Opowiadanie wyjebiste kurwa nie moge sie od tego oderwac czytam i czytam i czytam najlepsze jest ,,O ja pierdole-westchnol mnich" Czekam na next czesci ;d pozdro
Wersja do druku
Opowiadanie wyjebiste kurwa nie moge sie od tego oderwac czytam i czytam i czytam najlepsze jest ,,O ja pierdole-westchnol mnich" Czekam na next czesci ;d pozdro
Arcydzieło! Czyta się to z wielką chęcią i już nie mogę się doczekac następnej cześci
no dobra spoko przeczytalem cale i zastanawiam sie czy "Feniks" dotrze do tej kryjowki Shenga
z wielu doswiadczen i zapoznanego terenu wiele potrafie sobie wyobrazic
Nie ma co ukrywać opowadnie przyjemnie się czyta. Bardzo wciąga po każdym odcinku chce się czytać następny. Gównym atatutem jest nawiązanie do zagadek rookgaardu co daje bardzo wystrzalowy klimat. Polączone z doskonalym zmyslem laczenia watkow przez BOXA po prostu rewelka. Czasami się zdarzają bedy stylistyczne ortograficzne pod tym względem musisz się poprawić bo masz u mnie 6+/10 za poprawność tekstu jednakże czytalność na poziomie 10/10 a wiadomo że to wazniejsze. Jak popracujesz nad skadnią i blędami stylistycznymi będzie miodzio.
widze ze to jakies wydawnictwo powinno wydawac xD gratz =]]
Czy jest tu chociaż jedna osoba, dla której mógłbym kontynuować Życie na Rookgaardzie? Mam jeszcze w planach przecież dwie częsci (plan wydarzeń napisany od dawna) ale nie mam dla kogo pisać... Czy ktoś by to czytał?
Jak uważacie: czy ponowna kontynuacja (już dwa razy przerwałem pisanie tego opowiadania) spodoba się ludziom? Nie zmieniam stylu pisania oraz klimatu, nadal jest to Boxowy klimat Rookgaardu. Proszę o komentarze w tym temacie, myślę, że moderatorzy nie będą mieli nic przeciwko ; )
@edit
Co to za pro, który odpowiada mi w innym zupełnie temacie?! Stań, człowieku, do walki twarzą w twarz!
Oczywiście ironizuję... xD
Moim zdaniem powinieneś kontynuować ,,Życie na Rookgaardzie" Jest to najlepsze opowiadanie na forum. Ja na pewno będę czytał.
Ja bym czytał!
Miałem tą stronę w ulubionych i teraz przegladałem i pomyślałem "ciekawe czy EliteBox pisze jescze to opowiadanko!''
no i ''weszłem'' i ty piszesz dla kogo!
Każdy tu wejdzie i to przeczyta bo to jest dobre opowiadanie...
napisz chociaż dla własnej satysfakcjii!
Trochę poarcheologowałeś, lecz na prawdę, to opowiadanie wymaga tego, żebyś je skończył. Na pewno dużo osób chce żebyś je kontynuował. O ile w ogóle jeszcze odwiedzasz TORG'a.
Tak możesz pisać dalej. Zauważ że dużo osób przeczyta coś i poprostu wyłącza nie dając posta.
Tak kontynuuj bo nie wiem co z tym morganem (zabić dziada plx)
Ok, jeszcze tylko zgoda moderatora na kontynuacje przerwanego opowiadania i mogę wrzucać xD
Muszę jednak powiedzieć, że nie mam rozdziałów 47 oraz 48 (stare moje forum wykasowali z hostingu, nikt ze znajomych nie posiada, ja miałem format - oczywiście) dlatego 47 oraz 48 pojawią się jako reedycja. Będa inne niż tamte, bo serio nie pamiętam o czym one były xD O ile mi wiadomo to jakieś zapychacze fabuły pisane na szybkiego, więc tu się postaram.
Pozdrawiam, Box =)
Box to kiedy będziesz kontynuował swoje wielkie opowiadanie? Bo już się doczekać nie mogę.
Pozdrawiam.
Czy w ogóle będzie to kontynuował Boxik? :D Ja osobiście rzadko wchodzę na forum, ale zauważyłem "dosyć" świeże info o pisaniu kolejnych części i czekam na nie z niecierpliwością.
No właśnie kiedy następna część? Już się doczekać nie mogę ;d. I nie pytaj się modków tylko pisz! ;D
Bardzo mi się spodobały te opowiadania :)
czekam na następny rozdział oby był tak dobry jak poprzednie
Box co jest? ; < wrzucaj następny kawałek ;D.
Dla tych co pierwszy raz czytają ten temat zapraszam do przeczytania całe opowiadanie.
up.
Box chyba zgubił gdzieś 48 rozdział a dawno nie pisał więc stracił wątek. wejdź na opa.xt.pl i się przekonaj
No dobra... Tym razem doczekacie się zakończenia (lol, z tego co widzę to nawet środka xD) części trzeciej "Życia na Rookgaardzie".
Kolejne rozdziały w trakcie pisania, następne siedzą już w głowie, w pierwszym poście niebawem ukażą się najważniejsze informacje co do kontynuacji ŻnR.
Doprowadzę to do końca, nie lubię pozostawiać rzeczy niedokończonych...
A tu stempelek Messera
Rozdział 47 (nowa wersja, stara zagubiona) już niedługo :>Cytuj:
Messer napisał
(w razie braku nowych postów odwiedzajcie, bo mogę edytować ten)
edit:
DLA TYCH, KTÓRZY NIE WIEDZĄ...... czym jest "Życie na Rookgaardzie", podaję linki do poprzednich dwóch cześci!
Życie na Rookgaardzie - http://www.forum.tibia.org.pl/showthread.php?t=222533
Życie na Rookgaardzie II - Legendarny Miecz Furii - http://www.forum.tibia.org.pl/showthread.php?t=222533
Spis rozdziałów dostępny również w pierwszych postach każdego z trzech tematów ŻnR.
Polecam przeczytać całość od początku, abyście sami mogli ocenić CAŁOŚĆ, a dopiero później poszczególne części.
47. Eksterminatorzy
Po wyczerpującym, całonocnym zebraniu w akademii marzyłem o długim wypoczynku. Zwłaszcza z powodu przyszłych wydarzeń, o których myśleć mi się nawet nie chciało. Przerażające fakty opowiadały się za tym, że w niedługim czasie mieszkańcy Rookgaardu stoczą ostateczną bitwę o swoją wolność, a rekruci zaprzestaną przybywania na "wyspę nowych". Gdy udało mi się w końcu zasnąć, śniłem, jak zwykle, o Mieczu Furii, którego zagadkę powoli rozwiązywałem.
- Dawaj to, pieprzony człowieczku! - krzyczała bestia. - Pokonaj nas!
Gdy się obudziłem, pospieszyłem do akademii na spotkanie z obradującą od rana Radą Wioski, powołaną ubiegłej nocy.
- Ach, to ty, Feniksie... - westchnął Cipfred.
- Ja - odparłem zdziwiony.
- Mamy dla ciebie bardzo dobrą wiadomość! - ciągnął. - Zostałeś powołany na dowódcę nowej jednostki.
- Że co?! - byłem przecież już dowódcą Grupy Odkrywczej, która również miała za zadanie ochronę wioski.
- Właśnie to - mnich się uśmiechnął. - Oddział Eksterminatorów został dzisiaj ustanowiony oficjalną formacją obronną wioski. Chcesz przeczytać pismo?
- Tak, poproszę...
Czytałem w myślach tekst napisany drobnymi literami na eleganckim pergaminie:
"Ja, Cipfred, pierwszy mnich Rookgaardu, obrońca i mentor, ustanawiam niniejszym dekretem powołanie Oddziału Eksterminatorów w składzie:
Feniks z Rookgaardu,
Nagella, żona Feniksa,
Cipfred, mnich,
Hoxito, przewodniczący Rady Wioski,
Finis, kronikarz.
Dowódcą zostaje Feniks z Rookgaardu."
- Co będziemy niby robić? - zapytałem z nadzieją na satysfakcjonującą mnie odpowiedź.
- Będziemy... walczyć - odpowiedział z uśmiechem mnich.
Nie byłem zbytnio zadowolony faktem, iż będę zmuszony do wojowania z Gell u swego boku. Za bardzo się o nią martwiłem i nie chciałem doprowadzić do sytuacji, gdy podczas potyczki stanę w jej obronie, zamiast pokonać głównego przeciwnika. Jakie zadanie czekało na Cipfreda? Zastanawiałem się nad tym przez sporą część dnia, aż w końcu nie doszedłem do niczego sensownego. Pod wieczór odbyłem za to rozmowę ze swoją ukochaną:
- Gell, powiedz mi, w czym najlepszy jest nasz mnich?
- Hmm... - zamyśliła się na chwilę. - W magii. A dlaczego pytasz?
- No bo wiesz, zostaliśmy powołani do nowego oddziału przeciwko minotaurom i Cipfred jest w składzie... I zastanawia mnie, co on będzie robił na polu walki.
- Pamiętasz Minotaura Maga? - zapytała. - Używał on magii w walce sporadycznie, nie był zbytnio zaawansowanym jej użytkownikiem. Przypomnij sobie spotkania z Morganem, opowieści o rozdzielności natury ognia, przenoszenie duszy z ciała do ciała... Minotaur Mag a Morgan to już ogromna przepaść, jeśli chodzi o znajomość sztuki mentalnej.
- Do czego zmierzasz?
- Chodzi mi o to, Feniksie, że Sheng przewyższa Morgana kilkakrotnie! Sam możesz nie dać rady, a Cipfred zna się na magii jako jedyna osoba na tej wyspie...
Miała rację. Starcie z dowódcą wroga byłoby śmiertelne w skutkach nie tylko dla mnie. Cała wioska pogrążyłaby się w ciemnościach na długie lata, a minotaury opanowałyby wyspę. Dalsze rozmyślania nad składem eksterminatorów zaprowadziły mnie do Hoxito, który pracował w akademii jako bibliotekarz. Awansowany na przewodniczącego Rady Wioski nie był zbyt dobry we władaniu mieczem. Nie miałem pojęcia, z jakiego powodu został umieszczony w nowej formacji. I ten kronikarz... Nie znałem człowieka.
Następnego dnia odbyło się pierwsze zebranie Oddziału, na którym mieliśmy zapoznać się z resztą. Spojrzałem porozumiewawczo na mojego przyjaciela, po czym zabrał on głos:
- Jako przewodniczący Rady Wioski, za przyzwoleniem Cipfreda ogłaszam oficjalne zawiązanie nowej formacji obronnej wioski Rookgaard!
