Tibiarz napisał
Sam stwierdziłeś, że jesteście na "podobnym poziomie", przyjmijmy nawet że tak jest. Nie widzisz problemu w wydawaniu części pieniędzy na przyjemności. Masz do tego ustalony racjonalny budżet - załóżmy, że 20% dochodów - w ramach którego sobie te przyjemności fundujesz, i jest fajnie. Człowiek musi też mieć jakąś przyjemność z życia, a nie patrzeć tylko na materialny zysk i opłacalność każdego wydatku, więc nie ma sensu robić o to wyrzutów. Po prostu mamy wkalkulowany koszt tych przyjemności, kropka. Więc Aver również może przeznaczać 20% dochodów na własne przyjemności, prawda? Tu można by dyskutować, jaka część dochodów by była odpowiednia, ale nie o to chodzi - przyjmujemy, że u niego i u ciebie jest taka sama. Dlatego na tym etapie nie możesz powiedzieć, że Aver jest debilem i przepierdala hajs. Chyba, że tak samo myślałbyś o sobie, ale wiemy, że tak nie jest.
Więc idźmy dalej. Obaj macie ten sam budżet, który stanowi taką samą część waszych dochodów, przeznaczony wyłącznie na przyjemności. Dla uproszczenia przyjmijmy, że obaj macie podobne upodobania i wydajecie hajs na podobne rzeczy - ale z jednym wyjątkiem. Otóż, Aver nie uprawia hazard, a ty na hazard przeznaczasz 100 zł tygodniowo. Czy jest to w twoim zasięgu? Stać cię na to? Uznajemy, że tak - przecież to tylko część tego budżetu, który sam stanowi mniejszą część twoich dochodów. Poza tym, Aver kupuje sobie to samo. Nie dziaduje, nie oszczędza na pozostałych przyjemnościach, ale też nie wypierdala nie wiadomo ile. Wydaje na nie dokładnie tyle, ile ty sam też uważasz za zupełnie normalne i racjonalne. Co więc to oznacza? A no dokładnie to, że co weekend w ramach tego budżetu przyjemnościowego zostaje mu 100 złotych więcej niż tobie. Nie jest to żadna magia, tylko czysta arytmetyka. Inaczej mówiąc, może 100 złotych więcej z każdego tygodnia przeznaczyć na jakąś inną przyjemność - i wówczas będziecie na równo. Tu chyba nadal się jeszcze zgadzamy?
No i teraz tak: okazuje się, że Aver kupił sobie zegarek za 5 tysięcy. Ok, spory wydatek, ale jest to wydatek jednorazowy. On nie kupuje zegarka co miesiąc. Kupił go dokładnie raz. Ty uważasz go za debila i pojeba, że to zrobił. Jednak mija rok i nagle okazuje się również, że sumarycznie obaj na swoje przyjemności przeznaczyliście dokładnie tyle samo. Czyli cały założony budżet. Były to też dokładnie te same przyjemności, z tym jednym wyjątkiem - że ty grałeś u buka, a on sprawił sobie zegarek. Pozostałe przyjemności mieliście te same. Aver też się spotykał z ziomkami, walił wódę, i nie oszczędzał specjalnie na przyjemnościach. Po prostu nie obstawiał, bo go to nie interesuje. Interesują go za to inne rzeczy. Ty twierdzisz, że on nieracjonalnie dysponuje swoimi pieniędzmi - ale przecież wydał na przyjemności dokładnie tyle co ty, i dokładnie taką samą część swoich dochodów. Mimo to, nadal uważasz go za debila, bo wydał tyle pieniędzy na jakąś zbędną rzecz. Tylko chwileczkę... w którym momencie przeskoczyliśmy z budżetu przyjemnościowego na budżet na rzeczy niezbędne/użyteczne? Przecież to był dla niego wydatek z tego samego tytułu, co dla ciebie twoje granie u buka.
