Zapewne znają mnie już niektórzy z mojej historii o tym jak ropnołem Ms guardy , padł i wyleciały mu całkiem dobre itemki , ale możecie już o tym zapomnieć , dzisiaj chcę wam przedstawić historię o moim wypadzie na Hydry. tym razem Historia jest w 100 % prawdziwa i zdarzyła się na świecie Guardia (non-pvp) , zaczynamy :
Był piątek , 30 maj 2008 roku , dwa dni wcześniej zamówiłem sobie z kumplem pacc'a , jak przed wyjściem do szkoły usiadłem na kompa i zalogowałem się na tibia.com , patrze a tam jakaś dziwna informacja , po chwili stwierdziłem że mogę już uaktywnić pacc , nie chciałem tego robić przed szkoła wiec postanowiłem uciec z trzech ostatnich lekcji by wrócić szybko do domu :)
Wróciłem do domu po czym uaktywniłem pacc , chwile potem to samo zrobił mój kolega który też wrócił ze szkoły , postanowiliśmy pozwiedzać tereny pacc naszymi starymi postaciami ( które i tak dla nas nic nie znaczyły bo mieliśmy już po 30 lv na serwie pvp i na Guardii przestaliśmy grać ). Ja się wlogowałem na 36 palka a on na 26 palka , postanowiliśmy popłynac na Tiquande . Wyruszyliśmy z Venore do Port Hope , zaraz po zwiedzeniu miasta ( które było bardzo krótkie ) postanowiliśmy wyruszyć w głąb dżungli , na początku musieliśmy walczyć z waspami , tiger'ami i innymi slabymi potworami , w pewnym momencie drogi zauważyłem dziurę oblepioną pajęczynami , postanowiliśmy ją zbadać , było warto , w środku biegało sporo tarantul , było ich gdzieś z 15 , gdyby było ich więcej naszym zdaniem ta jaskinia była by w miarę dobrym expowiskiem dla jakiegoś palka okolo 20 lv .
Gdy już wyszliśmy z jaskini postanowiliśmy iść dalej , po pewnym czasie natrafiliśmy nad rzekę gdzie trzeba było przejść po kłodzie , po drugiej stronie rzeki czekały na nas lizardy , na szczęście ktoś tam expil więc nie był full resp , po zabijaniu paru lizardów postanowiliśmy pójść w górę tiquadny .
Wyszliśmy z terenów lizardów i poszliśmy w górę , ja i mój kolega biegliśmy tak samo bo on na początku wyszedł szybciej o de mnie , po pewnym czasie drogi , spotkaliśmy słonie które szybko ubiliśmy , chwile potem idziemy dalej w górę a tu coś w nas pierdolneło , jakaś kurwa falka , mój kolega padł na hita ja stałem na red'ach , potem w moja stronę zaczeła biec kurwa hydra , ja zaczynam uciekać pozbawiony nadzieji na przeżycie , po chwili zadała mi ostatni cios z ''łapy'' po czym padłem , dodatkowo jeszcze bardziej się wkurwiłem bo poleciały mi AŻ trzy rzeczy , Vampire shield , crus helmet , oraz bohy , gdy pojawiłem się w temple , maksymalnie wkurwiony ( zawsze mozna bylo zrobic world trade , cos sie natym zarobi ) opowiedziałem koledze co się dzialo po jego śmierci i co mi wypadło , od tamtej pory nie biegamy już na Tiquande , po czym się wylogowaliśmy i wlogowaliśmy się na nasz serwer pvp .
Historia jest w 100 % prawdziwa i zdarzyła się na świecie Guardia ( non-pvp )
Zapraszam do komentowania , jak są gdzieś jakieś literówki to napiszcie :)
Russel12
Zakładki