powiedział Święty i złapał rwącego się do przodu Mietka za ramie.
Wymienili spojrzenia i poszli kawałek dalej, w stronę góry gdzie podobno można było spotkać cyklopów. Góra ta zwała się Sternum. Nie wchodzili jednak do środka. Ominęli wejście szerokim łukiem i skierowali swoje kroki do lasu. Mietek wyjął kilka glinianych tabliczek i mamrocząc dziwne zaklęcia powoli rył drewnianym patyczkiem, który ówcześnie wyrzeźbił z gałązki ułamanej nieopodal wsi Fibula. Święty rozpalił ognisko. Wyjął swój łuk i strzały. Zakładał strzałę, napinał cięciwę, ale nie wystrzeliwał ani razu. Powoli przywracał ją do postaci nienapiętej. Gdy Mietek spytał co robi, Święty rzeczowo odpowiedział: "Strzały są mojej produkcji i muszę sprawdzić czy się nie rozjadą. Zwykle między rozszczepione końcówki przy lotkach wsadza się malutki kawałek np. koziego rogu. Ja nie włożyłem tam nic. Jednak widać, że nie powinny się rozlecieć."
Po dłuższej chwili byli gotowi dorwać zabójcę o przydomku szybkie nogi. Świętego zawsze zastanawiało dlaczego mówili na niego szybkie nogi. Nie wiedział jeszcze co ma się wydarzyć.
Dotarli do miasta po raz drugi tej gwieździstej nocy.
"Nie jesteś godzien aby żyć!" Gniewnie krzyknął, gdy zobaczył szybkiego.
"Jam jest szybkie nogi, jam godzien największych zaszczytów! Uniż się śmieciu a zginiesz szybko" Odpowiedział pewny siebie morderca.
Święty napiął cięciwę i wystrzelił, i znowu i znowu... Mietek strzelał na oślep ze swojej różdżki i dotykając uwcześnie wyrytych tabliczek krzyczał coś w niezrozumiałym języku. Tabliczki traciły wcześniej nabrane kolory i rozsypywały się powoli zostawiając smugę jakby mieczy, toporów, czaszek i twarzy. Szybkie nogi okazał się wyjątkowo szybki... Żadna strzała ni zaklęcie nie imało się tego mężczyzny. Pożegnał się wyrazistym uśmiechem żalu i zaczął uciekać.
Święty i Mietek podążyli za nim. Biegli, aż brakowało im sił. Mijali sklepy, domy przyjaciół. W pewnej chwili zauważyli, że są w miejscu, gdzie zaczęła się walka.
"Kanały!" krzyknęli w tym samym momencie. "Wtedy gdy uciekł nam za róg, musiał zejść w dół!" Pomyślał Święty. Zeszli do kanałów. Obeszli cały system kanalizacyjny ale nic nie znaleźli. Wyparował.
Mietek i Święty wrócili do Świątyni Białych Kwiatów, planując kolejny atak...
Atak, który zakończy się starciem z wojownikiem o wiele bardziej doświadczonym niż szybkie nogi. BA! Wojownikiem, który był podejrzewany o bycie bratem Lazeyh'a....