[Opowiadanie] Krótkie historyjki z nędznej egzystencji nieudacznika
To moje pierwsze opowiadanie. Wszystkie osoby zamieszczone w opowieści są fikcyjne.
Prolog
Kolejny samotny rok kończy się tej nocy, tylko po to aby mógł zacząć się nowy, jeszcze gorszy... Moje chwile refleksji przerwał telefon.
-Hejka, masz już plan na dzisiaj? - kumpel Daniel
-No witam. A wy co porabiacie?
-Ano wiesz jak co roku teście wyjeżdżają więc kombinujemy coś w domu. Ja z Kachą, Mati z Anią i Piter z Julą.
-Dzięki za zaproszenie, ale jestem już zajęty. Szczęśliwego nowego, wypijcie za moje zdrowie.
-Szkoda, trzymaj się.
Oczywiście nie mam żadnych planów, jednak wiem jak wygląda sylwester z przyjaciółmi. Rozpocznie się od kolacji, później drinki, gdy już wszyscy będą mieli humor zaczną się opowieści jak to komu się układa w związku, o północy pośród huku fajerwerk i pijackich okrzyków z ulicy wszystkim włączy się romantyczny nastrój, który utrzyma się do końca imprezy. W tym czasie ja będę siedział między puszczającymi „ślimaki” parami z drinkiem w ręku i miną mówiącą „pomocy, zastrzel mnie”. Chwile później wszyscy przypomną sobie o mnie pytając „Co jest z tobą nie tak? Dlaczego nie masz dziewczyny? Jesteś w końcu pedałem czy co?”. Nie. Tym razem będzie inaczej. Tylko jeszcze muszę zadzwonić...
-Cześć Przemo.
-No hejka co jest? Poza tym, że jest ósma rano. - odezwał się rozespany głos w słuchawce.
-Wiesz stary tak sobie pomyślałem, bo dzisiaj przypada ci nocka, a chcesz ją zapewne spędzić z laską...
-Cii cii. - usłyszałem Przema, pewnie obudziłem jego dziewczynę.
-… posiedzę za Ciebie tę zmianę.
-Mówisz serio?
-Nie, robię sobie jaja. - rzuciłem ironicznie – Mówię serio, baw się dobrze.
-Wielkie dzięki, Seba ratujesz mi dupę. Wiszę ci flaszkę.
-Luz. Trzymaj się, na razie.
-Ta narka.
No to plan na sylwestra już jest. Lepsze to niż katowanie sprzętu komputerowego przy strzelance z gimbusami. Robota co prawda za najniższą krajową, ale da się wyżyć, szczególnie jako kawaler. Siedzenie w piętrowej wieżyczce, w pomieszczeniu o powierzchni 8 metrów kwadratowych, śmierdzącym gumolitem i swądem nadgnitych buraków, obserwując na monitorze przerób buraka cukrowego. Operator płuczki buraków. Fakt robota mało ambitna, ale zawsze robota. Byle tylko nocka była bez awarii. Pora na szluga. Może tak krótki zarys mojej persony. Wysoki chudy szatyn w wieku 22 lat, z niską samooceną i lekkim pociągiem do alkoholu. Bez stałego źródła dochodów, bez samochodu, bez dziewczyny, mieszkający z rodzicami. Ogółem ponoć nie jestem brzydki, a wręcz przystojny, ale to są głosy osób które sądzą, że podbudują mnie tym na duchu, jednak zapominają o tym, że ja również mam lustro w domu. Wolne chwile spędzam na upijaniu się na umór z kumplami (albo bez nich), siedzeniu w barze, graniu w bilard i trzepaniu konia – standardowy nieudacznik. W szkole, raczej stroniłem od nauki, choć byłem dobrym uczniem, tylko „cholernie leniwym” jak to mawiali nauczyciele. W domu? Polski standard – matka pracująca, ojciec pracujący, pijący, rodzeństwo wkurwiające „uprzedzę domysły pseudo - znawców, to nie wina domu z którego pochodzę, że jestem taki a nie inny). Najstarszy - brat, który wyprowadził się od nas parę lat temu, ma dziewczynę, układa mu się całkiem dobrze. Starsza siostra – mąż, dzieci, ogółem filmowa familia. No i na samym końcu ja – frajer. Znów telefon przerywa moją chwilę kontemplacji.