Wszyscy zaczęli bić brawa. Hoxito kontynuował:
- Od razu wyjaśnię, dlaczego znalazłem się między wami, wyśmienitymi wojownikami. Moim zadaniem będzie nadzorowanie i planowanie pracy, gdyż jestem naczelnym taktykiem Rookgaardu.
- Wspaniale - skomentowałem na głos. - A Finis?
- Ja jestem kronikarzem i będę spisywał wszelkie wydarzenia związane z działaniem oddziału... - powiedział niski człowiek, ubrany w fioletową szatę, uzbrojony w pióro i grubą księgę.
Z moich wyliczeń wynikało więc, że walki będę toczyć jedynie ja wraz z Cipfredem i Gell. W zasadzie to nie mogłem narzekać, gdyż do tej pory wszelkich wrogów pokonywałem sam jak palec, a teraz każda pomoc się przyda. W pewnej chwili do sali obrad wpadł z impetem rekrut, który dopiero co wrócił ze swojej pierwszej misji.
- Minotaury! Minotaury! - krzyczał. - Ogromna watacha minotaurów zmierza ku wiosce! Ledwo uszedłem z życiem...
==========
Powrót do Spisu Treści
____
Komentujcie! Potrzebuję waszych opinii na temat kontynuacji ŻnR i od razu uprzedzam: muszę się wkręcić w poprzedni klimat opowiadania, a nadchodzące rozdziały będą obfite w walki!
Rozdział 48 pod tytułem Pierwsze starcie planowane na weekend :)
48. Pierwsze starcie
Pierwszy pobiegłem do najwyższego punktu w wiosce, na dach akademii, gdzie wisiała flaga i stacjonował specjalny oddział łuczników wspierający strażnika kładki. Tak jak myślałem, strzały były już w użyciu, a w zasięgu wzroku znajdowało się około setki minotaurów uzbrojonych we włócznie i topory. Pomyślałem, że szybko się z nimi rozprawimy, a pozyskane uzbrojenie posłuży do późniejszej walki. Po chwili dołączył do mnie mnich, który był zaskoczony ilością najeźdźców. Grupa nadciągająca ze wschodu najwyraźniej nie spodziewała się kontrataku łuczników, bo spora jej część poległa w pierwszych minutach starcia. Cipfred pobiegł do świątyni i z tylko sobie znanych powodów ogłosił stan najwyższej gotowości. Przecież to było tylko kilkadziesiąt minotaurów, z którymi radzą sobie zwykli rekruci. Chwilę później zauważyłem, jak ze wschodu nadciąga kolejna potężna dywizja, uzbrojona w sierpy i kosy. Słaby punkt! Wschodniej cześci wioski nikt nie bronił, gdyż całe wojsko wysłaliśmy na przeciwną stronę. Spojrzałem porozumiewawczo na Gell, która skinieniem głowy dała mi do zrozumienia, że jest gotowa na atak. Następnie wodziłem wzrokiem za biegającym po uliczkach mnichem, który wykrzykiwał hasła alarmowe. Zeszliśmy na dół i ruszyliśmy na kładkę.
- Biegnij prosto, aż do mostu - poinstruowałem Gell. - Stamtąd przeprowadzisz ofensywę i nie zapomnij o strzałach!
- Dobrze.
Sam postanowiłem przedrzeć się przez rzekę podziemnym korytarzem, do którego wejście znajdowało się na farmie Al Dee. Do dziury w ziemi dosłownie wpadłem, a zapach, który poczułem, nie należał do najprzyjemniejszych. Woń rozkładających się szczątków różnorakich zwierząt wdzierała mi się w nozdrza. Zbierało mi się na wymioty, a zza rogu momentalnie wyskoczył olbrzymi jadowity pająk. Zwinnym ruchem ręki wyciągnąłem katanę z pochwy i odciąłem insektowi odnóża, następnie zdeptałem tułów do tego stopnia, że zostawiałem za sobą krwawe odciski podeszw butów. Pomimo odrażającego odoru szedłem przed siebie, próbując zignorować wgryzające się w buty szczury, które wolałem zostawić przy życiu. Chwile później zaatakował mnie troll. Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z przedstawicielem tego beznadziejnego gatunku, pozbawionego jakichkolwiek oznak inteligencji, który w głowie ma tylko chęć zabijania i jedzenia. Rozprawiłbym się z nim z palcem w dupie, jednak wolałem się chwilę pobawić, aby minotaury na powierzchni rozproszyły się i odeszły od wyjścia z tunelu. Wbiłem ostrze w udo potwora, następnie dźgnąłem go w pierś. Nieprzyjemnie ciepła krew trysnęła na moją twarz, a nie miałem czym się wytrzeć, dlatego kolejny cios zadałem bardzo niecelny. Przewróciłem się, a troll z wrażenia zaśmiał się grubym głosem i, o dziwo, przemówił:
- Marny człowieczek...
- Stul pysk - odpowiedziałem podnosząc się z chłodnej ziemi. Uniosłem katanę i potężnym cięciem pozbawiłem przeciwnika ręki.
- Ty... Ty...!
- Tak, ja.
Troll upadł, a po jasniki rozległ się donośny huk. Wyruszyłem w dalszą wędrówkę korytarzem, widziałem już snop światła wpadającego przez dziurę w ziemi służącą do wchodzenia, a raczej wychodzenia z tunelu. Do otworu dobiegłem, nie zwracając uwagi na otoczenie. Pył i drobne kamyczki sypały mi się na głowę, a to był znak, że po powierzchni galopuje stado minotaurów, które dążą do zniszczenia wioski. Wyszedłem. Odwróciłem się w stronę rzeki i ujrzałem kilkunastu wojowników rozprawiających się z najeźdźcami.
- Feniks! - krzyknął jeden z nich. - Nie stój jak drąg Cipfreda na widok Miecza Furii, tylko rusz swój szanowny zad i nam pomóż!
- Już, już - odparłem niechętnie i ruszyłem w szranki pomiędzy kilku minotaurów.
Od frontu biegły na mnie dwie rogate bestie, z lewej strony nacierał jeden przeciwnik, z prawej już trzech. Łącznie miałem rozprawić się z sześcioma pieprzonymi minotaurami na raz, ale nie przeraziło mnie to w żaden sposób. Odważnie rzuciłem się na dwóch z przodu, przecinając ich wirującym ostrzem, po czym odwróciłem się i wbiłem jedną ze swoich katan w brzuch wroga z lewej. Formacja nacierająca na mnie z naprzeciwka była chyba mniej doświadczona niż pozostałe minotaury, gdyż się rozdzielili i mnie otoczyli. Ich błąd polegał na tym, iż wrogów, którzy znajdą się wokół mnie, rozcinam swoim tańcem katan. Po zabiciu napastników pobiegłem na most, aby wspomóc swoją ukochaną. Ku mojemu zdziwieniu na moście nikogo nie było. Żadnej żywej istoty, żadnego martwego ciała! Pomyślałem, że minotaury się wycofały, lub przeniosły się w inne miejsce, dlatego szybko pospieszyłem do wioski. Udałem się ponownie na dach akademii, gdzie przeprowadziłem rozmowę z łucznikami.
- Co tu się stało? - zapytałem.
- Kurwa, człowieku... - odpowiedział zdyszany wojownik. - Trzepaliśmy tymi strzałami jak niewolnicy, aż nagle wszystko zniknęło!
- Zniknęło?! - wykrzyczałem ze zdziwienia.
- No... Wyparowało. Zdziwiłeś się, że pole walki jest czyste, no nie?
- Tak - przyznałem. - Byłem zawiedziony, że sobie nie powojuje z tymi parszywymi bestiami. Jak to się stało?
- W pewnej chwili przyszedł do nas Cipfred i wymamrotał coś pod nosem.
To było do przewidzenia, że zakonnik pomoże wiosce i użyje jednego ze swoich silniejszych zaklęć. Przeniesienie tak rozległego terenu w inne miejsce jest trudne i wymaga sporego wkładu energii mentalnej. Zastanawiałem się, gdzie to wszystko mogło się pojawić i czy będę musiał odbyć kolejną nieprzyjemną podróż przez podziemne, śmierdzące korytarze.
- Dzięki - rzuciłem i odbiegłem.
Przechadzając się po wiosce zauważyłem niespotykane dotąd pustki. Najwidoczniej wszyscy zostali przeniesieni, a pole rażenia czaru ominęło wschodnią część wioski. To oznaczało, że wojownicy walczący z minotaurami powinni tam jeszcze być i dobijać pozostałości niezbyt wielkiej armii. Udałem się więc przez kładkę i most, a później nie wierzyłem własnym oczom. Zwłoki rekrutów zostały ułożone w wysoki stos, wokół którego biegało pięciu wielkich minotaurów podśpiewujących jakieś wojenne piosnki. Kult ognia i rozdzielności jego natury dało się zauważyć już za pierwszym spojrzeniem. Palące się różnymi kolorami ciała wydawały różne dźwięki i równie odmiennie każde z nich się zachowywało pod wpływem płomieni. Minotaury były okrutne. Zawróciłem. Zszedłem z mostu po naszej stronie wyspy, a przede mną stali pozostali członkowie Oddziału Eksterminatorów.
- Feniksie - rozpoczęła Gell. - Musisz wiedzieć, że...
- Ostateczna bitwa jest blisko - dokończył po niej mnich.
Zdumiony tymi słowami ponownie obróciłem się, tym razem twarzą ku wschodowi, a po drugiej stronie rzeki stał duży minotaur, odziany w pozłacane szaty. Trzymał w ręce wielkie złote berło, chociaż równie dobrze mogła być to magiczna laska. Uniósł głowę, posłał mi przeszywające spojrzenie i wymamrotał:
- W końcu się spotykamy...
============
Powrót do Spisu Treści
KO-MEN-TUJ-CIE! Wznowiłem to opowiadanie tylko po to, abyście mogli poznać dalsze losy Feniksa i zaginionego miecza. Wiem, że wielu "fanów" zapewne już nie odwiedza Torga, ale może nowe osoby zainteresują się, dlatego też odsyłam do pierwszych dwóch części przed przeczytaniem tej! :P
@down
Tu już nie chodzi o tibię, z tibii wyrosłem już na długo przed napisaniem pierwszego rozdziału :D Tibia użycza mi tu tylko scenerii hehe.
A ja nie oceniam... nie mój gust. Z tibii wyrosłem, jak większość twoich starych fanów ;-)Cytuj:
Zbanowany Nidrax napisał
SzczególnieCytuj:
45. Trzecia ofiara
- Blefujesz! - powiedziałem. - Jesteś Zibbanem!
- Nie! Nazywam się Morgan! Król minotaurów!
