KokoDzambo napisał
Skąd wzięła się NowoczesnaPL?
PO tonie, grupa trzymająca władzę w Polsce musi czymś zapchać "polityczną próżnię".
Czy jest to następczyni PO?
Myślę, że w dłuższym terminie ten projekt się nie uda. Dlaczego? Wybory prezydenckie pokazują, że głosy niezadowolonych wyborców PO przechodzą na Kukiza, a oderwanym od rzeczywistości popmpowaniem sondaży nie da się sprawy załatwić. Sondaże można podrasowywać, tworząc w ten sposób korzystne dla manipulującego sprzężenie w przód, które tworzy trend, ale nie można ich fałszować wbrew rzeczywistości.
Czy Petru to podstawiony pionek kogoś wyżej?
Myślę, że nie budzi to żadnych wątpliwości. Początkowo NowoczesnaPL była zwana przecież "Partią Balcerowicza". Petru był doradcą Balcerowicza, poza tym był członkiem UW i to nie jakimś wiodącym. Jest bankierem — robił dla Banku Światowego, PwC, BRE Banku i PKO BP.
Czy Kukizowi uda się osiągnąć sukces w wyborach parlamentarnych?
Coś mi podpowiada, że Kukiz nie wejdzie nawet do parlamentu.
Obecnie wydaje się to prawie pewne, ale możemy jeszcze być świadkami jakiegoś "nowego otwarcia" w PO, podpartego podrasowanymi sondażami, albo mogą wyciec taśmy, tym razem dla odmiany z politykami PiS.
Czy Kaczyński będzie premierem a Kukiz wicepremierem?
Na premiera szykują już Beatę Szydło. Chyba tylko dlatego, żeby platformersi nie oskarżyli ich o mizoginię.
Mam nadzieję, ale chyba jeszcze nie teraz. Ten statek tonie powoli. Na dno w przyspieszonym tempie może pójść tylko, jak Stonoga (albo ktoś inny) opublikuje jakieś wyjątkowo mocne kwity.
Jak będzie wyglądać praca Dudy od zaprzysiężenia aż do wybrania nowego rządu?
Zgłosi projekty ustaw, które obiecał, parlament pewnie je pogoni. Pewnie będzie wetował ustawy, ale tylko pod publiczkę (nie zapominajmy, że PO i PiS to to samo zło).
Czy referendum ma sens? Pomoże PO?
Referendum sensu nie ma. Pytania są nijakie i odpowiedzi na nie niczego nie rozstrzygają. "Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej?" — Zero konkretów, pytanie mające na celu zebranie głosów po Ciastku w drugiej turze. "Czy jest Pani/Pan za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa?" — Tu odpowiedzi można interpretować dowolnie. Ludzie zagłosują przeciw? Zmniejszymy sposób finansowania o 5%, niech mają. "Czy jest Pani/Pan za wprowadzeniem zasady ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika?" — A to już nie wiadomo, po co się tu znalazło, odpowiedź jest wszystkim znana z góry. Generalnie będę głosował najprawdopodobniej NIE, NIE, TAK.
Będzie 50% frekwencja dające podstawę do uznania wyników referendum?
Raczej nie. W II turze prezydenckich frekwencja była rzędu 55.34%, a historia pokazuje, że frekwencja w referendach jest niższa niż w wyborach prezydenckich. Jedyne referendum z frekwencją powyżej 50% dotyczyło akcesji do UE (dane za Wikipedią).
Koniec analizy, teraz trochę dyskusji ideologicznej. Jak wszyscy wiemy, demokracja to najgorszy ustrój w całym kosmosie. De iure jest to dyktatura idiotów, z których konstytuuje się większość społeczeństwa, de facto zaś są to rządy amerykańskich agentów i tajnych służb sprawowane przy pomocy mass mediów. Niestety jednak obawiam się, że współcześnie demokracji, a przynajmniej niektórych wyborów, nie da się pozbyć. Skądś trzeba brać władze lokalne, a przywrócić szlachty/arystokracji ustawą raczej się nie da. Stąd trzeba się zastanowić nad najlepszym sposobem przeprowadzania wyborów.
Myślę, że w kwestiach technicznych najlepiej byłoby przeprowadzać wybory przez Internet. Współczesna kryptografia daje dużo lepsze zabezpieczenie przed fałszowaniem, niż banda kolesiów z PSLu, czuwających dzielnie, żeby tylko magicznie dodać sobie trochę głosów... Inną drobną dogodnością jest fakt, że głosowanie Internetowe ogranicza liczbę głosujących, którzy nie potrafią posługiwać się komputerem/Internetem, czyli głównie starych grzybów z mózgami wypranymi komuną, Radiem Maryja czy chuj wie czym jeszcze.