Dlaczego więc uważasz, że wydawanie na przyjemność X (hazard) jest bardziej racjonalne niż na przyjemność Y (zegarek)? Dlaczego w ogóle zaczynasz to rozkminiać pod kątem racjonalności, skoro na początku przyjęliśmy, że mówimy o wydatkach na przyjemności? Czy ty po prostu negujesz taką możliwość, że ktoś może mieć inne zainteresowania i upodobania, niż ty? Ok, ciebie nie interesują zegarki, rozumiemy. Ale jego nie interesuje hazard, i w czym problem? Co decyduje o tym, że Aver, wydający dokładnie tyle samo na swoje przyjemności, jest debilem, a ty nie? Czy może chodzi o to, że ty wydajesz na bieżąco mniejszymi kwotami, a on raz na jakiś czas kupuje coś większego? Jednak jaka to różnica, skoro koniec końców ogólny cel był ten sam, i wydane pieniądze też? Chodzi ci o to, że skoro musiał przez rok oszczędzać, żeby kupić ten zegarek, to znaczy że go na niego nie stać? Przecież... skoro ciebie stać na ten cotygodniowy hazard, to jego bez problemu stać na kupno zegarka raz na rok. A oszczędzać wcale nie musiał, bo on i tak by u tego buka nie grał. Te pieniądze miał zwyczajnie w założonym budżecie, tak jak i ty. Logicznym jest, że większy zakup robimy raz na jakiś czas, a nie co tydzień. To, że nie możesz sobie czegoś kupować co kilka dni, nie oznacza że cię nie stać, żeby to kupić raz na rok. A on nie będzie nawet tego zegarka kupował co roku. Ma zamiar kupić go raz i koniec. Może za 5 albo 10 lat pomyśli o drugim, ale ty u swojego buka będziesz grał przez cały czas. A jak będziesz chciał sobie kupić telewizor, to też uznasz, że cię nie stać, bo nie mógłbyś kupować takiego codziennie? Co z tego, skoro nie masz wcale zamiaru go kupować codziennie? Chcesz go kupić RAZ, żeby ci służył przez X lat. Dlatego tylko to powinniśmy oceniać - czy jest w twoim zasięgu. Urlopu też sobie nie zrobisz, bo nie byłoby cię stać, żeby go robić non-stop? Rozumiesz teraz, jak bardzo jesteście z szulakiem upośledzeni w swoim rozumowaniu? Czy nadal za trudne?
To, na ile możesz sobie pozwolić, nie zależy tylko od zarobków, ani nawet zarobków i wydatków. Nie zależy też wyłącznie od zarobków, wydatków i oszczędności. To w największym stopniu zależy od tego na jaki czas jest planowany ten wydatek. Jeżeli Aver zamierzałby kupować te zegarki co miesiąc - zgodziłbym się, raczej go na to nie stać. Jeżeli miałby zamiar kupić jeden, ale po miesiącu noszenia go wywalić - zgodziłbym się, że to idiotyczne i nieracjonalne. Ale jeżeli chłop planuje zakup rzeczy, której będzie używać przez 10 czy 20 lat - te 5 koła to jest stosunkowo niewielki wydatek. De facto, najczęściej jest tak, że taki jednorazowy zakup droższej rzeczy, koniec końców wychodzi taniej niż ciągłe kupowanie i wymienianie tańszych odpowiedników.