- Hmm... - usłyszałem głos za plecami. - Nie jesteś tym, za kogo się podajesz!
- Cipfred! - krzyknąłem. - Ale... jak to...?!
- Osoba, która się za mnie przebrała, nie jest ani Morganem(int.) ani Zibbanem. Jest zupełnie kim innym! Kimś, kogo jeszcze nie znasz.
Zastanawiały mnie słowa mnicha. Czy mógłby być to Wirharoth?
Biegłem za uciekającym minotaurem, który co chwilę rzucał za siebie kilka kamieni. Zwinnie unikałem pocisków, co jednak bardzo mnie spowalniało. Nie mogąc dogonić uciekiniera, zdecydowałem się na obserwację. Wspiąłem (się?)na wysokie drzewo, z którego widziałem biegnącego minotaura. Wpadł on do dziury, z której po chwili jednak wyszedł. Nie był sam. Towarzyszyło mu pięciu strażników, którzy mieli najprawdopodobniej za zadanie ochranianie go(nie lepiej brzmi "najprawdopodobniej mieli go chronić"). Postanowiłem sprawdzić, co było w tamtej zamaskowanej kryjówce. Schodząc z drzewa, zauważyłem, że w krzakach coś się porusza. Pomyślałem, że to para kopulujących królików, jednak po chwili usłyszałem dziwny hałas. Zbliżyłem się do zarośli i zobaczyłem hienę, skubiącą szczątki ludzkiego ciała.
- Skąd się tu wzięła hiena?! - pomyślałem, ale przyszło mi do głowy, że Minotaur Mag miał ucznia, Shenga, który potrafił je przywoływać. Zapominając o kryjówce minotaura, pobiegłem do Cipfreda, który wciąż dochodził do siebie po stracie ubrania.
- Cipfred! - krzyczałem. - Cipfred!
- Co się dzieje?
- Sheng...
- Sheng? - zapytał zdziwiony mnich.
- Uczeń Minomaga!
- Ach! Ten Sheng! - Cipfred wydał okrzyk radości. - Co u niego?
- Ty chyba nie rozumiesz! - wykrzyknąłem. - Znalazłem dziś trzecią ofiarę. Niestety połowa znaku na plecach była... wygryziona. Przy zwłokach żerowała hiena. Przecież one nie mieszkają na Rookgaardzie! Sheng je przyzwał!
Mnich wyglądał na zdziwionego zaistniałą sytuacją. Wyszeptał trzy słowa i usiadł na białej posadzce. Kazał mi uczynić to samo.
- Musisz wiedzieć – zaczął. - Że(tu będzie int.) przypadek Shenga jest znakomitym przykładem powiedzenia ”Uczeń przerósł mistrza”. Jeżeli zamierzasz z nim walczyć, musisz wiedzieć, że nie będzie ci łatwo go pokonać.
- Czy to Sheng zabija niewinnych rekrutów?
- Ech. Myślałem, że już rozgryzłeś, kim jest morderca – westchnął mnich. - Przecież to Morgan.
- Tak, tak – przytaknąłem, po czym wyszedłem ze świątyni bez słowa. Mnich jednak dogonił mnie na ulicy i wyszeptał:
- Poziom zagrożenia wioski podniesiony do maksimum! Musisz być ostrożny, Feniksie. Moje czary na nic się nie zdadzą przeciw potężnej magii Shenga.
W rzece, jak zwykle, poczułem się naprawdę wolny.
- Jeszcze nikt nie ukradł mi stąd ubrania – zaśmiałem się z Cipfreda, który naprawdę chodził przygnębiony. Nigdy bowiem w historii zakonu nie zdarzyło się, aby mnich stracił swój habit. Co gorsza, był on jedynym okryciem ich ciała. Nie nosili nawet bielizny. To doprowadzało Cipfreda do jeszcze gorszego humoru. A teraz jeszcze ta sprawa z Shengiem. Z tego, co o nim czytałem, dowiedziałem się, że ostatni raz pojawił się na wyspie na długo przed moim przybyciem. Nie mogłem ocenić jego siły jedynie z przeczytanych ksiąg i pamiętników. A te, nie oszukujmy się, były obszerne. Długo zastanawiałem się nad znaczeniem wizyty ucznia na wyspie. Nie mogłem znaleźć logicznego powiązania Shenga z Morganem, a jednak wiedziałem, że istnieje. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem, jaki był cel jego przybycia(tak trochę styl.; może lepiej najpierw pytanie retoryczne, później komentarz), jest pozbycie się ludzi z Rookgaardu. Przecież obydwaj mają taką samą ambicję.(jeśli "przecież" to szyk zd.)
Powiew ciepłego wiatru rozwichrzył moje włosy. Pomyślałem, że dobrze byłoby je doprowadzić do porządku, gdyż obecna fryzura przeszkadzała mi w walce. Dłuższe kosmyki po bokach ograniczały moje pole widzenia. Kolejny podmuch przyprowadził(o, jak życiowo, ale tu j.) woń rozkładającego się ciała. Nie, nie był to zapach ludzkich zwłok, raczej wilk,(int.) albo zając(wilka albo zająca). Przypomniałem sobie, że niedaleko jest góra, na której wilki wyją do pełni(kolokwialnie; j.). Postanowiłem odwiedzić tamto miejsce, gdyż tak podpowiadała mi intuicja.
Kiedy się ściemniło, ruszyłem do sklepu Al Dee.
- Masz może kilof? - zapytałem.
- Chyba oszalałeś! Myślisz, że ci dam,(int.) albo sprzedam jeden z nich? - zakpił sprzedawca.
- Przecież masz ich cale(lit.) mnóstwo!
- To nie znaczy, że muszę się nimi ze wszystkimi dzielić.
- Dam ci... Cenne wskazówki na temat Miecza Furii – wymyśliłem na poczekaniu krótką historyjkę na temat Minotaura Maga, Morgana i Legendarnego Ostrza. Wiedziałem, że Al Dee szaleje na jego punkcie. W zamian za opowieść dostałem dwa nowiutkie kilofy. Zaopatrzony w to narzędzie(chyba niepotrzebnie) ruszyłem na Wilczą Górę. Księżyc był akurat w pełni, co oznaczało ucztę(skrótowiec; j.). Tak, smakowało mi wilcze mięso, jak żadne inne, a poza tym przywracało energię. Po solidnym obiedzie z wilczych(powt.) udek czułem się jak nowo narodzony.
Wilki ustawiły się jeden obok drugiego. Kiedy mnie zauważyły, zawyły głośno i rzuciły się do ataku. Jeden cios, drugi, trzeci... Zwierzęta nie przestawały ciąć mojej skóry swoimi ostrymi pazurami. Kiedy jednemu odciąłem nogę, jego ciepła krew trysnęła mi na twarz. Nie myślałem teraz o wytarciu się.(to brzmi śmiesznie ;P) Raczej chciałem pozbyć się wszystkich wilków i zobaczyć, co tak śmierdzi. Kiedy wszystkie(powt.) bestie były martwe, zszedłem po drugiej stronie góry i zauważyłem hienę, pożerającą martwego wilka(powt.). Rozumiałem już, dlaczego zostałem tak ostro zaatakowany. Postanowiłem śledzić hienę, gdyż myślałem, że doprowadzi mnie ona do kryjówki Shenga. Przywołane istoty zawsze wracają do swojego mistrza, chyba że... zostaną zabite. Obserwowałem ucztujące zwierzę dobre pół godziny, kiedy przeniosło się w inne miejsce. Tam, niestety, również leżało rozkładające się ciało. Zauważyłem jednak jego dziwny rozmiar i kształt, lecz nie chciałem podchodzić bliżej. Byłem pewien, że był(powt.) to człowiek. Człowiek, który stał się najprawdopodobniej czwartą ofiarą Morgana. Kim był? Co oznaczała wiadomość, jaką posiadał(tak? miał ją na własność?) na plecach? Nie wiedziałem.
Kiedy Cipfred dowiedział się o czwartym zabitym rekrucie, postanowił ujawnić wiosce sekret Shenga, największego maga w dziejach Rookgaardu.
ee... a to pewnie kręcili jakiegoś ostrego pornosa xD.Cytuj:
Pomyślałem, że to para kopulujących królików, jednak po chwili usłyszałem dziwny hałas.
Kiedy się nauczysz, że przed albo nie ma przecinka...
Fabuła zachęcająca, z wykonaniem troszkę gorzej. Masz dobry pomysł, ale moim zdaniem niepotrzebnie wtrącasz niektóre rzeczy. Opowiadanie nie musi być długie(choć i tak już jest długie xD), żeby było dobre. Druga rzecz, niektóre zwroty brzmią moim skromnym zdaniem sztywno, ale wiem, że pisałeś to dawno. Przestałem sprawdzać, bo przestałeś publikować (tam był jakiś ban, czy co, nie wiem). Jednak wróciłem do roboty, bo widzę, że i ty się za to zabrałeś.
@ed
@down
konstrukcja dialogu
Uhuhu, stare rozdziały, to trochę się pomęczymy :D
Dzięki! :>
Nie bardzo wiem jednak jak poprawić to:
Cytuj:
- Musisz wiedzieć – zaczął. - Że(tu będzie int.)
edit:
najnowszy rozdzial czwartek rano
Tak czytając te wszystkie Opowiadania Tibijskie dostaje natchnienia;d do zrobienia otsa;p rpg z własna mapka;p Opowiadanie jest wg mnie fajnie napisane;p i aż mam chęć do przeczytania reszty;D gdzie pewnie tak zrobię;d Ogólnie lubię opowiadania tego typu;)
Kolejny rozdział na dniach.
Powód niepublikowania - postanowiłem pisać kolejny ep co miesiąc. O taaak, bo ten co teraz będzie jest dłuższy trochę :P
Uwaga, uwaga. Na prośbę użytkownika oraz przez moje głupie przekonanie, że kogoś może to jeszcze zainteresować xD
Radzę czytać od początku raczej (od pierwszej części od pierwszego rozdziału!), spis treści w pierwszym poscie jest. Polecam zapoznać się z całą lekturą, gdyż nie będziecie wiedzieć kto jest kim i dlaczego tak. Tym razem na pewno ta część zostanie dokończona. Wiem, że już dwa razy tak mówiłem, ale tym razem na pewno skończę pisać ŻnR III. I NIE będzie to ostateczne zakończenie. Chcę mieć pewne pole manewru na przyszłość.
Rozdziały utrzymają podobną długość co wcześniej - około 1,5-2 strony w wordzie.
