KrystianeK napisał
Już trochę żyjesz na tym "łez padole", więc w swoich rozważaniach powinieneś dojść do jednego, wg. mnie bardzo ważnego wniosku: nie da się wyeliminować cierpienia. Gdyby nie było cierpienia, nie byłoby szczęścia. Dlaczego? A no dlatego, że nie byłoby kontrastu. Świat opiera się na przeciwnościach, które tworzą swojego rodzaju równowagę.
Długi okres czasu przeżywałem podobne uczucia, bezsens, bezcelowość. Po co mam coś robić, czuć się przez chwilę szczęśliwy (oszukiwać siebie?), skoro za chwile wydarzy się coś złego? Lepiej nie robić nic i trwać w tej beznadziei. Nie mogłem się pogodzić z tym stanem, nie chciałem się poddać, więc zacząłem szukać odpowiedzi. Czy ją znalazłem? Być może tak. Zrozumiałem, że takie jest życie, "raz na wozie, raz pod wozem" i wybór należy do mnie: albo się z tym pogodzę, albo będę dalej tkwił w martwym punkcie. Wybrałem to pierwsze.
Opcja druga, forsowana przez Was, jako "oświecona", według mnie jest pójściem na łatwiznę. Po co walczyć o swoje szczęście, osiągać kolejne cele, przeżywać nowe, nieznane uczucia, skoro można uznać, że to wszystko bezsensu i "chuj"?
Może zanim zaczniecie kogokolwiek "nawracać", przemyślcie, jaka jest istota cierpienia i dlaczego jest ono nam potrzebne.