Krzysztof Bosak napisał
Sprawa Ukrainy. Od kilku dni obserwuję (głównie w mediach społecznościowych, bo tv nie miałem czasu śledzić) nadzwyczajne podniecenie dziennikarzy, części polityków i komentatorów polityki. Znów te same romantyczne emocje, co podczas "arabskich rewolucji", bezkrytycznie popartych przez ogromną część liderów polskiej opinii publicznej. Nawet lider opozycji popędził do Kijowa. Chciał zdążyć na manifestację pro-UE, ale dojechał na antyrządwą ruchawkę. W trakcie wystąpienia, podczas którego z tłumem wymieniał banderowskie pozdrowienia ("Slawa Ukrainie! Herojom slawa!"), trwały już ataki na rządowe gmachy.
Co dalej?
Liderzy opozycji wezwali by zbierać się w Kijowie i robić rewolucję. Krążą plotki o planie wprowadzenia stanu wyjątkowego. Kto - zdaniem Polaków angażujących się w wewnętrzny konflikt na Ukrainie - miałby zastąpić Janukowycza? Bokser Kliczko? Szerzej niekojarzony Jaceniuk? Postbanderowiec Tiahnybok? A może Tymoszenko, odsiadująca wyrok za niekorzystny dla Ukrainy kontrakt gazowy z Rosją? Jest też możliwy i wewnętrzne walki. Tylko który z tych wariantów leży w polskim interesie i dlaczego? Pytania, które mało kto sobie zadaje, bo od realizmu politycznego ciągle wśród Polaków popularniejsza jest postawa fascynacji tym, że gdzieś się buntują w słusznej sprawie. I zdaje się, że wielu obserwatorom umyka, że nie jest wcale oczywiste, czy traktat stowarzyszeniowy z UE byłby opłacalny dla Ukraińców (bo dla Polski zapewne i owszem), nie mówiąc już o tym, że propozycji akcesji do UE jak dotychczas nie dostali i nie dostaną. Między innymi dlatego, że nie popierają tego Niemcy, które w przeciwieństwie do znacznej części polskiej klasy politycznej, nie angażują się w chaotyczne wewnętrzne konflikty innych państw, o ile nie mają na nie wyraźnego wpływu i bezpośredniego w tym interesu.