49. Niebieskie nici
Obejrzałem się za siebie, wszyscy stali z szeroko otwartymi ustami, jakby chcieli coś wykrzyczeć. Następnie ponownie spojrzałem na ogromnego minotaura, który niespodziewanie uniósł się w powietrze, a wokół niego pojawiły się ledwo widoczne niebieskie wstęgi światła. Potwór przechylił głowę do tyłu, a ręce rozłożył tworząc lewitujący nad ziemią krzyż, który w dodatku świecił. Oczom nie wierzyłem, męczyło mnie jednak przeczucie, że to, co widzę, jest prawdziwe.
– Kurwa mać! – Usłyszałem za sobą zdenerwowanego rekruta. Odwróciłem się i zauważyłem ranę na jego klatce piersiowej.
– Co ci się stało? – zapytałem, a po chwili ponownie usłyszałem krzyk i wulgarne zdania.
Nie miałem pojęcia, co się dzieje. Zewsząd dobiegały przeraźliwe jęki, ludzie padali na ziemię jak muchy, a wszyscy mieli ze sobą jedną wspólną rzecz. Niebieska poświata. Zrozumiałem wtedy, co zaszło. To Morgan, a nie Sheng, jest napastnikiem. To Morgan zabija ludzi na Rookgaardzie. To Morgan wisi w powietrzu i śmieje się nam w oczy.
– Złaź na dół, pieprzony zdrajco! – krzyczałem. – No złaź!
– Ha, ha, ha – zaśmiał się agresor. – Myślisz, że tak łatwo mnie pokonasz, Feniksie? Nie tym razem, dzieciaczku... Ha, ha, ha!
W mojej głowie narodził się sprytny plan, który miał doprowadzić do śmierci tego przeraźliwego potwora. Rozkazałem moim ludziom zająć ustalone wcześniej pozycje, a zwiadowcom zrobić rozeznanie w terenie. Miało to przygotować mnie do niezwykle trudnego manewru, który wymagał... dyskrecji. Byłem przecież obserwowany z góry i wszystkie poczynania każdej żywej istoty, każdej pierdolonej mrówki, były śledzone przez oczy Morgana. Nagle koło ucha świsnęła mi strzała. Po chwili druga, trzecia i czwarta. Spojrzałem w górę, jednak minotaur wisiał bez ruchu. Kto więc do mnie strzelał? Podbiegłem do jednego z pocisków i zrozumiałem, że strzelca nie było. A przynajmniej był niematerialny. Sama dusza. Dusza Morgana. Zorientowałem się szybko, że groty nie miały wbić się w moje ciało, lecz w ściśle określone wokół mnie miejsca. Udało się to bezbłędnie. Natychmiast podskoczyłem, jednak wtedy było już za późno, gdyż cienkie niebieskie nitki naprężyły się i boleśnie wbiły w moje nogi, rzucając o ziemię. Upadek był niemal bezbolesny, a problemem były moje dolne kończyny. Na nic nie zdały się próby oswobodzenia się z tych wstęg, ale miałem jeszcze do dyspozycji ręce, którymi dobyłem katany i próbowałem przeciąć liny. Nic się nie stało. Kolejne strzały upadały w pobliskie krzaki, a ja czułem się coraz bardziej unieruchomiony. Podniosłem się z ziemi, spojrzałem na Morgana i próbowałem rzucić się do ucieczki. Bez skutku. Silne szarpnięcie ręką zabolało tak, że aż wydałem z siebie okrzyk.
Ból przeszywał mnie na wskroś. Od oczu, przez kręgosłup aż po stopy. Nie mogłem nawet lekko drgnąć, choć ciało próbowało samo oswobodzić się z pułapki. Przyznam szczerze, że sprytne to było ze strony Morgana i prawie mnie miał, gdyby nie pewien fakt. Zwiadowcy wrócili z pola walki i otoczyli mnie szczelną barierą, przez którą nikt i nic nie miało prawa się prześlizgnąć. Jeden z nich po cichu zrelacjonował całą sytuację dokoła nas i mogłem w końcu wykonać mój tajemniczy manewr, który trzymałem właśnie na takie okazje, jak ta. Nie przeciągając dłużej, wypowiedziałem krótkie zaklęcie uwalniające i…
– Znik… – próbował krzyknąć jeden z moich strażników, lecz przymknąłem mu usta szybkim ruchem.
– Cicho siedź, baranie. Jestem niewidzialny, Morgan mnie nie zauważy. Nie wie, że zniknąłem – szeptałem. – Udawajcie, że tu cały czas jestem. Niech jeden wydaje jakieś jęki, jakby się ruchał. Wróg pomyśli, że to z bólu.
– A ty co chcesz niby sam zrobić? W ogóle… – zdziwił się zwiadowca. – Nikt nie może używać magii na wyspie oprócz Cipfreda!
– Oj tam, oj tam… Dogadam się z mnichem. A teraz, do dzieła. Idę sobie od was brzydale.
Próbowałem załagodzić sytuację tak beznadziejną, że nikt nie zaśmiał się z ani jednego mojego żartu. Przecież były śmieszne.
Pobiegłem w stronę wejścia do wioski, wszedłem na kładkę i dobyłem łuku. Parę razy strzeliłem w powietrze, później jednak celowałem prosto w wielkiego minotaura wiszącego nad polem bitwy. Każda strzała trafiła go w klatkę piersiową, jednak Morgan ani drgnął. Nie czuł bólu i to było przerażające. Jak pokonać kogoś, kto nie odczuwa bólu? Wtedy przyszedł mi do głowy kolejny genialny, moim zdaniem, pomysł.
– Ej! – krzyknąłem. – Jeśli chcesz mnie dopaść, to lepiej się rozejrzyj!
– Tyyyyy! – krzyczał rozwścieczony Morgan. – Jak… Jak mi uciekłeś?!
Nie miałem zamiaru zdradzić mu moich umiejętności, musiałem jednak go jakoś zabić. Przypomniawszy sobie, jak straciłem moją pierwszą broń, próbowałem zrobić to samo teraz. Wyciągnąłem katanę z pochwy i z całej siły cisnąłem w olbrzymiego minotaura. Ostrze wbiło się aż po samą rękojeść w sam środek serca Morgana.
==========
Powrót do Spisu Treści
___
Piszcie co o tym sądzicie. KAŻDY komentarz mile widziany... Abym tylko widział zainteresowanie tym opowiadaniem jakieś... Pozdrawiam.
bardzo dobrze ze opowiadanie powrocilo ;d
ps. "wydałem z siebie okrzyk" - okrzyk? z bolu to chyba krzyk powinien byc.
50. Miecz Furii na żywo
Przez kilkanaście sekund osłupiały wpatrywałem się w wiszącego nad głowami wszystkich Minotaura. Krew obficie spływała po jego piersi. Morgan wyjął ostrze ze swojego serca, po czym cisnął nim w pierwszego lepszego wojownika.
– Kiedyś ci powiedziałem… – zaczął mówić, – że możesz mnie zabić tylko Mieczem Furii!
– Powiedzmy, że go mam. Co wtedy zrobisz? – wyszydziłem.
– Nic. Będę walczył na poważnie.
Jeśli to, co teraz robił Morgan, nie było na poważnie, to nie chcę wiedzieć, co będzie dalej. Nie miałem jednak legendarnego ostrza, dlatego nie mogłem go zabić. W tym momencie podszedł do mnie Cipfred.
– Feniksie, pomyśl życzenie – powiedział.
Pomyślałem oczywiście o tym, abym posiadł wymarzony przez siebie miecz. Po chwili poczułem ciężar. Okazało się, że w pochwie na moją katanę spoczywało inne ostrze. Przecież moja broń wbita była w serce jakiegoś nieznanego mi wojownika. Chwyciłem za rękojeść i ostrożnie wyjąłem oręż z pokrowca.
– O kurwa! – krzyknąłem z zachwytu. Mnich zawadiacko się uśmiechnął i poklepał mnie po ramieniu.
– Nie myśl tylko, że masz go na stałe – powiedział.
– Jak to?
– Ten miecz to tylko iluzja. Nie jestem pewien, czy zdołasz nim pokonać Morgana, ale warto spróbować.
– A już myślałem… – westchnąłem zrezygnowany, ale pełen zapału do walki w największym wrogiem Rookgaardu.
Zanim mogłem przystąpić do ataku Mieczem Furii, musiałem w jakiś sposób obezwładnić Morgana. Postanowiłem wykorzystać do tego… błękitne nici, będące kawałkami jego duszy. Wciąż podekscytowany faktem, iż posiadam ostrze, na które poluję od wielu miesięcy, zagadałem do wroga:
– Morganie, chciałbym, byś popatrzył w lewo.
Przeteleportowałem się na pole bitwy, które do tej pory obserwowałem z kładki. Morgan, tak jak planowałem, wypuścił w moją stronę kilka niebieskich wstęg. Raz jeszcze przeniosłem się, a minotaur ponownie we mnie wystrzelił. Jeszcze kilkakrotnie powtórzyłem ową czynność, aż bestia była przytwierdzona do ziemi niczym napełniony gorącym powietrzem balon tuż przed startem. Tak był oplątany, że nie mógł poruszyć nawet ręką. Opadałem powoli z sił, dlatego nie mogłem ponownie się teleportować. Podbiegłem więc do Morgana, wyjąłem z pochwy Miecz Furii, zamachnąłem się, by wbić go w krwawiące już serce minotaura, lecz coś mnie powstrzymało. Jakaś nieznana siła nie pozwalała mi poruszyć ręką. Ledwo zdołałem zauważyć obiekt pędzący we mnie z ogromną siłą. Była to taka sama włócznia, jaką posługiwały się trolle. Nie miałem pojęcia, kto we mnie rzucił, musiałem natomiast szybko schować się w bezpieczne miejsce. Odzyskawszy odrobinę sił, teleportowałem się do moich strażników.
– Gra skończona – powiedziałem. – Wiem już, jak zabić Morgana.
Żołnierze patrzyli na mnie pytającym wzrokiem, jakbym powiedział coś w obcym języku. Nie dziwiłem się jednak, że nie domyślali się, co było moim planem. Opowiedziałem im wszystko z najmniejszymi szczegółami, po czym rozproszyli się po całym polu bitwy. Okrążyli wiszącego nad ziemią minotaura i z odległości około trzydziestu łokci ciskali w niego włóczniami. Trafiła każda. Każda przeszyła ciało Morgana na wylot, za każdym razem powodując wytrysk ciemnoczerwonej, gęstej krwi. Wtedy przyszedł czas na mój ruch. Szybko rozwiązałem problem jedynej wady teleportacji – żeby mogło dojść do całkowitego przeniesienia, musiałem wylądować na jakimś podłożu. Początkowo chciałem teleportować się nad lub obok minotaura, ale zdałem sobie sprawę, że mogę wylądować na jego głowie. To uczyniwszy, usłyszałem gromkie brawa mieszane z okrzykami przerażenia, dochodzące z tłumu obserwującego moje zmagania z wrogiem.