Internet umożliwia też zrealizowanie dwóch bardzo ciekawych pomysłów. Pierwszym z nich jest głosowanie delegatywne. W głosowaniu takim wyborca może oddać głos na preferowaną przez siebie opcję lub oddać swój głos komuś innemu, żeby tamten zagłosował za niego. Przy wyborze reprezentantów (np. parlament, samorząd) idea ta nie ma raczej większego zastosowania (szczególnie, jeżeli wprowadzimy cenzus wykształcenia, o którym za chwilę), ale może to być całkiem przydatne, jeśli chodzi o realizację drugiego pomysłu.
Drugim pomysłem jest demokracja bezpośrednia. Nie jest zwolennikiem partii Demokracja Bezpośrednia — uważam, że to banda idiotów i populistów bez własnych poglądów (vide pan Tanajno i jego odpowiedzi w AMA na Reddicie, większość w stylu "zadecydują wyborcy w referendum"). Demokracja jest też w moim odczuciu, jak już pisałem, najgorszym ustrojem w całym kosmosie, jednak wydaje mi się, że umożliwienie (ciemnemu) ludowi wypowiedzenia się na dowolny temat jest dobrym pomysłem. Realizację idei demokracji bezpośredniej widzę jako możliwość wyrażenia poparcia dla czegoś, np. głosowania za/przeciw jakiejś ustawie procedowanej w parlamencie, lub wyrażenie zaufania do jakiejś osoby/polityka. Takie wyrażanie poparcia nie byłoby w żaden sposób wiążące, ale przynajmniej politycy mieliby podane jak na tacy, czego chce lud. W połączeniu z możliwością delegacji (oddania komuś) głosu mogłoby to przynieść całkiem ciekawy efekt, np. wiem — zagłosuję, nie wiem — oddam głos komuś, kto się zna.
Co zaś do spraw bardziej istotnych: w wyborach obowiązywać muszą jakieś cenzusy. Rolą cenzusu jest odsianie ludzi, którzy głosować nie powinni (przynajmniej moim zdaniem; nie chce mi się szukać "poważnej literatury" na ten temat). Obecnie mamy cenzus wieku, który się w sposób oczywisty nie sprawdza: większość głosujących nie ma pojęcia o państwowości, ekonomii i historii, co widać choćby po tym, ile głosów dostają ludzie pokroju Komora. Moim zdaniem powinno się znieść cenzus wieku, a zamiast niego wprowadzić cenzus wykształcenia, polegający na zdaniu jakiegoś egzaminu (ewentualny zakres materiału do ustalenia: prawo/znajomość konstytucji, ekonomia, historia etc.; mogłoby to nawet przypominać obecne matury albo w cześci się z nimi pokrywać). Byłby to początkowo dość spory problem organizacyjny, ale myślę, że warto by to zrobić: poziom przeciętnego wyborcy wzrósłby według mnie na tyle, że wreszcie programy zaczęłyby się liczyć bardziej niż emocje i populizmy.
Innym ważnym cenzusem jest "cenzus niezależności od państwa". O co chodzi? O to, żeby głosować nie mogli ludzie, którzy dostają pieniądze od państwa: bezrobotni na zasiłkach, emeryci i renciści, urzędnicy etc. To ograniczy rozrost biurokracji, który jest de facto zakamuflowaną formą kupowania głosów. Ważny jest też cenzus zamieszkania (w wypadku wyborów samorządowych), ale on już obowiązuje.
Cenzusami chroniącymi naszą tradycję, cywilizację i kulturę mogłyby być cenzusy rasy i wyznania — zakaz głosowania dla murzynów, muzułmanów i innych Beduinów. Jeżeli ktoś uważa, że to rasistowskie, to zamiast tego można takich osobników odsiać dodając do cenzusu wykształcenia egzamin z języka polskiego.
Jeżeli chodzi o bierne prawo wyborcze, to powinien istnieć moim zdaniem cenzus obywatelstwa polegający na tym, że nie mogą być wybrane osoby, którym obywatelstwo zostało przyznane długo po narodzinach (np. taki Roger Guerreiro), choć nie wiem, czy jest to możliwe do zrealizowania. Cenzus ten powinien również uniemożliwiać zostanie wybranym osobom, które posiadają podwójne obywatelstwo. Uniknęlibyśmy dzięki temu sytuacji, która panuje obecnie na Ukrainie, gdzie prezydent Poroszenko ma obywatelstwo izraelskie (choć oficjalne źródła, np. angielska Wikipedia, milczą o tym), trzech ministrów zostało importowanych z zagranicy (Natalie Jaresko z USA jako minister finansów, Aivaras Abromavicius z Litwy jako minister gospodarki oraz Aleksandre Kvitashvili z Gruzji jako minister zdrowia), a gubernatorem Odessy jest Mikheil Saakashvili, były prezydent Gruzji...