Twierdzisz, że przyjemności powinno się fundować w ramach jakiegoś budżetu, na który można sobie racjonalnie pozwolić - I JA SIĘ Z TYM CAŁKOWICIE ZGADZAM. Dlatego kiedy pytałeś o wydawanie 100% dochodów, żeby tylko żreć na mieście - odpowiedziałem, że jest to wg mnie głupie. No bo jest. Wydawanie wszystkich swoich pieniędzy miesiąc w miesiąc na zegarki, telewizory, czy inne chuje muje - też byłoby głupie. Ale mowa jest o jednorazowym wydatku, który się mieści w przyjętym wcześniej budżecie. To jest właśnie zasadnicza różnica między nami. Ja się trzymam tego, że jeżeli masz jakiś tam racjonalny budżet na swoje zachcianki, to sobie go przeznaczaj na te zachcianki, bo nie ma w tym nic złego. Ty natomiast niby też tak twierdzisz, ale kiedy okazuje się, że zachcianką jest rzecz X, a nie Y, to nagle zaczynasz analizować opłacalność tej transakcji i sugerować, że ten ktoś jest debilem. W którym kurwa momencie zachcianka przestała być zachcianką, a stała się inwestycją? Dlaczego walisz takiego fikoła i nagle zmieniasz przyjęty cel tego budżetu? Przecież wcześniej się zgodziliśmy, że to MIAŁA BYĆ zachcianka, kaprys, przyjemność, jakieś dobro luksoswe, a nie coś użytecznego, niezbędnego czy opłacalnego. A jeżeli taka zachcianka może później zostać ponownie spieniężona, to jest tylko i wyłącznie dodatkowy PLUS tego zakupu. Jeżeli po kilku latach można go z powrotem spieniężyć, odzyskując większą część kosztów (niechby nawet te 3700 z 5500), to jest to nawet bardzo duży plus. Przedstawianie tego, jako coś negatywnego, to jest fikoł do kwadratu. Jeszcze raz pytam: w którym momencie i dlaczego budżet na zachcianki nagle staje się budżetem inwestycyjnym?
A NAWET jeżeli już koniecznie chcesz rozpatrywać przyjemności pod kątem opłacalności i zwrotu - co samo w sobie jest oczywistym błędem logicznym - to przyjemność oferująca zwrot 3700/5500 NIE MOŻE być mniej opłacalna od tej, która daje ci zerowy zwrot. Więc wniosek, że chlanie czy wyjebanie tego hajsu u buka jest bardziej opłacalne od kupna zegarka jest zwyczajnie DEBILNY. Napisałeś też w jednym miejscu, że faktycznie przepuszczasz część hajsu na przyjemności, "ale to niczego nie wnosi, bo Aver na pewno też to robi". No pewnie tak - zakładam, że to robi. Ale dlaczego przyjmujesz tu za jakiś jebany aksjomat, że on musi już wydawać na przyjemności co najmniej tyle samo, a zegarek jest w całości dodatkowym obciążeniem, nie zaś mieści się już w tych wydatkach? Gdzie to zostało udowodnione? Z czego to wywnioskowałeś? Czy naprawdę jest tak ograniczony, że nie przyjmujesz do wiadomości, że różni ludzie mogą robić różne rzeczy i mieć różne potrzeby? I że nie każdy żyje tak, jak ty? Już pal sześć to, że ktoś zarabiając tyle samo, co ty, może też mieć niższe koszty utrzymania, mniej wydatków, i dzięki temu większy budżet na własne fanaberie. Bo nawet w ramach tego samego budżetu, tego samego odsetka dochodów - może zwyczajnie wydawać inaczej. Np. mniej imprezować, nie grać na automatach, a za to od czasu do czasu sobie coś kupić. I wytykanie mu, że robi to w sposób nieopłacalny, kiedy mówimy cały czas o budżecie na przyjemności, którego istnienie SAM CAŁY CZAS POSTULOWAŁEŚ, jest zwyczajnie KRETYŃSKIE.
To jest największą aberracją i kuriozum całej tej kilkunastostronowej dysputy, że kwestię nieracjonalności zakupu zegarka non-stop podnoszą tu osoby, które same przepuszczają sporo hajsu na imprezki i nałogi. Dlatego wcale by mnie to nie zdziwiło, gdyby się okazało, że ten przykładowy Aver, pomimo rzeczywiście zbliżonych zarobków i spełniania swoich zachcianek, i tak byłby w stanie więcej odłożyć. Ba, po jego ostatniej odpowiedzi wręcz zdziwiłoby mnie, gdyby było odwrotnie.
tl;dr: tadek, odstaw już tę rudą na myszach
Zakładki