Ptaki zerwały się z pobliskiego pola. Wilki przeraźliwie zawyły. Nagle zerwał się potężny wiatr, mocno rzucając gałęziami drzew. Gapie na dziesięć sekund wstrzymali oddech. Wbiłem Legendarny Miecz Furii w czaszkę Morgana – największego wroga Rookgaardu. Ostatecznie rozprawiłem się z okropną bestią, która zabijała rekrutów i ważniejszych wojowników wyspy. Wyczyn, którym zasłużyłem się dla wyspy o wiele bardziej niż zgładzeniem Minotaura Maga. Czułem się bohaterem.
Kiedy niebieskie wstęgi duszy Morgana zniknęły, bestia spadła z hukiem na ziemię, powodując salwę śmiechu wśród tłumu. Strażnicy wraz z oddziałem RS pobiegli, by usunąć ciało z pola bitwy. Nieoczekiwanie podszedł do mnie Cipfred.
– Nie sądziłem, że tym marnym falsyfikatem zdołasz go pokonać…
– Mistrzu… Nie sądzę, aby to był koniec. Co z Shengiem? Co z Wirtarothem?
Mnich zamyślił się, po czym wspomniał:
– Prawdziwy Miecz Furii wciąż na ciebie czeka. Nie zawiedź mnie. Nie zawiedź swoich marzeń.
Zbliżała się północ. W akademii trwało przyjęcie na moją cześć. Wszyscy mieszkańcy wioski wraz z rekrutami i wojownikami zebrali się, by podziękować mi za ocalenie ich życia. Na samym początku uczciliśmy pamięć poległych minutą ciszy, po czym przystąpiliśmy do biesiadowania. W pewnym momencie zza okien dobiegał donośny krzyk kobiety. Wybiegłem z sali i oczom własnym nie wierzyłem. Na murze wisiała kolejna ofiara.
========
Powrót do Spisu Treści
___________
Oooooooook..... W końcu po tylu latach zakończyłem wątek Morgana... AHhahahaha nie sądziłem, że do tego dojdzie. Zparaszam do czytania kolejnych rozdziałów. Gwarantuję, że to nie koniec ciekawych obrotów wydarzeń.
Oto kolejny rozdział! Już ponad połowa trzeciej serii, tylko 9 chapterów do końca.
Poniższy będzie trochę przegadany. Mało akcji, sporo informacji. Zapowiedź czegoś większego... Sami się przekonacie ;)
51. Nowy trop - nowy wróg
Młody rekrut zwisał głową w dół z muru odgradzającego wioskę od wschodniej części wyspy. Na jego plecach widniał znak, który nie pasował do opisywanych przez Cipfreda. Było jasne, że dzieło Morgana kontynuuje ktoś inny. Nie wiedziałem jeszcze, kim był nowy morderca i szybko chciałem to odkryć. Część biesiadników wróciła do sali balowej, pozostali woleli zamknąć się we własnych domach. Postawiono na nogi wszystkie oddziały RS włącznie z moją Grupą Odkrywczą. Sunrise ocenił skalę niebezpieczeństwa:
– Biorąc pod uwagę miejsce pozostawienia zwłok, wróg nie może dostać się do wioski. Zarządzam stan podwyższonej gotowości, a poziom ochrony wioski ustanawiam na ścisły!
Ścisła ochrona polegała na wyznaczeniu pasa o szerokości stu metrów, zaczynającego się u stóp muru ogradzającego Rookgaard. Tam ustawiano patrole składające się z dwóch Rookstayerów. Wsparcie dostał również strażnik kładki. Dodatkowych trzech łuczników mogło zabić dodatkowe ilości nadchodzących potworów.
Również w świątyni postawiono patrol RS. Jeden strażnik stanął także przy schodach prowadzących z rzeźni Toma do mojego domu.
– Po co straż u mnie? – zapytałem mnicha.
– Wróg, kimkolwiek jest, będzie próbował pozbawić ludność Rookgaardu bohatera.
– Ale ja…
– Skończ. Szykuje się coś straszniejszego, niż do tej pory widziałeś. Załatwiłeś Minotaura Maga. Na dobre załatwiłeś Morgana. Pamiętaj, że ta wyliczanka nie powinna się na tym zakończyć! Pozostał jeszcze Wirharoth! No i najpotężniejszy z dotychczasowych przeciwników… Sheng. Z tym to dopiero będzie krwawa uciecha!
– Zdaję sobie sprawę, że wojna zbliża się wielkimi krokami, ale nie powinno to zatrzeć mojego pierwotnego celu…
– Feniksie – Mnich westchnął i zawiesił głos na kilka sekund. Popatrzył na mnie badawczo, po czym kontynuował: – Legendarne Ostrze może okazać się nagrodą w tej wojnie. Może się też okazać jej przyczyną. Miecz, którym ukatrupiłeś Morgana oraz ten, który spoczywa na wyspie, nie były prawdziwe. Prawdziwy artefakt ukryty jest tak dobrze, że nawet ja nie mam pojęcia, gdzie. Musisz wiedzieć, że tak naprawdę to nie ja go schowałem. Nikt z żyjących. Autorzy licznych przeciwności, jakie spotkają cię w drodze do komnaty z mieczem, zabrali swą tajemnicę do grobu. Jesteś zdany sam na siebie i na swój rozum. Nie pozwól, by chęć zdobycia Legendarnego Ostrza zawładnęła tobą do tego stopnia, byś zapomniał o mieszkańcach Rookgaardu w obliczu wojny, która zbliża się nieubłaganie. To będzie najgorsze, co możesz zrobić – walczyć tylko o swoje. Teraz najważniejszy jest ten młodzieniec wiszący na murze. Musimy go przenieść do Akademii, gdzie obejrzy go Logicka. Jej medyczne zdolności nie ograniczają się tylko do zatruwania strzał i warzenia mikstur! Zajmij się tym. Natychmiast!
Odszedłem od mnicha bez słowa. Jego monolog dał mi do zrozumienia, że muszę porzucić poszukiwania Miecza Furii na rzecz obrony wioski. Byłem gotów postąpić wedle jego zachcianek, ale czy sam tego chciałem? Nie byłem przecież egoistą, dlatego postanowiłem dać z siebie wszystko, by ochronić mieszkańców.
Ostrożnie zdjąłem ciało rekruta z kamiennego muru. Przy pomocy jednego z wojowników, zaniosłem zwłoki do Akademii. Spoczywały one w tej samej sali, w której przed kilkoma godzinami wyprawiane było przyjęcie na moją cześć. Gdy przybyła Logicka, rozpoczęła się poglądowa sekcja zwłok. Polegało to mniej więcej na tym, że musieliśmy przewracać denata na wszystkie możliwe strony, a medyczka oglądała dokładnie każdą część ciała, wyłapując przy tym wszelkie anomalie.
– Zobacz, Feniksie – wspomniała. – Praktycznie żadnych śladów walki. Ręce ma nietknięte.
– Może bronił się mieczem, albo maczugą? – zapytałem.
– Nie, raczej nie. Był bezbronny. Znasz go?
– Niestety nie.
– Musiał to być ktoś nowy na wyspie, gdyż także nigdy nie widziałam go w moim sklepie.
Minęło kolejnych pięć minut oględzin, jednak jedynym znalezionym śladem było kilkucentymetrowe rozcięcie na udzie.
– Sądzę, że to po mieczu z Carlin – powiedziała Logicka. – Charakterystyczne, wąskie cięcie. To na pewno miecz Carlinowców.
– Nie ma żadnych kropek, jakby po nakłuciach? – Upewniłem się, czy nowy wróg posiada moce Morgana, czy też nie.
– Nie ma. Zginął prawdopodobnie przez wykrwawienie się z tej rany. To robota doświadczonego rycerza, który nie zna się na magii.
Pierwsza dobra wiadomość tamtej nocy – nowy wróg był zwykłym rycerzem, bez żadnych nadnaturalnych mocy.
– Cipfredzie! – krzyczałem od wejścia do świątyni. – Powiedz mi jedną rzecz.
– Słucham?
– Znasz jakiegoś minotaura, który jest doskonale wyszkolony w walce bronią białą i nie posiada zdolności magicznych?
– Znam, a co?
– Kolejną ofiarę zabito mieczem z Carlin. Precyzyjne cięcie uda. Tylko doświadczeni wojownicy wiedzą, gdzie ciąć, aby zabić.
– Interesujące jest to, co mówisz… Naszym nowym wrogiem jest więc Wirharoth… Źle się dzieje, oj źle…
Powrót do Spisu Treści
===========
Zapraszam na kolejną część, która również będzie troszkę przegadana. Zdradzę, iż będzie także mały zgrzyt :>
PROSZĘ TAKŻE O KOMENTARZE!!!!
Następny epizod do przeczytania. Do wioski przybywa ktoś z pewną prośbą, mhmh... Zapraszam do lektury.
52. Prośba
Zwołane zostało zebranie wszystkich oddziałów RS na wyspie. Każdy miał dostać jakieś zadanie do wykonania, które miało pomóc w organizacji. W obliczu zbliżającej się wojny, każdy musiał pomóc. W ten sposób ja zostałem przydzielony do stworzenia punktu zbrojeń. Miałem zaadaptować jeden z budynków mieszkalnych na skład ekwipunku. Wybrałem sklep Obiego, ponieważ znajdował się w centrum wioski i z każdego ważniejszego miejsca – czy to świątynia, czy akademia – był tam łatwy dostęp. Parter całkowicie przemeblowałem. Lada znalazła się przy samych drzwiach, aby ludzie nie wchodzili do środka, a w samym pomieszczeniu było więcej miejsca. O ściany oparłem kilkanaście katan, na podłodze leżały tarcze i hełmy. Na piętrze, gdzie niegdyś sklep miała, zmarła już, żona Obiego, składowane były zbroje, nogawice i buty.
Zaopatrzenie arsenału rosło z dnia na dzień za sprawą rekrutów, którzy za małą opłatą odsprzedawali zdobyty z potworów ekwipunek. Takim sposobem w ciągu kilkunastu dni mieliśmy zapełniony cały budynek. Mogliśmy w pełni wyposażyć aż dwustu wojowników.