Dalej jest kwestia ordynacji. Zarówno JOWy, jak i ordynacja większościową mają wady. JOWy betonują scenę (vide ostatnie wybory w UK, czy skład naszego Senatu) i zabijają małe partie, przez co reprezentacja nie jest proporcjonalna. Funkcjonują one w UK czy USA i jak widać, nie są żadnym zbawieniem ani panaceum na wszelkie problemy. Z drugiej strony, ordynacja proporcjonalna uzależnia polityków od "lokalnych baronów", co prowadzi do "partiokracji". Myślę, że dobrym sposobem zniwelowania wad obu rodzajów ordynacji byłoby ich połączenie w proporcji 50/50: połowa posłów/senatorów/innych reprezentantów wybierana jest w JOWach (kandydują samodzielnie), druga połowa w systemie proporcjonalnym z list komitetów wyborczych w jakichś większych okręgach. Próg wyborczy ustaliłbym w okolicach 1%, żeby do wybieranych organów mogła się dostać prawdziwa antysystemowa opozycja, a nie tylko wydmuszki, które niczym się nie różnią od obecnie rządzącego układu, ale także żeby nie musieć tam oglądać kwiatków pokroju Polskiej Partii Pracy, co mogłoby się zdarzyć przy całkowitym zniesieniu progu. Podobny system funkcjonuje obecnie w Niemczech, aczkolwiek nie wiem, jak się sprawdza.
Inną kwestią jest sposób oddawania głosu. W proporcjonalnej części wyborów mógłby zostać obecny system, ale nie jestem znawcą, a to tylko moje zdanie. W JOWach zaś uważam, że system FPTP ("first past the post" — parafrazując, zwycięzca bierze wszystko) nie jest dobrym pomysłem — jest on przejawem dyktatury większości i czynnikiem realnie przyczyniającym się do betonowania rzeczywistości politycznej. Wolałbym raczej, aby obowiązywało coś w stylu STV ("single transferable vote" — "pojedynczy głos przechodni"). Idea polega na tym, że zamiast stawiać krzyżyk czy malować kutasa, wyborca uszeregowuje kandydatów od najbardziej do najmniej preferowanego. Takie rozwiązanie sprawia, że wybrany zostaje kandydat "konsensusowy", co niweluje w pewnym sensie efekt dyktatury większości oraz prowadzi do wybrania "umiarkowanych" kandydatów, ograniczając szanse radykałów (choć uważam, że rządy radykalnej prawicy konserwatywno-liberalnej są tym, czego Polsce aktualnie trzeba). W połączniu z cenzusem wykształcenia mogłoby to dać spektakularne rezultaty.
Co myślicie o takiej "demokracji"? I skąd wziąć króla, który zarządzałby całym tym przybytkiem (nie mówię tu o jakichś Niemcach, jak ten "prawowity" król Polski)?
tibia77 napisał
Najbardziej preferowany kandydat, którego nazwałeś "konsensusowym", może odpaść z powodu zbyt małej liczby głosów z pierwszym wyborem, chujowe.
Doskonałego systemu nie da się stworzyć. Taki kandydat jest i tak bardziej konsensusowy niż ten zwyciężający w systemie FPTP, więc zawsze jest to jakiś plus (przynajmniej jeżeli ktoś uważa, że wybory powinny wyłaniać kandydatów konsensusowych).
A z tymi kryteriami wykształcenia, zdawania jakiegoś testu itp. to nieźle popłynąłeś.
Co ci się nie podoba? Możliwości organizacyjne są, patrz matury oraz wszelkie inne państwowe egzaminy. Pomysł odsiania patologicznych głupców w warstwie teoretycznej jest nienajgorszy (chyba że wskażesz jego wady). Idea ta była też testowana w przeszłości, np.
tu — "literacy tests" były używane do odsiewania imigrantów-analfabetów w niektórych stanach USA. Z tego co mi wiadomo, to uzyskanie obywatelstwa USA wymaga(ło?) zdania egzaminu ze znajomości konstytucji. Precedensów jest więc sporo.
#edit
Dodatkowym cenzusem, który przyszedł mi na myśl, może być cenzus podatkowy — głosować mogą tylko osoby, które uczciwie płacą podatki (lub przynajmniej na to wygląda, kiedy urzędnik to sprawdza). Wadą takiego rozwiązania mogłaby być możliwość manipulacji bazą wyborców przez narzucenie drakońskich podatków, od których większość ludzi pewnie by się migała. Cenzus karny zaś mógłby odbierać prawo wyborcze osobom skazanym za przestępstwa kryminalne i gospodarcze.
Zakładki