-Płuczka, słucham
-Co ty kurwa robisz? - ryknął głos w słuchawce
Kierownik – wporzo gościu tylko lepiej go nie wkurwiać.
-No sypie te buraki.
-Co ty pierdolisz!? Od pięciu minut kroimy powietrze!
Ups. Tłumaczę o co chodzi. Siedząc na płuczce jestem odpowiedzialny za to, żeby nie przesypać zbiornika w którym są krojone i do którego taśmociągiem ode mnie lecą „umyte buraki”, z kolei do mnie brudne buraki docierają poprzez kanał wodny ciągnący się od składowiska buraków, gdzie nasi dzielni kierowcy wsypują cały transport z tira do ów kanału. Niestety ostrza nie kroją na tyle szybko, aby być na bieżąco z dostarczanym towarem. Tak więc jeśli na monitorze ukaże się ponad 85% zapełnionego zbiornika to znak dla mnie, żeby włączyć czerwone światło, które informuję kierowców o zaprzestaniu wykonywanej przez nich czynności, gdyż będę miał przejebane. Po włączeniu tego światełka czekam jakieś 10 minut aż zbiornik nieco się opróżni, po czym włączam zielone światło sygnalizujące „ sypcie w huj, ja się kimnę”. I tak większość z Was nie zrozumie pewnie o co chodzi – zawsze byłem kiepski w tłumaczeniu, ale chwila refleksji trwała troszkę więcej niż chwilę, bo około 30 minut, podczas których miałem czerwone. Jeśli ktokolwiek zrozumiał to wie już o co chodzi.
-Jasny huj, już sypie majster. - skleciłem nerwowo rzucając słuchawkę
Majster, to standardowy tytuł wszystkich w zakładzie, oprócz dyrektora rzecz jasna. Zielone sypać, sypać. Dobra nie będę dłużej zanudzał historyjką jak to przebiegła moja zmiana. W skrócie powiem, że przetrwałem do 14 bez większej wtopy, po czym udałem się do domu, zjadłem obiad i uderzyłem w kimono. Obudziłem się o 21, uszykowałem jedzenie do pracy, umyłem zęby i ruszyłem na najbardziej udanego sylwestra w życiu. Idąc tak i słuchając muzyki w słuchawkach zauważyłem kumpli pod sklepem. Sądząc po wielkości reklamówek byli po asortyment na wieczór.
-Witam panów. Widzę, że ostro dzisiaj balujecie. - powiedziałem donośnym głosem wyjmując słuchawki z uszu.
-Człowieku, zgadnij co tu mamy? - rzucił widocznie podniecony zakupami Mateusz.
-Nie wiem. Mleko i ciastka?
-Heh, skurwiel i ten jego pojebany sarkazm. - zaśmiał się Daniel – Szkoda, że nie wbijasz do nas. No, ale z tego co widzę to twój sylwek też się zapowiada grubo. - powiedział wskazując na mój wypchany po brzegi plecak.
-Ano szykuje się jakiś grubszy balet. – odpowiedziałem z głupim uśmieszkiem poklepując plecak. - Lecę panowie. Szczęśliwego nowego. Pozdrówcie dziewczyny.
-Szczęśliwego. Trzymaj się.
Grubszy balet. Kurwa mać, grubszy balet z czym? Miską sałatki i bochenkiem chleba?
I to by było na tyle póki co. Liczę na słowa krytyki, ale na pochwały też się nie obrażę. Jeśli się spodoba, będę wrzucał co jakiś czas kolejne części opowiadania.