Sunrise zajmował się naborem do Wojsk Rookgaardu oraz Oddziałów Rookstayerów. Każdy rekrut mógł wstąpić do tych pierwszych, drugie zaś mogły być zasilane w tych, którzy zadeklarowali dozgonną wierność wyspie. Przed przygotowaniami do wojny, w wojsku było tylko pięćdziesięciu rekrutów, w tym dwudziestu, którzy mieli niedługo opuścić wyspę. W obliczu przyszłych wydarzeń zmienili oni jednak zdanie i wstąpili do RS. W ten sposób Oddziały zwiększyły swą liczebność do stu pełnoprawnych członków. Każdy przeszkolony był pod względem orientacji w terenie, strategicznego myślenia oraz kamuflażu. Nieliczni ukończyli także kurs na Zaawansowanego Rookstayera, co pozwalało na swobodne poruszanie się po całej wyspie. Oprócz mnie, Sunrise i mnicha, tylko pięciu innych ludzi mogło zapuszczać się w najodleglejsze zakamarki wyspy bez zezwolenia.
Najciekawsze zadanie miała jednak Logicka – nasza nowa medyczka. W ciągu dwóch tygodni sporządziła sto pięćdziesiąt plecaków leczących mikstur oraz z dwustu kamieni zrobiła runy odtruwające. Masowo skupowała także puste flaszki po miksturach oraz flaszki ze szlamem, aby zatruwać strzały. To wszystko poukładała w świątyni, tworząc z niej magazyn medykamentów. Ze swojej chatki zrobiła zaś mały szpital, zdolny pomieścić do dziesięciu ciężko rannych wojowników. Sama zamieszkała w jednym z pokoi nad rzeźnią Toma.
Gdy przygotowania do wojny szły pełną parą, Gell podniosła z kładki alarm. Dwóch członków RS, którzy wspólnie infiltrowali pobliskie krzaki, podbiegło do zbliżającego się potwora. Był to troll. Gdy łucznicy wspomagający strażnika kładki zaczęli doń strzelać, monstrum wykrzyczało:
– Nie atakować. Przybywam w pokoju.
– Troll? W pokoju do ludzi? – Zdziwiła się Gell.
– Mam pewną prośbę do waszego przywódcy.
Zastanawiałem się, kogo miał na myśli. Nie było bowiem jasno określone, kto na wyspie jest najważniejszy. Mnich opiekował się świątynią, był przywódcą duchowym oraz najważniejszym obrońcą wioski. Sunrise zaś dowodził oddziałami RS i Wojskami Rookgaardu, a pod moimi rządami była Grupa Odkrywcza. Troll szybko rozwiał moje wątpliwości i poprosił o rozmowę sam na sam ze mną.
Zdziwiony, iż środowisko trolli uznaje mnie jako przywódcę Rookgaardu, zgodziłem się porozmawiać z jednym z nich. Byłem niezmiernie ciekaw, co było tak ważne, aby pofatygować się do wioski, narażając przy tym życie. Potwór szybko zaczął mówić na temat:
– Feniksie… Minotaury opanowały nasze podziemia. Zabijają naszych najlepszych wojowników, którym nie podołali nawet wasi rekruci. Ja wiem, jak to wygląda… My, trolle, od wieków bronimy swoich terytoriów i naprawdę, gdyby ludzie tam nie wchodzili, żaden z naszych rąk by nie zginął. Tak samo jak przed waszą rasą, bronimy się przed minotaurami. Nie oczekuję wiele, ale mam nadzieję, że chociaż rozpatrzysz moją prośbę.
– Tro… Masz jakieś imię? – zapytałem.
– Ytoh Urlak Mirmidaar – odpowiedziała bestia.
– Uhh… Ok, będziesz Ytoh. Powiedz mi w takim razie, dlaczego ludzie? Czemu nie odezwiecie się do orków?
– Orkowie są bardzo, ale to bardzo osłabieni bo ostatniej bitwie z wami. Została ich garstka i ukrywają się gdzieś daleko na wschodnim Rookgaardzie.
– Sam nie wiem… Co będziemy z tego mieli?
– Zapewnimy wsparcie podczas wojny. Zapewnimy schronienia, materiały do produkcji broni i zbroi. Dostarczymy także wiele lin, łopat i pochodni. Nasz król – Ysyd Ytah Urdermorr – chce zwiększyć liczebność naszych wojowników do tysiąca. To, jak mniemam, o wiele więcej, niż wasze siły. Na pewno się przydadzą kolejne ręce do obrony wyspy…
Propozycja Ytoha była bardzo interesująca, nie mogłem jednak przyjąć jej samowolnie, bez konsultacji z mnichem. Powiedziałem trollowi, że odezwiemy się do niego najszybciej, jak się da. Odszedł nie mając chyba nadziei na pomoc z naszej strony. Pobiegłem szybko do mnicha.
– Cipfredzie! – krzyczałem od wejścia.
– Co jest?
– Przybył troll, ale o tym pewnie słyszałeś.
Mnich przytaknął.
– Prosił mnie, abyśmy wspomogli ich w obronie podziemi… Minotaury poszerzają swoje terytoria, zbliżając się tym samym do wioski. Zagrożenie jest coraz większe i musimy z tym się liczyć, podejmując decyzję…
– Feniksie… Nie wiem, co o tym myśleć – zadumał mnich.
– Powiedz tylko, czy mam posłać wiadomość z odmową, czy przyjęciem układu.
– Dobrze… Zatem moją decyzję poznasz jutro rano…
_________________
PROSZĘ O KOMENTARZE!!!!!
A tak mnie ostatnio naszło, żeby dopisać jakiś rozdział.
Nie obiecuję żadnych terminów, kiedy pojawi się kolejny ;) Jak napiszę, to wrzucę. I tak nikt tego pewnie już nie czyta, ale wypadałoby dokończyć niedokończone opowiadanie.
Pozdro!
=====
53. Decyzja
Noc minęła spokojnie. Ciemność oszczędziła nam ataków i, za co dziękuję bogom, nowych trupów. Tego poranka miałem też poznać decyzję mnicha w związku z prośbą trolli. Nie dawało mi to spać. Sam nie do końca wiedziałem, co mam o tym wszystkim sądzić, tym bardziej nie mógł tego wiedzieć Cipfred. Trudne to wszystko było jak cholera, ale trzeba było przecież jakąś odpowiedź bestiom dać. W końcu to oni wyciągnęli rękę do nas jak do swoich panów, a dobry pan nie powinien ignorować swoich poddanych. Szczerze czy nie, oferowali w zamian pomoc. W takich czasach warto było łapać się każdej okazji, każdej propozycji sojuszu. Minotaury nie były bowiem łatwym do walki gatunkiem. Nie dla ludzi.
Co innego orkowie, których rozgromiliśmy w niecałe trzy dni. Krążą pogłoski, że kilka osobników biega gdzieś daleko na zachodzie przy kamiennych kręgach, palą ogniska i pożerają wilki i jelenie. Ich jednak nie należało się obawiać. Słabi w walce wręcz, miotaniu włóczni i łucznictwie. Beznadziejni na całej linii, jednak mieli to coś, co budziło w człowieku strach uginający nogi i wprawiający całe ciało w drżenie.
Ilekroć widziałem orka, zimny dreszcz przeszywał moje i tak pokryte gęsią skórką ciało.
Strach.
Ruszyłem do świątyni na krótko po ukazaniu się złocistego łuku słońca na wschodnim horyzoncie. Zastałem, jak zwykle, modlącego się w pozycji kwiatu lotosu mnicha. Siedział w kącie i patrzył na mnie przerażonym, a zarazem pytającym wzrokiem.
– Miałem wizję – powiedział. Zaniechał spoglądania na mnie, zlustrował szybko całe pomieszczenie, licząc szybko wszystkie medykamenty zgromadzone przez Logickę.
– Jaką? – zapytałem z wyczuwalną niepewnością w głosie. Nie potrafiłem panować nad emocjami.
Spojrzał na mnie raz jeszcze i otworzył usta. Nic jednak nie zdołał z siebie wydusić. Słowa grzęzły mu w gardle jak ości ze źle oczyszczonego filetu rybnego. Zdołał tylko zapytać, czy na pewno chcę znać jego obawy. Kiwnąłem głową, na co mnich zaczął żywo opowiadać:
– Z naszego sojuszu z trollami nic dobrego nie wyniknie, o nie… Jestem jednak pewien, że dotrzymają swojego słowa i bezwzględnie pomogą nam. Mimo wszystko sprowadzimy tym na siebie gniew nie tylko minotaurów, ale i orków. Widziałem hordy ogromnych bestii. Napływają wielkimi łodziami z północy. W pewnej jaskini, gdzie legowisko miały wilki, zrobiły sobie schronienie i port.
Przerwał na chwilę, obserwując uważnie moje reakcje na poszczególne fakty. Z pewnością dałem po sobie znać, że historia ta zszokowała mnie do tego stopnia, że nie potrafiłem wydusić z siebie żadnego słowa. Mimo to Cipfred kontynuował:
– Widziałem sojusz orków i minotaurów przeciwko naszemu sojuszowi z trollami. Wielka, długa i krwawa wojna nadciąga wielkimi krokami.
– A pomoc? Kontynent chyba nie zostawi nas w takim niebezpieczeństwie.
– Król ma nas gdzieś. Jest jednak moim przyjacielem i po wielu prośbach na pewno się ugnie.
– Co zamierzasz? – zapytałem, choć doskonale wiedziałem, jaką uzyskam odpowiedź.
– Nic. – Mnich uśmiechnął się. – Pozostaje nam tylko czekać i kontynuować przygotowania.
Ponownie badawczo zawiesił na mnie wzrok, szukając oznak zaniepokojenia, niezadowolenia z panującej sytuacji. Po tych wszystkich wydarzeniach na wyspie nie sposób było ukryć przed Cipfredem nawet najmniejszej kropli potu. Potu wywołanego strachem.
– Przekaż Ytohowi, że przystajemy na ich propozycję – powiedział mnich łagodnym tonem, jakby próbował mnie uspokoić. – Będzie ciężko, ale wygramy!
Odszedłem ze spuszczoną głową. Nie byłem już niczego nieświadomym rekrutem, który wykonywał misje zlecane przez tutejszych handlarzy. Nawet Minotaura Maga, Morgana i innych bestii nie traktowałem dość poważnie. Dorosłem w końcu do prawdziwej wojny, którą musiałem stoczyć jako Rookstayer – obrońca Rookgaardu.
Wyszedłem na kładkę o umówionej z trollem porze. Pojawił się punktualnie. Po wyrazie jego twarzy łatwo można było wywnioskować, że nie oczekuje dobrych wieści. Zmierzał ku murom wioski ciężkim, powolnym krokiem, wzbijając za sobą kłęby kurzu osiadłego na trawie po ostatnich walkach.
Słońce górowało. Promienie wbijały się w ciało trolla niczym ostre szpile krawieckie, powodując złudzenie świecenia. Dobry znak, pomyślałem i wyruszyłem przyszłemu sojusznikowi naprzeciw.
