Uwaga! Mogą się pojawić (i pojawią się) elementy erotyczne!
Będę publikował w krótkich fragmentach, bo wiem, że może być niechęć przed zbyt długimi tekstami.
Zmierzchało. Drewniane budynki w targowym dystrykcie Satsurii skąpane były w złocistych barwach. Brudnymi ulicami miasta szedł młody chłopak, wysoki, acz chudy i lekko przygarbiony. Odziany był jak drobny kupiec, z tą różnicą, że spod opończy widać było zarysy skórzanego napierśnika, a u jego pasa wisiały, przy lewym boku szabla, przy prawym zaś niewielki tobołek z księgą. Chłopak szedł przez chwilę rozglądając się nerwowo dookoła. Ciężko powiedzieć czy szukał drogi, czy też raczej obawiał się napaści – o tej porze dnia, w tej dzielnicy mogło być już niebezpiecznie.
W końcu znalazł to, czego szukał. Na wypłowiałym szyldzie widniał ledwo widoczny napis „pod Jedną Ósmą” oraz marny rysunek monety podzielonej na osiem części. Drzwi były uchylone, więc młodzieniec wśliznął się do środka, starając się nie zwracać na siebie uwagi gości. I rzeczywiście: nikt nawet na niego nie spojrzał. Klienci byli zajęci jedzeniem, piciem i rozmową. Chłopak rozejrzał się po sali. Oprócz lokalnych bywalców, była tu też obsada jakiejś karawany z południa – zapewne nabierająca sił przed dalszą drogą – dwoje półelfów, rozmawiających ze sobą z dziwnym akcentem, a także trzech młodych mężczyzn, w których przybysz rozpoznał swoich znajomych.
– Witaj, Korneliuszu! – przywitali go, gdy podszedł bliżej – siadaj – powiedział brodaty, przysadzisty mężczyzna, odziany w koszulkę kolczą, pokazując na krzesło obok siebie.
– Dzięki, Darianie. To na kogo jeszcze czekamy? – zwrócił się do pozostałych.
– Na Anemonena – odrzekł siedzący naprzeciwko Korneliusza mężczyzna. Miał on potężną posturę i bystre oczy, choć na pierwszy rzut oka nie wydawał się zbyt inteligentny. – Poczekajmy na niego, zanim zaczniemy rozmawiać – dodał łagodnym głosem.
– Swoją drogą, moje gratulacje, Mitt – zmienił nagle temat Korneliusz – myśleliście już nad imieniem? – zapytał umięśnionego mężczyznę, którego twarz przybrała teraz jeszcze łagodniejszy wyraz.
– Chyba zostawię wybór żonie – odparł wojownik – zastanawiamy się pomiędzy Benorem i Finarionem, gdyby był to chłopiec.
– Byłeś u Glawarieli? – nagle przerwał Darian, zwracając się do Korneliusza.
– Tak… – odparł chłopak, a jego mina zrzedła. – Pogorszyło się jej. Musi szybko zobaczyć kapłana, bo inaczej…
– Chwała Świętemu Młotowi! – rozmowę przerwało pozdrowienie rycerza, który stanął przy ich stole. Jego postura nie była zbyt imponująca, aczkolwiek lśniący pancerz półpłytowy z pewnością dodawał mu animuszu. Obok niego stała wysoka i masywna kobieta, opancerzona w podobny sposób. – Witaj, Anemonenie – przywitała go czwórka przyjaciół. Młodzieniec, o wyglądzie rzezimieszka, który do tej pory jedynie milczał, głupkowato się uśmiechając, wstał od stołu, żeby powitać towarzysza.
– Z Tormem, Mariusie – pozdrowił go rycerz – to jest Saturia, moja towarzyszka z zakonu – powiedział, wskazując ręką na kobietę obok siebie – pomoże nam w zadaniu.
– Kto by pomyślał! Nasz mały Anemone paladynem! – roześmiał się Marius – siadajcie!
***
– Podsumowując: Idziemy na cmentarz, otwieramy kryptę, zabieramy co trzeba i spieniężamy to za sześćset sztuk złota pewnemu miłemu panu – powiedział Mitt, po czym skrzyżował ręce na piersi i odchylił się do tyłu, czekając na reakcję pozostałych.
– Chciałeś powiedzieć: Oczyszczamy kryptę z ożywieńców, a skarb przeznaczamy na rzecz świątyni – poprawił go Anemonen, uśmiechając się delikatnie.
– Co zrobisz ze swoją działką, to twoja sprawa – powiedział Korneliusz, wzdychając – wiesz, mam śmiertelnie chorą przyjaciółkę na utrzymaniu – dodał, odwracając wzrok. Na chwilę zapadła cisza.
– Dobra, to postanowione – rzucił w końcu beztrosko Marius – sześćset na sześć, czyli sto na łeb! To jak, idziemy? – spytał rozentuzjazmowany łotrzyk. Dyskusja była skończona.
***
Świeżo sformowana drużyna szła teraz przez ciemne uliczki Satsurii, w stronę dzielnicy cmentarnej.
– Dlaczego musimy iść tam nocą? – narzekał Marius, nerwowo drapiąc się po karku.
– A wyobrażasz sobie, żebyśmy otwierali kryptę za dnia, gdy na cmentarzu będą ludzie? – odparł kpiącym tonem Mitt, który przewodził kompanii.
– Nie podoba mi się to całe zakradanie się niczym hieny cmentarne – odezwała się po raz pierwszy Saturia. Dopiero teraz Kornelius przyjrzał się jej bliżej. Była wielka. Mierzyła ze dwa metry wzrostu, jej ręce były dużo grubsze od rąk chłopaka. Zdecydowanie jednak największe wrażenie wywarły na nim jej piersi. Były ogromne. Wylewały się spod ciasno spiętego stalowego napierśnika.
– Coś nie tak? – zapytała paladynka, gdy spostrzegła, że Kornelius się jej przygląda.
– Nie, nie… Ładny pancerz – wybełkotał tylko speszony.
– Korn, masz w zanadrzu jakieś dobre czary na te ożywieńce, co? – zapytał Marius.
– Ciszej, człowieku! Wiesz przecież, że magia jest w Satsurii zakazana – zbeształ łotrzyka Kornelius.
– Myślałem, że, dopóki nie czarujesz na ulicach miasta, to nic ci nie grozi – powiedział Darian – z resztą, można przecież kupić licencję od Ligii Czarodziejów – ciągnął wojownik.
– Fajnie, a masz może na zbyciu pięć tysięcy sztuk złota? No właśnie. Ja też nie. Lepiej w ogóle nie gadać o takich rzeczach. Nie tutaj – uciął rozmowę młody mag.
Zakładki