– Ytohu, wysłanniku trolli – zacząłem. – Witaj na naszej ziemi.
– Dziękuję ci, Feniksie. Proszę cię jednak, oszczędź tych honorów. Zbliża się wojna, nie czas więc na zbędne grzeczności.
– Dobrze. – Spełniłem prośbę bestii.
– Nie przedłużajmy więc już – upomniał się o swoje. – Mów, czego się dowiedziałeś.
– Rada Wioski zgadza się na współpracę – powiedziałem zgodnie z prawdą.
Troll rozpromienił się. Podziękował i zaprosił mnie do kopalni na ucztę. Nie był zbyt zadowolony, gdy odmówiłem, wolałem jednak jeszcze nie ryzykować zbytnim zaufaniem do tych bestii. Pożegnałem gościa i wyznaczyłem na jutro termin spotkania organizacyjnego.
Mnich miał zupełnie inny nastrój niż o poranku. Patrzył na mnie z iskierkami w oczach, żywo poruszał się po świątyni, niemalże podskakując. Zapytany o powód takiego entuzjazmu nie chciał odpowiedzieć. Usprawiedliwiał się jednak tym, że sam miałem się o tym dowiedzieć w przyszłości.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichś wskazówek. Oprócz sterty run odtruwających, plecaków pełnych mikstur, dziesiątków kołczanów wypełnionych zatrutymi strzałami, nie znalazłem niczego wartego uwagi.
W pewnym momencie usłyszałem przenikliwy dźwięk tłuczonego cienkiego szkła. Charakterystyczny odgłos nie ominął także uszu Cipfreda. Obaj spojrzeliśmy na otwór w ścianie świątyni, wypatrując czegoś dziwnego.
Po białej posadzce płynęła rzeka zielonej mazi, która swoje źródło miała w rozbitej fiolce z przygotowaną do zatruwania strzał krwią węży. Między cegłami ściany przeciwnej do okna tkwiła strzała. Od razu rozpoznałem drewno z jakiego została wykonana. Po tym mogłem też zidentyfikować rasę łucznika, bo tylko jeden typ potworów ośmiela się regularnie odcinać gałęzie szlachetnych dębów na zachodzie wyspy…
– Cipfredzie – powiedziałem spokojnie. – Musisz się schować w podziemiach.
Masz może na dysku wszystkie kolejne rozdziały, od pierwszego i mógłbyś zamieścić je jeszcze raz/zrobić paczkę do ściągnięcia?
Bo te linki w 1 poście nie działają. Chętnie bym przeczytał, ale głupio zaczynać od środka.
Proszę bardzo, w PDFie zamieszczam wszystkie rozdziały od pierwszego (napisanego z 5 lat temu :D) do 52.
53. jest juz na forum bo jest najnowszy, pozostałe siedem pojawi się w przyszłości :D
Na moim blogu zamieszczę też pełną i już jakoś obrobioną wersję PDFa gdy zakończę całe opowiadanie.
Usilnie mocno proszę o komentarze :) Najlepiej do każdej z trzech części oddzielny, bo są z róznych okresów mojej twórczości, co widać gołym okiem.
http://speedy.sh/FbQNc/Zycie-na-Rookgaardzie-wydanie-niepelne.pdf
@Blues
Ja tam jak od 41 do 45~46 przeczytałem to się mniej więcej połapałem z fabułą ogółu ;)
@topic
Ogólnie bardzo fajne opowiadanko, wszystko się trzyma kupy i z niecierpliwością czekam na kolejne części ;)
@up
Polecam jednak przeczytać od początku :>
@topic
Usunąłem niedziałające linki do poszczególnych rozdziałów oraz poprawiłem linki do poprzednich części (w każdym temacie), więc teraz można swobodnie przemieszczać się między tematami bez potrzeby szukania ich po całym dziale ;)
Najnowszy rozdział w tym tygodniu ;)
54. Głowa
Czarną otchłań nocnego nieba rozdzierały co i rusz białe zmarszczki, rycząc przy tym okropnie. Donośne grzmoty docierały do wyspy znad Kontynentu, a uderzające w wodę błyskawice zastępowały chwilami słońce.
Nad zachodnim horyzontem widniała pomarańczowa poświata, która niemal krzykiem uświadamiała nam wszystkim, że nadchodzi najcięższa noc, jaką kiedykolwiek przeżyliśmy. Słońce wydające swoje ostatnie tchnienie głęboko pod linią wody pozostawiało dla nas tę łunę dla otuchy. Każdemu poprawiał się humor, gdy spoglądał na umierający stary dzień.
- Feniksie! – Usłyszałem głos, a nim się obejrzałem stał przy mnie mnich. – Chowaj się do Akademii.
- Dzięki – odparłem z wyrzutem dając mu do zrozumienia, że chcę pobyć przez chwilę sam.
Krople wody połyskiwały w świetle błyskawic niczym tysiące małych diamentów z królewskiej korony. Strużki deszczu wdzierały się w każdą najmniejszą szczelinę, a gigantyczne kałuże niemal uniemożliwiały poruszanie się po zawsze suchym terenie. Jedno wielkie bajoro. Tylko tak mogłem nazwać to, co właśnie działo się na Rookgaardzie. Deszcz zwiastunem burzy, pomyślałem. Burza trwała więc w najlepsze, jednak za tym wyspiarskim przysłowiem kryło się coś więcej. Deszcz był sygnałem od wszystkich bogów tego świata. Był ich płaczem. Bogowie płakali nie nad przeszłością i nawet nie nad teraźniejszością. Wylewali niezliczone ilości łez nad tym, co dopiero miało się wydarzyć.
Zbliżające się nieszczęście otaczało mnie zewsząd już teraz, gdy idąc do Akademii kilka razy ugrzęzłem w wielkim bajorze.
I nagle dopadły mnie myśli, których poniekąd się wstydziłem. Mógłbym zdezerterować. Uciec przez morze na kontynent, ogolić się na łyso i wstąpić do Zakonu. Przywdziałbym mnisi płaszcz i udzielałbym ślubu królewskim dzieciom, potomkom wielkich rycerzy z Thais oraz zwykłym mieszczanom. Wiódłbym spokojne życie na Kontynencie u boku pięknych kobiet z tamtejszych burdeli.
Szybko zdałem sobie sprawę, że nie było to możliwe. Żadna noc nie była spokojna, brakowało ludzi do walk i do pracy, a ja nie mógłbym ich zostawić w potrzebie. Zresztą, byłem dla nich bohaterem, wybawcą, obrońcą. Mogłem wszystko na tej wyspie, a jednak coś mi podpowiadało, by uciekać.
Znów usłyszałem głos Cipfreda, tym razem donośny i groźny, jakby małemu dziecku tłumaczył, że czegoś nie wolno.
- Feniksie, musisz wrócić… - powiedział na wydechu, po czym łapczywie wessał łyk powietrza.
- Co jest takiego ważnego, że przerywasz moją modlitwę?
- Głowa. – Słowo wyciągnięte z nikąd? To żart? Nie miałem pojęcia, co miał na myśli, jednak bałem się dopytać. Mimo strachu słowa same wypełzły z mojej krtani.
- Jaka… - Zawahałem się. – Czyja głowa? – Natychmiast poprawiłem, powoli domyślając się, o co chodziło.
- Moja, Feniksie. Moja.
Słowa te spadły na mnie jak ogromny głaz oderwany od skały, w którą stado rozwścieczonych orków ciskało swoje wielkie młoty bojowe.
Szedłem za nim jak cień. Nie odezwałem się ani słowem odkąd wyruszyliśmy. Za mną rozpościerała się zanikająca łuna umierającego słońca, przede mną była tylko wizja wojny, rozpaczy i morze krwi, które zmywa wielkie bajoro. Nawet mnich przyozdobił swój habit purpurowymi wstęgami, oznaczającymi śmierć, żałobę i zakończenie pewnego aktu w historii.
Niewątpliwie to był koniec rozdziału zwanego „pokój”.
Idąc przez niewielki zagajnik, mogłem dostrzec w oddali palące się ogniska, przy których z pewnością urzędowali rozradowani orkowie, piekąc wilcze udka i oporządzając upolowanego niedźwiedzia. W ostatnich dniach na wyspie pojawiło się więcej włóczników, którzy potrafili uwalić nawet największego drapieżnika. Momentami wydawało mi się, że ciche odgłosy orkijskich pieśni nieśmiało wdzierały mi się do uszu. Jakby chciały mnie ostrzec. Tylko przed czym?
Dotarłszy do Akademii spojrzałem na przerażonego Hoxito, zbierającego liczne zwoje pergaminu z posadzki. Przytrzymałem jeden z nich skórzanym butem, a nie usłyszawszy ani słowa sprzeciwu, schyliłem się i chwyciłem papier w nagą dłoń. Zachęcony nerwowym postękiwaniem Gell, zacząłem czytać na głos:
- Przegrupowanie sił w Podziemiu. Pięć komnat mieczników, cztery komnaty łuczników, siedem komnat włóczników. Możecie jeszcze się wycofać. Dostarczcie nam głowę waszego mnicha, zanim nastanie pełnia księżyca.
- Chcieliśmy… - zaczęła nieśmiało Gell. – Chcieliśmy cię poinformować, gdy wrócisz. Naprawdę!
- Zwlekaliście z tym? Co na to Sunrise?
- Sunrise uciekł! – ryknął Hoxito, wprawiając szyby w oknach w drżenie.
- Jak to, kurwa, uciekł? Jak to… JAK UCIEKŁ?!
- Feniksie, nie czas teraz na rozmyślania o dezerterze. Pociągnął za sobą setkę mieczy. To jest dopiero problem. Szesnaście komnat agresywnych minotaurów czeka w Podziemiach, by wypełznąć niczym glisty po ulewnym deszczu. Przypominam, że deszcz już pada, bogowie płaczą nad naszym losem. Obślizgłe robale wyjdą przez każdą dziurę, by siać zamęt na powierzchni. Wyspa jest stracona, nie dziwię się więc, że Sunrise postanowił uciec. I tak pewnie nie przeżyje podróży przez zdradliwą toń. Wciągnie go pierwszy lepszy wir.
Patrzyłem na Cipfreda jak w portret kogoś brzydkiego, doszukując się nutki piękna w tym, co widziałem. Niestety, na twarzy mnicha nie było miejsca na uśmiech, wypełniała ją tylko bezwzględna szczerość, wżynająca się w mózg niczym rzemienie od zbyt ciężkiego plecaka.
Wielki mi dowódca, który ucieka w obliczu największej wojny, jaką wyspa widziała. Przyjaciel, pomocnik, obrońca, bohater. Ktoś taki jak ja, tyle że bez większych osiągnięć. Spodziewałem się jednak najgorszego i wcale się nie myliłem.
- Mój kochany, teraz to ty musisz poprowadzić naszych dzielnych rycerzy ku zwycięstwu! – rzekła triumfalnie Gell, nie kryjąc zadowolenia. Niestety ja nie cieszyłem się tym tak, jakbym się cieszył kilka pełni księżyca wcześniej.
- A sram na to stanowisko – prychnąłem i odwróciłem się na pięcie twarzą w stronę wyjścia. Poczułem ucisk na ramieniu.
- A zatem droga przez morze stoi przed tobą otworem – usłyszałem słowa mnicha, które spowodowały dreszcz, jaki czuję zawsze, gdy smakuję cierpkie wino z mojego pucharu.
- Cipfredzie… - zacząłem, gdy przez okno wleciało tajemniczo wyglądające zawiniątko z wielkich liści.
Jajowata paczuszka owinięta była kilkakrotnie sznurkiem z pędów nieznanego mi krzewu. Za jednym z nich zatknięty był rulon z wiadomością.
- Tylko dla oczu Feniksa. – Przeczytałem na głos i, widząc ciężkie, wściekłe spojrzenia przyjaciół, postanowiłem otworzyć to przy nich.
Rozdzierałem szerokie na dwie dłonie liście, warstwa po warstwie, uważając, by nie uszkodzić przedmiotu w środku. Gdy w końcu poznałem prawdę, wyrzuciłem paczuszkę z rąk i odskoczyłem od niej jak oparzony. Fala nieprzyjemnego gorąca przeszyła mnie na wylot, wysypując na czoło setki kropelek potu.
- Głowa! – krzyknął Hoxito. – Głowa kobiety!
- Feniksie, sam widzisz… - powiedziała Gell, przytulając się do mnie ze strachu. Spojrzała na mnie błagającym wzrokiem, któremu nie mogłem się oprzeć.
- Cipfredzie – zacząłem grzecznym, urzędowym tonem, - proszę o oficjalną nominację w obecności Rady Wioski, dowódców oddziałów oraz reszty mieszkańców. Wygłoszę mowę, plan działania i oczekuję sprawiedliwego, tajnego głosowania.
- Dobrze, dobrze – rzucił zrezygnowany mnich. – Ale i tak wiesz, że zostaniesz wybrany na dowódcę głównego…
================
Proszę o komentarze :P
Nooo... To chyba by było na tyle. Szkoda, że kolejny raz przestajesz pisać (6 miechów to kawałek czasu) , akurat w najciekawszym momencie -.-
Piszę, żeby nie było, że nikt nie komentuje. Lepiej późno niż wcale ;)
Spróbowałem poczuć się, jak za dawnych czasów i stworzyć rozdział w kilkadziesiąt minut. Tym samym jest to jeden z ostatnich rozdziałów tej serii. Planowany finał nastąpi w rozdziale opatrzonym numerkiem 60. Ale, kto może wiedzieć, kiedy go zamieszczę? :>
55. Strategia
W małej klitce bez okien, położonej nieopodal Akademii, zgromadziła się Rada Wioski wraz z dowódcami wszystkich oddziałów, a także dziesiątką przypadkowych przechodniów. Podjęto ostateczne środki ostrożności, a pomieszczenie, z zewnątrz którego nic nie widać, było tylko początkiem. Cipfred stworzył niewidzialną barierę, a także przywołał klony samego siebie, oraz pozostałych radnych. Pierwszorzędna zmyłka, w sam raz na głupkowate minotaury.
– Zebraliśmy się z dwóch powodów – zaczął mnich. – Po pierwsze, proszę was, moi drodzy, abyście wysłuchali, co ma wam do powiedzenia Feniks. Zaraz po tym dowiecie się, jaki jest drugi powód naszego zebrania.
Zapowiedziany niczym prowincjonalny mnich przed zbiorem datków, wystąpiłem na podwyższenie, z którego doskonale widziałem przerażone miny moich towarzyszy. Wszyscy wyczekiwali pokrzepiającej mowy zagrzewającej do walki. Nic z tego.
– Moi drodzy – zacząłem. – Nie mam dobrych wieści do przekazania. Nasz dotychczasowy dowódca sił zbrojnych, Sunrise, uciekł z wyspy, zabierając ze sobą stu najlepszych rycerzy. Przestraszyli się śmierci, bądź samego wroga. Tego zapewne nigdy się nie dowiemy, gdyż dotarły do mnie raporty, iż morze wyrzuciło na brzeg ciało niezidentyfikowanych ludzi. Patrol północno–wschodni podejrzewa, że jedno z nich należy do naszego zbiega numer jeden. – Kilku żołnierzy westchnęło głośno. – Najciekawsze jest to, że wszystkie tropy prowadzą do aktualnego obozu orków. Śmiem otwarcie podejrzewać, że Sunrise był sprzymierzeńcem wrogich sił i infiltrował nasze wojska, korzystając z najwyższego tytułu Dowódcy Głównego. Przez ten haniebny czyn, przez długi czas Cipfred nie będzie w stanie nikomu zaufać. Sądzę jednak, że jestem wystarczająco godzien, by kandydować na to stanowisko i o to też proszę was, byście w tajnym głosowaniu poparli moją kandydaturę.
Przez chwilę oczekiwałem na wiwaty, fruwające hełmy i odśpiewany hymn, jednakże szybko uświadomiłem sobie, że jesteśmy na skraju wojny i ludziom nie w głowie zabawy i fanfary. Głos zabrał więc mnich:
– Przyjmuję twoją kandydaturę, zapraszam wszystkich na głosowanie.
Tak jak się dowiedziałem, zgodnie z tradycją świeżo upieczony Dowódca Główny musi wygłosić plan działania swoich rządów, oraz mianować dwóch najbliższych ludzi, którzy będą jego zarządcami. Wszystko miało się odbyć na uroczystym apelu, jednakże w obawie przed atakiem, postanowiliśmy zorganizować spotkanie jeszcze skromniejsze, niż poprzednio. Tylko zaufane grono, choć w obliczu ostatnich wydarzeń brzmi to dość ironicznie.
– Witam ponownie, już jako Dowódca Główny. Przyszedł czas na ogłoszenie drugiego powodu, dla którego zorganizowaliśmy to wszystko. Wojna! – Ostatnie słowo wykrzyczałem tak, że niemal zdarłem sobie gardło. Pospiesznie rozwinąłem podręczną mapę i wyjąłem z kieszeni kawałek węgla, po czym zacząłem kreślić linie, krzyżyki i okręgi. – Na zachodzie, tuż za rzeką gromadzą się nieliczne oddziały orków. Ta część wyspy będzie naszym najmniejszym zmartwieniem, ale obawiam się, że to tylko pozory stwarzane przez wroga, dlatego dla pewności postawimy tam dwa patrole. Większy problem mamy na północy oraz północnym–wschodzie. W tym pierwszym regionie znajduje się główne wejście do Podziemi, w których swoje siły gromadzą trolle oraz minotaury. Jedna z tych ras jest z nami sprzymierzona, a druga, groźniejsza i silniejsza, jest nam wroga. Oczywiście mowa o minotaurach, którzy sprzymierzając się z orkami planują zapanować nad wioską, tym samym przejmując kontrolę nad wyspą.
– Co z orkami? – zapytał jeden z dowódców.
– Zbierają się na wspomnianym północnym–wschodzie, gdzie znajduje się ich obóz pełniący jednocześnie rolę portu. To w tamtejszej okolicy znaleziono zwłoki Sunrise i kilku zbiegłych z nim rycerzy. Oddziały znad morza są znacznie silniejsze i przede wszystkim liczniejsze od tych za naszymi murami. Wojsko przyjmuje od teraz nową strukturę, wraz z nowymi dowódcami. Gell, zostajesz moim osobistym zarządcą do spraw ofensywy. Hoxito, zostajesz moim osobistym zarządcą do spraw komunikacji. Teraz słuchajcie uważnie. Niniejszym formuję pierwszą dywizję łuczników, podzieloną na trzy plutony, drugą dywizję włóczników, podzieloną na dwa plutony, trzecią dywizję rycerzy, podzieloną na sześć plutonów, czwartą dywizję medyków, podzieloną na dwa plutony oraz piątą dywizję tytanów z jednym plutonem. Dowódcami zostaną osoby wypisane na dokumencie, który będzie dostępny u mojego zarządcy do spraw komunikacji. A teraz proszę o szczególną uwagę.
W tym miejscu pierwszy i drugi pluton dywizji rycerzy przejdzie do bezpośredniej ofensywy. – Narysowałem na mapie węglem krzyżyk w miejscu, gdzie w rzeczywistości powinno być wejście do Podziemi. Zadaniem tych dwóch grup będzie powstrzymanie wylewającej się fali wroga. Wsparciem będzie pół plutonu łuczników, który stacjonować będzie na kładce.
Trzeci, czwarty i piąty pluton rycerzy, wraz z pierwszym plutonem włóczników oraz drugim plutonem łuczników zaatakuje obóz wroga nad morzem. Różnicą będzie jednak czas, w którym tego dokonacie, a mianowicie dowódcy wydadzą rozkaz do ataku dopiero w chwili, gdy fala z Podziemi zostanie opanowana.
Drugi pluton włóczników i trzeci pluton łuczników ustawi się na murach. Pozostała połowa plutonu łuczników, oraz cały pluton rycerzy będzie obserwować zachodnią część wyspy, nieustannie meldując o zmianach w szykach wroga.
– Co z medykami? I czym jest dywizja tytanów? – zapytał któryś z dowódców.
– Każdy oddział otrzyma pół plutonu medyków. Patrol zachodni otrzyma dwie osoby, reszta zostanie na miejscu, przygotowując mikstury i strzały. Dywizja tytanów to grupa najsilniejszych ludzi, którzy zostaną w wiosce i będą jej bronić w razie bezpośredniego ataku. Jeśli w ciągu dwóch nocy takowy nie nastąpi, wyruszymy na pole bitwy.
_
Następny rozdział za rok o/
Ooo... :D to będzie szybciej niż ostatnio bo na ten czekaliśmy 1,5 roku ;) Trudno, już nie czytam... Poczekam te 6 - 10 lat na koniec serii i przeczytam od początku bo wątek już dawno straciłem (dziwne...) :P
Rozdziałek króciutki widać, że na szybko robiony bo w sumie w fabule prawie nic nie ruszyło... A o co chodzi z tytułem rozdziału?
Oops. Tytuł nie ten wpisałem :s
Cóż, może się przemogę i napiszę to w końcu, ale zmęczyłem się już tym światem i wyrosłem z Tibii :P